To już chyba ostatnia notka w tym roku... Wypadałoby coś napisać na granicy starego i nowego :)
W drugim dniu świąt pojechaliśmy do rodziców Krzyśka. I wróciliśmy dopiero dziś, bo Krzysiek nagle stwierdził, że chce z nami spędzić jeszcze trochę czasu i wziął urlop. No kocham go za to :D Także do środy mamy luz.
Odpoczęłam przez ten czas bardzo, jak my wszyscy zresztą. Święta były bardzo udane.
Wigilia u nas, więc było "po naszemu", mogliśmy czytać ewangelię i modlić się bez schizów, a nie grzecznie skupić się na jedzeniu karpia i życzeniu "zdrówka, które jest najważniejsze". Chłopcy ubrali ze mną choinkę. Rafałek rzucił bombką jak granatem i się rozprysła na wszystkie strony. Ale poza tym ofiar nie było :) Najbardziej spodobały im się choinkowe lampki. Podzieliliśmy się opłatkiem, zjedliśmy wigilijne dania, które wychodzą nam coraz lepiej :) Chłopaki najbardziej polubili barszcz z uszkami. Ryba za to prawie w całości była dla nas, co mi bardzo odpowiadało.W tle leciały góralskie kolędy i było super.
Następnego dnia zaczęło się zwiedzanie szopek. Chłopaki mają oczy jak talerze, kiedy widzą Betlejem, pastuszków i drewnianą stajenkę. Dzięki temu możemy w miarę spokojnie przeżyć eucharystię w kościele, a i oni coś więcej z niej wynoszą... Zwłaszcza Gabryś bardzo to przeżywa, podobnie jak widok choinek i innych świątecznych atrakcji.
Co jeszcze... Rafałek się wreszcie rozkręcił z mówieniem :) To bardzo ważne dla mnie, bo do tej pory rozumiał wszystko, ale mówił praktycznie tylko "mama"... i trochę się martwiłam. Nie jakoś bardzo, ale jednak fajnie jest pogadać z dzieckiem, a nie tylko domyślać się, o co chodzi. Teraz wprawdzie jeszcze jakiś konkretnych słówek nie ma, ale przełom widać. Wyrazy dźwiękonaśladowcze idą jak burza ("ihaha", "miau", nawet "chrum chrum", a ryk dinozaura czy lwa plus groźna mina to majstersztyk!). Poza tym próbuje ewidentnie naśladować mowę, wreszcie. Śpiewa. Dziś śpiewał "ciu ciu tlei" (czyli train, tak tak, moje dziecko pociąg nazwało najpierw po angielsku...). Przy modlitwie wieczornej ostatnio wypalił głośno "amen!" i teraz tylko czeka, żeby razem z nami to powiedzieć. Echhh miodzio :) Także się chwalę, a co!
A najmłodsza pociecha stała się widoczna dla otoczenia :) Wczoraj zanim poszliśmy spać, mogliśmy obserwować istny taniec brzucha (mojego), wywołany mocnymi kopniakami. No sama się wzruszyłam, że o Krzyśku nie wspomnę. Wreszcie może mieć większy kontakt ze swoim trzeciaczkiem. Coraz częściej śni mi się szpital i... że to już. Jejku, chciałabym mieć już też tego szkraba po tej stronie brzucha i móc patrzeć, jak rośnie...
I tak to żegnamy rok 2013. Dla nas był naprawdę dobry i spokojny... Cóż mam nadzieję że i w kolejnym będziemy doświadczać mocnej opieki z Góry.
Na zakończenie kolęda z Boliwii, dobrego słuchania i dużo nadziei na ten nadchodzący 2014...