środa, 29 września 2010

Chorobowo.

No i Gabryś był na swoim pierwszym weselu. Z poprawinami w dodatku :P

Super było, ślub piękny... A potem wyżerka i potańcówka. Wreszcie się wytańczyliśmy z Krzyśkiem (ostatni raz tańczyliśmy tak w listopadzie zeszłego roku...). Dobrze czasem nie być w ciąży i się wybawić.

Jedyne zgrzyty w krajobrazie to to, że najpierw w piątek rozchorował się Krzysiek, potem w sobotę poległ Gabryś (na szczęście na katarze się skończyło, ale się nastresowałam). Na sam koniec dopadło mnie, bo zgrzana po tańcu stałam w przeciągu i mnie zawiało. Oni już się prawie wykaraskali, ale ja jeszcze nie :/

Najgorzej, że to nie jakiś katar czy nawet ból gardła, tylko miałam jednocześnie zapalenie ucha (już lepiej) i zawianą pierś (dalej boli, choć już jakby mniej). Z tym drugim zonk, bo nie chcę iść do lekarza, mam nadzieję, że przejdzie. Ino nic przyjemnego, muszę ciągle masować, brać prysznice, okłady robić z kapusty (a tak zawsze z tego ryłam, no to mam :P) i tego typu bajery. Ech, oby puściło i nie przeszło w zapalenie.

Swoją drogą szukając w necie różnego rodzaju porad się nieźle wkurzyłam. Wszędzie tylko można przeczytać o "cycach", nigdzie o piersiach. Nie wiem, jak można używać takiego obleśnego moim zdaniem słowa w odniesieniu do siebie, mnie by to przez gardło nie przeszło. To tak, jakby się określać jako "baba", a nie kobieta. W ogóle what the fuck, trza mieć swoją godność. Bleeee. Ja tam mam piersi, a nie jakieś "cyce" ;> Howgh!

Kończę, bo się młody denerwuje. Ostatnio coraz więcej się uśmiecha tak jakoś bardziej świadomie i nieraz mamy zbiorową głupawkę. I poznaje już rączkami wszystko. Dziś nie chciał puścić mojego nosa :P A potem omal nie podbił mi oka. Whatever.

Rivulet

środa, 22 września 2010

O wierze, nadziei i miłości w codzienności.

Przed wyjazdem do Wysowej kupiłam małemu karuzelkę z pozytywką. Nawet nie myślałam, że prezent będzie tak trafiony - Gabryś potrafi się w nią gapić i gadać do niej naprawdę długo, wodząc wzrokiem za fruwającymi motylkami. A ja zyskuję trochę czasu dla siebie, muszę tylko pamiętać, żeby ją nakręcać od czasu do czasu :)

W tą niedzielę mały był na swoim pierwszym ślubie. Trochę przestraszył się organów w kościele, ale potem już było spokojnie. A ślub był naprawdę piękny, aż ciarki mi szły po plecach w niektórych momentach. No i homilia była super, o trzech ołtarzach (czyli w skrócie ołtarz eucharystyczny, stół i łoże małżeńskie). Hm tak w temacie trzech ołtarzy to polecam wywiad z Litzą i jego żoną. O tym i nie tylko:

http://www.magazynfamilia.pl/artykuly/Milosc_na_trzech_oltarzach,47,54.html

A w ten weekend kolejny ślub, tym razem wyjeżdżamy na trzy dni dość daleko, bo wychodzi za mąż moja najlepsza przyjaciółka ze studiów. Pamiętam, jak mówiłyśmy kiedyś, że nie dla nas kariera naukowa, że chcemy tylko szczęścia w małżeństwie i wychowywać dzieci. Byłyśmy wtedy na etapie sfrustrowanych "starych panien". A teraz proszę :)

Jakoś zawsze słuchając przysięgi małżeńskiej przypomina mi się, jak to my sobie przysięgaliśmy. To piękne, że każdego dnia możemy się kochać coraz bardziej i że Bóg nam siebie dał. Jak o tym myślę, to nieraz płaczę ze szczęścia...

Najpiękniejsza jesteś kiedy twoje oczy rozgwieżdżają noc we mnie
Najpiękniejsza jesteś kiedy twoje włosy rozjaśniają myśli me ciemne
Najpiękniejsza jesteś kiedy oddychaniem rozświetlasz powietrze
Moje myśli wiatr rozwiewa a ty jesteś w wietrze powietrzem i światłem w powietrzu
Najpiękniejsza jesteś kiedy twoje piersi ogrzewają moje ręce
Najpiękniejsza jesteś kiedy ciała nasze wspólnym potem pachną
błękitnaś zawsze, błękitna, błękitna, powietrzna i jasna
W.Bellon

Jakoś coraz bardziej widzę, że to, co Bóg przygotował dla człowieka, jest naprawdę dobre. Że nie ma żadnego haczyka, podstępu. Że nie trzeba kombinować, wychodzić na swoje, wystarczy mu się poddać i wtedy jest najlepiej. Jak o tym myślę, to przestaję się bać - gdzie będziemy mieszkać, co jeść, ile będziemy mieć dzieci i czy będą zdrowe, kiedy znowu zajdę w ciążę. On nad tym wszystkim czuwa i to jego "zmartwienie", a nie nasze. On nas żywi, On daje dzieci. Już nieraz pokazał, co naprawdę potrafi... Strach wraca wtedy, gdy o tym zapominam. Trzeba pamiętać.

czwartek, 16 września 2010

Malowany wiatrami dom...

No i wróciliśmy. Tydzień w Wysowej, moim ukochanym Beskidzie Niskim... Odżyłam, znowu byłam sobą tam w górach. Dziękuję Bogu za ten czas :* Było pięknie...

Pogoda już typowo wrześniowa, więc słoneczny był tylko poniedziałek. Ale nie przeszkadzało nam to we włóczeniu się przez cały ten czas. Mieszkaliśmy w ośrodku "Zacisze", w drewnianym domku w lesie. Było spokojnie, bo to już po sezonie i tylko starsi ludzie przyjechali jeszcze się kurować i zbierać grzyby. Śmiesznie było, pierwsze takie wakacje z małym :) Był atrakcją ośrodka i wszyscy podchodzili do nas na stołówce (naprawdę całe pielgrzymki) pytać, ile ma lat, czy się nie boimy z takim maluchem jeździć, czy nie zmarznie. Miłe to było, zwłaszcza, że ludzie byli naprawdę sympatyczni i miękli na widok Gabrysia. No co, ja też zaczęłam jeździć w góry od małego (tylko miesiąc starsza byłam, kiedy po raz pierwszy zabrali mnie do Bukowiny Tatrzańskiej i to w zimie), niech młody się przyzwyczaja :D Zresztą bardzo dobrze znosił wszystkie niewygody i nie sprawiał żadnych problemów. Przesypiał nocki (mieliśmy trochę czasu dla siebie ;)), alarm wszczynał tylko w wyniku mokrej pieluchy, pustego brzucha lub zmęczenia. Wystarczyło go odpowiednio przewinąć, nakarmić tudzież utulić do snu i był spokój :) Z ciekawością rozglądał się po okolicy, uśmiechał do ludzi - no kochany był jak zwykle. Bałam się tylko, że w nocy będzie mu zimno, ale dostaliśmy piecyk od ośrodka (rewelacyjni ludzie) i w domku było naprawdę ciepło, momentami jak w saunie i musiałam aż okno otwierać ;)



Odpoczęliśmy... A jednocześnie bardzo dobrze poznaliśmy okolicę. My jakoś nie umiemy leżeć do góry brzuchem i ciągle nas gdzieś nosiło. Jak w weekend padało, to się okazało, że są otwarte cerkwie w ramach Szlaku Architektury Drewnianej - więc jeździliśmy pożyczonym od Renfri samochodem i zwiedzaliśmy. Wyskoczyliśmy też do Biecza, mojej ukochanej zabytkowej perełki. W sumie po raz pierwszy dane mi było tak dużo zwiedzić, może dzięki samochodowi. W te tereny jeździłam już w dzieciństwie, ale jakoś nigdy tyle nie zobaczyłam. Cerkwie były piękne. Uwielbiam tą estetykę, ikony, klimat, kolory... Prawosławie jest mi strasznie bliskie i kultura Łemków też. Nie mogłam się napatrzeć na malowidła na ścianach, sceny z ewangelii, postaci świętych. Pogadałam też z przewodnikami i dowiedziałam się m.in. że św.Mikołaj jest patronem udanych małżeństw :)



We wspomniany słoneczny poniedziałek wybraliśmy się w góry, a raczej dolinami przeszliśmy do Hańczowej i stamtąd lasem wróciliśmy do Wysowej. Stwierdziłam, że Bóg stworzył Beskid Niski dla jeszcze nawet nie raczkujących turystów i ich rodziców - to chyba jedyny Beskid, gdzie wszędzie prawie da się przejechać wózkiem :D Po błocie, przez rzekę, pod górę, ale się dało. W najbardziej hardkorowych miejscach brałam małego do nosidełka, a Krzysiek wciągał wózek. Pogoda dopisała, więc mogliśmy podziwiać widoki. Jest coś niewypowiedzianie pięknego w tych dolinach, gdzie powinny stać chaty, ale już ich nie ma, więc jest dzicz, rzeka, drzewa i zarysy dawnych pól i sadów... I orły krzyczące na niebie. Zabawne było też karmienie małego pod jakimś starym pegeerem, a raczej tym, co z niego zostało.



We wtorek znowu mgły i pochmurno, więc zrezygnowaliśmy z wypadu na Słowację (wózkiem przez góry), tylko poszliśmy na Górę Jawor, do prawosławnej kaplicy, gdzie objawiła się kiedyś Maria i teraz chodzą tam pielgrzymki. Jest tam źródełko z ponoć uzdrawiającą wodą, ale nie piliśmy jej, bo się klapa od studni zablokowała. Mam nadzieję, że będziemy zdrowi i bez wody ;)



A teraz jestem już w domu i zaraz spróbuję się ogarnąć, bo straszny tu bałagan. Wilkołak już w pracy, ale może wróci wcześnie. Gabryś na razie śpi, potem pojedziemy na zakupy. Znowu jestem w domu, ale z nowymi siłami i wdzięcznością w sercu za to, że dane mi było zobaczyć w tym roku to, czego mi najbardziej brakowało w czasie ciąży - góry :) I wywłóczyć się po szlakach...

Rivulet

A w Beskidzie rozzłocony buk
A w Beskidzie rozzłocony buk
Będę chodził bukowiną
Z dłutem w ręku, by w dziewczęcych twarzach
Uśmiech rzeźbić, niech nie płaczą już
Niech się śmieją po kapliczkach moich dróg

Beskidzie, malowany cerkiewny dach
Beskidzie, zapach miodu w bukowych pniach
Tutaj wracam, gdy ruda jesień
Na przełęcze swój tobół niesie
Słucham bicia dzwonów w przedwieczorny czas

Beskidzie, malowany wiatrami dom
Beskidzie, tutaj słowa inaczej brzmią
Kiedy krzyczę w jesienną ciszę
Kiedy wiatrem szeleszczą liście
Kiedy wolność się tuli w ciepło moich rąk
Gdy jak źrebak się tuli do mych rąk

A w Beskidzie zamyślony czas
A w Beskidzie zamyślony czas
Będę chodził z nim poddaszem gór
By zerwanych marzeń struny
Przywiązywać niespokojnym dłoniom drzew
Niech mi grają na rozstajach moich dróg

A.Wierzbicki, Beskid

niedziela, 5 września 2010

Dobrze mi :D

Jak ewidentnie widać po tytule postu, jestem szczęśliwa :)

Właśnie jest wieczór, siedzę sobie na łóżku z laptopem, a obok leżą pogrążeni we śnie moi kochani faceci. Wilkołak skulony po lewej, Gabryś w wózeczku (tak usnął) po prawej. Jak dobrze ich mieć...

Poza tym jestem pojedzona, a Rivulet z pełnym brzuchem to Rivulet zadowolona. W dodatku na deser były lody z bitą śmietaną, wiec normalnie delicje.

Wcześniej byliśmy na eucharystii w Łagiewnikach (wczoraj nam uciekł autobus i do wspólnoty nie dojechaliśmy). Stwierdziliśmy, że jak już gdzieś jechać, to do Bożego Miłosierdzia. Zwłaszcza, że blisko :P A tak na serio to dobrze mieszkać w mieście, gdzie na każdym kroku jest kościół i można wybierać i przebierać...

Na eucharystii pełno dzieci, rodzin z wózkami, kobiet w ciąży. Teraz strasznie mnie porusza taki widok. Zwłaszcza, że i mnie to szczęście przypadło w udziale. A tak poza tym - byłam u spowiedzi wreszcie i mi lżej.

Tęsknię ostatnio za Niebem. Tak dla odmiany ;P Ale strasznie bym chciała, żebyśmy mogli tam być i wielbić Boga już przez całą wieczność - wszyscy razem. Nasze dzieci, nasi rodzice, dziadkowie, znajomi. A przede wszystkim my, razem, dalej. I cieszyć się w niebie chciałabym blisko Krzyśka, jeśli to możliwe... Jeśli jesteśmy jednością tu, to czemu nie moglibyśmy być tam? A On i tak jest ponad wszystkim. Wiem, że spełnia najbardziej pokręcone prośby i się nad tym zastanowi ;)

W środę jedziemy wreszcie w góry, hurrra!!! Na cały tydzień w Beskid Niski, już się nie mogę doczekać, sasasa. Wiedziałam, że i w tym roku dane mi bedzie w końcu odpocząc tam, gdzie mi najlepiej...

A na koniec historyjka znaleziona w necie, która mnie rozwaliła. Wprawdzie w Alpy się nie wybieram, ale góry to góry, wszystko jedno ile metrów mają. No i sens jest mi jak najbardziej bliski :)

Z http://www.the614thcs.com/27.1058.0.0.1.0.phtml:


Bóg stworzył wspaniały świat, pełen pięknych kolorów i kształtów, zapachów i barw, roślin i zwierząt, gór i jezior, gwiazd i planet.

Ludzie, którzy nie potrafią zachwycić się pięknem świata, ani starać się zrozumieć zawartej w tym pięknie mądrości, swoją postawą grzeszą przeciwko Stwórcy.

Talmudyczna tradycja naucza, że człowiek będzie rozliczony po śmierci nie tylko z tego, co uczynił, ale także z tego, czego w życiu zaniechał. W tym z niedostrzegania piękna i uroków świata, a także z odmawiania sobie przyjemności życia, również tych czysto fizycznych i zmysłowych: na przykład chociażby rezygnacji ze smacznych potraw.

Tę myśl Talmudu można rozumieć równie dobrze dosłownie, jak i metaforycznie: „W przyszłym świecie człowiek będzie musiał rozliczyć się ze wszystkich smakowitości, które widział swoimi oczyma, a których nie posmakował” (Kiduszin 4:12)



***

Wielki przywódca judaizmu ortodoksyjnego w Niemczech w XIX wieku – Samson (Szimson) Rafael Hirsz, będąc już u schyłku życia, zaskoczył swoich uczniów, gdy pewnego pięknego, wiosennego dnia domagał się, aby jak najszybciej wyruszyli wszyscy razem w podróż do Szwajcarii. Uczniowie, znając dobrze zatopionego wiecznie w księgach starca, byli zdziwieni jego pomysłem.

- Dlaczego mamy jechać do Szwajcarii? – zapytali zdziwieni.

- Wiem, że już niedługo stanę przed Stwórcą – odrzekł rabin – i wiem, że będę musiał wówczas odpowiedzieć na wiele pytań. Myślę, że znajdę właściwe słowa. Ale co powiem, gdy – a jestem pewien, że to pytanie zostanie zadane – usłyszę: ”Szimson, a czy widziałeś moje Alpy?”

...Rivulet, a czy widziałaś mój Beskid Niski? :D

Przy okazji zobaczą Krzysiek z Gabrysiem. A później będę musiała pokazać im Podhale ;)

Rivulet

piątek, 3 września 2010

Przemyśleń o dzieciach ciąg dalszy...

Echh chwila spokoju. Mały coś marudny ostatnio i trochę jestem zmęczona. Ale co tam :) Jak Bóg da, to od środy będziemy się włóczyć po Wysowej. Wreszcie wakacje :D I to w moim kochanym Beskidzie...

Właśnie piję kawę i wcinam tosty - nie ma jak zdrowe odżywianie ;) Ale czasem trzeba się wyluzować a kawa mi jakoś w tym pomaga. Ciągle mam mega ochotę na drinka. Alkoholu nie piję już od ponad roku, kiedy sobie obiecałam, że już nigdy nie będę na kacu. Wiedziałam, że lada dzień mogę zajść w ciążę i nie chciałam robić krzywy dziecku. W sumie wyszło mi to na dobre i chyba zostanę przy tej abstynencji. Przeginałam z piciem swego czasu... Kto wie, gdyby nie mały to może miałabym z tym problem do dziś. Czego się nie robi dla dzieci :)

Gabryś w środę był szczepiony i przy okazji ważony - już ponad 6,5 kilo! Rośnie mi super facet... Jutro stukną mu 3 miesiące od narodzin. A około 20 września minie rok, od kiedy w ogóle zaistniał na tym świecie ;)

Byliśmy wczoraj u moich rodziców. Od kiedy mieszkam sama, nasza relacja się jakby unormowała i już przyjemnie mi się tam jeździ, dzięki Bogu. Stwierdziłam, że mały nie będzie zniewieściałym bubkiem, wychowywanym w wianuszku kobiet. Ewidentnie pasuje mu męskie towarzystwo. Najbardziej lubi być ze swoim tatą :) I momenty, kiedy ten wraca z pracy. Polubił też mojego teścia i jak byliśmy w Lublińcu, to na rękach był tylko u niego. A wczoraj oszalał na punkcie drugiego dziadka :D Na wszystkich trzech reaguje totalnym wyszczerzem i zaczyna się śmiać i gadać. Uwielbiam na to patrzeć :) Tak trzymać, Gabryś! Jeszcze trochę i będą Cię zabierać na mecze...

To fotka z dzisiaj. Nie wiem, kto się teraz bardziej uczy - Gabryś ode mnie, czy ja od Gabrysia. On z każdym dniem poznaje świat coraz lepiej i widzę teraz wyraźnie, że jest mi dany tylko na ten czas i kształtuje się w nim odrębny, mający własną historię Człowiek. Kiedyś opuści dom i stanie samodzielnie na własnych nogach. Oby szedł z Bogiem. To naprawdę zaszczyt, że mogę się nim opiekować teraz.

On z kolei pozwala mi lepiej zrozumieć samą siebie, pewne wydarzenia z przeszłości, wspomnienia z dzieciństwa, relacje z rodzicami. I Boga, który sam jest rodzicem. Chyba nie da się zrozumieć rodzica, nie mając dzieci - fizycznych albo duchowych...

Natanael na swoim blogu (link po lewej) przypomniał pewną historię, o której ostatnio często myślałam, zwłaszcza tuż po urodzeniu Gabrysia. Myślę, że się nie obrazi, jeśli umieszczę ją i tu ;)

W brzuchu ciężarnej kobiety były bliźniaki. Jeden zapytał drugiego:
- Wierzysz w życie po porodzie?
- Jasne! Coś musi tam być. Mnie się wydaje, że my własnie po to tu jesteśmy, zeby się przygotować na to, co będzie potem.
- Głupoty! Żadnego życia po porodzie nie ma! Jak by miało wyglądać?
- No, nie wiem, ale będzie więcej światła. Moze będziemy biegać, a jeść buzią...?
- To przecież nie ma sensu! Biegać się nie da! A kto to widział, żeby jeść ustami! Przecież żywi nas pępowina!
- Nie wiem, ale zobaczymy mamę, a ona się będzie o nas troszczyć...
- Mama? Ty wierzysz w mamę? Kto to w ogóle jest?
- Przecież jest wszędzie wokół nas... Dzięki niej żyjemy. Bez niej by nas nie było.
- Nie wierzę! Żadnej mamy nie widziałem, czyli jej nie ma!
- Jak to? Przecież, jak jesteśmy cicho, możesz poczuć, jak głaszcze nasz świat. Wiesz, ja myślę, ze prawdziwe życie zaczyna się później...

Ja też tak myślę... Obyśmy wszyscy szczęśliwie się narodzili na nowo i spotkali tam, po drugiej stronie - gdzie jest Największe Światło. A na razie za nim tęsknili i próbowali rozmawiać...

Rivulet