środa, 26 sierpnia 2020

Koniec wakacji...

Nadeszły ostatnie sierpniowe dni. W powietrzu dalej czuć lato, dojrzałe już i słodkie. Takie z coraz ciemniejszymi liśćmi, które przy porywach wiatru zaczynają już opadać.

Jest oczywiste, że niedługo przyjdzie jesień. Szkoda mi, jak zwykle...

Z drugiej strony cieszę się, że dzieciaki pójdą do szkoły i przedszkola, że zobaczą kolegów i koleżanki. Pewnie, to będzie dziwny rok i nie wiadomo, jak się potoczy. Ale na razie placówki są otwarte. Nie dla rodziców, ale to już przerabialiśmy w czerwcu. Mam zaufanie do nauczycieli, więc jestem spokojna, a dzieci też czują się bezpiecznie i nie potrzebują odprowadzania do szatni :) Bo gdzie indziej, to nie wiem jak by to było...

Większość zeszytów, piórników, kredek itp. już kupiona. Jeszcze "tylko" buty na zmianę dla całej czwórki. I stroje na w-f. Takie tam. Kolejna dziura w portfelu, a przed nami jeszcze inne duże wydatki związane z wykończeniem poddasza. Ech.

Za oknem przeszła właśnie burza z gradem i jakaś mega wichura. A wiało już od rana tak, że pierwsze orzechy spadły z drzewa z trzaskiem.

Ciekawe, czy posypały się też kasztany na pobliskim kasztanowcu. Już ostatnio sprawdzałam trawnik pod nim  w poszukiwaniu pierwszych skarbów dla dzieci.

Na przydrożnych łąkach żółto od nawłoci, mam nadzieję że ich właśnie nie poobrywało, bo na każdym spacerze wdycham ich miodowy zapach i robię bukiet do wazonu w kuchni.

Wieczory zaczynają się coraz wcześniej, noce już chłodne. Żal lata... Jedyna pociecha w tym, że już myślimy o kolejnym ;) I nawet, jeśli nasze plany się nie zrealizują za rok, to może za dwa, trzy... Chociaż wstępny plan jest taki, żeby znowu nad morze, żeby tym razem nie plażować tyle, ale więcej pozwiedzać, zobaczyć... Bo po tym lecie z maseczkami w tle mam pewien niedosyt. Ech, ciekawe, jaki będzie świat za rok, po kolejnych miesiącach walki z wirusem. I my...

Ulewa przeszła, za oknem błękit. Otworzyłam okno, kwiaty w ogrodzie całe w kropelkach. I ten mokry, słodkawy zapach chłodnego letniego wieczoru po deszczu.

Chłopcy ponoć z okien poddasza widzieli tęczę. Dziewczyny wkurzone, że nie widziały. A Michał coś gorączkuje i cały dzień jest nieszczęśliwy. Zęby?

Ja senna, zawieszona... Mam ochotę położyć się na hamaku w sadzie pod jakąś jabłonką i nic nie robić. Tyle że nie mam sadu ani hamaka, więc ten tego... Siedzę w kuchni i czytam kolejne książki dla dzieci i młodzieży. Takie najbardziej poprawiają mi humor. Dorosłych smętno-poważnych powieści jakoś nie lubię.

A dziś uroczystość... Maryjne czytania w jutrzni - moje ulubione, najbardziej "domowe".

poniedziałek, 17 sierpnia 2020

Morskie opowieści po raz kolejny...

 

I wróciliśmy...

Nadal ciężko mi uwierzyć, że morze jest teraz tak daleko. A szum fal usłyszę najwcześniej za rok. Ech.

Ale nie ma co narzekać. Odpoczęliśmy. Trafiła nam się cudowna pogoda, dwa tygodnie ciepła i słońca. Coś takiego przeżyliśmy po raz pierwszy, zawsze było te kilka pochmurnych, wietrznych dni... A tu nic. Torba z kurtkami przeleżała w szafie nie ruszona, spodnie i swetry też nie były wyciągane. Wzięliśmy za to za mało letnich rzeczy, więc musiałam robić przepierki :) No ale kto by się spodziewał, że każdego dnia najlepszym strojem będzie... kąpielowy? Nad Bałtykiem? Eeee ;)

W tym roku z powodu wirusa nie ruszaliśmy się nigdzie dalej, żadnych wycieczek do Trójmiasta, Fromborka czy Łeby. Byliśmy za to w Stilo zobaczyć latarnię morską. Warto było :) Dzieciaki zachwycone. Co prawda na samym czubku Ela stwierdziła nagle, że woli oglądać latarnię z dołu, no ale... ;D

Michaś w tym roku skorzystał z morza na całego i już od pierwszego dnia zapałał miłością do wody. Musieliśmy go ciągle pilnować, żeby trzymał się mielizny, bo najchętniej doszedłby piechotą do Szwecji.

Opaliliśmy się tak, że chłopakom mimo smarowania kremem zaczęła schodzić skóra :P Wszystkim czterem. Nas, dziewczyn, jakoś warstwy trzymają się lepiej.

Wiele zamków z piasku zostało zbudowanych i zburzonych, wiele bitew na plaży stoczonych... Chłopcy trochę popływali, dziewczynki się popluskały. Michałek co chwilę wodował jakieś przedmioty typu łopatka czy grabki, a czasem samego siebie.

Ale najbardziej jak zwykle dopisali ludzie. Nie dość, że na miejscu spotkaliśmy tradycyjnie wielu znajomych, a także nawiązaliśmy nowe znajomości (z innymi wielodzietnymi, nie ukrywam, te wspólne tematy...), to jeszcze początek i koniec wyprawy był pod tym względem piękny. Bo najpierw zawinęliśmy do ciepłego kaszubskiego domku, w którym czujemy się jak u siebie i za którym już tęsknimy <3 gdzie spędziliśmy super chwile z rodziną Kaszubki. A wracając znad morza, w połowie drogi zahaczyliśmy o inny znajomy dom, równie fajny. Obiad cioci Justyny Rafałek wspomina z rozrzewnieniem, wzdychając raz po raz :D

Także ten... Zaiste jest za co dziękować :*