sobota, 27 listopada 2021

Podwojone...

Minęło 9 miesięcy od urodzin Ani... oraz Stefka z Kaszub :)

Od teraz już więcej czasu będą poza brzuszkiem niż ukryci. A za 3 miesiące pierwsze urodziny...

<3

Kochani rośnijcie nam zdrowo i niech Was Bóg zawsze prowadzi i wspiera.

I obyśmy się spotkali w wakacje nad morzem, żebyście razem biegali po plaży, razem ze starszym rodzeństwem. Czyli całą wesołą dziesiątką :)

Z kolei ja wczoraj skończyłam 36 lat. Tak sobie skojarzyłam, że to 18 lat od mojej 18-stki. Albo podwojona osiemnastka :) I dobrze, bo sobie odbiłam... tamten czas, gdy czułam się taka ostatnia, samotna i bez przyszłości zamazałam tym, co teraz.

Mam wokół siebie tylu dobrych ludzi, którzy pamiętali i słali życzenia z różnych stron... A także tych, którzy nawet nie wiedzieli, że mam urodziny i to nie jest ważne - istotne, że są obok.

Tak, ludzie to jest to, za co jestem najbardziej Bogu wdzięczna. Za Krzyśka, za dzieci, za rodziców i dalszą rodzinę, za przyjaciół, za wspólnotę... Za znajome rodziny ze szkoły dzieciaków.

To dobry weekend odpoczynku i spotkań. Tuż po pięknym piątku, w którym mogłam być z Elą na uroczystości pasowania na ucznia :)

W tym całym zabieganiu fajnie jest zwolnić na chwilkę.

Było już sushi rodzinne, pizza tylko z Anią, jutro będzie tort i domówka...

A dziś wycieczka ze środkową trójcą do miasta, nad Wisłę, do wesołego miasteczka, do muzeum, no i w okolice Rynku. Trochę wspominania. Niektóre rzeczy opowiadałam dzieciom ("A tu kiedyś mieszkał wasz pradziadek, te okna o tam!"), a o innych nie powiem. Na przykład o historii ławeczki w pobliżu Mostu Grunwaldzkiego.

Zaraz kończę, bo obiecałam dziewczynom bajkę. Ja mam jeszcze trochę pracy w domu do zrobienia. Takiej syzyfowej, której efektów i tak nie będzie widać.

Ale co tam! Ważne że jest dom pełen ludzi, którzy robią cały ten bałagan ;)

Z dziewczynką świętujemy sobie przy pizzy :)

poniedziałek, 22 listopada 2021

Tup, tup.

Takie tam snujące się muzy w tle. Bardzo stresujący i trudny czas mam ostatnio. Niby może drobiazgi (?), ale dużo za dużo na jedną głowę i wymiękam.

I z ludźmi mi się nie chce gadać. No dobra - chce, tylko jakoś trafiam ciągle na tych sfochowanych, z którymi się ciężko porozumieć.

Dobrą wiadomością jest to, że wydawnictwo chce wydać pierwszą moją książkę wiosną. Słusznie zresztą, bo to powieść o wakacjach, więc dobrze będzie poczekać na cieplejszy czas. A ja mam szansę przeżyć świąteczny czas nie siedząc w korekcie ;) którą to zajmę się już w nowym roku.

Teraz za to można czekać na książkę Renatki o świętych księżniczkach :)

Już w piątek moje urodziny... Wymarzony prezent? Niech ktoś wpadnie do mnie na kawę, nie zauważy bałaganu i jeszcze powie, że mam dobry, ciepły dom i super wszystko ogarniam ;) Mówię serio.

Adwent już za chwilkę się zacznie... Czekam na śnieg (na Kaszubach już pada). W kuchni kolekcjonuję świąteczne bibeloty. Poprawiają mi humor choć trochę. I kubek z reniferami.

Mam prośbę jeszcze, pomódlcie się proszę za Judytę i jej maleństwo. Nie wchodząc w szczegóły, choroba w ciąży, szpital, tlen i bardzo zły stan. Jest źle, modlitwa potrzebna. W domu czekają pozostałe małe dzieci. I mąż.

Dobrego tygodnia...

<3

środa, 17 listopada 2021

Przedgrudzień.

 

Mój nowy kubek :)
Listopad mija nam chorobowo... Ale na szczęście jest ciut lepiej. Dziewczynki poszły już dziś do szkoły i przedszkola. Rafał też, on jeden się wybronił i nic mu nie było. W domu został Gabryś (klasa ma kwarantannę i e-lekcje do jutra) oraz zasmarkane maluchy. 

Wczoraj byłam z dzieciakami na kontroli w przychodni. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że jesień gdzieś zniknęła. Jak to napisała u siebie Kaszubka, mamy już przedzimie... Jeszcze nie biało, ale powietrze pachnie mrozem. Skulone ptaki zamilkły, cisza brzęczy w uszach. Taki przedgrudzień. Człowiek zaczyna myśleć o pierniczkach i mandarynkach. W kominku nad świecą już od jakiegoś czasu olejek cytrynowy zmieszany z goździkowym, pachnie na całą kuchnię.

Za to lubię listopad. Zmieszany z grudniem daje dwumiesięczny czas wyciszenia przy świecach. Czas na modlitwę... Taka odwrotność wakacji. A że we mnie moje wewnętrzne dziecko żyje i ma się dobrze, właśnie wakacje i Boże Narodzenie nadal sprawiają mi dużo frajdy.

Tak jak czekanie na urodziny, bez względu na ilość świeczek na torcie.

Jeśli dożyję babciowatego wieku, mam nadzieję szykować sobie kolorowe torty urodzinowe, malować paznokcie w fantazyjne wzorki tego dnia, ubierać najlepszą kiecę i cieszyć się jakbym miała 7 lat, a nie 70. Amen ;)

W mojej książce bohaterowie usiedli do Wigilii.

A ja sobie zaczęłam słuchać instrumentalnych wersji christmasowych piosenek. Adwentu jeszcze nie ma, ale te melodie bardziej kojarzą mi się z zimą, niż ze świętami jako takimi. Na nasze prawdziwe kolędy przyjdzie właściwy czas :)

PS I taki dobry tekst na dobry dzień. TUTAJ.

czwartek, 11 listopada 2021

Zanurzeni w ciszy.

Tak wskoczyłam na szybko, żeby napisać, że żyjemy.

I zaraz wyskoczę, bo jednak w dni wolne lubię być off-line.

Jak dobrze, że w moim starożytnym telefonie nie ma internetu!

(Mógłby być, ale nie zamontowałam. I nie mam żadnych apek, buahahaha!)

Żyjemy, mamy się dobrze, choć wirusy nie odpuszczają. A mnie jak na złość skończyła się kawa! Byłam przekonana, że jest jeszcze w składziku, a tu zonk... Poranek bez kawy to zuooo.

Michaś wskoczył w etap gaduły i mówi jak nakręcony, wymyślając różne rzeczy i powtarzając wszystko co usłyszy.

Aniula gdy siedzi, to nagle rzuca się przed siebie i próbuje pełzać do przodu. Czasem ląduje na nosie i jest dziki wrzask.

A pozostali świętowali wczoraj patriotycznie. I fajnie. Lubię to święto 11 listopada, chociaż dla dobra mojego zdrowia psychicznego unikam wtedy mediów bardziej niż zwykle. Już na co dzień mamy za dużo hejtu w sieci i nagonki jednych na drugich.  Żal mi ludzi, którzy żyją tymi nowinkami i są przekonani, że świat jest zły i wypełniony nienawiścią.

Tymczasem życie jest takie piękne, gdy otacza cię cisza... Plus normalne codzienne odgłosy. A nie jazgot celebrytów, dziennikarzy i polityków. Brr.

Dzień za dniem moja listopad... Znów ruszymy z pracami remontowymi w domu. Zaliczyliśmy spektakularną awarię samochodu (klimatyzacja), który nagle wypełnił się dymem i szybko zjeżdżaliśmy na pobocze i wypakowywaliśmy dzieci. Takie tam przygody. Nic się nie stało, więc nie przejmujemy się i jedziemy dalej.

Ja gdy tylko mam chwilkę piszę sobie. Moi bohaterowie są właśnie dzień przed Wigilią, w pewnej wiosce na Podhalu. Chciałabym skończyć i dać do przeczytania moim dzieciom na początku adwentu.

I co jeszcze... Nie mogę się już doczekać kolęd i pierniczków :)

A na razie jazz, swing oraz herbatki z miodem w dużej ilości. Późnojesienny zawias.

wtorek, 2 listopada 2021

Rodzinne zapiski listopadowe.

Dobra, może wypadałoby napisać tu coś więcej, niż tylko to że jest ciemno, dzieci chore (choć jest ciut lepiej), a dom (niestety nadal) zaatakowany przez myszy.

Szczerze mówiąc trudny czas za nami, nieprzespane noce. Starałam się zachować te wszystkie dobre słowa, które usłyszałam w górach i świadomość, jak Bóg jest blisko... Chodzi za mną ten fragment z Biblii (ewangelia św. Jana), gdzie Jezus tuż przed odejściem modli się za Kościół. Więc i za mnie. W niewyspaniu i zmęczeniu jest to krzepiące.

Wczoraj wybyłam po raz pierwszy na dłuższy spacer z Elą, Sarą i Michałem. Ania nie nadaje się do wyjścia, więc zostawiłam ją z tatą i chłopakami.

Muszę się pochwalić, że mam w domu świetnego opiekuna do dzieci :) Ostatnio gdy musiałam na chwilę wyjść coś załatwić i Aneczka się obudziła, to Gabryś ją wziął, zrobił jej kaszkę, nakarmił, a potem umył i przebrał. Ha! Gotować i sprzątać też umie, także ten. Może jakaś dziewczyna w przyszłości będzie mieć trochę lżej. Denerwują mnie faceci, którzy unikają takich zajęć i zrzucają je na kobiety. Na szczęście w u nas domu żaden z panów nie ma takich pomysłów i działamy razem.

Wracając do spaceru, fajnie było przewietrzyć głowę... Przez ten czas chorób ratowało mnie tylko wychodzenie w wyobraźni... Kiedy siadałam, by trochę popisać moją zimową opowieść dla dzieci. Czytelnicy mówią, że dobre i chcą więcej :) A mnie już sprawia to czystą przyjemność. 

Kiedy równe dwa lata temu zaczęłam pisać pierwszą książkę o dzieciach spędzających wakacje w starym niebieskim domu pod lasem, w głowie miałam co chwilę czarne myśli. "Ty piszesz? Nie dasz rady! Będzie nudne! Nikt tego nie będzie chciał czytać!" A potem grupka osób przeczytała i dodała otuchy, prosząc o jeszcze. I tak z miesiąca na miesiąc, ze strony na stronę, pisze mi się coraz lepiej i odważniej.

I znowu dygresja... A chciałam napisać, że byliśmy na Kopcu Krakusa i widzieliśmy panoramę Krakowa w świetle zachodzącego słońca... I odwiedziliśmy Cmentarz Podgórski, jeden z najpiękniejszych w Krakowie (bardziej znane są Rakowice, ale Podgórski przez swoje charakterystyczne położenie na zboczu wzgórza podoba mi się o wiele bardziej). Grób moich pradziadków znajduje się dość wysoko i można stamtąd obserwować cmentarne alejki, stare drzewa, groby pokryte świeżymi kwiatami i płonącymi zniczami... O tej porze roku to cudowne miejsce.

Michał pomagał zapalać świecę na grobie :) Ostatnio niezły kowboj się z niego zrobił. Broi na potęgę i muszę mieć oczy naokoło głowy. Ale też mówi coraz więcej, wreszcie zdaniami. Próbuje mi opowiadać różne rzeczy. I ma swoje charakterystyczne słówka, które nas rozmiękczają :) Na przykład "kukel" to jest cukier, a "papelek" to papier :D "Amen" to krzyż i wszystkie możliwe obrazy świętych. Przypomina mi się, jak Gabryś na banany mówił "bamędzie", a na pomidory "pomodolki". Pozostali chyba też trochę przekręcali, ale nie pamiętam takich specyficznych zwrotów. No, Elka wcześnie nauczyła się mówić "buty" i powtarzała to często, paradując w moich szpilkach. Rafał lubił wołać "mucha!" i pokazywać na latające owady :P No i często mówił o jedzeniu i że jest głodny. A Sara? Jakoś bardzo szybko wyrażała się w miarę płynnie. Musiałabym przejrzeć bloga, może gdzieś coś się zachowało... Coś mi się kołacze, że też o butach było... Czyli dziewczyny - obuwie, a chłopcy - pożywienie :P

Aneczka skończyła jakiś czas temu 8 miesięcy. Siedzi już stabilnie, ale nie raczkuje. Na razie pełza i się obraca. W sumie standard, wszystkie nasze dzieci tak robiły w tym czasie. I też zrobiła się z niej mała gaduła, oczywiście na własnym poziomie. Jest dużo śmiechu, piszczenia, plucia, wymawiania "eee!", "aaa!", "mamama!" i "baba".

Elka w szkole odnalazła się bardzo ładnie. A że jest chora, to właśnie siedzi w kuchni i produkuje kolejny obrazem przedstawiający waleczne księżniczki i superbohaterki, złe czarownice oraz potwory. I ładunki wybuchowe. Hmm, widać że ma starszych braci?

Pomaga jej Michał, a ja mam chwilkę dla siebie. Ania śpi... Pozostali wrócą niedługo.

Dziś deszczowo. I ciemno.

Ale tak sobie myślę... A, co tam. Zaraz będą moje urodziny, adwent, Mikołaj, święta... I zaczniemy odliczać do wiosny! Z urodzinami Misia i Ani przyjdą pierwsze przebiśniegi. Damy radę.