poniedziałek, 29 września 2014

Pola Chwały i imieniny chłopców.

Dzisiaj imieniny naszych chłopców. I generalnie wszystkich osób, których patronem jest jeden z trzech Archaniołów - Gabriel, Rafał lub Michał. Tak sobie myślę, że nie wiem, czemu długo wzbraniałam się przed tym ostatnim. No dobra, wiem - bo taki pierwszy, najbardziej znany i w ogóle. A ja zwykle się zakochuję w tym, co piękne, ale niepozorne. Dopiero niedawno go odkryłam i polubiłam za dokonanie tego wyboru: nie ja na pierwszym miejscu, tylko Bóg. Także jeśli dane mi będzie mieć jeszcze jednego synka, to czemu nie, anioł z mieczem w dłoni to dobry wzór dla chłopca :) W ogóle razem z Krzyśkiem mamy słabość do aniołów, co widać po imionach dzieci (Elżbieta w ewangelii pojawia się w tym samym miejscu, gdzie Gabriel). Może czujemy, że bardzo potrzebujemy ich wsparcia i opieki w naszej - jak by nie patrzeć - trudnej drodze... O aniołach bardzo fajne rozważanie znalazłam dziś TUTAJ.

W ramach prezentu imieninowego pojechaliśmy wczoraj wszyscy do Niepołomic na Pola Chwały. Lubimy rycerskie klimaty (w zeszłym tygodniu byliśmy na podobnej, choć nieco mniejszej imprezie w Zabierzowie), także mogliśmy znowu zobaczyć rycerzy w akcji. Tym razem nie tylko tych średniowiecznych, bo w Niepołomicach można było zobaczyć cały przekrój, od gladiatorów i legionistów po współczesnych komandosów. Poprzebierane postaci kręciły się po całym miasteczku, wyglądało to niesamowicie. Nie zabrakło oczywiście pięknych dam, ubranych w dworskie suknie, a obok poprzebieranych za rycerzy chłopców kręciły się małe dziewczynki-księżniczki.

Oczywiście szalałam z aparatem i porobiłam masę fajnych zdjęć, tutaj wrzucam część. Miłego oglądania :)

czwartek, 25 września 2014

Miodowe myśli.

Pomarańczowo mi. Miodowo. I tylko światła mam ochotę nałapać do słoika i przechować w szafce kuchennej. Otwierać, gdy będzie zbyt ciemno i zimno...

Trochę ciepła zamknęłam w tej piosence, kojarzy mi się teraz z tańcem w środku nocy na sierpniowym weselu. Tak dobrze mi wtedy było...

No i dawno nie widziałam tak poruszającego teledysku.

Już jutro piątek. Jestem zmęczona, ale mimo wszystko nastrojona pozytywnie. Gabryś już oswoił się z przedszkolem. Rano wprawdzie marudzi, ale potem wraca dumny i zadowolony, pokazuje, czego się nauczył. Rafałek też już spokojny, a w dodatku coraz rzadziej zdarzają mu się "wpadki" poza kibelkiem. I rozkręcił się z mówieniem (nawet wplata proste czasowniki typu "je" i "pije" ;)). I jakoś słucha mnie bardziej. No urósł mi znowu w oczach.

Allora weszliśmy wreszcie w nowy rytm. Coraz fajniej jest. Im nas więcej, tym pewniej i weselej. Dziś tak myślałam o tym i stwierdziłam, że nie wiem, ile Bóg nam da dzieci. Ale jeśli będzie chciał dać np. 8, to nie ma się co wzbraniać :) Może być i tak, że będzie mniej niż bym chciała. Ale wtedy i tak tylko trza będzie dziękować. Nie zasłużyliśmy na tyle dobra, a jednak dostaliśmy za darmo.

Apropos dostawania za darmo, to właśnie zadzwonili do drzwi znajomi  z dwiema siatami ciuszków dla dzieci. Dali i pojechali dalej. Dobrze mieć przyjaciół...

Byłam dziś z Elą na szczepieniu, oczywiście w towarzystwie Rafałka (i pierwszy raz bez asysty Gabrysia). Fajnie było, lubię te wypady na "zdrową stronę". Nie rozumiem mam, które tak tragizują, że te wkłucia okropne, że płacz i zgrzytanie zębów... Elusia była zmierzona, zważona (7400 g), wszystko z nią ok. Potem były trzy "strzały" i cały czas się śmiała. Skrzywiła tylko na moment po przyłożeniu zimnego wacika, a zaraz potem znowu rechot. Podtrzymała tym naszą tradycję szczepienia na wesoło :) Chłopcy reagowali tak samo. A dla mnie to zawsze była przyjemność, przekonywać się jak rosną, jak się rozwijają dobrze.

Powoli kończę czytać "Narnię". Aslan... Tęsknię za tym prawdziwym. Dziś pomyślałam, że Bóg jest trochę podobny do... ula. Nieskończenie wiele złotych, pachnących miodem komnatek. I jedna z nich jest tylko twoja. Tylko ty możesz tam wejść i przytulić Boga, nikt inny. Gdzieś w sercu zawsze za tym tęsknię. Za ostatecznym przytuleniem znaczy.

A na koniec zdjęcie z dyniowej sesji. Elusia po raz pierwszy sama siedzi (podparta na poduszce, ale jednak - nie zwaliła się na bok jak ścięta sosna, tylko trwała). Nie, nie przygotowujemy się już do "halołinu", bo święta straszydeł nie obchodzimy. Ale lubię dynie i pomarańczowy kolor. A ta dynia uśmiechnięta jest i pełna życia. Nasza. Więc bez skojarzeń :)

czwartek, 18 września 2014

Moja królewna.

Czy ona nie jest piękna??? :)

Odkąd się urodziła, nie mogę się napatrzeć. Jest śliczna... Tak bardzo tęskniłam do dnia, w którym zobaczę jej uśmiech. Teraz korzystam :)

Chłopców kocha się zupełnie inaczej... Inne wzruszenie - "Mój synek, kochany, malutki, będzie taki dzielny jak dorośnie, mój mały rycerz, mój wojownik". 

A ona, córeczka? Nie wiem, jak będzie. Ale chciałabym jej przekazać: "Jesteś śliczna, idealna, wspaniała. Masz ogromną wartość. Jesteś królewną."

I proszę Panie Boże o jeszcze jedną taką piękność. Z dziećmi życie zyskuje smak. Oczywiście tylko dzięki Tobie :)

poniedziałek, 15 września 2014

Buon giorno :)

Poniedziałkowy poranek. Gabryś właśnie wyszedł z tatą do przedszkola. Oczywiście pomarudził, że nie chce, że woli w domu. Fajnie mają w tym przedszkolu, ale Gabryś jest jak mama - nie lubi być wśród ludzi cały czas, potrzebuje być sam ze sobą. Trudno mu wchodzić w nowe sytuacje. No i wszystko bardzo przeżywa, tak że nieraz nie panuje nad emocjami i robi dziwne rzeczy. Cóż, tego zmienić się nie da (mnie się nie udało, a najfajniej było w końcu wreszcie to zaakceptować i przestać udawać kogoś innego). Można mu tylko pokazać, jak fajnie jest się przełamywać czasem i uczyć nowych rzeczy. Mam nadzieję, że się po prostu przyzwyczai do nowego miejsca, dzieci, swojej pani - i to polubi. Tak jak lubi wspólnotowe dzieci, ciocie i wujków, tam nie ma problemu z komunikacją :)

Rafałek jeszcze śpi, ale jak się obudzi, to będzie foch. Tak jak wczoraj wieczorem, kiedy mówiłam starszemu, że jutro znowu idzie do przedszkola. A Rafałek w ryk, że on też chce. I tłumacz tu takiemu, że za rok, że najpierw musi nauczyć się porządnie mówić i sikać do kibla, a nie gdzie popadnie. Bo średniaczek jest owszem, bardzo odważny, lgnie do ludzi, jest otwarty i roześmiany. Umie już liczyć do pięciu i pokazywać na paluszkach (jak te młodsze dzieci chłoną wiadomości...), zna dużo literek, nawet trzyma kredki w łapkach lepiej niż braciszek. Ale z mową i załatwianiem się tam, gdzie trzeba, jest niestety do tyłu. Jak patrzę na chłopaków, to doskonale się uzupełniają. Razem tworzą mężczyznę idealnego :P

Kurcze tylko dwójka dzieci w domu, normalnie wakacje :) Dopiero teraz widzę, ile roboty miałam od kwietnia, codziennie miotając się między sprzątaniem, a byciem dla dzieci. Pewnie jak będziemy mieć czwarte (nie, jeszcze się nic nie zapowiada), to mi się będzie wydawać, że przy trójce jest luzik. I tak dalej :) Inna sprawa, że choć ze starszymi dziećmi i problemy bardziej poważne, to jednak maluchy są bardziej absorbujące. Dla mojej trójeczki muszę być póki co w 100%, bo na razie ze wszystkim zwracają się do mnie. 

W dodatku chłopcy ostatnio mieli trudniejszy, kryzysowy czas. Czyli bardziej marudni byli, zrzędzący, ciągle coś chcieli. Najchętniej uwiesiliby się na mnie i tak dyndali do wieczora... Gabryś przeżywa zmianę w życiu (przedszkole). Rafałek ma jakiś przeskok i codziennie mówi coraz więcej, a w dodatku bardziej reaguje na polecenia - nawet sam posprzątał pokój, bez zwalania na "Pla-ple" (czyli brata ;)). Jednocześnie wszystko bardziej przeżywa, po zwróceniu mu uwagi płacze wniebogłosy. No. Ale tak poza tym, to było kilka miłych niespodzianek w zeszłym tygodniu. Na przykład obaj mieli fazę na dawanie mi kwiatów i buziaczków. Także dostałam pełno bukietów z mleczy, a Gabryś tylko pytał: "Jest ci miło, mamo? Jesteś szczęśliwa?" :) Albo: siedzę wieczorem w naszym pokoju i usypiam Elą, a za ścianą słyszę chłopaków."Łahałku, zrobimy mamie niespodziankę! Tylko nic nie mów. Posprzątaj tutaj ładnie, a mama wejdzie z zamkniętymi oczami i się ucieszy!" "Taaaa!". No i faktycznie, ładnie posprzątali :)

Elusia ma już pięć miesięcy. Ślini się na potęgę i wszystko obgryza. Ząbki pewnie wyjdą szybko :) Wygina się na wszystkie strony, ułożona na brzuszku próbuje pełzać do zabawek, przyciąga je do siebie. Niezła jest :) Już niedługo pewnie po raz pierwszy usiądzie, potem to już z górki pójdzie... Rośnie smerfetka błyskawicznie. Moje małe, roześmiane słoneczko <3

piątek, 12 września 2014

Brak mi tchu.

... i to niestety nie z miłości :P

Miałam cztery lata, kiedy wylądowałam w szpitalu z ostrymi dusznościami. Od tamtego czasu żyję z astmą. Jakoś nauczyłam się, że nie mogę biegać, że wychodząc pod górę sapię jak niedźwiedź, że zawsze muszę mieć lekarstwa przy sobie. Choroba na początku wygrywała, potem zaczęła się cofać... I tak od czwartej klasy podstawówki mogłam już funkcjonować w miarę normalnie i pojawiać się w szkole (wcześniej nawet indywidualne miałam, bo ciągle leżałam z zapaleniem płuc itd). Pod koniec liceum nawet zanikł świszczący oddech, a "dmucha" używałam sporadycznie.

I nagle wszystko wróciło. Od czerwca mam ostry katar (alergiczny?), kicham jak armata, oddycha mi się też gorzej. W tym tygodniu mam po kilka ataków dziennie, budzę się w nocy słysząc świsty w płucach. Miazga :/ Byłam dziś u lekarza, dostałam skierowanie do pulmonologa. Jeśli kolejka będzie długa, to będę musiała iść prywatnie... Martwi mnie to, bo całą ciążę było ok, w ogóle od paru lat dobrze się czułam i myślałam, że tak już będzie. Najgorsze, że nie mogę teraz brać prawie żadnych leków, bo karmię małą. I chciałabym pokarmić jeszcze trochę... Pozostaje się modlić, żeby przeszło samo, albo żebym to jakoś zniosła.

Wstałam dziś o 5, bo obudziła mnie Elusia, a potem już nie mogłam zasnąć. O 6 poszłam się zarejestrować (tak! u nas trzeba o 6 zająć sobie kolejkę, żeby o 7 się zarejestrować i po 8 zostać łaskawie przyjętym). Było szaro, deszczowo, ale jakoś tak klimatycznie. Nawet rozdeptane łupinki kasztanów wydawały mi się sympatyczne. Wiem, dziwna jestem :P

W domu czekał Wilkołak (już poleciał do pracy) i trójka zasmarkańców. Rodzeństwo zgodnie podzieliło się katarem, na szczęście na katarze i kaszlu się kończy. Oczywiście przy tej parszywej pogodzie nigdzie nie wychodzimy. Tęsknię za jakąś przestrzenią i spacerami...

I za oddychaniem bez problemów.

Kiedy umrę, to chyba pierwsze co zrobię w Niebie, to pobiegnę. Szybko, przed siebie. Jak Forrest Gump.

poniedziałek, 8 września 2014

Tak mija czas...

Orzech mi łysieje. Większość liści skręciła się, zrudziała i szeleści już smętnie pod nogami. Co jakiś czas wbijają mi się w stopy twarde łupiny.

Ale wieczór jest ciepły, jakby lipcowy. Nawet burza już sunie z oddali. Gdyby nie pozbawiona liści sylwetka drzewa za oknem i wrzos w eleganckiej doniczce na parapecie, mogłabym pomyśleć, że jeszcze jest lato. Komary również żwawe, jakby dopiero zaczynały sezon. One jednak mogłyby sobie już darować...

Czuję już w sobie jesienną zadumę, organizm zaczyna zwalniać. Znowu trzeba będzie zwinąć się w kłębek i poczekać do wiosny.

Gabryś dziś w nocy obudził się zakatarzony i zachrypnięty. Przymusowa tygodniowa przerwa  trybie przedszkolnym. Pewnie go wczoraj zawiało na Kopcu Kościuszki. Może to i dobrze, lepiej w etap przedszkolny wchodzić powoli. W piątek młody był już zmęczony, także teraz odpocznie sobie ;) I Rafałek może jeszcze poszaleć z bratem. A Elusia też zadowolona, bo nikt jej tak nie rozśmiesza, jak Gabryś. Rechot słychać pewnie aż na ulicy.

A ja ostatnio zaliczam kolejne spotkania z dawno niewidzianymi przyjaciółmi. I dobrze mi z tym. Szkoda, że nie możemy się widywać częściej. I że jest jeszcze kilka osób, które chętnie bym zobaczyła, ale jakoś tak daleko są... Chociaż tyle, że przez neta można pogadać.

Poza tym w kwietniu jak dobrze pójdzie zostanę a)ciocią malutkiej mieszanki polsko-boliwijskiej i b) świadkiem na ślubie polsko-włoskim. I to dodaje mi sił, coby przetrwać tą cholerną zimę.

poniedziałek, 1 września 2014

Na jesienną nutę...


Wrzesień... Świerszcze jeszcze grają za oknem, ale nie są w stanie zagłuszyć szelestu spadających liści. Powietrze pachnie inaczej. I wieczór jakiś dłuższy. Zgodziłam się w końcu wpuścić do domu ją. Jesień.

O tyle było mi łatwiej, że jeszcze wczoraj mogłam godnie uczcić ostatni dzień wakacji. W górach, przy pachnącej drewnem chatce. Patrząc na zielone jeszcze łąki, oświetlone jasno pasma gór. Stojąc po kostki w lodowatej wodzie i wyławiając co jakiś czas dziatwę (swoją i cudzą) z górskiego strumienia. No i eucharystia w małej kaplicy z ikonami - tą będę mieć w sercu, kiedy nadejdą ciemne, mroźne dni.

Wakacje były zupełnie inne, niż planowaliśmy. Ale były bardzo dobre. I odpoczęliśmy. Teraz z nowymi siłami musimy się zmierzyć... z różnymi rzeczami :) Grafik, jak to u nas, bardzo napięty. Nie dość, że trójka maluchów na głowie, to jeszcze masa innych zobowiązań. Do Bożego Narodzenia mamy kalendarz zapchany.

Dziś Gabryś po raz pierwszy pojechał do przedszkola. Ja byłam spokojna o niego, ale Wilkołak w stresie chodził cały dzień :) Najtrudniej mi było wstać rano, podać śniadanie, przygotować ubranko... Jednak się przyzwyczaiłam do budzenia o 8. Gabryś też otworzył oczy, podreptał do naszej sypialni i padł na nasze łóżko. A ja obok łóżka, ze śmiechu :P Ale nie jest źle. Trochę jest tą nową sytuacją zmieszany, to prawda. Mimo to widzę, że dobrze mu to zrobi. I cieszę się, że nie mimo nacisków nie posłałam go wcześniej. Teraz jest dobry czas, bo smyk dorósł do tego, by wyjść między ludzi.  No i żeby cieszyć się nowym plecaczkiem, zabawami z dziećmi, układaniem nowych puzzli i klocków itd.

Rafałek zgodnie z przewidywaniami strzelił focha, że musi siedzieć bez brata w domu. Także obawiam się, że jego będę musiała posłać za rok. W przeciwieństwie do raczej ostrożnego braciszka, średniak jest małym dynamitem... I przyda się też, żeby ktoś go utemperował :P Choć teraz będę mieć więcej czasu, by nad nim popracować. Na spacerze brakowało mi pomocy Gabrysia i sama musiałam łapać małego zbója. Ech, mój poprzedni dwulatek słuchał poleceń i się nie oddalał ode mnie. A ta mała bestyja tylko patrzy, kogo zaczepić i co zbroić. Ale uroczy w tym jest :)

Elusia przyjmuje wszystko ze stoickim spokojem (typowym dla niej - "Takie małe dziecko i w ogóle go nie słychać! Jak się takie robi?" :D). I przymierza nowe, jesienne kreacje. Jakoś tak wyszło, że mam śpioszki w dynie i kasztanki, a do tego kombinezon z jeżem i żołędziami akurat w jej rozmiarze. Aż przyjemnie popatrzeć. I te ciuszki to chyba jedyne plusy jesieni...
Czas założyć ciepłe ciuszki...
Ostatni dzień wakacji, nad strumieniem.