wtorek, 31 grudnia 2019

W ostatni dzień 2019 - życzenia Michałka.

Widzicie? Ja stoję :) A jeszcze rok temu byłem schowany w brzuchu mamy i cała rodzina się zastanawiała, jak wyglądam.

Raczkuję sobie po domu, staję przy krzesłach i skrzynkach, zaliczam od czasu do czasu guzy na głowie. Słyszę, jak dużo osób się zastanawia, jaki był ten miniony rok. Ja i moja mama uważamy, że był wspaniały. 

Bo się urodziłem pewnego lutowego dnia, na przedwiośniu. Bo byłem chrzczony na Wielkanoc. Rosłem sobie, uśmiechałem się do rodziców i rodzeństwa. W lipcu byłem w górach i moczyłem stópki w rzece. Potem pojechałem z rodziną na Kaszuby (do Jerzyka, Gisi i Reginki :)) i nad morze. Nauczyłem się siedzieć na plaży, patrząc na morskie fale. A później przyszła jesień, a ja rosłem coraz bardziej, przypominając grubiutkiego Kubusia Puchatka. Trochę sobie pełzałem, ale tylko wtedy, gdy w pobliżu widziałem coś ciekawego. W grudniu udało mi się wreszcie załapać, o co chodzi z tym raczkowaniem. I na Wigilię raczkowałem już na całego - u dziadków, a potem w naszym domu. A teraz lubię, gdy mama trzyma mnie za ręce, a ja wstaję i próbuję chodzić.

Całkiem nieźle jak na 10 miesięcy, prawda?

A teraz czekam niecierpliwie na miesiąc luty. Wszyscy mi mówią, że będę miał wtedy pierwszy tort urodzinowy i świeczki. I że w tym roku to ja zacznę naszą urodzinową kolejkę. Będzie się działo! Trzymajcie za mnie kciuki ;)

W dodatku mój najstarszy braciszek skończy w tym roku 10 lat i pójdzie do Pierwszej Komunii. Rodzice są tym bardzo przejęci. To będzie kolejny ważny rok w życiu naszej rodziny, tak czuję.
***

Wspaniałego roku 2020 życzy wszystkim Michałek z rodziną! :)))

I do zobaczenia znowu na Kaszubach, ciociu Kaszubko :D

sobota, 21 grudnia 2019

Bombki, pierogi i buraki :)

Do Wigilii jeszcze parę dni, ale od rana u nas już kolędy... Jakoś tak lepiej czekać. To jak przeglądanie ciuszków przed narodzinami dziecka ;)

My zasmarkani. Rafcio kaszle. Gabryś zaliczył gorączkę. Misiek nerwowy, bo będą mu wychodzić górne jedynki - dziąsła opuchnięte całe. Dziewczyny dokazują, bo już się nie mogą doczekać wtorku.

Ale jest ok. Choinkę jeszcze kupimy. Nowe czerwone bombki już mamy, prezentują się dumnie w przezroczystym pudełku na komodzie. I ozdoby zrobione przez dzieci. Łańcuchy z papieru, śliczny aniołek Eli. No i te stare ozdoby, które trzeba zdjąć z szafy, nawet nie pamiętam, co ocalało :)

Dziś Krzysiek z dziećmi ćwiczył lepienie pierogów. Wyszły super.

I przewalamy się co chwilę w naszych dużym łóżku. Nikomu się nigdzie nie spieszy. Nawet buraki w lodówce czekają cierpliwie na stanie się zupą ;D

Zakupy ostateczne będą w poniedziałek. Jeszcze grzyby mi się marzą, żeby zrobić farszu do pierogów i zupę grzybową. Bo ryby będą od rodziców. Zresztą, nawet jeśli czegoś braknie, to damy radę. Jakoś w tym roku zupełnie nie mam spiny, że MUSI BYĆ tak i tak. Będzie jak będzie, szkoda nerwów.

Dzieciaki oglądały z rana "Rudolfa". A teraz też chyba coś sobie puścimy. Można poszaleć. Tylko Michasia położę spać, bo już kwęka. I próbuje wszystko obgryzać, bidulek :)

Dobry koniec roku...

czwartek, 19 grudnia 2019

Gdy nie masz nic.

Gdy nie masz nic,
to wszystko masz...

Tekst mojej ulubionej piosenki z najnowszej bajki dobrze oddaje mój tegoroczny adwent. Nie wyrobiłam się nawet z takimi rzeczami, które są dla mnie ważne. 

Mam tyle szczęścia, że Wigilia u rodziców, a Krzysiek ma teraz tydzień wolnego i pomaga ogarniać dom. Okej, dobra - on sprząta (bo dla niego to odskocznia, a ja mam już dość), a ja zajmuję się dziećmi i załatwianiem różnych spraw.

Za to udało mi się pójść do ekspresowej spowiedzi. Umyć okna (te kilka godzin radochy przy czystych szybach, zanim na powrót wypaćkały je dzieci... :)). A co najważniejsze... Kupić parę upominków dla rodziny, tak z sercem. Pogodzić z osobą, która ostatnio działała mi na nerwy. Życzyć kilku bliskim osobom dobrych świąt...

I pójść do schorowanej babci, której bardzo dawno nie widziałam - bo nie zawsze życzy sobie odwiedzin. Dziś się zgodziła i to była naprawdę najlepiej spędzona godzina w tym adwencie, na śmianiu się z tą chorą osobą, która generalnie do najmilszych nie należy i nie ma dobrej opinii u nikogo. Sama bałam się iść, ale teraz strasznie się cieszę. To są właśnie narodziny Boga, gdy się przełamię i otworzę na kogoś, kto zazwyczaj rani. A nie te wszystkie świecące duperele i lśniące blaty w kuchni (moje bywają lśniące niezwykle krótko).

Życzę Wam wszystkim dobrych świąt i doświadczenia Żłóbka - czasem Bóg przychodzi poprzez trudności. Ale zawsze chce przytulić.

Zaraz idę po moją czwórkę. Na razie jestem w domu z Krzyśkiem i Michałkiem. I takie mam prześwity ciągle, jak to było, gdy w skotnickiej  kuchni też raczkował taki jeden maluszek. Nie miał starszego rodzeństwa, ale dość podobną buzię i - o tej porze roku - te kilka miesięcy mniej na koncie. Za to więcej zębów. Dziewięć lat minęło... I tyle się zmieniło.

Jeszcze się tyle stanie,
Jeszcze się tyle zmieni,
Rosną nam nowe twarze do słońca...

środa, 11 grudnia 2019

Grudzień 2019.

Upsik, wszystkie sprawy legły odłogiem, z porządkami przedświątecznymi włącznie, że o pisaniu jakimś nie wspomnę. Cóż, dwa wieczory w tygodniu zajęte, a w te pozostałe dni też nam się nie nudzi...

W poniedziałki specjalnie wybywam z Miśkiem po Elę, bo zaczęła chodzić na balet. Krzysiek odbiera wtedy pozostałych. Sarka oczywiście też chce, więc jest zapisana od stycznia. Trzeba kupić baletki i takie tam... No ale chłopaki mają swoje treningi, więc gdy pojawiła się możliwość, to daliśmy szansę też dziewczynkom na coś takiego specjalnie dla nich. Trochę nas to kosztuje (czasu i kasy), ale jakoś damy radę. A one się cieszą.

Ze spokojniejszych dni zostaje środa i piątek, ale zazwyczaj i tak coś nam wypada. Jakaś wycieczka czy inny wykład. I tak leci...

Za to muszę się pochwalić, że po całych wiekach nie bycia w kinie (no bo z nieodstawialnym niemowlęciem trudno) wreszcie byłam, nawet dwa razy. W Mikołaja poszliśmy w szóstkę na "Krainę Lodu 2". Świetnie było siedzieć całą gromadką, wcinać popcorn i się wzruszać. Film nawet lepszy niż myślałam, bardzo dojrzały (to samo wrażenie miałam po trzeciej części "Jak wytresować smoka", dorośleją ci bohaterowie :P), no i piosenki cudowne... Teraz sobie nucimy z Krzyśkiem :P

A w niedzielę wyskoczyliśmy sobie tylko we dwójkę na kryminał "Na noże" - też bardzo polecam ;)

I w tym momencie owacje dla Miśka - to moje pierwsze dziecko (hahaha), które w tym wieku pozwala się zostawić na parę godzin z opiekunką i nie ryczy. Wcześniejsza czwórka od 8 miesięcy do jakiegoś 1,5 roku była nie do zostawienia i chwile bez mamy były wypełnione totalnym rykiem.

Nie powiem, jestem mu bardzo wdzięczna.

W ogóle każdy kolejny dzieć mnie czymś zaskakuje. I jednak łatwiej się je wychowuje, te następne znaczy.

Zwłaszcza że niemowlęciu, które zostaje z opiekunką i czwórką rodzeństwa, też na pewno jest łatwiej, niż takiemu samiutkiemu. Ma masę bliskich osób przy sobie, więc póki nie zgłodnieje lub się nie zmęczy, to nawet nie zauważy braku mamy.

Ufff, odcinamy kupony od wielodzietności. Pięćset plus to pikuś w porównaniu z takimi korzyściami.

Adwent sobie leci. W tym roku nawet specjalnie nie muszę szukać rekolekcji, same do mnie przyszły. Słuchanie słuchaniem, ale najbardziej zapamiętuję różne rzeczy, gdy się muszę ich nauczyć i sama powiedzieć. Te same treści, które już tyle razy słyszałam, a jakby nowe. Bo ja też jestem inna i inną mam sytuację w tym grudniu, niż w poprzednich. Słowo o miłości Boga zawsze mnie zaskakuje.

Jeszcze tylko prezentacja o górach do przygotowania na poniedziałek w przedszkolu... Będę pokazywać pięciolatkom mapy, kompasy, moje stare odznaki turystyczne i pieczątki ze schronisk.

A potem mogę zacząć myśleć na poważnie o Wigilii i choince. I robieniu pierniczków z dziećmi.

poniedziałek, 2 grudnia 2019

Pierwsza świeca.

Grudzień!

Niesamowite, jak dokładnie w pierwszą niedzielę adwentu, 1 grudnia, zrobiło się nagle tak... zimowo i radośnie. Czekanie nam się udzieliło, takie w stylu Kubusia Puchatka, który nie wie, czy woli czekać na jedzonko czy już je zjeść.

Dzieciaki też już chyba same nie wiedzą, czy bardziej czekają na Mikołaja (już w piątek!), czy na Boże Narodzenie :P I nawet nie o prezenty chodzi, tylko o to poczucie spotkania się z tajemnicą, o czekanie i patrzenia na kolejne zapalane świece... W Mikołaju też najlepsze jest chyba to, że on jest, choć go nie widać. Jak i inni święci. Czytamy o nim, mówimy. I wyjaśniamy wprost, że takiego cukierkowego krasnala faktycznie nie ma. Ale jest inny, prawdziwy Mikołaj - i w niego można i trzeba wierzyć, bo jest. Tam. Tu. O tej porze roku te dwie rzeczywistości, ziemska i niebieska, wyjątkowo się przenikają. Jakby na wyciągnięcie ręki ci, którzy już po drugiej stronie. A my o krok od krawędzi.

Nieba dzieci też nie mogą się doczekać. I to jest w nich piękne, że jak się im powie o śmierci normalnie i bez strachu, to przyjmują ją właśnie tak. Dla nich te rzeczy nie są jeszcze tabu, tylko zwyczajnym następstwem bycia tu. Gdyby zawsze tak mogło być...

Wczoraj wszyscy otworzyli pierwsze okienko z czekoladką. Niby kalendarze adwentowe zrobione samemu, z zadaniami, lepsze, ale ja mam sentyment do tych, pamiętanych z dzieciństwa ;) Mnie też Pan Bóg nie raz łapie na jakąś czekoladkę :P Albo na niezłe ciacho, od kilkunastu lat tak samo.


poniedziałek, 25 listopada 2019

9 miesięcy Michałka i przedurodzinowo.

A ku ku! :)

No i zleciało. Misiek jest dłużej po tej stronie brzucha niż w środku. 9 miesięcy patrzenia na zmieniającą się małą buźkę <3 Jeszcze 3 i będzie torcik. Mknie dzień za dniem...

Po tym czasie Michaś dalej jest maskotką drużyny i cała starsza czwórka uwielbia go przytulać.

Jest coraz bardziej silny. Trzeba uważać, bo jak chwyta łapkami, to trudno się wyplątać. Najgorzej, jak uczepi się włosów :P Moich to pół biedy, bo mocne, ale dzieciaków... Jest wrzask.

Dalej nie chce mu się raczkować. Siedzi, bawi się w skupieniu, obraca na wszystkie strony. Ale żeby ruszyć swoje cztery litery? Pff. No chyba że mu na czymś bardzo zależy :P

Prawidziwy Misiek z niego. Taki Kubuś Puchatek nasz domowy :) A jak go ubiorę w żółtą puchatą bluzę z Kubusiem i spodenki z namalowanym miodkiem, to już w ogóle :D

Sara dziś była na ściąganiu szwów. Siedzimy sobie w trójkę w domku. Za oknem szaro i zimno. I smog. Niedługo muszę wybyć po pozostałą trójkę. A potem obejrzymy sobie razem jakąś bajkę i zrobimy ciasto. Trzeba jakoś się rozgrzać.

Jutro za to mój dzień. 34 na koncie. Chciałabym go spędzić w domu na spokojnie, ale nie ma takiej opcji - obowiązki wzywają, będzie jeżdżenie po mieście i powrót późno...

Wzięło nas właśnie z Sarunią na świąteczne piosenki. Tak, wiem, adwentu nawet jeszcze nie ma. Ale niech tam - już za parę dni będzie. Zaczynam myśleć o Mikołaju... Nawet mam pomysł, co zrobić, żeby cała piątka była zadowolona, a my nie spłukani na długo przed Wigilią :P

piątek, 22 listopada 2019

Zbuduj mi dom.

Dwie różne piosenki o takim samym tytule. Obie jakoś ostatnio mi się kołaczą po głowie. Ta pierwsza nawet spodobała się Sarze i podśpiewuje ją pod nosem często ;)

Kolejne dni za nami, aż gęste od wydarzeń. Dużo dobrego, wiele takiego, które chcę zatrzymać tylko dla nas.

Ale pochwalę się jednym - wczoraj Sara była pasowana na przedszkolaka :) Mega przeżycie! Moja mała myszka z jasnym ogonkiem tańczyła, śpiewała i powtarzała słowa przysięgi. A potem wspólny poczęstunek w sali, razem z rodzicami i rodzeństwem. Było pięknie. Do tej pory Sarenka oglądała starszych na scenie, teraz po raz pierwszy wystąpiła sama. Na widowni tym razem pozostali i zdziwiony zamieszaniem Misiek.

Michaś przedszkole i szkołę zna dobrze, bo bywa tu od małego, więc mieliśmy spokój - podczas poczęstunku po prostu posadziłam go w kąciku, dałam klocki i jakieś biszkopty. Dziecko zniknęło na godzinę, zajęte swoimi sprawami i innymi dziećmi :) Kolejny po Rafiku i Sarci nie absorbujący dzieciak.

Co do Sary jeszcze, to miała przyjemność być pasowana ze szwami na czole :P W poniedziałek rano wychodząc do przedszkola miała mały wypadek na schodach... Skończyło się na dwóch supełkach, choć mało nie dostałam zawału - ranki na głowie są paskudne i dają efekt krwawej fontanny...

Ja dziś ze zdartym gardłem, infekcja jakaś plus skutek mówienia do większej liczby osób przez godzinę. Pewnych rzeczy nie da się przełożyć i trzeba powiedzieć. Chociaż czułam, że tak to się skończy. Dzieciaki dziwią się, czemu mówię szeptem albo skrzeczę jak żaba.

Ale po męczącym, choć dobrym tygodniu - piątek.  Należy nam się odpoczynek. Jakoś ciężko mi uwierzyć, że mogę położyć się w łóżku z kubkiem herbaty, czytać książkę i nic nie robić. Dalej mam w głowie tryb roboczy. Cóż - dla własnego dobra trzeba go zaraz wyłączyć.

Pstryk. :)
No to zaczynamy imprezę ;)

wtorek, 12 listopada 2019

Dzieci i my.

Pan Misiosław podczas podróży... Jak Miś, to Miś. W całej futrzastej okazałości :)
A tu domek w Dębowcu pod Jasłem - tam byliśmy kilka dni temu. Kręte wąskie uliczki między drewnianymi, starymi domkami - było pięknie. Czerwone jabłuszko na schodach dostrzegła Sarunia. Musiałam zrobić zdjęcie. Kto je tam postawił? W pobliżu nie było żadnej jabłoni.

Czas mija nam szybko...

Zęby rosną - Misiek ma już dwie dolne jedynki. Wyszły w miarę bezboleśnie. Na początku długo badał językiem, co mu to w paszczy wykiełkowało.

Zęby wypadają - Rafciowi wreszcie wyleciał pierwszy mleczak. Długo chodził z dyndającą jedynką i w końcu zgodził się na wyrwanie nitką. Teraz jest dumny, bo większość jego kolegów już dawno ma z przodu stałe uzębienie.

Jutro mamy przygotowanie do Pierwszej Komunii Gabrysia. Nasza pierwsza Pierwsza Komunia dziecka. Kolejny debiut... Nie mam planów, nie mam nawet pomysłu na obiad po "imprezie". Wolałabym, żeby to był spokojny dzień i skupienie na istocie wydarzenia. Ale patrząc na formację naszych dzieciaków jestem raczej spokojna. Błaganie o quada czy tablet nam nie grozi ;)

Dziewczyny - przytulisie. Muszę na nie szczególnie uważać, bo obie teraz potrzebują naszej obecności, bliskości. Mam wrażenie, że są zmęczone tym brakiem czasu na powietrzu. Bo ciemno, bo smog. Nosi je. Dobrze, że mają przedszkole. Tyle że wracają do domu zmęczone. Ale lepsze to, niż kiszenie się w czterech ścianach. Wieczorem nadrabiamy bycie razem łaskotaniem, przytulaniem i czytaniem książeczek.

Nawet najstarszy nie pogardzi łaskotkami i wspólnym kotłowaniem się na podłodze/w czyimś łóżku. Tyle że na niego muszę uważać, bo jak się za długo śmieje, to ma duszności :P Ale to znam z własnego doświadczenia, więc rozumiem i mam dystans.

A my jak nie biegamy z jakimiś plakatami po mieście, informując o bliskim nam wydarzeniach, to przerzucamy deski i belki na strychu. Takie mam wrażenie, że to nasze główne ostatnio czynności. Przynajmniej mamy czas dla siebie. Nie ma to jak wspólne chwile na pięterku, przy wyrzynarce :P Aż wióry lecą... xD

Zaliczyłam też pierwszą od długiego czasu wycieczkę po Krakowie z przewodnikiem ;) I z trzecią klasą. No i Miśkiem w wózku - był grzeczny i w zasadzie przespał całość. Fajnie było tak się poplątać z samego rana po Rynku i okolicach. Nawet na ciacho i kawkę w Sukiennicach się załapałam :)

Już prawie połowa listopada... W sklepach - Mikołaje i renifery. Przestało mi to przeszkadzać, cieszę się jak dzieciak razem z resztą stada.

wtorek, 5 listopada 2019

Listopad.

I zaczął się ten ciemny miesiąc, który trzeba rozświetlać lampkami i świecami. Szukać ognia i ciepła...

Zanim wpadniemy w grudniowe oczekiwanie na podchoinkowe przyjemności, czas utyka w listopadzie. W sumie nie dziwię się, że wiele osób łapie depresja w tym miesiącu. Zmiana czasu na zimowy daje w kość (ja nie mogę się przyzwyczaić). Początek miesiąca to spacery po cmentarzach i wspominanie. Sytuacje są różne, ale może to być moment rozdrapywania ran i przypominania sobie o tęsknocie...

Ale ja ten listopad lubię. Pewnie głównie dlatego, że to mój miesiąc urodzinowy. Bo tak normalnie to kocham przecież wiosnę i lato... Kwiaty, szelest traw i liści, zapachy... Nie ma już tego wszystkiego. Przyroda została goła i nic już nie pachnie. A ciemno robi się o piątej - i wtedy od razu chce mi się spać. W lecie o piątej to jeszcze pół dnia niemal było przed nami...

Jednak jest coś cudownego w tym odartym z przyjemności czasie. Przychodzą do głowy myśli, które wcześniej były spychane na margines. Jest więcej czasu na książkę i posiedzenie przy ciepłej herbacie - bo godzinne spacery wieczorami nie wchodzą raczej w grę. Zwłaszcza gdy z nieba leje się zimny deszcz.

I właśnie teraz dobrze jest poszukać tego prawdziwego światła... Nie tego z ikeowych lampek (choć te wszystkie świecące duperele strasznie mi się podobają) czy świeczek pachnących cynamonem. Iść na katechezy, poszukać rekolekcji w necie, gdy dzieci chore i trudno wyjść z domu. Wyrwać się na moment na wieczorną mszę... Jest światło, które nie podlega zmianom czasu czy porom roku. Zawsze takie samo i tak samo kochające.

Nie mam jeszcze takiego doświadczenia palącej tęsknoty za kimś, kto po drugiej stronie - najbliższe osoby są w komplecie przy mnie. Ale jeśli nie odejdę pierwsza, to prędzej czy później trzeba się będzie z tym zmierzyć. I chociaż to trudne, a ja jestem osobą, która w takich sytuacjach wyje po nocach i nie kryje łez - to też w sumie dobrze wiedzieć, że tu jesteśmy tylko na chwilkę. Nie da się wiecznie być w ciąży, bóle porodowe muszą w końcu nastąpić. Podobnie jest z życiem tutaj. Wieczność i brak bólu - są dopiero tam.

Kilka dni temu odszedł (wróć, złe słowo - poszedł) tam bliski nam starszy pan. Zasnął, słuchając w radiu transmisji mszy świętej.

Tak chciałabym odejść. Bo boję się bólu, tego przejścia, nie jestem bohaterką. Ale może Pan Bóg da wersję easy, tak jak dał błyskawiczne przyjście na świat dzieci. A jeśli nie - to da siłę w odpowiednim czasie, by znieść to, co trzeba.

O tym wszystkim raczej nie myślę w lecie, grzejąc się w lipcowym słońcu czy pijąc wieczorami bezalkoholowe piwko z sycylijską pomarańczą. A czasem warto do siebie dopuścić i takie refleksje. Nie żeby się dołować, ale żeby żyć bardziej świadomie. Dobrze, że jest listopad.

piątek, 25 października 2019

Złote dni i ciepłe książki.

Dobry czas. Dużo wyzwań, nowych pomysłów.

Każdy dzień w kalendarzu opisany, bo zawsze coś. Badania lekarskie, pasowania, spotkania, zebrania, zajęcia dzieci...

Ale jesień tego roku złota i piękna. Wprawdzie ranki zimne, ale potem ściągamy zimowe kurtki i chodzimy w krótkich rękawkach... Takie różnice.

Zbieramy złote liście i szuramy butami po liściastych kopach zalegających na chodnikach.

Tak sobie myślę, że jesień i starość to dwie rzeczywistości, które mówią nam o kruchości świata po tej stronie i konieczności zmierzania do innego, trwałego. Ja przynajmniej czuję to głęboko.

Czytam na zmianę "Beskidzkie rekolekcje" Wandy Półtawskiej (mam egzemplarz z autografem, udało mi się być niedawno na wykładzie! nigdy go nie zapomnę) i "Randkę z jeleniem" Elżbiety Sęczykowskiej. Obie takie moje... Zanurzenie w przyrodzie, w rytmie pór roku... Przeczucie tej innej, niematerialnej rzeczywistości. I pragnienie domu. Z mądrymi ludźmi wokół. A okładka tej drugiej książki mnie urzekła, dlatego wzięłam ją z półki w supermarkecie, nawet nie zaglądając do środka.
Okno jak z mojego wymarzonego domku <3 i te kwiaty, i zwierzęta za szybą!

Brakuje mi ludzi, którzy zamiast o tolerancji mówią o miłości. I nie szukają zadowolenia, tylko mądrości.

Jak sobie poradzą dzieci w tym świecie, który tworzymy? Tak wiele się zmieniło od czasów, gdy to my byliśmy dziećmi.

Póki co próbujemy uczyć, że od kolejnego filmiku na youtube lepsza zabawa na podwórku, rozmowa z żywym człowiekiem... A od gry komputerowej - książka. Na razie słuchają, potem będą musieli wybierać sami.

poniedziałek, 14 października 2019

Owieczki i kot w pudełku.

Piosenka, którą zalinkowałam w ostatniej notce, okazała się prorocza (kto nie słuchał, zachęcam do odsłuchania, cudowna jest!).

Weekend spędziliśmy z Krzyśkiem i Michałkiem nad Zalewem Czorsztyńskim, na rekolekcjach. Starsze dzieci zostały w domu z opiekunkami, a my mieliśmy czas oderwać się od codziennej rutyny i popatrzeć w niebo.

I poczytać o tym, co Najważniejszy.
Najbardziej poruszyła mnie w tym roku Księga Apokalipsy. Nic dziwnego, skoro jest w niej też o Michale ;) Ale akurat ten cytat powyżej został mi w głowie i w sercu. Kiedyś dojdziemy do źródeł i będzie tak, jak jest napisane.

Widzicie, ile tam jest o Baranku, owieczkach, pastwisku? Zgadnijcie, co widziałam za oknem, gdy akurat czytałam ten fragment.

Proszę:
Czasem Pan Bóg decyduje się na mały happening, żeby dotrzeć do człowieka jeszcze bardziej. Tego widoku z pewnością nie zapomnę, a rozdział 7 Apokalipsy to już na zawsze będą dla mnie owce biegnące drogą w Maniowach.

A poza tym było pięknie i poruszająco... Dobrze wrócić do domu z naładowanymi bateriami, zwłaszcza że przed nami wiele wyzwań i obowiązków.
Widok na Tatry <3
Takie Miś miał wygodne łóżeczko ;)
Dunajec i złote góry w drodze powrotnej.
A teraz w domu. Zamiast gór za oknem mam górę prania w łazience. Ale słońce świeci tak pięknie i tyle światła wszędzie... 

I poranek był dobry, bo biegaliśmy z Michałkiem po salach i składaliśmy życzenia wychowawcom i paniom przedszkolankom. Jest im za co dziękować.

Na koniec trochę nauki. Otóż - o czym powinny czytać niemowlęta? Założę się, że nie wiedzieliście!
No to już wiecie ;) Kwanty to podstawa!

środa, 9 października 2019

W ogrodzie.

Ta melodia chodziła mi po głowie, gdy spacerowałam dziś w deszczu po Parku Dębnickim. Było szaro, mokro i pięknie. Tylko ja i puste alejki. Krople na malutkich winogronach i owocach dzikiej róży. Mocny, ziołowy zapach ostatnich kwiatów. I niebieskie domki dla pszczół.

Czasem dobrze pobyć chwilę bez dzieci, bez bliskich i usłyszeć własne myśli.

Pomodlić się różańcem w samotności.

Cieszyć się deszczem, Dębnikami w jesiennej szacie.

A potem wrócić do domu :)

Czytałam ostatnio moją ukochaną i pierwszą książkę z dzieciństwa, "Tajemniczy Ogród". Może dzięki temu jeszcze bardziej byłam wrażliwa na te ogrodowe klimaty. Park Dębnicki polecam gorąco! Nawet po sezonie.

poniedziałek, 7 października 2019

Liści opad i pełzanie do budyniu.

No, jak w tytule. W ogóle te nazwy miesięcy nie są trafione. Takie na przykład lipy kwitną w czerwcu, a nie w lipcu. A liście spadają w październiku, listopad to już gołe badyle i mróz...

Dziś piękne błękitne niebo za oknem, słońce świeci jasno. Wydawałoby się - ciepły, jesienny dzień. Błąd! Rano mieliśmy szron i pierwsze skrobanie szyb w samochodzie. Odwoziłam dzieci do szkoły i przedszkola, bo Krzysiek musiał załatwić parę spraw remontowych. Ale było zimno... Musimy kupić rękawiczki :/ Chociaż w radiu zapowiadali rano ocieplenie i nawet 18 stopni w przyszły weekend. Bądź tu człowieku mądry...

Później po powrocie, kiedy jadłam (wreszcie!) śniadanie, grzałam się przy włączonym kaloryferze i wypiłam duszkiem ciepła kawę, zamiast się nią delektować. Na szczęście udało mi się kupić po drodze pączki z czekoladą, więc poranek nie był taki zły ;) A za oknem spadały liście. Nie tak pojedynczo, melancholijnie. Dużo ich leciało na ziemię, jakby drzewo zachorowało i w jeden dzień chciało się pozbyć wszystkich.

Liście zachowują się teraz jak moje włosy po kilku miesiącach karmienia :P Sruuu - na ziemię. Dobrze, że mam ich dużo i bycie łysą mi nie grozi. Cóż, macierzyństwo czasem jest metaforycznym dawaniem siebie, a czasem bardzo dosłownym.

Dobrze, że na wiosnę wyrosną nowe listki i kwiaty. A moja fryzura w końcu dojdzie do ładu, pewnie również na wiosnę. Zwykle po 13 miesiącach karmienia piersią wymiękam. Wypada na koniec marca, idealnie z krokusami :P

Co u nas? Dużo wyzwań. Tych remontowych i tych edukacyjnych. Podjęliśmy się paru dodatkowych zadań, tak żeby się nie nudzić... Ale póki mamy siłę - czemu nie? :)

A Misiek - uwaga, uwaga! - wczoraj miał debiut raczkujący. Ofkors do śmigania po podłodze jeszcze pewnie trochę czasu (?), ale było tak... Leżał sobie Miś. A obok, w pewnej odległości, leżał postawiony przeze  mnie kubek z budyniem czekoladowym. I pachniał (budyń, nie Misiek). Więc co? Misiosław zebrał się w sobie i zrobił to, czego nigdy nie robił - podkurczył nogi i się odepchnął, podpierając się łapkami i (!) czołem. Potem znowu, i jeszcze raz. Dopełzł w końcu do kubka. W nagrodę dałam mu troszeczkę do posmakowania tego budyniu (domowej, Krzyśkowej roboty :)), niech ma!
Już prawie mam! :)
Moje dzieci zasypiają z książkami pod pachą ;)

wtorek, 1 października 2019

Pola Chwały :)

Październik...

A ja jeszcze wspomnę o ostatnim weekendzie września, który jak co roku spędziliśmy w Niepołomicach na "Polach Chwały". Jak zwykle było pięknie :)

Mieszanka różnych epok <3 Dzieci się uczą, my (wychowani na "Panu Samochodziku") mamy frajdę.

Kupiłam nawet książkę kucharską ze starorzymskimi przepisami (praca naukowa, rewelacyjna) i zamierzam skorzystać :)
A teraz zmykam. Tydzień pełen zajęć, a ja jak na złość złamałam sobie wczoraj wieczorem palec u nogi. Wrr. Nic to, nie mam wyjścia. Działać trzeba.

Buziaki :))

piątek, 27 września 2019

Miesiąc za nami... O dziecięcych wyzwaniach.

Wrzesień przyszedł szybko i gwałtownie, zmęczył nas, zmoczył i wyziębił. Zrzucał orzechy i kasztany z drzew, zaczął obrywać liście. I (prawie) sobie poszedł.

To naprawdę szokujące, jak czas biegnie, gdy ma się dzieci. Dopiero co były wakacje! I w morzu się kąpaliśmy, i wrzosy pachniały w lesie lubiatowskim.

A teraz co? Rano naprawdę mi głupio wymagać od dzieci, by wstawały tak wcześnie, jadły szybko śniadanie i wychodziły... No ale wiem, że potem są zadowolone - bo koledzy, bo zajęcia ciekawe. Ileż można siedzieć w domu, przy mamie :)

No i mama też potrzebuje czasu tylko dla siebie. To znaczy ta konkretna mama, czyli ja. Są takie, które uwielbiają mieć dzieci przy sobie i usychają bez nich. A mi tak dobrze i błogo z ciszą, kawką i książką. W sensie że na chwilę, tak być samemu. Bo tak ogólnie to też bez dzieci bym nie mogła :P

Więc z jesienią każdy zaczął jakieś swoje schodki...

Gabryś - trzecia klasa. Ostatnia w edukacji wczesnoszkolnej, za rok to dopiero będzie ciekawie! I już mi żal wychowawcy obecnego, bo jest super :) A poza tym cóż, niby do dziesiątki jeszcze dużo czasu, a ja już mam wrażenie, że to nastolatek pod dachem... Inne problemy, inne wyzwania. Przewrażliwienie na swoim punkcie, przebąkiwanie o dziewczynach, świadomość własnego wyglądu ("podoba ci się ta fryzura? dobrze mi w tych spodniach?"). Jeszcze nie jest dryblasem z sypiącym się wąsem, ale... zaczynam czuć, że tak kiedyś będzie :P I to szybciej niż później. Omg O.o

Rafcio pierwsza klasa, zaczęła się szkoła! Zadowolony. Pierwsze lekcje pływania na basenie. Znów treningi piłki nożnej. Żeby nie było - starszy też trenuje i pływa. U Rafika jednak jakoś tak spokojniej póki co, może to ja tak nie przeżywam, bo pierwszą klasę przerabiałam już, dwa lata temu. Pierworodni mają bardziej przekichane :P Jednak dobrze mieć przy sobie spokojnego rodzica. Co nie znaczy, że się nim nie przejmuję/zajmuję. Owszem, ale inaczej. Tylko wyciągam z niego, jak tam z kolegami, czy ktoś nie dokucza... Boję się przemocy w szkole, a takie problemy są w zasadzie wszędzie. Na razie mówi, że dobrze się czuje w klasie.

Elka - tej to się nie chce wstawać rano... Wielki foch codziennie. Pięcioletni. Więc jak się uprze, to nie ma zmiłuj. Trzylatka łatwiej do czegoś przekonać, bo zaraz zapomni i myśli o czymś innym. No ale poza tym lubi się bawić z dziećmi (gdy zostaje w domu, to zaraz kwęka, że jej się nudzi). Pokazywała mi swoje prace plastyczne. Uczy się piosenek, tańców. Trzeba będzie ją posłać na jakąś gimnastykę albo balet, tylko w normalnych godzinach, szkolnych. Bo wieczorem to moim zdaniem dzieci powinny mieć czas dla siebie w domu, a nie latać po zajęciach.

Sarcia, nasz świeżo upieczony przedszkolaczek. Dalej rano zrywa się z łóżka, ubiera szybko i wcina śniadanko, a potem - do przedszkola! Dziś nawet zaproponowałam, żeby się wyspała rano i została w domu (nie chciało mi się jej ubierać i szykować czwartego śniadanka, przyznaję... mój piątkowy kryzys). A gdzie tam! Popatrzyła na mnie zdziwiona, przebrała się, zjadła kanapkę z masłem orzechowym. I poszła. Popołudniami jest zmęczona i naładowana emocjami, więc bywa kapryśna, jak nie ona. Musimy być wyrozumiali. Ale generalnie - zadowolona i chce chodzić (jak Eluśka w tym wieku), więc niech korzysta. Dzieci w grupie w większości znajome, mają rodzeństwo w grupie Lusi i klasach naszych chłopaków. Sami swoi, także jest łatwiej.

I Misiaczek. Ten uczy się w domu :) Jeszcze nie raczkuje, ale pewnie niedługo zacznie. Leżąc na brzuchu podnosi się elegancko, silny jest. Dziś nawet byłam go zaszczepić, więc był ważony - 9610g. Kawał chłopa. Do jedzenia pierwszy :P Fajny jest. Taki już nasz. Znaczy zawsze był nasz, zresztą nawet jak go nie było, to było marzenie o nim, o naszym Michałku <3 Ale teraz to już jest piąty aktywny element naszej domowej układanki. No, siódmy, licząc mnie i Krzyśka. Ale jeśli chodzi o dzieci, to już przestaje być takim maluszkiem, z którego nie wiadomo co będzie. Patrzę na zdjęcia dzieci w tym wieku i one już wtedy wyglądają jak one, jeśli wiecie, o co mi chodzi :D Rosną potem, pewnie, ale te charakterystyczne rysy już są. Tak więc Misiek jest już całym sobą :P Siedem miesięcy skończył. W niedzielę ma imieninki, w święto archaniołów. No, nie on jeden ;) Ale on ma pierwszy raz!
I tak to u nas wygląda... Karuzelka się kręci. Nic dziwnego, że miesiąc minął jak z bicza strzelił. Brakuje mi tylko kurnika, albo psa do wyprowadzania :P I krowy, o!

wtorek, 17 września 2019

Z wierchów ciut bliżej...

Przez wieś Dobrą, wspomnianą w piosence, przejeżdżaliśmy w tą niedzielę. Rzuciliśmy sprawy szkolne, domowe, remontowe i inne - i pojechaliśmy na detoks. I remont duszy.

Bo z gór zawsze bliżej jest do Pana Boga. A z takiej Mogielicy, najwyższej w Beskidzie Wyspowym, to już w ogóle. Tylko ręką sięgnąć.

Cały dzień w lesie i na hali. Cały dzień zbierania borówek i jeżyn. Cały dzień z dala od hałasu.

Było pięknie <3

I tak z tej tęsknoty za górami, żeby dodać sobie animuszu w jesiennym czasie - zaczęłam pisać książkę. Co z tego wyjdzie (i kiedy), nie wiem, bo nigdy się nie starałam o wydanie książki :P Ofkors mam w głowie głos, że i tak nikt tego nie wyda i po co to robię. Ale za dużo mi się uzbierało w głowie. I tak sobie siedzę w domu, znajduję czas między obowiązkami domowymi i piszę... Sprawia mi to dużą radość :)
Fotki się wrzuciły nieco losowo, ale co tam. Górski miks wrześniowy na poprawę nastroju. Miłego patrzenia ;) Pogoda jak widać była wymarzona...