czwartek, 25 lutego 2021

Dwa latka wielbiciela zwierzątek :)

A bo to bez sensu w ogóle! Przecież dopiero co się bujałam z bolącym brzuchem, czekając na wyklucie trzeciego synka. I co? I dwa lata minęły nie wiem kiedy!

I znowu jest 25 lutego, a ja znowu czekam... Mam wrażenie, że nasz Numer Sześć się objawi jeszcze przed urodzinami Rafcia. Ale kto go tam wie...

Tymczasem Michaś wrócił ze spaceru, na którym znów obserwował z zaciekawieniem kaczki, kury i inne takie :P Pomógł mi ogarnąć obiad, wyciągając makaron oraz kładąc talerze na stole. Po czasie milczenia teraz nawija cały czas, tyle że po swojemu. Inna sprawa że uczy się błyskawicznie, więc normalne zdania pewnie pojawią się szybko. Czyli jak Ela i Rafał - gadanko na dwa latka, a nie na roczek jak Gabryś i Sara. Ciekawe, do kogo będzie podobna następna sztuka... To ostatnie chwile bycia zagadką :) Potem - odkrywanie...

Wypadałoby zrobić torcik i imprezę, ale okoliczności mało sprzyjające z różnych względów - pewnie przesuniemy to na marzec. To ten wiek, kiedy dziecku jest jeszcze wszystko jedno i nie trzeba się spinać :) Bo starsi to już mnie męczą o swoje urodziny. O dziwo najbardziej naciskają ci z czerwca :P Tak jakbym mogła wiedzieć, co będzie w czerwcu...

Może to dlatego, że oni pamiętają czasy sprzed pandemii, gdy dało się coś zaplanować. A teraz co? Obiecany Rafałkowi z okazji dziewiątych urodzin wypad na sushi do restauracji, taki tylko z rodzicami - zawieszony do odwołania... Komunia w maju? Może będzie... Zeszłoroczna Gabrysia się udała. Ale nie ma już nic pewnego.

Na szczęście pogoda zrobiła nam prezent. Na urodziny Michała tradycyjnie możemy podziwiać w ogródkach przebiśniegi :)

 Sto lat, Michałku!

zdjęcie zrobił Gabryś :)

poniedziałek, 22 lutego 2021

Błotko :)

Minął tydzień i przyroda całkiem zmieniła dekoracje.

Po ciepłym weekendzie dziś po śniegu prawie nie ma śladu. Za to błocka pełno, kałuży, no i resztek lodu. Podczas spacerku po okolicy Michaś parę razy zaliczył kąpiel w kałużach, a pod koniec tak w całości :P i wyglądał jak wodny potwór. Ale dziecko brudne to dziecko szczęśliwe, więc ten tego, nie przejęłam się zbytnio. Na szczęście w okolicy nie było żadnych babć, które oskarżyłyby mnie o patologię i brak odpowiedzialności. Takie to potrafią zepsuć każde wyjście...

Tego wietrzenia głowy oczekiwałam bardzo. Weekend, może dzięki zmianie pogody był bardzo trudny, jakiś taki moment psychicznej załamki - najpierw Krzysiek, a potem ja. Napięcie przedporodowe, zmęczenie... Potrzebujemy odpoczynku.

A ponieważ było cieplutko i rozpięty płaszcz narzuciłam na koszulkę na ramiączkach... Mogłam sobie oddychać. Bez maseczki, pierdzielę... W tym momencie i tak nie dam rady. Nawet policja jechała i nie zwróciła uwagi, ale fakt, lepiej mnie nie zaczepiać - jeszcze się wkurzę i urodzę :P

Widzieliśmy bazie, kaczki, kury, psy i koty... tyle atrakcji dla Michałka! A na koniec coś, co mnie rozwaliło - pierwszy motylek cytrynek! Latał sobie w kółko, siadając na wilgotnych, przywiędłych listkach. Coś we mnie odżyło...

Jeszcze zrobi się pięknie. Dość już tego czekania!

W tle muza zdecydowanie nie postna :P ale umartwienia to ja mam i bez tego. Pokazuję dzieciom, czego słuchałam, gdy byłam młoda. Mają ubaw ;)

wtorek, 16 lutego 2021

Cisza i biel.

Tup tup... Po śniegu do sklepu. Obowiązkowo w torbie znalazły się rzodkiewki... Ciekawe, co w nich jest takiego, że w ciąży tak ich potrzebuję. I jeszcze potem z miesiąc po porodzie. A potem faza mija i już nie jem ich wcale :P

Dziś cieplej, choć płatki leciały z nieba. Luty... Ale gdzieś tam pod warstwą bieli już się czają kiełki przebiśniegów. Wiem, bo widziałam, zanim je zasypało.

Czekam w tej ciszy i bieli. 

Jutro Popielec. Panie Jezu, prowadź...

Za tydzień i dwa dni urodzinki Michasia. Mój duży trzeci muszkieter :)

Za dwa tygodnie i trzy dni stuknie 38 tydzień - maluch będzie donoszony.

Jeszcze troszkę... Wytrzymać, choć wszystko boli, a w środku smutek i niepewność.

Torba do szpitala już spakowana, tak na wszelki wypadek. Ciuszki, kocyki, pieluszki etc... Ten dreszcz na widok małych bodziaków i pajacyków <3

Nie mogę się już doczekać, choć teraz staram się zwolnić i nie prowokować - niech sobie tam rośnie jeszcze w środku, jeszcze nie czas...

Niech najpierw wyjdzie Stefcio, mały Kaszubek :) Czekamy!

Czytam sobie stare przedporodowe wpisy... Ta końcówka zawsze jest wyczerpująca.

czwartek, 11 lutego 2021

Tłusty Czwartek...

 ... podobno. Ale jakoś tego nie czuję, a ochotę mam co najwyżej na pęczek rzodkiewek i marchewkę.

Chociaż pewnie zaraz się za jakieś pączki wezmę, bo mam w domu dziś prawie wszystkie dzieci, z katarami. Tradycyjnie zrobię z gorzką czekoladą w środku, takie na ciepło są najlepsze... Tyle że sił do robienia jakoś brak.

Nic tylko się położyć i spać, spać... Za oknem od paru dni śnieg, mróz, sterylnie.

Psychicznie się bardziej odnajduję gdzieś w środku postu, zwłaszcza po doświadczeniach ostatniego tygodnia i wczorajszym pogrzebie. Widzę piękne i dobre strony tych wydarzeń, ale też nie ukrywam, że emocje mnie wykańczają. Najlepsze że odpoczynek i taki prawdziwy reset dopiero po porodzie, bo teraz i tak siedzę jak na minie. Równe 3 tygodnie jeszcze do "donoszenia". Trudny czas.

W tym wszystkim katechezy - jak dobrze, że są. Jest z tym trochę trudu i nerwów, ale oprócz tego, że mówimy, to przecież sami słuchamy. Bóg do nas dociera tak samo, jak do "widowni". Wiedział, kiedy będę tego potrzebować, jak zwykle. Ostatnie mieliśmy przecież tuż przed covidem...

I dzienniki Carmen czytam, pomagają. Dzięki takim kobietom (z charakterem) jak ona czy Półtawska łatwiej mi się odnaleźć w Kościele. Nie słodkie pitu pitu, tylko walka. Chociaż to lektura nie dla każdego. Ale mnie nawet sam jej wizerunek na okładce dodaje otuchy.

piątek, 5 lutego 2021

Odchodzenie.

Dziwny czas.

Czekania, różnych podsumowań (np. wczoraj minęło 14 lat od naszej pierwszej randki... jakoś tak dużo :)), zmagań.

A wczoraj wieczorem nagle wiadomość - po długiej chorobie zmarł w hospicjum mój dziadek Franciszek.

Z jednej strony ulga, bo bardzo cierpiał.

Z drugiej żal, bo nigdy nie był takim dziadkiem obecnym.

Był trudnym człowiekiem, dzięki niemu moja mama jest DDA i w sumie dopiero od jakiegoś czasu zaczynam widzieć, ile jej krzywdzących zachowań wynikało właśnie z tego faktu.

Pewne rzeczy się ciągną przez pokolenia...

Nie miał łatwo, już jako nastolatek musiał sobie radzić bez rodziców (zmarli młodo) i opiekować się rodzeństwem, w dodatku w czasie wojny i totalnej biedy. Ale potem... szkoda że był głównie alkohol i przemoc.

Odszedł w godzinę miłosierdzia, po 15. I to mnie jakoś pociesza. Bo mimo wszystko chciałabym bardzo, żeby Bóg to zniszczone życie przyjął do siebie, oczyścił i przytulił.

A mamie i babci dał pocieszenie.

Proszę, jeśli możecie, pomódlcie się za niego.

Tymczasem kto czyta z Krakowa, bardzo zapraszam. Ważnych rzeczy nie ma co odkładać na później. Bo "później" może nie być. Ale tego ubiegły covidowy rok chyba bardzo dobrze nas nauczył.