Śnieg był przez chwilkę, poleżał i już stopniał. Ale jeden jedyny spacer wieczorem w narnijskim klimacie zaliczyłam. Co tam że tylko przez chwilę, do sklepu po mleko i bułki na śniadanie ;) Był.
Potem trochę przeziębienie mnie rozłożyło i kilka dni spędziłam w łóżku, obłożona książkami, ze skaczącą po mnie Sarą i maluchem wiercącym się w środku. Najgorszy był kaszel, bo jak zwykle w tym stanie miałam wrażenie, że wykaszlę dzieciaka. Na szczęście nic w tym tygodniu nie było do załatwienie i mogłam bezkarnie poleniuchować i zająć się sobą. Dziś jest już lepiej. Swoją drogą to było zadziwiające, tak sobie nic nie robić cały dzień. Nie mogłam się przestawić i cały czas miałam wrażenie, że jeszcze to i to jest do zrobienia. Ale nie miałam siły wstać z łóżka :P
Także ten, przeczytałam kilka książek Pratchetta i słuchałam w kółko muzyki. Między innymi odkryłam piosenki z drugiej części "Mamma Mia!" - mieliśmy na to iść do kina z Krzyśkiem w wakacje, ale jakoś nie wyszło. Musimy nadrobić i obejrzeć w domu, bo kilka numerów bardzo mnie poruszyło... Zwłaszcza ten:
No i Andy Garcia ;) Z całym szacunkiem dla reszty ekipy, ale miło popatrzeć na aktora, który gra, a nie tylko dobrze wygląda :P Swoją drogą to moja ulubiona piosenka Abby (chyba ze względu na tą muzyczkę na początku, strasznie na mnie działają takie wstawki, no i klimaty meksykańskie), więc wysłuchałam z przyjemnością.
Trochę mi się rytm dnia przestawił, bo w nocy nie mogłam spać od kaszlu i kataru, a potem przysypiałam w ciągu dnia razem z Sarą. Efekt jest taki, że wczoraj o północy, kiedy wszyscy już dawno spali, ja dalej tłukłam się po domu. A że czułam się już lepiej, to wysprzątałam kuchnię (oczywiście efektów już nie widać), ogarnęłam porcję prania i... zrobiłam pączki. Tia, wiem że to raczej czas na pierniczki i do karnawału jeszcze daleko (oj, będę mieć w tym sezonie karnawał, być może na porodówce :P). Gabryś już się zapytał, czy to tłusty czwartek. No ale fajnie było w piątkowy ciemny i zimny poranek wcinać ciepłe, podgrzane w piekarniku domowe pączki z gorzką czekoladą. Te domowe zawsze są o niebo lepsze... Nawet jeśli nie miałam w lodówce wszystkich składników do ciasta i musiałam improwizować. Dały radę :)
W ogóle w kwestii przepisów - pytałaś Ervisho o pizzę - to nie umiem się trzymać tych wszystkich miarek itp. Podobnie jak moja babcia robię "na oko". I wiem jakie to wkurzające, bo sama nie raz chciałam przepis od babci (dobrze że na obiadki chodzimy do niej niezbyt często, bo inaczej byłabym dwa razy grubsza, tam nie da się powstrzymać od jedzenia - te kluski śląskie z bitkami, sałatkami i ciasta na deser, ech...) i nic z tego, mogła tylko mniej więcej powiedzieć, jak to się robi. No więc u mnie to samo, w dodatku zależy, co mam akurat w domu, bardzo lubię łączyć nowe smaki i nie trzymać się tej samej listy składników.
Tamta pizza była na zwykłym cieście drożdżowym (czasem robię ciasto bez drożdży, z dodatkiem jajka, wychodzi wtedy takie kruche), posmarowana passatą pomidorową z przyprawą do pizzy (tu najbardziej lubię Prymat, inne Kamisy mogą się schować), a na to chyba skrojona cebulka, bakłażan (najlepszy byłby zgrillowany, ale wtedy chyba na szybko wrzuciłam surowy i skropiłam oliwą). Do tego świeży szpinak i posypka serowa. U mnie w piekarniku na obiegu pizza robi się szybko, a że mam kamień do pizzy, to ciasto też wychodzi od razu i nie muszę składników typu ser czy szpinak wrzucać na końcu i dopiekać. Btw ostatnio podczas spotkania z mamami z klasy Gabrysia zamówiłam sobie w pizzerii Cztery Sery ze szpinakiem i orzechami włoskimi, smak był tak rewelacyjny, że też muszę powtórzyć to w domu ;) Może jutro?
Ten weekend to ostatni przed poniedziałkowymi urodzinami (33!), mam zamiar podziałać z dziećmi w kuchni i dobrze się bawić :) I książki razem poczytamy, o! Wczoraj czytaliśmy razem okrojoną, dziecięcą wersję "Małej Księżniczki" (coś w niej było takiego, że cała czwórka słuchała z zapartym tchem) i Ela się popłakała w momencie, gdy tatuś Sary umarł. A ja widząc łzy Eli też się wzruszyłam, bo mi się przypomniało, jak sama płakałam w tym wieku (np. nad Jezuskiem w żłóbku), a i dziś mi się nieraz zdarza poryczeć nad książką. Dobrze jest nie udawać i czasem popłakać...
Na koniec piosenka, którą znalazł mi ostatnio Krzysiek i która mnie oczarowała. Mogłabym słuchać w kółko :)