czwartek, 23 lutego 2017

Tłusty i deszczowy.

Tłusty czwartek. Za oknem od rana szaro. Coś kapie z gałęzi.

Chłopcy znowu podziębieni, więc ekipa w komplecie. Robiliśmy razem pączki. Nie obyło się bez sprzeczek, bo pączki to jednak brudny interes, a kiedy dodatkowo dzieciaki rozlewają wszystko i kruszą dookoła, to w końcu się wybucha. No ale potem się przeprosiliśmy wzajemnie, posprzątaliśmy i wzięliśmy do roboty. 

Wyszły nam cztery talerze z piramidkami z pączków. Z czekoladą, żeby było bardziej fit :P

Dwa już zjedliśmy (tzn. ja i dzieci, Krzysiek jeszcze z pracy nie wrócił). W tle gorące rytmy. Jak się zjadło tyle pączków, to dobrze sobie poskakać. Fajnie było mieć chociaż trochę karnawału, w kuchni pachnącej pączkami, z dzieciakami przewalającymi się po podłodze. Bluzka cała w mące i czekoladzie też jak z teledysku Shakiry wzięta.

Są jeszcze inne przyjemne sposoby spalania tłuszczyku. Ale to już jak dzieci pójdą spać...

Na razie trochę przyjemnej muzyki. Zaraz trzeba się przebrać i iść z chłopcami do lekarza. W nocy co chwilę mnie budzili, a Gabryś nie spał jakoś od czwartej. Chyba jestem już cyborgiem, bo nawet nie czuję zmęczenia. A może to tylko te trzy albo cztery kawy, które wypiłam wyrabiając ciasto. Jak szaleć, to szaleć.

- Mamooo... A czemu my śpiewamy kolędę o skoczni? - zapytał dziś rano pierworodny.
- ???????
- Noooo tą, że grali skocznie dzieciąteczku...

Taaak, było skocznie, to teraz będzie wzruszająco. Sama nie wiem, który kawałek bardziej mi się podoba... Luty - niby taki zimny miesiąc.. a tu karnawał, walentynki, rocznica naszej pierwszej randki. Grzeje :)

piątek, 17 lutego 2017

Poranek.

  Boże, Tyś jasnością niebios,
Światło siejesz we wszechświecie,
Podtrzymujesz go w istnieniu
I ojcowską chronisz ręką.

  Oto zorza gasi gwiazdy
I czerwienią barwi niebo,
A poranny wiatr przynosi
Rosę, która zwilża ziemię.

  Już pierzchają nocne cienie,
Razem z nimi mrok przemija,
Słońce zaś, Chrystusa obraz,
Do powstania dzień przynagla.

  Tyś jest dniem i dni początkiem,
Światłem światła, jego źródłem;
W Tobie jedność i potęga,
Boże w Trójcy wszechmogący.

  Zbawicielu, przyjmij pokłon
I modlitwy sług pokornych,
Kiedy hołd składamy pieśnią
Tobie, Ojcu i Duchowi. Amen.

Ostatnio co ranek podczas czytania hymnu w jutrzni czuję się jak Samwise Gamgee, mówiący że gdzieś tam nad cieniami nocy króluje słońce, a gwiazdy nigdy nie zgasną. Piękne są te hymny i nastrajają na kolejny dzień. Moje noce ostatnio trudne, bo raz że krótkie, a dwa że ciemne - dosłownie i w przenośni. W środku nocy, kiedy największy mrok, czuję też największy strach o nas, o dzieci. Rozumiem dobrze wołanie Gabrysia: "Mamo, zapal światło, bo boję się ciemności". Ja też ciemności nie lubię i bałam się jej jako dziecko. Teraz po prostu czekam na wschód słońca, kiedy obawy znikają jak sen i można zacząć nowy dzień.

A kiedyś tak lubiłam siedzieć po nocy, czytać książki aż do świtu (i potem odsypiać do południa, jak się dało :P). To był mój sowi czas. Tylko ja i moje marzenia.

Teraz zdecydowanie wolę nie spać i żyć naprawdę. A marzyć można równie udanie podczas zmiany pieluchy czy gotowania obiadu. No i prawdą też jest, że większość moich marzeń - tych najgłębszych - się spełniła.

Po jutrzni mam swój ulubiony moment dnia. Śniadanie :D Dawniej go nie było, bo zwlekałam się rankiem ze ściśniętym z nerwów żołądkiem, piłam parę łyków herbaty i jechałam na lekcje czy zajęcia... albo potem do pracy. Pierwszym posiłkiem był obiad, też zwykle jedzony gdzieś w pośpiechu podczas przerwy.

Teraz zanim przygotowuję śniadanie, sprzątam kuchnię z bajzlu. Dzieciaki zawsze coś jedzą wcześniej i wszędzie pełno okruszków oraz niedojedzonych kanapek. I zwykle trochę porozlewanej herbaty czy zbożówki. Więc uwijam się, żeby potem móc celebrować poranny posiłek przy czystym stole i z czystą podłogą pod stopami. Później ładny kubek, ładny talerzyk. Kanapki lub tosty. Do tego kawa w wysokim kubku i obok herbata z miodem (po całej nocy karmienia rano strasznie chce mi się pić). Książka przed nosem lub muzyczka puszczona na youtube. A dzieciaki bawią się w pokoju, bo jeszcze się nie znudziły. Chwila dla mnie.

Macierzyństwo kojarzy mi się ze śniadaniami :)

Wieczory są inne niż w czasach przedślubnych. Po całym dniu brak sił na długie czytanie czy oglądanie filmu. Często z Krzyśkiem w coś gramy albo oglądamy, kiedy już uda się położyć dzieciaki spać. Ale zwykle po tylu godzinach pracy od rana najpierw prosi drugie: "Błagam, pomasuj mi plecy...". Więc się wzajemnie reanimujemy, jak para staruszków :P Przynajmniej nabierzemy wprawy przed prawdziwą starością.

(łomot... to Ela celuje plastikowym mieczem świetlnym w zawieszki na kuchennej lampie)

Tak, odkąd mamy dzieci, nasze życie ma zdecydowanie inny rytm. Ale, choć czasem przyjemnie jest powspominać dawne czasy, na tu i teraz nasz rytm nam się podoba.

Nawet luty, który dawniej był miesiącem ciemności, depresji i zrzędzenia "kiedy wreszcie będzie ta wiosna...", teraz jest kolejnym miesiącem bycia razem, cieszenia się dziećmi i załatwiania kolejnych spraw, które już dawno powinny być zrobione. A wiosna? Widać ją w ogrodach, tylko trzeba się dobrze przyjrzeć. Magnolie, bzy, forsycje i pigwowce już się budzą. Ptaki też wiedzą, że to już wkrótce.

A dzięki porannemu wstawaniu (od jakiegoś czasu budzi nas skowroneczek Sara, wydając odgłosy jak gwizdek) także w lutym łapię dużo światła, bo nie przesypiam połowy dnia.

Na dobry dzień piękna piosenka i piękne obrazy:

piątek, 10 lutego 2017

O rycerzach Jedi i motylach :)

- Mamooo… a jak się pisze „wojna”?
Gabryś właśnie robi komiks i dopieszcza stronę tytułową. Sądząc z obrazków, będzie to coś o walkach statków kosmicznych. Hmm… Tak to jest, jak się codziennie ogląda kolejną część „Gwiezdnych Wojen”. Robimy się monotematyczni. Zabawy chłopaków polegają głównie na wcielanie się w różne postaci z sagi i walki rycerzy Jedi. Nooo dobrze, czasem zamiast tego są walki piratów i chłopców z Nibylandii. Jak to przeczytałam dziś w Wymarzonym Domku Ani Montgomery: „Czy to nie dziwne, że takie niewinne stworzenia jak dzieci lubują się w najkrwawszych opowieściach?”
 
O, właśnie na kartce powstaje kolejny statek, bardzo przypominający statek Imperium. A obok na innej kartce podobny, tyle że  rysowany ręką czterolatka. Wreszcie nie ma kłótni o to, że Rafałek odgapia, Gabryś pozwala mu rysować to samo. Czyżby moje gadanie (w kółko… i w kółko… i jeszcze raz), że młody w ten sposób się uczy, przyniosło wreszcie efekt? Eee… pewnie to przypadek i przypływ dobrego humoru :P
Na stole oprócz bloków rysunkowych i sterty kredek (a także mojego komputera) pyszni się piękny pojazd kosmiczny zrobiony z klocków Lego przez obu chłopców.
I motyl w szklanej gablotce.
Ela jest fanką motyli. Inne dziewczynki mają w tym wieku już fazę na koniki (pozdrawiamy Puławy ;)), ona póki co wielbi owady J Często tańczy po pokoju i krzyczy „Jestem motylem!”. Co ciekawe, określenie „motyl” miewa czasem w jej języku znaczenie pejoratywne – i kiedy chce komuś (najczęściej braciom) dopiec, celuje paluszkiem w delikwenta, marszczy brew i mówi złowieszczo: „Ty jesteś… motylem!”. Jest to o tyle skuteczne, że dla chłopaków faktycznie nie ma większej obelgi („Mamoooo, ale ja nie chcę być dziewczyną… To dziewczyny są motylami…”).
Podczas ostatniego wypadu do centrum byłam z chłopcami w Muzeum Żywych Motyli, gdzie duże egzotyczne okazy można oglądać, a nawet brać na ręce. Ela niestety była wtedy przeziębiona, ale kupiliśmy jej motylka za szkłem. Charaxes atambolou z Madagaskaru. Teraz to jedna z jej ulubionych „zabawek”, przytula ją i całuje (znaczy szkło całuje… może motyl w końcu ożyje, jak w bajce o Śnieżce ;)).
Za nami dwa tygodnie ferii. Spędziliśmy je w domu, doleczając katary i przeziębienia. Sara po raz pierwszy od dłuższego czasu nie ma kataru, Ela też. Rafał jeszcze kaszle, ale on potrafi kaszleć nawet do miesiąca po chorobie, tak już ma… Poza tym o dziwo dzieciaki zdrowe. Za to ja od paru dni pociągam nosem i mam tylko nadzieję, że ich nie pozarażam – wtedy cala zabawa zacznie się od początku… Posiadanie dużej grupy małych dzieci w miesiącach zimowych to życie w czasach niekończącej się zarazy…
Od poniedziałku znowu przedszkole. Może sobie trochę odpocznę?
A już jutro Sarze stuknie osiem miesięcy. Szok J W tej chwili śpi. Dlatego mam chwilę spokoju ;) Jak nie śpi, to się rusza. Coraz szybciej. Po pokoju na razie pełza jak błyskawiczny różowy robaczek. Ale pewnie niedługo opanuje klasycznego raczka, bo już się przymierza kolanami. I zaczyna się podciągać na łapkach. Kontemplowała już widoki przez drzwi do ogrodu, do których sama dotarła (póki co widoki jak to w lutym… bure badyle, trochę śniegu i lodu… czekamy z utęsknieniem na wiosnę, pierwsze przebiśniegi i krokusy, a potem płonące krzewy forsycji i czerwone pigwowce).
Sara, podobnie jak nasz pierworodny, żywi się dalej głównie mleczkiem od mamy. Inne pokarmy raczej wypluwa. Rafał i Ela już w tym wieku smakowali kolejne dania i często ściągali mi coś z talerza. No cóż, poczekamy… Gabryś też długo gardził innymi potrawami i dopiero koło pierwszych urodzin mu się przestawiło. Ależ się wtedy martwiłam o niego… Teraz już się nie martwię. Jednak najtrudniej jest coś przeżywać po raz pierwszy.
Sara… Jasne włoski i cera Gabrysia, lekko zadarty nosek Rafałka, jasnobrązowe oczy Eli… A w tym wszystkim jedyna w swoim rodzaju. I już pokazuje charakterek – kiedy Ela zabiera jej zabawkę, słychać wrzaski w całym domu. Kobieta musi umieć sobie radzić ;)
Nie mogę się doczekać, kiedy będzie już biegała po domu i tworzyła z Elą taki duet, jak Rafał z Gabrysiem. Czasem kłócąc, ale głównie bawiąc razem. Królewny i rycerze.
Oby rośli szczęśliwie na dobrych ludzi.

środa, 1 lutego 2017

Trudno.

Nie wiem, czy czytaliście/słyszeliście o tym, co ostatnio stało się w Boliwii - o zamordowaniu polskiej wolontariuszki Helenki, młodej wspaniałej dziewczyny... Mnie osobiście bardzo to tąpnęło, bo w Boliwii żyje moja przyjaciółka. I kiedy zobaczyłam tytuły newsów w necie "Polka zamordowana w Cochabambie", to ugięły się pode mną nogi, a potem cieszyłam się tylko, że to nie o moją przyjaciółkę chodzi. Niemniej o Helence myślałam potem często, pytając Boga, po co do cholery dopuścił do czegoś takiego. Przecież mógł powstrzymać rękę napastnika, wytrącić mu nóż. Czemu czasem w takich sytuacjach działa, a czasem nie?

Lubię czytać o historiach skończonych happy endem i kiedy coś zgrzyta (na przykład znajomym umiera dziecko), to pierwszym odruchem jest foch w kierunku nieba i pytanie "dlaczego?". 

Ale widocznie nie zawsze może być słodko. Zresztą wiadomo, ja tu sobie piszę spokojnie, a gdzieś tam, na przykład w Aleppo, ktoś w tej chwili ginie. Mówi się często że świat jest/nie jest "biało-czarny". Do mnie te kolory jakoś nie przemawiają i raczej przyjmuję rzeczywistość w smakach. Dla mnie świat jest słodko-gorzki. Niesamowicie piękny, mimo tego cholernego, koszmarnego cierpienia. Cierpienia często niewinnych, tych którzy nie potrafią się obronić. I tylko w Bogu nadzieja, że jest jakiś sens tego. 

No nic, więcej pisać nie będę, bo zawsze jest we mnie taki zawias, kiedy myślę o takich rzeczach. Dodam tylko, że ten filmik Szustaka powyżej bardzo mi pomógł. I dał nadzieję, że historie które tutaj happy endem się nie kończą, mają nieraz happy end w niebie. Kiedyś to zobaczę na własne oczy, na razie jest to przede mną zakryte.

I co... Za pół godziny południe. Za mną kolejna rwana nocka. Ostatnio cała czwórka często mnie budzi. Zanim pomyślę, co na obiad i zacznę ogarniać kuchnię - jeszcze jedna kawa. Dzieciaki się bawią. Mam ich dziś w domu piątkę, trzylatek znajomych gratis. Muszę tylko patrzeć, żeby nie przegięli w ferworze zabawy, a tak to mam więcej czasu dla siebie. 

Dziś mam zamiar trochę odpocząć, bo ostatnio działałam jak robocop, na najwyższych obrotach. Podawanie leków, inhalacje, oklepywanie, sprzątanie, gotowanie, do tego składanie choinki i sprzątanie igieł. Dzisiaj już nie widać tego, ze wczoraj sprzątałam prawie cały czas. A umyta podłoga zaraz lepiła się od rozpaćkanego przez Elę sernika. Taka tam syzyfowa praca, jak to przy maluchach. Kiedyś się to zmieni, a na razie muszę sobie wydzielać czas odpoczynku, bo zwariuję :) Nawet jeśli wkoło jest bajzel. Swoją drogą to strasznie trudna rzecz, odpoczywanie. Zwłaszcza dla kobiet. Facet walnie się na łóżko i zadowolony. A kobieta siedzi i się czuje winna. Albo już kombinuje, jakie pięć czynności powinna zaraz wykonać jednocześnie ;)

Sara przemieszcza się coraz pewniej. A w łóżeczku zaczęła się wspinać przy szczebelkach. Uwielbiam patrzeć na takie male ciałko, które odkrywa nowe możliwości :) Usłyszałam też "mama" i "papa". Pewnie że jeszcze te słowa nie oznaczają tego, co powinny (chyba), ale jest to wzruszające. No i ten jej uśmiech i chichot niewinnego, zadowolonego z życia maluszka. Mały skarb <3

Pozdrawiam z frontu - Gabryś, Rafał, Franek i Ela przewalają się po domu w poszukiwaniu nowych okopów i robią jakieś naloty bombowe, sądząc z odgłosów. Czołgi z Cobi, które ostatnio kupiliśmy, znowu się przydają (mam słabość do miniaturowych modeli i nawet militaria, za którymi normalnie nie przepadam, w takiej zmniejszonej wersji mi się podobają).

Na koniec jeszcze Szustak, do którego wróciłam po przerwie i lubię sobie posłuchać przy kawie.