piątek, 31 marca 2017

Słońce!

Aaaaa!!! Jak pięknie jest za oknem! Słońce, słońce, słońce... Wszędzie już zielona mgiełka na gałęziach, w ogrodach wybuchły kolorowe pierwiosnki i "złoty deszcz" (forsycje), w kolejce już czekają pigwowce i magnolie, przestępując nerwowo z nogi na nogę (z korzenia na korzeń...?). No aż żal siedzieć przed kompem. Obiad właśnie zjedzony, więc biorę królewny i wybywamy na kolejny spacer. Jupi!!! Kocham wiosnę!

Sara kończy warzywną lazanię (piątek, zamiast warstwy mięsnej pasta bakłażanowa :)) i już się wierci. W ostatnich dniach nowość w zdobywaniu terenu - zaczęła się podnosić. Pewnie niedługo będzie stawanie przy meblach. Na razie zwiększyła zasięg i jej małe, tłuste łapki mogą zrzucać książki nie tylko z dolnej półki, ale też z tej wyższej :P Oczywiście co jakiś czas zarobi małym łebkiem o inną powierzchnię i jest ryk. Przybiega wtedy czujna siostra Elula i przemawia zawsze tak, głaszcząc po buzi: "No juuuuz, juuuuz, jestem tu! Nie płac!". A młoda wrzeszczy jeszcze głośniej, bo to przecież mama miała przyjść i przytulić :P

Mężczyźni w przedszkolu. Znaczy młodsi, bo mąż aktualnie na L4 w domu. Rano sztafeta zrzędząca - Gabryś zrzędził od razu po wstaniu z łóżka, przestał dopiero gdy wyszliśmy za drzwi. Wtedy zaczął pogodny dotąd Rafałek. Pfff, nie ma jak naburmuszeni faceci z samego rana. Do tego chmurny mąż i człowiek może sobie tylko puścić i tańczyć:
Z tym, że ofkors piosenka dotyczy tylko męża :) Młodsi mężczyźni są moimi synami, nie zaprzeczam :D

Oki trzeba kończyć, bo dziewczyny już głośno protestują i domagają się uwagi - Sara wijąc się coraz bardziej w krzesełku, Ela rozrzucając kredki po parapecie i podłodze, boshhh ale ma zasięg O.o Zaraz weźmiemy nasze pojazdy (rowerek starszej i wózek młodszej :)) i popełzniemy na plac zabaw.

Już za tydzień Niedziela Palmowa i urodziny Eli :) Pamiętam tą Niedzielę z Palmową sprzed trzech lat, kiedy byłam w szpitalu ze świeżo urodzoną córeczką. Padał ciepły, wiosenny deszcz, a za oknami kwitły białoróżowe migdałowce... Nigdy tego nie zapomnę :) Tej naszej kluseczki o czarnych włoskach, owiniętej w różowe kocyki, na którą czekali w domu stęsknieni bracia i dumny tata. A ja już wtedy marzyłam o siostrze dla niej, żeby miała w życiu wsparcie (i która narodziła się dwa lata i dwa miesiące później, w czasie gdy zakwitły pierwsze dzikie róże) :)

I jak tu nie dziękować Bogu za to całe dobro, jakie nas spotkało? No nie da się.

piątek, 24 marca 2017

Już piątek?!

Ale jaja, jutro już weekend! Nawet nie zdążyłam się zmęczyć tygodniem :P

Za nami super przyjęcie urodzinowe. Dzieciaki zadowolone, a to najważniejsze :) Prezentów dużo, tort piękny (jednak nie statek piracki, ale ekipa piraciąt z Nibylandii, dziadkowie zamawiali - aż żal było jeść...). Po zjedzeniu wszystkich dobrych rzeczy dzieci się bawiły długo, a rodzice mogli porozmawiać. Dzięki mojej przyjaciółce - zmywarce - mogłam się nie stresować niczym i odpoczęłam w gronie najbliższych. Swoją drogą co ja bym zrobiła bez takich udogodnień jak zmywarka, pralka czy odkurzacz? Wtedy faktycznie mogłabym się nazywać kurą domową. A tak, to mam dużo czasu dla siebie i swoich bliskich :)

Sto lat, kochany Rafałku! :)
Sara wystrojona, też świętowała urodziny brata :)
No, pierwsza impreza za nami, zaczynam myśleć o urodzinach mojej wspaniałej starszej córki ;) Mała mądrala, muszę jakoś przekonać Krzyśka (dumny ojciec sam chce zrobić tort dla swojej królewny), żeby tort miał obrazem świnki Peppy. Bez Peppy się nic nie liczy :P Właśnie marudzi, żebym puściła bajkę (jak tylko odpalę kompa, od razu przybiega... a tak długo był spokój i nie lubiła oglądać żadnych filmów :P). Ale dziś Peppy nie będzie - jest kara za zgryzienie ampułek z solą fizjologiczną, które na chwilę postawiłam na parapecie, przygotowując inhalację dla Rafałka. Kara musi być, nie swoich rzeczy ruszać nie wolno. Ku uciesze zasmarkanego młodego (od wtorku siedzi z nami w domu) zaraz puszczę "Gwiezdne Wojny". Swoją drogą zauważyłam, że konsekwencja w przypadku trzyletniej Eli bardzo się sprawdza. I o ile Rafał  tym wieku wszystkie kary zlewał i robił i tak po po swojemu (a Gabryś po prostu słuchał i nie trzeba się było specjalnie wysilać, żeby zrobił coś jak należy), to Ela zrozumie błąd i się poprawi. Oczywiście znajdzie tysiąc innych sposobów na zrobienie czegoś głupiego - no ale nikt nie jest doskonały :P

Przez kilka dni była w Krakowie Alnilam (moja najlepsza przyjaciółka - wyliczyłyśmy, że znamy się już.... a nie, nie powiem, ile lat :P). Mieszka teraz z mężem w Warszawie. Niby blisko, a nie widziałyśmy się pół roku... Dobrze było w końcu pogadać o wszystkim, tak po prostu, nie musząc się zgrywać czy tłumaczyć. Znamy się jak łyse konie i dziękuję Bogu, za nią. Zresztą co jak co, ale dobrych ludzi wokół raczej mi nie skąpi :) Teraz mi żal, że Al już u siebie i znowu można gadać tylko przez telefon albo mailowo. A tyle jeszcze mogłybyśmy obgadać... Kurde, jak ludzie sobie radzą nie mając przyjaciółek? Ja bym nie mogła :P

Oki kończyć będę, dzieciakom muszę puścić obiecaną bajkę, a sama się wziąć na robienie pizzy (dziś biała, z ziemniakami - ulubiona Krzyśka :)). Na koniec polecę jeszcze książkę, którą przez przypadek kupiłam ostatnio w Kauflandzie za całe 5 złotych :D Okładka nie powala, popatrzyłam z powątpiewaniem na jakąś nieznaną sobie gwiazdeczkę ekranu i już miałam iść dalej, ale coś mnie tknęło. Odwróciłam książkę i przeczytałam z tyłu:

Jak większość kobiet Teri Hatcher pierwsze życiowe nauki odebrała od matki. I podobnie jak wielu kobietom, jej matce niełatwo przychodziło docenić samą siebie. Gdy tost się spalił, zjadała go sama, a co lepsze kąski oddawała innym. Choć to poświęcenie było wyrazem miłości i jak najlepszych intencji, niosło ze sobą lekcję, której trudno jest się oduczyć: twoja własna satysfakcja nie jest warta nawet kawałka chleba.

Tadam! Tak więc kupiłam Spalony tost Teri Hatcher, przeczytałam z przyjemnością i bardzo polecam :) Bohaterka Gotowych na wszystko (nie widziałam serialu, ale chyba z ciekawości kiedyś obejrzę) okazała się normalną mądrą kobietą, w dodatku z charakteru bardzo podobną do mnie, z podobnymi wątpliwościami. I też jest mamą, tyle że samotną. Najbardziej urzekło mnie ciągnące się przez całą książkę odkłamywanie rzeczy, którymi nasiąkła jako dziewczynka - że kobieta musi się poświęcać (najpierw inni, a ja na końcu), że nigdy nie jest się dość dobrą itd... Książka pomaga zejść na chwilę z kołowrotka, które same sobie nakręcamy codziennie, goniąc za ideałem (matki/żony/córki/przyjaciółki/kobiety pracującej ;)). I znaleźć chwilę tylko dla siebie, żeby po prostu w końcu o siebie zadbać bez wyrzutów sumienia ("A przecież sterta garów w zlewie i podłogę trzeba by wytrzeć w przedpokoju!", wrrr...). Polecam :)

czwartek, 16 marca 2017

Urodzinowe kombo czas zacząć :)

Godzina dziesiąta. Za oknem szaro i zimno. Śniadanie już dawno za nami, bo ostatnio dziewczyny zrywają się razem z chłopakami i jemy ok 6.30 wszyscy razem. Dobrze, że jest już wtedy jasno i człowiek mniej marzy o tym, żeby zagrzebać się znowu w łóżku.

No ale dziś pogoda wygrała i po dwóch godzinach dziewczyny padły. Śpią nadal, a ja się dziwię, że nagle mam chwilę ciszy i relaksu (sprzątać nie będę, bo je obudzę, poza tym szkoda cennego bezdzieciowego czasu na takie pierdoły - lepiej przeznaczyć go na odpoczynek i kawę). Chyba jeszcze nigdy mi się to nie zdarzyło, Ela od dawna wytrzymuje do wieczora bez drzemki.

Myślami jestem już w niedzieli :) Dwa dni temu naszemu marcowemu krokusikowi stuknęło pięć lat! Pojechał przejęty do przedszkola z torbą cukierków, dzieciaki śpiewały i składały mu życzenia. Wydawałoby się przecież, że dopiero co oglądałam z bólem serca jego małe ciałko grzejące się pod lampą z innymi wcześniakami, z rączkami i nóżkami opuchniętymi i sinymi od igieł. A teraz czekam aż podczas przyjęcia zdmuchnie kolejną świeczkę na torcie w kształcie pirackiego statku i będzie się cieszył prezentami. Mój kochany pirat <3

Nasze prezenty już czekają w schowku, pojechałam ostatnio z dziewczynami do Bonarki (jedna z galerii handlowych) i wybrałyśmy duży zestaw Lego City i książeczkę Lego Star Wars. Przy okazji podejrzałam półki dla dziewczynek i wiem, co kupię dla Eli.  W końcu jej impreza już za trzy tygodnie, w Niedzielę Palmową... Najbardziej podobały jej się puzzle ze świnką Peppą i wózek dla lalek (który miałam jej kupić już dawno i ciągle coś wypadało - no to teraz będzie okazja).

Uff, i tak nam minie czas do Wielkiejnocy. A potem pachnący, rozśpiewany maj i szykowanie się do przedstawień na Dzień Mamy w przedszkolu. I nagle pewnie zrobi się ciepły czerwiec, dwie kolejne imprezy urodzinowe, pierworodnego i ostatniorodnej (Matko Czworokątna, kradnę określenie ;)). I obudzę się w lipcu podczas wakacji :D Tak ostatnio biegnie dla mnie czas. Nudy nie ma :)

No własnie, nudy nie ma i aż mi dziwnie, że teraz jest tak cicho :) To zdecydowanie nienormalne. Mam nadzieję, ze dziewczyny zregenerują siły i niedługo wstaną. Pewnie trzeba będzie podać głodomorom drugie śniadanie (uuu, Sara potrafi teraz zjeść nawet więcej niż nasz chudy wróbelek Ela). A potem takie atrakcje jak odkurzanie (wszystkie nasze dzieci uwielbiają włączony odkurzacz i już jako niemowlęta są nim zafascynowane...), czytanie, taniec... jedna z ulubionych piosenek Eli to ostatnio:
Więc prosi: "Puś bajlando!" i potem tańczy i śpiewa: "Bajlandoooo... Ooooo!". Moja krew, też kiedyś byłam fanką Iglesiasa :P Tylko że to były czasy "Bailamos"...

O, rozczochrany mały stworek wszedł do kuchni. Ela wstała :) Wzięła parówkę i siedzi obok, przeciągając się i ziewając. Jeszcze tylko druga śpiąca królewna musi się zbudzić i dom znowu ożyje. A do całkowitej równowagi wrócimy, kiedy po południu wrócimy tu z chłopcami. Krzysiek wróci dziś pewnie późno i trafi pewnie akurat na kładzenie ekipy do łóżek. I tak minie nam kolejny dzień...

Ku pamięci, Sarusiowa radość jedzenia. Pizzę można jeść nawet czołem :)

środa, 8 marca 2017

Kobieta, córka króla.

Kim jesteś? "Nikim" - może cię kusić, by tak odpowiedzieć. Dla reszty świata może to być odpowiedź. Ale nie dla Boga. On cię odkupił od stanu przekleństwa. Zajął się twoim załamaniem i wyleczył twoje choroby. On kocha cię całkowicie, nie potrzeba mu twoich zasług.  Udzielił ci szczodrze swojej łaski i zaspokoił każdą potrzebę. Tak jak Maria Magdalena - otrzymałaś wiele. I twoją historię Bóg przeznacza po to, by przydać chwały swojemu imieniu.

***

Kobieta złożyła ostatni pocałunek na jego stopach. jej serce było po brzegi wypełnione szczęściem. Wstała, odwróciła się i wyszła. Tym razem tłum rozstępował się przed nią z szacunkiem. Najwyraźniej nie ciążyło już na niej piętno grzesznicy. Jezus ogłosił ją czystą. Jej serce wypełniał pokój. Była kochana. Była całością. Trzymała głowę nieco wyżej niż do tej pory, a kiedy skręcała w uliczkę, wyprostowała plecy. On zmienił wszystko. Z ledwością powstrzymywała się, by nie pokonać reszty drogi do domu w podskokach.

***

...Zwrot ten mógł znaczyć niewiele dla tłumu, ale dla tej kobiety znaczył bardzo wiele. Jezus słyszał jej myśli. Chciał, by wiedziała, że teraz też jest czyjąś córką. Została adoptowana przez Króla królów. Jej Ojciec był ważniejszy od rządcy synagogi. Jej Ojciec rządził wszechświatem. Mogła być zrujnowana finansowo, ale jego bogactwo przekraczało wszelkie inne. Była kochana przez swojego Ojca z pasją większą niż była to sobie w stanie kiedykolwiek wyobrazić. Jego miłość do niej będzie trwała wiecznie. Jej fizyczne uzdrowienie było zaledwie początkiem...

Z okazji Dnia Kobiet chciałam polecić wszystkim kobietom cytowaną powyżej piękną książkę, którą niedawno przeczytałam i do której ciągle wracam. "Nieoczekiwana miłość. Rozmowy Jezusa z kobietami" Julie Zine Coleman. Niesamowita, poruszająca... Taka, podczas lektury której czujesz się kochana. 

Bardzo cenię te momenty, kiedy Bóg pokazuje mi moją godność. Jako dziecko i potem nastolatka miałam mnóstwo kompleksów, kobiecość kojarzyła mi się z czymś słabym i nieciekawym. Z tym, że jestem bardziej podatna na zranienia, że łatwiej można mnie skrzywdzić. Marzyłam, żeby być facetem, nosić spodnie, nie mieć miesiączki i zmiennych nastrojów. Nosiłam workowate ubrania i ścinałam włosy na krótko, chodziłam rozkołysanym krokiem marynarza i rzucałam wulgaryzmami na prawo i lewo. Pan Bóg bardzo powoli to wszystko zmieniał... Pokazał, że jestem tak samo wartościowa, równa mężczyźnie. Że jestem piękna, potrzebna, niezastąpiona. I że ucieczka przed tym, kim jestem, to nie jest dobra droga. Zwycięstwo to akceptacja i pokochanie swojej kobiecości. Tylko tak mogę być wolna i żyć dla innych.

Dziś świętuję Dzień Kobiet z przyjemnością. Długie włosy, makijaż, kolczyki w kształcie kwiatów. Jestem córką króla, muszę dbać o siebie :)

A na zakończenie, również w tym temacie, o. Szustak:

poniedziałek, 6 marca 2017

Czas przebudzenia.


Dopiero co przewracałam styczniową kartkę z kalendarza, by już po chwili (wydawało by się...) zrobić to samo z lutową. Czas mknie teraz dla mnie błyskawicznie. Zaczęliśmy marzec. W ogrodach łebki przebiśniegów kołyszą się na wietrze. Krokusy już wypuszczają kiełki. Widziałam pierwszego motyla cytrynka. I zaliczyłam pierwsze spacery bez zimowego płaszcza. Mam wrażenie, że życie wokół (czasem niewidoczne dla oka) aż bulgocze. I te zapachy... Po długim czasie bezzapachowej, sterylnie wymrożonej rzeczywistości zimowej nos wreszcie może się wykazać podczas wędrówki :P

U nas też dużo spraw i grafik napięty, więc i czasu na pisanie mniej. Za dwa tygodnie zaczynamy czas urodzinowych imprez - pięć lat skończy Rafałek! Mój mały krasnoludek wyrósł, spoważniał. Korzystam z tego, że jeszcze dam radę go podnieść do góry i uściskać, bo pewnie już niedługo będzie za duży na branie na ręce, jak Gabryś (który też z ważącego 2,5 kilo maluszka zmienił się w wysokiego 25-cio kilogramowego klocka). A z całej czwórki to właśnie Rafał jest moim ulubionym przytulasem. Ma w sobie coś z kota i aż dziwne, że nie potrafi mruczeć, kiedy go głaszczę po czuprynie.

Eluśka nam się rozgadała i rozśpiewała na dobre. Lgnie do ludzi aż miło, dobrze że od września pójdzie do przedszkola, to się wyżyje trochę wśród rówieśników. Do tej pory gardziła oglądaniem bajek, ale teraz stała się fanką świnki Peppy i znika na umówioną godzinę przed ekranem - a ja mogę wtedy się brać za jakieś bardziej hardkorowe porządki bez strachu, że coś zbroi.

Sara wreszcie się przemogła i oprócz mleczka próbuje z nami jeść różne rzeczy. Oczywiście mowy nie ma o słoiczkach czy specjalnie dla niej przygotowanych rzeczach, bo atrakcyjne jest tylko to, co na moim talerzu. Pomidorowa, spaghetti, ryż z warzywami, ryba... Nawet pizza :) Skończył się czas mlecznych, aromatycznych kupek... Coś za coś :P

Gabryś wreszcie przestał marudzić, że jako ostatni z rodzeństwa ma urodziny - bo tydzień po nim ma Sara ;) Także po raz pierwszy możemy się przygotowywać do urodzin Rafałka i Eli bez jego kwękania w tle. Jupi!

Zaczął się Wielki Post i staram się podejść do niego poważnie... Nie żeby stawiać w centrum jakieś zwoje zmagania i wyrzeczenia, choć dobrze też ruszyć tyłek i ze sobą trochę powalczyć, odmówić czasem tego co przyjemne. Ale żeby ten czas po prostu był okazją do bycia tak blisko Boga, jak to tylko możliwe. W końcu to on cierpiał za mnie na krzyżu - mogę chociaż spróbować jakoś zrobić mu małą przyjemność, znaleźć więcej czasu w ciągu dnia, porozmawiać, przytulić... Jeszcze bardziej wypatrywać w tym, co wokół mnie. I, co chyba najtrudniejsze, w ludziach którzy doprowadzają mnie do szału.

Na koniec historyjka z weekendu:

Krzysiek kładł dziewczynki spać. Po chwili chrapał smacznie, a Ela i Sara bawiły się w najlepsze (a ja razem z nimi, żeby je jednak jeszcze trochę zmęczyć). W pewnym momencie Sara krzyknęła radośnie. Ela podeszła z poważną miną, położyła paluszek na ustach i powiedziała karcąco:
- Sala, ciii! Nie wolno ksyceć! Tatuś śpi!

Także tego... Grunt to troszczyć się o siebie nawzajem ;D O tatusia ofkors też.