piątek, 30 maja 2014

Dzieci, szpilki i lakier do paznokci.

moje kolana ustępujące
i twoja dłoń na mojej szyi
- po wielkim niebie
chodzi słońce -

zwabione
barwą twoich źrenic
odgina powieki
i wilgoć pije

a potem
ziemia jest sucha i brunatna
błądzą po niej
złote cętki światła

palce twoje
odchylające w dół
moją szyję

...

Piątkowy wieczór, dobrnęłam do końca po kolejnych galopujących godzinach. I co? Spędzam go z Poświatowską, komputerem i czerwonym lakierem do paznokci. Mąż zmęczony po pracy odpłynął. Bywa.

Ja staram się uspokoić i wyciszyć, co ostatnio przychodzi mi z trudem. Nawet nie zdaję sobie sprawy w ciągu dnia, jak wiele daję z siebie dzieciom. I jak bardzo się boję o malutką, żeby jej się krzywda nie stała. Dopiero wieczorem ciepła kąpiel próbuje rozsupłać mój obolały z nerwów żółądek. Dziś susząc sobie włosy uświadomiłam sobie, jak wiele mam z taty - on też po nerwowym dniu w pracy zaszywał się w łazience. I ból brzucha leczył gorącem płynącym z suszarki.

Whatever, jutro ślub i wesele mojej przyjaciółki. Chłopaki idą do dziadków, a my - wzruszać się i dobrze bawić. Z Elusią, ofkors.

Także paznokcie pomalowane, kiecka wyszykowana, buty kupione (trzy pary szpilek upolowałam w Deichmannie na promocji, a co!). Tylko peelingu kokosowego mi się nie udało zrobić, bo mała się obudziła kiedy Krzysiek usypiał chłopaków i szybko z łazienki musiałam wylatywać :P Ale z tego jestem dumna - że mając trójkę dzieci umiem czuć się jak kobieta, a nie zarobiona Matka Polka. I że dalej przypominam raczej czarownicę, a nie kurę domową. Szkoda tylko, że jeszcze nie udało mi się zrzucić zbędnej oponki na brzuchu. Ale jak mam do wyboru: zadręczać się dietą lub cieszyć się życiem jedząc coś dobrego - to jednak wybieram to drugie. Może brzuch weźmie i schudnie sam, czemu mam mu pomagać? I bez tego mam dużo na głowie ;)

Chłopaki zbójują na całego. Zwłaszcza, kiedy cały dzień pada. Wtedy zamiast wyładować się na podwórku, robią huragan w domu. Ale choć nieraz brakuje mi cierpliwości, to cieszę się. Bo wielu rodziców chorych dzieci wiele by dało za ten sajgon i możliwość nieustannego sprzątania. I za widok dwóch zdrowych byczków, którzy to urządzają wyścigi po domu, to budują rakietę z klocków, oglądają razem kolejną książkę albo bawią się w rycerzy walczących ze smokiem (wrzeszcząc przy tym wniebogłosy). Codziennie wyprowadzają mnie z równowagi... Ale też każdego dnia urzekają czymś i zaskakują. Na przykład na Dzień Matki kupili mi (przy pomocy dziadków, ale inicjatywa ich) czekoladowe serduszko i nazbierali kwiatków w ogródku. Rafałek mnie wyściskał swoimi łapkami niedźwiadka. A Gabryś podkreślał cały dzień, że to moje święto i bardzo to przeżywał.

Ela rośnie... Oczywiście mam już pierwsze zmartwienie z nią związane, a mianowicie problemy z robieniem kupki. U chłopaków tego nie było, także nowość... Masuję brzuszek, podginam nóżki i nic. Ale COŚ ciekawego zawsze musi być,  zebym wiedziała, że dziecko mam :P Poza tym zonkiem jest ewidentne, że wszyscy jesteśmy w niej zakochani. Mam nadzieję, że jej nie rozpieścimy ;) W każdym razie już trochę minęło od porodu, a ja dalej mogłabym się patrzeć na nią bez końca. I widzieć w jej ciemnoniebieskich oczkach skrawek Nieba. Głaskać jej czarne miękkie włoski. Wdychać jej zapach. Całować stópki. Ech :)

Już prawie 23... Powinnam zaprzyjaźnić się z poduszką, ale jakoś nie chce mi się spać. Nie, nie dlatego, że się wysypiam :) Ale jakoś wolę posłuchać ciszy i własnych myśli. I ratować się kawą rano. Taki czas tylko dla mnie zdarza się ostatnio rzadko. W sumie to dobrze. Bo najpiękniejsze w tej wyjątkowej ciszy jest to, że delikatnie przerywają ją oddechy czterech najdroższych mi osób. I choć jestem zmęczona, to jest oczywiste, że tylko dzięki nim ten wieczór ma urok. A ja pokój w sercu.
Nasza królewna rośnie...
...pod czujnym okiem ochroniarzy.

piątek, 23 maja 2014

Ależ ten czas leci ;)

Jakich zdolnych mam chłopaków, nie ma co! Tak skutecznie zalać komputer herbatą to tylko oni potrafią. Odcięli mnie od świata na dwa tygodnie, dopóki Wilkołak starego stacjonarnego kompa nie wskrzesił.

W każdym razie u nas wszystko w porządku, gdyby ktoś się martwił ;) Nawet nam ta przerwa wyszła na dobre, bo więcej czasu mieliśmy dla siebie. Chłopcy musieli zrezygnować z bajek, ja z przeglądania netu. Dzięki temu przeczytaliśmy masę książek podczas zeszłego deszczowego tygodnia. A w tym byczymy się na podwórku, bo upały aż miło... Dziś wreszcie chlapaliśmy się w misce, żeby się ochłodzić. Byliśmy już parę razy na lodach (Rafałek nauczył się mówić "lody" i tym słowem zaczyna teraz dzień). Nosimy długo wyczekiwane letnie ubrania i generalnie się cieszymy wakacjami. Bo to dla nas wakacje w sumie, egzamin zdany jakiś czas temu i wynik w postaci Eli rośnie błyskawicznie ;)

Elusia jest już niemowlaczkiem i w ciągu dnia ma już dłuższe pory czuwania. Bracia są zachwyceni, bo prześcigają się w potrząsaniu jej przed oczami różnymi grzechotkami. Ja tylko musze uważać, żeby do kontuzji nie doszło przy tej ich gorliwości. Nieraz leżą przy niej nos w nos i mówią coś do niej. Zwłaszcza Gabryś pięknie ją uspokaja i mówi takie rzeczy, że wymiękam. A Rafałek głaszcze ją po główce i śmieje się do niej. Ech Ela musisz rosnąć szybko, bo trzeba się będzie bawić z braćmi i ich gonić :)

A ja mam mieszankę nastrojów. Od mega optymistycznego, kiedy patrzę na nich i coś mi w sercu rośnie, że to moje Skarby i że są prezentami z Nieba. Ale wieczorem to zmęczona jestem jak Nasza Szkapa czy inny Łysek z pokładu Idy i różne myśli mam, oj różne... Bo jednak dużo mam roboty przy nich i tylko ktoś, kto ma dzieci, może to zrozumieć. Jakoś jaskrawo zobaczyłam ostatnio, jak moje życie i dom różni się od życia moich znajomych i przyjaciół, którzy dzieci jeszcze nie mają. Pewnie, nie ma to jak przytulanki ze szkrabami, ale wielu rzeczy jednak nie mogę. Na przykład wyjść z domu i odpocząć. Albo skutecznie posprzątać. Czasem jest to frustrujące, że zamiast sprzątać dom, ja tylko powstrzymuję bajzel. Bo i tak małe łąpki zaraz zrobią bałągan wszędzie... I z praniem nadążyć ciężko, kiedy po Gabrysiu trzeba prać kolejne prześcieradło, po Rafałku dolne partie ubrania (bo w końcu uczymy go korzystać z kibelka), a po Eli masę ubranek i kocyków.

Także ciężko czasem się nie wkurzać na to wszystko i nie czuć jak Syzyf wtaczający głaz pod górę. Wiecznie z wątpliwościami i jakimś lękiem o dzieci - czy dobrze wychowuję, czy czują się kochane, czy nie zrobią sobie krzywdy itd. Choć faktem jest, że mimo irytujących wad, z którymi próbuję walczyć, mam naprawdę mądre dzieciaki. Więc kiedy jestem na skraju wielkiego wybuchu, staram się tylko przeczekać i ochłonąć, żeby potem sobie przypomnieć o tym, jacy są fajni. A nie rozsmarować ich na ścianie w pierwszym odruchu. Kiedy na przykład z uśmiechem na ustach, patrząc mi w oczy, wylewają za jednym zamachem dwa kubki gorącego kakao na podłogę w kuchni (to oczywiście Rafałek)... Albo ryczą na pół ulicy, bo im coś nie wychodzi i potem przeżywają to do wieczora (Gabryś).

Powoli zaczynamy się przygotowywać do chrztu małej i urodzinek najstarszego, także kolejne duże rodzinne wydarzenia przed nami. A za tydzień będziemy balować na weselu mojej przyjaciółki, jeśli dobrze pójdzie. Czas biegnie teraz błyskawicznie, a z każdym kolejnym dzieckiem, co by tu nie mówić, przyspiesza... Nie wiem, kiedy mijają mi kolejne dni... Ale fajnie mieć świadomość, że są wypełnione czymś dobrym. I że to żmudne zadanie, jakim jest macierzyństwo, ma bardzo konkretne owoce - choć na pierwszy rzut oka trudno je zauważyć i ocenić.

piątek, 9 maja 2014

Przychwycić na gorącym uczynku czas...

a ja siedzę pod piecem
i staram się przychwycić
na gorącym uczynku - czas
delikatne falowanie firanek
fosforyzowanie ścian
taniec książek
na drewnianej półce
abstrakcyjny liść na dywanie
meksykański kwiat
w jednym oddechu
zamykam

H. Poświatowska

Dokładnie dziesięć lat temu kwitły kasztany tak, jak teraz. Była pachnąca kwiatami i deszczem wiosna. Nerwowo plątaliśmy się po Plantach, powtarzając przed kolejnymi egzaminami maturalnymi. Kupiłam sobie wtedy znaleziony przypadkiem w księgarni tomik poezji Poświatowskiej i suszyłam w nim kwiaty. Do dziś mam powklejane między wierszami. A Poświatowska kojarzy mi się z mokrą i ciepłą wiosną. I mocnym jak hiszpańskie wino zakochaniem.

Teraz po dziesięciu latach mam troje dzieci i zakochana jestem już i na zawsze w kimś zupełnie innym (na szczęście!). I choć miło czasem powspominać stare czasy... dobrze mi jest być tu i teraz. Patrzeć, jak dzieciaki rosną. Walczyć z wiecznym bałaganem w domu. Być żoną, mamą i przy okazji - nie zgubić siebie.

Elusia urodziła się cztery tygodnie temu. W niedzielę stuknie pierwszy miesiąc. Mam wrażenie, że od zawsze jest z nami. Chłopcy dalej są fajnymi starszymi braćmi i kochają swoją małą królewnę. Patrzę na swoją gromadkę i widzę zestaw dla siebie idealny. Pewnie, że po całym dniu jestem zmęczona, ale fajnie jest i już nie wyobrażam sobie mieć mniej niż troje szkrabów. Zwłaszcza, kiedy mam wnerwa bo rozrabiają, a tu Rafałek zarzuca mi rączki na szyję, a Gabryś mówi  "Bardzo Cię kocham". I wszystko wraca do normy.

W tym tygodniu wreszcie poszaleliśmy na podwórku i placu zabaw. Katary i kaszle wreszcie minęły, zaczynamy sezon wyjściowy. Pogoda piękna, wszędzie zielono i łąki już pachną latem. Podwójny wózek znowu się sprawdza. Na początku się bałam jak to będzie ogarnąć samej trójkę w terenie, ale póki co jest ok. Gabryś wiadomo jest bezproblemowy, ale Rafałek też już słucha i rozumie wszystko, także nie ma uciekania i innych fanaberii. A mała na razie je i śpi. Ostatnio na spacerze karmiłam ją w piaskownicy, siedząc przy budujących coś chłopakach. Inni byli mocno zdziwieni, ale ja już tak mam, że karmię tam, gdzie akurat stoję/siedzę :P i się nie przejmuję.

Jesteśmy w trakcie załatwiania przedszkola dla Gabrysia. Znaleźliśmy takie, które nam odpowiada i do którego sama chciałabym iść, gdybym była małym dzieckiem ;) To może moje skrzywienie po praktykach w szkole, ale nie posłałabym dzieci gdziekolwiek, w pierwsze lepsze miejsce. Także cieszę się, że znaleźliśmy miejsce gdzie poślemy dzieciaki z czystym sumieniem. I że od września mój starszy chłopczyk będzie miał kolegów i nauczy się czegoś nowego. Ale Rafałka też chciałabym mieć w domu, dopóki nie skończy czterech lat. No chyba że będzie tęsknił bardzo za Gabrysiem, co w sumie by mnie nie zdziwiło... Dobrze, że ma jeszcze siostrę. Tylko co JA będę robić? Chyba będzie strasznie nudno :D

Na szczęście póki co przed nami wakacje.

niedziela, 4 maja 2014

"A teraz maj dokoła, maj, wyświęca ogrody..."


Długi majowy weekend prawie za nami. Pogoda nie rozpieszczała, więc przesiedzieliśmy w domu. Ale odpoczęliśmy i nacieszyliśmy się sobą. A za oknem, mimo że zimno, jest pięknie. Ogrody wybuchły kolorami.

Nasza królewna za tydzień skończy pierwszy miesiąc po tej stronie. Musimy się wybrać w końcu do przychodni na kontrolę, bo póki co wstrzymałam się z tym, mając kaszlących chłopaków w domu.

A Gabryś skończy za miesiąc cztery latka. Powoli zaczynamy myśleć o imprezie urodzinowej, która prawdopodobnie zgra się z imprezą po chrzcie małej. Póki co wybieramy tort. Rafałek się bulwersuje, że to nie jego urodziny są za miesiąc :P

Ja już powoli zapominam o "przyjemnościach" ciążowo-porodowych i przyznam szczerze, że gdzieś tam mam już miejsce w głowie i sercu dla kolejnego dzieciaczka, gdyby się w swoim czasie pojawił. Jakoś zawsze tak mam, że jak urodzę,to się zastanawiam, kto będzie następny i jak mu damy na imię.

Nie jestem w tych rozkminach sama, Gabryś ku rozpaczy Krzyśka cały czas się modli o "dużo braciszków i siostrzyczek" i się zastanawia, gdzie będą stały ich łóżeczka. A że Bóg modlitw dzieci wysłuchuje, to... ładnie się wkopaliśmy ;)

Ale póki co cieszymy się naszą małą świeżynką. Elusia rośnie ładnie i pewnie niedługo będę musiała zmienić ciuszki na większe. Dostałam od znajomych całe torby ubranek dla dziewczynki i cieszę oczy widokiem różowych i kwiecistych sukieneczek. Po dwóch rzutach ubrań chłopięcych duża odmiana :) Muszę się przyzwyczaić, że świat nie kończy się na koszulkach z Tomkiem czy Zygzakiem...

W ogóle stwierdzam z ulgą, że... fajnie jest mieć w domu dziewczynkę :) Trochę się tego bałam, bo już się przyzwyczaiłam do synków. Ale córeczki też są fajne <3 Bałam się dlatego, że relacja matka-córka kojarzy mi się tragicznie. Cóż, może czas to zmienić.

Rzecz jasna Elusia już jest córeczką tatusia, choć jeszcze o tym nie wie. Krzysiek dostał na punkcie małej niezłego świra i zachowuje się... inaczej. Niedawno zasypiając nagle stwierdził, że nie wyobraża sobie tego, że mała kiedyś dorośnie, zakocha się i będzie z jakimś facetem :D Podręcznikowo, tylko nie sądziłam że tak szybko go weźmie. Ja tam raczej mam problem z wizją moich rozbójników będących z jakimiś dziewczynami ;P Ważne, że Krzysiek wie, jak ważny jest dla małej. Dla chłopców oczywiście też, ale w zupełnie inny sposób. To na niego będą się patrzyć, zadając te swoje najgłębsze pytania: "czy jestem piękna?" (to Ela) i "czy jestem dzielny, czy daję radę?" (to chłopaki). Mam nadzieję, że w naszym domu dostaną dobrą odpowiedź...
Ela, Mała Księżniczka
Rafałek Budowniczy
Gabryś Lwie Serce