...zawsze słowa dotrzymuje.
Wzięłam komputer, żeby pozałatwiać ostatnie sprawy przed wyjazdem. Dla dzieciaków w tle lecą po kolei piosenki "Arki Noego". Akurat ta o Sarze i Abrahamie, do której tańczyliśmy z Krzyśkiem pod koniec naszego wesela :) Kiedyś ten refren wydawał mi się jakiś banalny i wywrzeszczany przez dzieciaki, ale z czasem coraz bardziej zwracam uwagę na treść. Pan Bóg rzeczywiście spełnia swoje obietnice, a nie kusi w nieskończoność pięknymi wizjami, nic w zamian nie dając. Bo kiedyś miałam wrażenie ze Pan Bóg to jest taki surowy Pan-Sadysta, z listą moich przeskrobań w jednej ręce i piorunem w drugiej (prawie jak w słynnych 50 twarzach... :P).
Póki co mam obiecany weekend poza domem, czas odpoczynku. Chłopcy będą u dziadków, dziewczynki z opiekunką, a ja mam nadzieję złapać wreszcie trochę oddechu. I czasu - dla Boga, dla męża, no i dla siebie :) Bo ostatnio ciągle kołowrotek, a i do przodu kalendarz mam rozpisany aż do 17 czerwca. Więc chwila na nabranie sił zdecydowanie potrzebna.
Będziemy na Podhalu <3 Właśnie sobie zobaczyłam, gdzie chcę się znaleźć i sobie z Górą pogadać (nie licząc mojej ukochanej Bachledówki): w kościele św. Anny. Piękny... Nigdy tam nie byłam, ale już za nim tęsknię :)
No i troszkę mam zawias. Pamiętam, jak czytałam w książce Puścikowskiej i Figurskiej "I co my z tego mamy?", że czasem święty się upomina o bycie szczególnie czczonym w rodzinie. W sumie raczej mi się to wcześniej nie zdarzało. No fakt, po kolei oswajałam się z archaniołami - najpierw Gabrielem, potem Rafałem, a z czasem i samym wodzem Michałem. Kobiety z Pisma Świętego też są mi bardzo bliskie, z Elżbietą i Sarą na czele.
Ale teraz boję się otworzyć lodówkę, bo może siedzi tam święta Anna :P
Serio, gdzie bym nie popatrzyła, widzę to imię, wyróżniające się wśród innych. I w myślach często mam ikonę, na której święta Anna trzyma na kolanach Marię, a ta z kolei małego Jezusa :) Odjazd.
Także tego, jak kiedyś będę mieć córeczkę, to już wiem, jak jej dam na imię... Choć nigdy wcześniej bym tak nie powiedziała, bo jednak chodziły mi po głowie różne imiona dłuższe i bardziej melodyjne. Takie zwiewne i poetyckie... Nawet żałowałam, że nie mogę dać dziecku na imię Konwalia, bo brzmienie mi się podobało :P Teraz na starość ;) wolę imię krótsze, konkretne, z lubianym patronem nad głową.
Ale i teraz spokojnie się do Anny zwracam i proszę o pomoc i opiekę nad dziećmi i naszą rodziną (w końcu babcia Jezusa to piękna postać). Podobnie jak niewykorzystanego jeszcze w puli imion rodzinnych, ale często chwytanego za niewidzialną szatę Michała :)
No i proszę też o to, żeby - jeśli Bóg da - to też zostali patronami naszych dzieci. Może się to wydawać odjechane zupełnie, ale w końcu... O ile pomysł na Gabrysia miałam dopiero w ciąży, kiedy nad łóżkiem (na którym musiałam czas jakiś leżeć plackiem) wisiała nasza ślubna ikona z tym archaniołem właśnie... O tyle o Rafale, Elżbiecie i Sarze myślałam jeszcze zanim dzieci się poczęły. I teraz są z nami. Więc ma to sens - pragnąć kogoś poznać, choć jeszcze go nie ma. I już się za tego kogoś modlić, żeby się pojawił, jeśli to możliwe. A realizacja w rękach Góry.
Dopsz... Na końcu też o Annie, ino innej, prorokini. Czytam dalej, po kawałeczku (delektując się!) tą książką Hołowni o świętych codziennego użytku ;) I chyba jeden z moich ulubionych fragmentów jest właśnie przy niej. Ecco:
Doświadczenie Anny i Symeona to doświadczenie całego życia Maryi w pigułce. Ta para wysyła jednak w świat jeszcze jeden komunikat: o Bogu mają opowiadać światu i mężczyźni, i kobiety. Przez lata oficjalne podejście Kościoła do kobiet opierało się na nieszczęsnym zdaniu świętego Pawła, który palnął, że kobieta w Kościele ma milczeć, podczas gdy Jezus niczego podobnego nie głosił. Opowiadanie z uporem godnym lepszej sprawy, że misją kobiety jest rodzenie dzieci i pilnowanie domowego ogniska, to archaiczny kod kulturowy, a nie Ewangelia. Kobiety powinny [...] kapłaństwo zostawić kapłanom, ale brać odpowiedzialność za coś więcej niż odkurzacz proboszcza...
No właśnie :) Ja tam akurat lubię zajmować się domem i dziećmi, ale jasne jest dla mnie, że to nie wszystko... Tak więc czytam sobie ten fragment i wiem, że gdzieś tam św. Paweł właśnie się rumieni, a prorokini Anna przybija sobie piąteczkę z prorokinią Carmen.
A ta Anna, mama Miriam, akurat jest cichutka - za to jaka piękna...