...W centrum ikony Bożego Narodzenia znajduje się czeluść Groty używanej jako stajnia, w której jaśnieje maleńki Chrystus. Czerń używa się niezwykle rzadko, gdyż odnosi się do braku światła, czyli wszystkiego, co diabelskie, oddzielone od Boga (gr. diabolos – dzielący). Ciemność nie obejmuje Chrystusa – Gwiazdy Życia. To wyraźna analogia do ikony Zstąpienia do Otchłani, a Boże Narodzenie stanowi zapowiedź triumfu nad złem poprzez kenozę Bogoczłowieka. Słońce słońc przybrane w ludzką naturę rozbija ciemność Hadesu, roztaczając życie (Łk 1, 78-79). Bóg schodzi pomiędzy ludzi, aby podnieść ich ku Sobie...
Ciąg dalszy tekstu TUTAJ, bardzo ciekawe rozważania o ikonie przedstawiającej narodzenie Jezusa.
Patrzę na zmęczoną Marię z ikony (Bogurodzica spoczywa na purpurowym łożu, co zaznacza jej królewskie pochodzenie i Boże macierzyństwo. W przedstawieniu postaci intryguje dualizm. Będąc w pozycji leżącej, zmęczona, podkreśla naturalność narodzin. Jednocześnie zachowuje się niezrozumiale, odwracając się od swego dziecka, nie trzymając go w ramionach. To wyraz profetycznego rozmyślania nad przyszłymi wydarzeniami – Męką, Krzyżem, Grobem. Maria jest także pełna rozterek wiedząc, że Chrystus jest jednocześnie jej dzieckiem i jej Bogiem.) i czuję się prawie tak, jak ona. To dla nas wyjątkowe i dziwne święta.
Dziś w nocy narodziły się dwa pierwsze zęby Sary :P W bólach. Po ostatniej optymistycznej notce nastąpiło pogorszenie i mała złapała zapalenie płuc. Było bardzo możliwe, że święta spędzę z nią w szpitalu. W zasadzie sama jestem zdziwiona, że w miarę dobrze się to skończyło, bo Sara naprawdę była w kiepskim stanie. Dziwiło mnie tylko skąd ten nagły spadek odporności, no i dziś mam odpowiedź - w paszczy młodej widać dwa świeżo wyklute ząbki. A Sarenka od razu lepiej się czuje, znowu zagaduje do wszystkich, bawi się zabawkami i dźwiga się do siadania.
A ja jestem zmęczona. Zaraz się zabiorę z chłopakami do kościoła, żeby trochę nabrać sił. Po nieprzespanych nocach i świątecznych przygotowaniach przeplatanych podawaniem leków dziewczynkom. I późniejszej perełce - tuż przed Wigilią zachorował Krzysiek i w sumie obudził się tylko na samą wieczerzę Wigilijną, przełamaliśmy się opłatkiem, zjedliśmy razem barszcz z uszkami i resztę posiłków już pochłanialiśmy bez niego, bo ponownie poszedł spać. Takie święta z przeszkodami, jak bieg przez płotki na 300 metrów. Dziś po tym wszystkim mam migrenę, bo to jednak za dużo wrażeń było. Ale też gdzieś w obolałej głowie kołacze się myśl, że właśnie tak Bóg się rodzi. W trudach i naszych zwyczajnych ludzkich problemach.
Mimo tych wszystkich zawirowań Wigilia była piękna. Z dziewczynkami ubranymi jak księżniczki i chłopcami śpiewającymi kolędy. No i jeszcze nigdy sama nie zrobiłam tylu potraw i tylu rzeczy nie wysprzątałam - chyba dostałam jakieś turbodoładowanie z Góry na czas sytuacji kryzysowych, bo to do mnie niepodobne. Jestem w szoku patrząc na wypchaną lodówkę i składzik O.o
Wszystkiego dobrego czytającym, niech Was gwiazda zaprowadzi do nowo narodzonego Dzieciątka :)