poniedziałek, 29 lipca 2013

Upały...

Tak bawimy się, kiedy na zewnątrz jest normalnie :)
Uff, jak gorąco... Tak gorąco, że siedzimy w domu. Wyjście z domu grozi śmiercią z pragnienia już na schodkach za drzwiami.

Byliśmy w ten weekend u rodziców Krzyśka. I było fajnie, chłopcy szaleli w ogrodzie. Zbierali z dziadkami maliny, taplali się w baseniku, puszczali latawca. Myśmy się urwali na romantyczny spacerek i zjedliśmy lody bez konieczności dzielenia się z potomstwem :P Generalnie nawet odpoczęliśmy, tylko w niedzielę popołudniu chłopaki nagle dostali gorączki 39 stopni, pewnie z upału. Wieczorem musieliśmy wracać, więc daliśmy im po czopku i pojechaliśmy. Ale rzecz jasna powrót z zawodzącymi smykami do najprzyjemniejszych nie należał.

W domu bajzel, bo w jednym pokoju mamy remont, trzeba było skuć cały tynk. Na razie cegły są na wierzchu i nie ma kiedy położyć nowego.  Żyjemy między drugim pokojem a kuchnią, balansując między gratami. Ech, żeby już móc posprzątać...

W czwartek nam stuknie czwarta rocznica ślubu. Zostawiamy chłopaków z ciocią i idziemy do kina :))

poniedziałek, 22 lipca 2013

Wyprawa w góry i spotkanie z Oazą.

Same dobre rzeczy nas ostatnio spotykają. Notka będzie odrobinę słodka, bo nie może być inna.

Wczoraj, to jest w niedzielę, pojechaliśmy znowu w góry. W Gorce, na Maciejową, bo to trasa ładna, a jednocześnie znośna dla dzieci. Było pięknie, jak w Niebie. Pogoda wymarzona, zdjęcia wyszły śliczne. Kolory żywe, niebo błękitne z białymi chmurkami. Nad nami latające motylki, a przy ścieżce cały czas borówki, maliny i poziomki (to ostatnie Gabrysiowi podobało się najbardziej). Chłopcy zadowoleni, dzielnie wszystko znosili, a w schronisku jedli z taką werwą, że się wszyscy na nich patrzyli. A ja byłam bardzo szczęśliwa, bo wreszcie byłam tam, gdzie mi najlepiej. I tylko prosiłam Boga, żeby w Niebie co jakiś czas dał mi taki dzień na szlaku z Krzyśkiem - tam ponoć czas się nie liczy, więc czemu nie? :) Nie ma chyba dla mnie nic piękniejszego niż słoneczny, lipcowy dzionek wśród pól i lasów. No i widoczność była świetna, więc się napatrzyłam na Tatry, Babią, Beskid Wyspowy. Będę tą wyprawę dobrze wspominać i do niej wracać, gdy nadejdzie zima.


A dzisiaj wieczorem prezent z Góry. Mieliśmy jechać w ciemno, żeby dawać świadectwo i mówić o naszej wspólnocie. Jak to zwykle w takich wypadkach bywa, szliśmy ze strachem, a wracaliśmy zadowoleni. Mówiliśmy do ludzi z Oazy Rodzin i byli bardzo otwarci, ewidentnie byliśmy sobie potrzebni i wymieniliśmy  się doświadczeniami, a potem razem pomodliliśmy. To był dobry czas. A ja mówiąc o mojej historii, naszej rodzinie i o tym wszystkim, czym żyjemy, zdałam sobie sprawę znowu, jak dobrze Bóg to wszystko układa i jak nas kocha. Tak samo czułam słuchając Krzyśka. Hihi potrzebujemy słuchać swojego świadectwa tak samo, jak inni ;) No i w sumie polubiłam tą Oazę, zawsze traktowałam ten ruch z dystansem, bo go nie znałam, a jednak też jest fajny. Dobrze, że jest taka różnorodność w Kościele. Dawniej bym tego nie powiedziała, ale jednak tak jest :)

I kocham nasze szalone życie. Czasem jest bardzo trudno, ale generalnie jest pięknie.

wtorek, 16 lipca 2013

Po awarii laptopa.

W zeszłym tygodniu Rafałek wylał na naszego laptopa herbatę. Komputer odmówił posłuszeństwa i przez parę dni wydawało się, że już po nim. A dziś, jak Krzysiek chciał sprawdzić, co się zepsuło, to zaczął działać, jak gdyby nigdy nic :P Dzieci i rzeczy martwe są chyba w jakimś spisku...

Tak więc po paru dniach przerwy znowu zaglądam, co się dzieje na świecie. A że niezbyt wiele, to zaraz wracam do leniwego wieczoru przy książkach. Tak tylko piszę, że żyjemy. Wszystko u nas dobrze i ostatnio Pan Bóg bardzo wyraźnie dawał nam znać,  że przy nas jest. A jak, to już sprawa między nami ;) Chłopcy broją na potęgę i coraz bardziej przypominają małych wojowników. Dobrze, że siebie mają, dodają sobie nawzajem odwagi. Chyba nie ma lepszego prezentu dla dziecka od rodzeństwa :)

Na dobrą, spokojną noc Cohen, podsłuchany u Celta i przypomniany. Dawniej słuchałam go namiętnie, ostatnio jakoś mniej. Jak większość wykonawców, którzy kojarzą mi się z dawnymi czasami, poszedł w odstawkę. Ale czasem dobrze powspominać.

środa, 10 lipca 2013

Test psychologiczny w upalny, leniwy dzień :)

Ludzie o tym typie charakteru określani są mianem “siła spokoju”, oryginalni i wrażliwi. Zazwyczaj wykonują swoją pracę do końca. Posiadają duże wyczucie w stosunku do innych ludzi. Dbają o sferę własnych uczuć. Maja dobrze rozwinięty system wartości, którego mocno się trzymają. Szanuje się ich za wierność własnym ideałom. W życiu są najczęściej indywidualistami. Rzadko dowodzą, czy naśladują innych.

Zawody które mogłyby do Ciebie pasować obejmują:
Doradcy, duchowni, misjonarze, nauczyciele, lekarze, dentyści, kręgarze, psycholodzy, psychiatrzy, pisarze, muzycy, artyści, fotografowie, opiekunowie do dzieci, pedagodzy, bibliotekarze, handlowcy, naukowcy, pracownicy społeczni.

Jest gorąco. Zaraz pójdziemy na spacer i na lody. Czekam aż Rafałek skończy jeść obiad (my zjedliśmy, kiedy spał). 

Z nudów zrobiłam sobie test psychologiczny. Szału nie ma, część odpowiedzi nie odpowiadała mi wcale, w części miałam ochotę zaznaczyć oba warianty. Te testy są chyba dla osób mniej skomplikowanych :P Niemniej może ogólny zarys się zgadza, więc zamieszczam wynik.


Rafałek zjadł. Podłoga jest cała w ryżu i szpinaku. Posprzątam później, idziemy się byczyć na zewnątrz :)

niedziela, 7 lipca 2013

Światło!

Aaaa czytam encyklikę Lumen Fidei i normalnie miażdży system! Czegoś tak życiowego, prawdziwego i strasznie mi potrzebnego dawno nie czytałam. Jeszcze nie dotarłam do końca, ale już czuję, że będę musiała ją przeczytać ponownie, żeby lepiej zapamiętać i zrozumieć.

Może dlatego tak bardzo mnie poruszyła, że mówi o relacji z Bogiem. Już się naczytałam o małżeństwie, dzieciach, miłości i innych wspaniałych rzeczach, teraz potrzebuję czytać i słuchać o samym Bogu. Poza tym encyklika jest głównie dziełem Benedykta XVI, Franciszek dodał jedynie swoje komentarze i poprawki. Coś jest w przemyśleniach wyciszonego, usuwającego się w cień Benedykta, że rozwalają mnie o wiele bardziej, niż te brylującego obecnie i ogólnie lubianego Franciszka. Tak już mam, że wolę tych, którzy są niedoceniani przez ludzi. Co nie znaczy, że nie lubię Franka rzecz jasna, po prostu muszę się przyzwyczaić do niego. Denerwuje mnie tylko sytuacja, kiedy wszyscy się nim zachwycają, choć papieżuje tak krótko, a o Beniu już zapomnieli, o tym, ile zrobił dobrego. Także z przyjemnością czytam encyklikę i stwierdzam, że - niezależnie od tego, kto ją pisał - jest wspaniała i bardzo przybliża do Boga.

Całość można przeczytać TUTAJ. Bardzo polecam!

A teraz parę cytatów, które mnie poruszyły:

 ŚWIATŁO WIARY: tym wyrażeniem tradycja Kościoła nazwała wielki dar przyniesiony przez Jezusa, który tak oto przedstawia się w Ewangelii św. Jana: «Ja przyszedłem na świat jako światłość, aby nikt, kto we Mnie wierzy, nie pozostawał w ciemności» (J 12, 46). Również św. Paweł wyraża się tymi słowami: «Albowiem Bóg, Ten, który rozkazał ciemnościom, by zajaśniały światłem, zabłysnął w naszych sercach» (2 Kor 4, 6). W świecie pogańskim, spragnionym światła, rozwinął się kult boga Słońca, Sol invictus, przyzywanego o świcie. Choć słońce wstawało codziennie, wiadomo było, że nie potrafi swym światłem ogarnąć całej egzystencji człowieka. Słońce nie oświeca bowiem całej rzeczywistości; jego promień nie potrafi przeniknąć w mroki śmierci, gdzie ludzkie oko zamyka się na jego światło. «Nie spotkano nigdy nikogo – twierdzi św. Justyn Męczennik – gotowego umrzeć za swą wiarę w słońce». Chrześcijanie, świadomi, jak wielki horyzont otwiera przed nimi wiara, nazywali Chrystusa prawdziwym słońcem, «którego promienie dają życie». Do Marty, opłakującej śmierć brata Łazarza, Jezus mówi: «Czyż nie powiedziałem ci, że jeśli uwierzysz, ujrzysz chwałę Bożą?» (J 11, 40). Kto wierzy, widzi; widzi dzięki światłu oświecającemu cały przebieg drogi, ponieważ przychodzi ono do nas od zmartwychwstałego Chrystusa, niezachodzącej nigdy gwiazdy porannej.

***

 ...Jeszcze jeden aspekt historii Abrahama jest ważny dla zrozumienia jego wiary. Słowo Boże, nawet jeśli niesie ze sobą nowość i zaskoczenie, nie jest czymś odległym od doświadczenia Patriarchy. W głosie, który zwraca się do Abrahama, rozpoznaje on głębokie wezwanie, od zawsze wpisane w jego wnętrzu. Bóg łączy swoją obietnicę z miejscem, w którym życie człowieka jawi się zawsze jako obiecujące: jest w nim ojcostwo, zrodzenie nowego życia: «Żona twoja, Sara, urodzi ci syna, któremu dasz imię Izaak» (Rdz 17, 19). Bóg proszący Abrahama, by całkowicie Mu się powierzył, objawia się jako źródło, od którego pochodzi wszelkie życie. W ten sposób wiara wiąże się z Bożym ojcostwem, z którego powstaje stworzenie: Bóg wzywający Abrahama jest Bogiem Stwórcą, Tym, który «powołuje do istnienia to, co nie istnieje» (Rz 4, 17), Tym, który «wybrał nas przed założeniem świata, [...] przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów» (Ef 1, 4-5). Wiara w Boga oświeca najgłębsze pokłady jestestwa Abrahama, pozwala mu rozpoznać źródło dobroci, która jest początkiem wszystkiego, a także stwierdzić, że jego życie nie wywodzi się z nicości lub z przypadku, lecz z wezwania i miłości do osoby. Tajemniczy Bóg, który go wezwał, nie jest Bogiem obcym, ale Tym, który jest początkiem wszystkiego i wszystko podtrzymuje. Wielka próba wiary Abrahama, złożenie w ofierze syna Izaaka, pokazuje, do jakiego stopnia ta pierwotna miłość zdolna jest zagwarantować życie także po śmierci. Słowo, które było zdolne powołać do życia syna w jego ciele «obumarłym» oraz «w obumarłym łonie» bezpłodnej Sary (por. Rz 4, 19), będzie mogło również być gwarancją obietnicy związanej z przyszłością, niezależnie od wszelkich gróźb lub niebezpieczeństw (por. Hbr 11, 19; Rz 4, 21).

***

Św. Paweł odrzuca postawę człowieka pragnącego usprawiedliwić samego siebie przed Bogiem poprzez własne uczynki. Taki  człowiek, nawet jeśli zachowuje przykazania, nawet jeśli pełni dobre uczynki, stawia w centrum siebie i nie uznaje, że źródłem dobroci jest Bóg. Kto tak postępuje, kto chce być źródłem własnej sprawiedliwości, widzi, że szybko ona się wyczerpuje, oraz odkrywa, że nie może nawet dochować wierności prawu. Zamyka się w sobie, izolując się od innych, a przede wszystkim od Pana, dlatego jego życie staje się daremne, jego uczynki jałowe, jest niczym drzewo z dala od wody. Św. Augustyn tak to wyraża swoim precyzyjnym i sugestywnym językiem: «Ab eo qui fecit te noli deficere nec ad te» – «od Tego, który cię uczynił, nie oddalaj się, nawet zmierzając do siebie». Gdy człowiek myśli, że znajdzie samego siebie oddalając się od Boga, jego egzystencja okazuje się porażką (por. Łk 15, 11-24). Początkiem zbawienia jest otwarcie się na coś, co poprzedza, na pierwotny dar potwierdzający życie i zachowujący przy życiu. Jedynie otwierając się na ten początek i uznając go, możemy być przemienieni, pozwalając, by dokonywało się w nas zbawienie, a życie stawało się płodne, pełne dobrych owoców. Zbawienie przez wiarę polega na uznaniu prymatu Bożego daru, jak to ujmuje św. Paweł: «Łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę. A to pochodzi nie od was, lecz jest darem Boga».


Dobrej niedzieli! U nas wszystko ok, Rafałkowi wykluł się kolejny ząbek, a Gabryś wreszcie przestał gorączkować, bo wczoraj zmógł go wirus. Namarie!

piątek, 5 lipca 2013

Kłamstwa jak z nut. Leniwy dzień.

Spaliśmy dziś wszyscy w czwórkę do późna, czyli do 8.30. Zasługa rolet zewnętrznych ;) Dzięki temu Krzysiek spóźnił się do pracy i jeszcze go nie ma w domu, mimo że jest już po 20.

O 9 włączyłam radio - grała Zetka, bo nic innego już moja stara wieża nie łapie. Wiadomości. Jeden z newsów dnia: jakaś dziewczyna odeszła od Kościoła, bo rzekomo czuła się urażona tym, jak ten traktuje ludzi poczętych metodą in vitro. Zaraz potem w radiu usłyszałam uroczy komentarz jakiegoś faceta z Ruchu Palikota, który mówił, że jest mu szalenie smutno, że Kościół postępuje w ten sposób i że to ciemnogród. Oczywiście powodów dla których Kościół jest przeciwny in vitro zabrakło. Nie było też mowy o tym, że Kościół nie ma nic przeciwko ludziom poczętym tą metodą, a sprzeciwia się jedynie samemu sposobowi. I temu, że przy okazji są produkowane dodatkowe dzieci, a potem zabijane albo zamrażane.

Hm. chciałoby się starym zwyczajem wyjść na ulicę i pisać na murach "telewizja i radio kłamią". Nawet przeciw tym samym ludziom. Jak to jest, że niby mamy demokrację, a kraj idzie coraz bardziej na lewo? I tak jawnie i po świńsku jest obrażany Kościół, a jego przeciwnicy robią za speców od moralności? Jak za starych, "dobrych" czasów. Komuna trzyma się mocno.

Whatever, od razu wyłączyłam radio i puściłam Maleo Reggae Rockers "Reggaemova". Głośno. Musiałam się otrząsnąć z kłamstw.

Ostrożnie!
Bo się poparzysz ogniem tych słów
Ostrożnie!
Strzeżonego strzeże sam Bóg
Od groma spraw, co nie dają spać
Od groma zła, co nie daje żyć
A ty nie bój się, walcz co tchu
i kochaj po sam grób
 
Znam kłamstwo jak z nut,
że miłość nie znaczy nic (o nie)
Znam kłamstwo jak z nut,
że miłość nie znaczy nic (o nie)
Znam kłamstwo jak z nut,
że miłość nie znaczy nic (o nie)
Znam ludzi, którzy mówią,
że miłość nie znaczy nic...
/ Maleo Reggae Rockers, Ostrożnie (fragm.)

Dziś gorący dzień, siedzieliśmy na podwórku, bo nie miałam siły się wlec na place zabaw. Zmieniałam tylko miednice z wodą, żeby się chłopcy mogli ochlapywać. Potem była burza.

A teraz wreszcie udało mi się położyć chłopców spać. Zaraz wrócę do "Ślimaków z ogródka" Marty Madery (wciągnęło mnie, nie mogę się oderwać!). Zachwycam się nowym muzycznym odkryciem. Miodzio na moje zmęczone w piątkowy wieczór serce:


Znalazłam w necie całą płytę i sobie słucham. Może ktoś mi kupi??? :P

wtorek, 2 lipca 2013

"Zbyt".

Ostatnio strasznie często miałam okazję słyszeć, że dzieci są "zbyt". Zbyt głośne, zbyt absorbujące, zbyt towarzyskie, zbyt nieśmiałe, zbyt gadatliwe, zbyt milczące. Naprawdę nieczęsto się spotykam ze słowami "lubię moje dziecko i uważam, że jest wspaniałe". I nie mam na myśli jakiegoś totalnego uwielbienia i robienia z dziecka pępka świata, bo na samą myśl o tym robi mi się mdło. Mówię o akceptacji.

Na przykład uwagi, z jakimi się spotykam w przypadku moich dzieci. Rafałek (w chwilach kryzysu): czemu on ciągle płacze? Czemu nie ma smoczka (! heloł, tak jakby wtykanie smoczka do buzi było obowiązkowe - ja generalnie fanką smoczków nie jestem)? Czemu jest taki marudny? Gabryś: Czemu jest taki nieśmiały? Czy nie jest zbyt wrażliwy? Zbyt wycofany? Czemu nie mówi dziarsko "dzień dobry" każdemu?

Zadziwia mnie to, że ludzie, którzy zadają takie pytanie (tak, wyprowadzające mnie z równowagi), sami nie dają sobie prawa do posiadania słabości, do chwil bezradności, do płaczu. To ci, którzy gdzieś w środku wyrośli z małym SS-manem, który ciągle każe im być silnymi, nie dawać po sobie poznać, że coś zabolało, że jest jakieś zranienie. Ludzie, którzy w pierwszym rzędzie nie akceptują siebie.

Wiem, może zbytnio się nad tym rozwodzę, ale... Wkurza mnie to jako matkę. Nie chcę, żeby moje dzieci były uważane ze idealne i sama tak o nich nie myślę. Ale po pierwsze, kocham je bardzo i niesamowicie mnie bolą takie uwagi. Po drugie, staram się je akceptować w całości, z wadami i zaletami, bo każde z nich jest niepowtarzalne, wyjątkowe i stanowi wielką wartość właśnie takie, jakie jest. Nie jest "zbyt". Jest w sam raz. Oczywiście nie oznacza to braku naszych nakazów, zakazów, wychowania. Ale piętnowanie czyjejś istoty, charakteru, uwarunkowań, a nawet chwilowego złego nastroju uważam za skrajny debilizm. No i czuję, że Bóg też tak na nas patrzy, z akceptacją, miłością i że to jest dobry kierunek, a nie ciągłe niezadowolenie.

Poza tym jakoś żal mi samych tych sfrustrowanych ludzi. Gdzieś w nich jest schowane głęboko zranione dziecko, któremu nie dano prawa do bycia sobą, do wyrażania swoich uczuć, do bycia kochanym bez strachu, że trzeba na miłość zasłużyć. Tak bardzo potrzeba, żeby to dziecko zostało w końcu przytulone.

Mogłabym jeszcze wiele napisać na ten temat, bo jestem nieco wzburzona w dalszym ciągu. Może zakończę na tym, że warto wracać do tych pierwszych lat, do tego dziecka, jakim byliśmy. Te wszystkie sytuacje, które nas zraniły, przyrzeczenia, jakie sobie złożyliśmy (nie będę płakał, nie będę mówił, nie będę nikogo potrzebował itd.), wszystko to często leży stłumione w naszym sercu i uwiera do dziś. Efektem są problemy w relacjach z innymi, z bliskimi, z Panem Bogiem. Poczucie pustki, samotności. Brak akceptacji siebie. Różne rzeczy, bardzo bolesne. Może czas, żeby powrócić do starych zranień i wreszcie je docenić, zapłakać nad nimi. Tylko wtedy, przy pomocy Boga, w świetle jego miłości, rana może przestać kierować naszym życiem.