sobota, 22 grudnia 2012

Moje cztery kolędy.

Wróciliśmy z eucharystii. Jutro chyba ubierzemy już choinkę, kupiliśmy dziś ładnego świerka w doniczce. Nawet nie sądziłam, że taki duży jest.

Kulinarnych przygotowań nie mamy wiele, bo idziemy na dwie Wigilie w gości (chciałam odpocząć od gotowania). Za to bardzo ważne dla mnie jest przygotowanie kolęd. Muszę wyciągnąć te zakurzone płyty. I dać posłuchać Gabrysiowi, bo to on ostatnio robi za DJa i sam już umie włączyć płytę.

W rodzinnym domu nie dawaliśmy sobie prezentów pod choinkę (od tego był Mikołaj). Za to dzień Wigilii oznaczał: ubranie drzewka, słuchanie kolęd od rana, przygotowanie potraw. I aż coś w brzuchu łaskotało z radości...

Każdy ma jakieś ulubione kolędy. Jakoś tak dziś pomyślałam, że mogę wskazać takie, które miały dla mnie największe znaczenie na poszczególnych etapach życia.

Kiedy byłam malutka (a choinka była ogrooomna), zawsze poruszała mnie tradycyjna kolęda "Lulajże Jezuniu" - uwielbiałam ją śpiewać jako dziewczynka. I zawsze płakałam, kiedy myślałam o małym Jezusku w żłobie.
Potem po przeprowadzce na obrzeża Krakowa, kiedy już z bratem byliśmy więksi i życie naszej rodziny się zmieniło (byliśmy bardziej niezależni od dziadków i było więcej nowości), Wigilii zawsze towarzyszyła płyta Grzegorza Turnaua  i Ewy Małas-Godlewskiej "Witaj Gwiazdo Złota". A najbardziej działała na moją wyobraźnię ta piosenka... Kiedy ją słyszę, widzę siebie z czasów podstawówki i białe, mroźne zimy na naszym osiedlu pod lasem.
 
Później, w czasach liceum, już z Alnilam słuchałam z nadzieją "Kolędy dla nieobecnych". To był dla mnie trudny czas, skończyło się dziecinne przeżywanie Wigilii i zaczęła walka o to, by święta były naprawdę świętowaniem urodzin Pana Jezusa (moja rodzina zaczęła wtedy odchodzić od Kościoła). Jest coś w tej nucie, co odpowiada tęsknocie w moim sercu - żeby jednak zasiąść kiedyś za stołem ze WSZYSTKIMI, których kocham.
 
I na koniec taka, która kojarzy mi się z naszym nowym życiem, nową rodziną, z dzieciakami i Krzyśkiem. I takimi świętami, kiedy mogę spokojnie czytać ewangelię, śpiewać znów kolędy, modlić się, życzyć błogosławieństwa Bożego. A w tym roku chcę jeszcze opowiedzieć Gabrysiowi, jak to było, kiedy urodził się Pan Jezus. Bo teraz już słucha takich opowieści i je pamięta. A to radosna, budząca do życia kolęda w wykonaniu Arki Noego - idealna na ten czas :)
Dobrego kolędowania! W końcu kto śpiewa, ten modli się dwa razy ;)

czwartek, 20 grudnia 2012

Kolorowo mi :)

Ciemno za oknem.

W pokoju kolorowo. Zabawki rozsypane na podłodze, chłopcy jeszcze się bawią. Zaraz pójdą spać.

Od wczoraj znowu są w gorszej formie, katar, gardła czerwone... Jutro slalom po lekarzach, rano umówiona od dawna wizyta u kardiologa (obaj mają szmerki na serduszku), potem przychodnia - niech ich pediatra obejrzy. Żeby na święta tylko wydobrzeli... Ale taki urok zimy, że dzieci przeważnie są chore.

Jem zmielone orzechy z cukrem i cytryną (mniammm), piję ciepłą herbatę.

Jestem zadowolona, bo:
- święta już blisko,
- wczoraj byłam u spowiedzi,
- Alnilam i Alberto są już w Polsce!!! :)

Już niedługo wspólna Wigilia!

wtorek, 18 grudnia 2012

Tylko orły szybują nad granią...

W tym całym bólu, jaki odczułam ostatnio, zauważyłam wyraźnie - to pieczęć adwentu. Dopiero dziś do mnie dotarło, że to wszystko było po coś... Żebym zobaczyła, kim jestem i dokąd idę. I przestała się bać o siebie, Krzyśka i chłopców.

Ciężko mi było, ale przecież i Miriam nie było łatwo, kiedy jechała na osiołku w dziewiątym miesiącu ciąży, nie wiedząc, kiedy i gdzie urodzi. A przecież wszystko poszło dobrze, najlepiej jak mogło. Cieszyła się swoim dzieciątkiem w ciepłej grocie, z dala od ludzi. Przyszli tylko ci, których przysłał Bóg.

Wiem, że się mną nie gorszy i nie ma mi za złe tego strachu. Ale i chce pocieszyć i przygotować na swoje przyjście.

Bo nie tylko narodzi się jak co roku, symbolicznie. Pewnego dnia przyjdzie jako Król. I muszę być na to gotowa.

Do tych rozmyślań natchnął mnie filmik, który znalazłam na znajomym blogu. Zobaczcie i wy. Może też poczujecie powiew wolności, która płynie z Tamtego Świata.

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Wszyscy mają kryzys, mam i ja xD (czarny humor)

Weszłam w końcu na neta, żeby zobaczyć, jak wspaniale sobie radzą wszyscy oprócz mnie. A tu same wpisy kryzysowe. Lol, to ta pogoda czy zmęczenie przedświąteczną gorączką? :)

A że wredna ze mnie bestia i stadna w dodatku, od razu poczułam się lepiej. Sorry, ale jak już cierpieć, to razem ^^

Ja dziś od rana nic nie jadłam, a wręcz przeciwnie nawet :P bo się strułam czymś. Przy tym karmiłam Rafałka cały dzień i o dziwo miałam masę pokarmu. Karmicielka ze mnie idealna, chociaż to mi zawsze wychodziło ;) Możecie mi mówić Alma...

Teraz dopiero piję pierwszą od rana herbatę i pogryzam ciasteczkami, bo kryzys już chyba za mną.

Nie muszę mówić, że dzień był arcyciekawy... Bieganie między brzdącami a toaletą. Jakimś cudem wszyscy przeżyli.

Gabryś złapał jakieś paskudztwo i musi brać antybiotyk. Kurcze szkoda... Ale z drugiej strony, to ostatnim razem miał jakiś rok temu, więc jakoś to przeżyjemy.

Oby do soboty i zaczniemy odpoczynku czas...

czwartek, 13 grudnia 2012

Dołek. Rafałek 3D. "Kocham Cię, mamo!"

Blogu, terapio ty moja...

Od paru dni dołek psychiczny i fizyczny. Źle mi, nerwica znowu daje znać o sobie. Nie mam pary, żeby wyjść z domu i rozmawiać z ludźmi. Na szczęście się podziębiłam i nie muszę tego robić. Z tym, że kichająca mam mniej siły, by ogarnąć dom... Ech, mam nadzieję, że to minie. Staram się dawać z siebie wszystko - dzieciom. I dotrwać jakoś do świąt. Wilkołak będzie miał dłuższy urlop, to odpoczniemy. Bo to też zmęczenie daje znać o sobie. I brak światła. W każdym razie - jadę na oparach, że się tak samochodowo wyrażę (w końcu oglądałam dziś z dzieciakami disnejowskie "Auta").

W ramach ponoszenia się na duchu napiszę, co z dzieciakami. Tu zawsze się znajdzie coś, co poprawia humor. Przynajmniej styrany człowiek widzi, że robota nie idzie na marne.

Rafałek bardzo szybko opanował sztukę raczkowania. Zasuwa jak wyścigówka po mieszkaniu i nic go nie zatrzyma. Oprócz zamkniętych drzwi :) Nauczyłam się doceniać jego prędkość, kiedy wyskoczyłam dosłownie na sekundę z Gabrysiem do łazienki (po drugiej stronie mieszkania, bo byliśmy w pokoju) i zaraz potem usłyszałam znajome posapywanie w drzwiach. Zachwycony swą nową umiejętnością ścigania mamy po domu Rafałek pokonał z gracją ostatnie metry przedpokoju (jakimś cudem nie wlazł w kałużę po mokrych butach) i wdrapał się do nas.

Oczywiście zdolność poruszania się po powierzchniach płaskich szybko przestała mu wystarczać... Teraz jego marzeniem jest wspinaczka. Próbuje się wdrapać dosłownie na wszystko. Dosięgnąć coraz wyższych przedmiotów. Niezapomnianym widokiem była łapka Rafałka nagle wynurzająca się z drugiej strony stołu i zgrabnie ściągająca kartki z naszymi rysunkami na ziemię. Brakowało tylko muzyki ze "Szczęk" :P

Jak widać, mogę teraz podziwiać - dosłownie i w przenośni - wielowymiarowość osiągnięć mojego młodszego dziecka. W dodatku jego brązowe oczka patrzą z taką niesamowitą przenikliwością, jaka cechuje tylko małe dzieci :) Przewiercają na wylot. W dodatku Rafałek wykazuje ostatnio jasno, że nie pozostanie w cieniu brata i też będzie mądrym dzieciaczkiem. Jest ciekawy świata, uparty, na swój sposób już wyciąga wnioski z tego, co uda mu się zaobserwować. Bystry jest i jak coś sobie upatrzy, to jego (ostatnio upatrzył sobie odkurzacz i uparcie dąży do poznania jego mechanizmu... za pomocą ust. A ja równie uparcie staram się go zniechęcić).

Co do Gabrysia, to wyraźnie nudzi mu się w domu (mi też) i tęskni za ciepłymi dniami spędzonymi na placu zabaw... Bywa marudny. Bawimy się, czytamy bajki, oglądamy kreskówki, ale pod wieczór mamy dość, skazani tylko na siebie i swoje pomysły. Na szczęście jest coś, co nam wynagradza chwile złości i nieporozumienia - przytulanie. Nie ma jak Gabryś chwytający mnie za nogi, albo obejmujący łapkami i mówiący przeciągle: "Kocham Cię, mamuś. Wieeeesz?". Zawsze łzy stają mi w oczach, kiedy to słyszę. Z tego jednego jestem dumna, że moje codzienne zapewnienia, że go kocham, mają sens. Że też nauczył się to mówić. Mnie w domu nikt nie nauczył i nie mówił tego (mama pewnie myślała, że to oczywiste i nie trzeba się rozczulać nad sobą, czy coś)... Także nawet, jak się żremy, to potem się godzimy. I każdego dnia wstajemy uśmiechnięci, z nowymi siłami do zabawy.

Nie ma piękniejszego widoku, niż moje Skarby, bawiące się razem na dywanie :)

wtorek, 11 grudnia 2012

Zimowe dylematy.

Przede wszystkim chciałam wszystkich zachęcić do zajrzenia na stronę o małym Szymonku, zmagającym się z ciężką chorobą. Chłopczyk miał trzecie urodzinki teraz, myślę że ciepłe słowa dla niego i mamy jak najbardziej wskazane... Wszelka inna pomoc również, jeśli to możliwe. Z góry dziękuję :)

Chłopcy już w lepszej formie. Byliśmy dziś na spacerze. Rafałek spał w wózku, Gabryś bawił się ze mną na śniegu. Mam tylko nadzieję, że znowu się nie podziębimy - jakoś mi zimno w nogi teraz. Ech, ale ileż można siedzieć w domu?

W niedzielę byliśmy na wystawie modeli kolejek. Gabryś był wniebowzięty, a potem się popłakał, kiedy wychodziliśmy. Miniaturowe stacje, tory, mosty i przejazdy, domki, samochody, a co najważniejsze - pędzące malutkie pociągi. Siedzieliśmy z godzinę i podziwialiśmy. A potem poszliśmy do Galerii Kazimierz, coby w Smyku kupić wreszcie zimowe buty dla Gabrysia, bo wyrósł ze starych. Fajnie było :)

A teraz jest późny wieczór, Krzyśka nie ma w domu dalej, a chłopaki nie chcą spać. I dalej mi zimno. Staram się nie eksplodować.

***

Dopisek: Kończę pisać notkę, wchodzę do pokoju (tak, zostawiłam chłopców samych w pokoju, niech się dzieje, co chce :P), a tam Rafałek zachwycony klęczy przy łóżeczku Gabrysia, a Gabryś całuje go po łapkach. I śmieją się przy tym jak szaleni.

I jak tu ich nie kochać, mimo krańcowego wyczerpania? ;)

czwartek, 6 grudnia 2012

Co dał nam Mikołaj? :)

Wczoraj wieczorem Gabryś nie mógł zasnąć z emocji. W końcu w nocy miał do niego i Rafałka przyjść święty Mikołaj i dać prezenty! Położyłam go spać, zajęłam się Sasulcem. Po jakimś czasie poszłam do pokoju Gabrysia, żeby go przykryć (przekonana, że już śpi), a tu młody siedzi na łóżku z wypiekami na twarzy i mówi:
- Bardzo lubię prezenty. A ty?
Zapewniłam, że też i położyłam go pod kołderką. Na szczęście w końcu zasnął. A rano, jak się obudził, był przeszczęśliwy. Przy łóżeczku stała torba z Kubusiem Puchatkiem, wypełniona po brzegi. Mikołaj był. I dorzucił do zestawu jeszcze kalendarz adwentowy (sądząc po ilości zjedzonych czekoladek, będzie nam służył maksymalnie do połowy adwentu) ;)

A ja? Dla mnie ten dzień był idealnym prezentem. Za oknem słońce i błękitne niebo, choinki skrzyły się od śniegu. Chłopcy dochodzą do siebie po przeziębieniu, więc siedzieliśmy w domu i bawiliśmy się od rana do wieczora. Udało mi się też trochę posprzątać, co ostatnio jest nie lada osiągnięciem - w poniedziałek Rafałek nauczył się raczkować do przodu i muszę bardzo na niego uważać. Generalnie mam co robić :)

Po prawej piosenka, którą mnie ostatnio zauroczyła - a raczej jej wykonanie. Serbski zespół Orthodox Celts i tradycyjna muzyka irlandzka. Miodzio :)

Polecam też stronkę Polki mieszkającej w Kolumbii i jej ostatnią notkę dotyczącą Indian Koguis. Zarówno opowieść jak i zdjęcia mnie bardzo poruszyły...

Takie to moje drobne codzienne prezenty, z nieodmiennie przeplatającymi się hobbicko-indiańskimi motywami. A największym prezentem, całkiem darmowym, jest to, że Bóg mnie kocha. I to daje mi siłę, by każdego ranka wstawać i zaczynać nowy dzień. Bo gdzieś tam czeka na mnie Niebo. Na Krzyśka i chłopców też. Dobrej nocy...

niedziela, 2 grudnia 2012

Adwentowo z akcentem kulinarnym.

Gabryś wcina gorącą czekoladę ze śmietanką :)
W ramach propagowania idei "Życie jest smaczne" - kolejne zdjęcie naszego dziecka cieszącego się jedzeniem ;) Tym razem Gabryś i jego ukochana czekoladka. Enjoy. Swoją drogą apetyty chłopcy na szczęście mają po mamie i każdy dzień jest dla nas ucztą podzieloną na kilka posiłków. Jak u hobbitów, sasasa. Nawet jedzenie biszkoptów staje się wyjątkowe, jeśli się je odpowiednio celebruje. Gabryś już dawno nauczył się mówić "Mmmm, jakie dooooobre, mniam mniam!", kiedy mu coś smakuje. Istnieje szansa, że za jakiś czas jego żona, o ile będzie ją miał, będzie mogła cieszyć się przyrządzaniem posiłków. O wiele lepiej robi się obiad dla kogoś, kto to docenia, niż dla przeciętnego polskiego buraka, który zje ze skwaszoną miną i zajmie się swoimi sprawami.

Dziś rozpoczął się nowy rok... liturgiczny, rzecz jasna. Teraz czas oczekiwania na urodziny dzieciątka, którego pojawienie się przywróciło sens naszemu życiu. I Waszemu też, drodzy czytelnicy ;) Strasznie lubię czas adwentu (o nim więcej TUTAJ). W ogóle zawsze jakoś święta Bożego Narodzenia były mi bliskie, odkąd pamiętam, bardzo je przeżywałam (w przeciwieństwie do Wielkanocy, którą odkryłam zaledwie parę lat temu). To w sumie jak być w ciąży bez przykrych objawów - jest radość z narodzenia Jezusa, ale rzygać nie trzeba :D (ta część przemyśleń na temat świąt pojawiła się w mojej głowie stosunkowo niedawno...)

Teraz dzięki dzieciakom coś z tej atmosfery dzieciństwa, czekania z ufnością, nie gryząc się tym, co będzie jutro - coś z tego znowu do mnie wróciło. Znowu z niecierpliwością czekam na Mikołajki, tym razem żeby samej dać prezenty. Czekam na święta, żeby śpiewać z Gabrysiem kolędy. Żeby pokazać chłopcom choinkę. I żeby opowiedzieć im, jak to było te dwa tysiące lat temu, kiedy urodził się Pan Jezus. Can't wait.

Prezenty mikołajkowe już zakupione, czekają na szafie. Jejku, jak ja lubię kupować chłopakom prezenty!!! Gabryś dostanie: świątecznego misia, kolorową kolejkę na magnesy, resorówkę, pisaki i czekoladkę. Wszystko zapakowane w torbę z Kubusiem Puchatkiem. A Rafałkowi, jako że jeszcze nie bardzo można z nim poszaleć, kupiłam ślicznego misia w stroju Mikołaja i niebieską koszulkę, żeby ładnie wyglądał na Wigilii ;) Za rok będę musiała się starać na dwa fronty, hihi.

Dobrego czasu oczekiwania!