środa, 30 października 2013

Sesja jesienna.


 To fotki z naszego wczorajszego spaceru. Niestety słońca nie było, więc kolory raczej szarawe. Ale za to dobrze oddają jesienny nastrój. Nagie gałęzie, poskręcane liście w trawach... Za kilka dni Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny. Czas znowu zwalnia, skłania do zadumy. Lubię ten listopadowy klimat. I zapach cmentarnego miodku.

Tak swoją drogą, duże już mam chłopaki, nie? :) Rafałek bardzo zmężniał i wygląda już jak mały mężczyzna, a nie dzieciaczek. A Gabryś też strasznie się zmienił, jeszcze na początku roku był ostrożnym, nieśmiałym chłopczykiem, a teraz jakoś się otrzaskał i zrobił taki odważny, otwarty. Rosną faceci ech, cieszę się ^^

Maleństwo też coraz większe, ruchów jeszcze nie czuję, ale nacisk owszem ;)

poniedziałek, 28 października 2013

Uzdrowiona ;)

W piątek rano wstałam o piątej i zaczęłam pakować Krzyśka i chłopaków. Mieli jechać ze wspólnotą, a ja zostać w domu i się kurować. Pierwszy raz miałam nie pojechać na konwiwencję i było mi strasznie smutno... Ale byłam na proszkach przeciwbólowych i w każdą noc ryczałam z bólu, tak bolało mnie ucho. Masakra, brałam tylko antybiotyk i modliłam się, żeby w końcu zadziałał. A Krzysiek musiał wziąć w czwartek urlop, bo byłam tak słaba, że nie mogłam się sama wygrzebać z łóżka.

Spakowałam chłopaków, obudziłam i podałam śniadanie. Popatrzyłam na zegarek, westchnęłam, wzięłam kolejny paracetamol. I dorzuciłam swoje rzeczy do plecaka. I siateczkę leków. I pojechaliśmy.

Nie byłam w stanie zrezygnować z randki z Bogiem.

O dziwo te trzy dni pomogły bardziej niż lekarstwa. Było pięknie, mieszkaliśmy w domku nad jeziorem, między górami. Chłopaki chodzili nad wodę i do lasu. Pojechaliśmy na górę Żar, gdzie latały szybowce i lotnie. Na szczyt wyjechaliśmy kolejką. Oglądaliśmy tamę. Dla chłopców same atrakcje... W dodatku pogoda piękna, chodziliśmy w samych koszulkach, tak grzało.

A my odpoczęliśmy, nabraliśmy sił... Nie tylko tych fizycznych. Mnie już na wstępie po przyjeździe rozwalił Bóg w szczególny sposób, mówiąc jak bardzo za mną tęskni i jak potrzebuje pobyć tylko ze mną. Takich chwil nikt nie potrafi dać, tylko on. W sumie nawet się nie zdziwiłam, że już po paru chwilach spędzonych tam przestało mnie boleć ucho. Czasem opłaca się zaryzykować i zrobić coś dziwnego, żeby zmienić życie na lepsze.

To był niesamowity czas. A teraz jesteśmy już w domu, ogarniamy system. Zaraz pójdziemy na spacer, korzystając z pięknej pogody.

wtorek, 22 października 2013

Chora.

O kurcze, ale się załatwiłam :( W niedzielę zrobiło mi się słabo na mszy, musiałam wyjść i ściągnąć płaszcz, bo ledwo dychałam. I oczywiście mnie przewiało. Wczoraj jeszcze jakoś to było, ale dziś umieram. Dobrze, że mama wzięła chłopców do siebie, bo nie wiem, jak byśmy dotrwali do wieczora.

Jeszcze nigdy tak potwornie nie bolało mnie gardło (a bolało nie raz). Nie mogę od rana nic zjeść, bo samo przełykanie śliny to katorga :/ W dodatku boli mnie cała szyja i nie mogę nią ruszać. Schylać też się nie mogę, bo mam wrażenie, że wybuchnie mi ucho. I mam dreszcze. Buuu, niech mnie ktoś przytuli...

Po południu idę do lekarza. Mam nadzieję, że najmłodszemu to przeziębienie nie zaszkodzi :(

A teraz spać...

środa, 16 października 2013

Napięty grafik :)

Wróciliśmy z pięknego długiego weekendu i nawet nie mam czasu o tym napisać. Zagonieni jesteśmy, co wieczór jakieś wyjście czy spotkanie. W ten weekend jedziemy do rodziców Krzyśka, w następny znowu wybywamy ze wspólnotą. W dodatku się okazało, że w tym sezonie nasza ekipa będzie głosić katechezy na mieście, pierwszy raz i niektórzy na samą myśl są zieloni ze strachu. Także zapowiada się zapiernicz aż do... świąt chyba, a może i dalej. Heh, przynajmniej czas ciąży mi szybko minie, w biegu :)

A teraz czekam na szybki obiad (spaghetti z sosem i kawa zbożowa z mlekiem do popicia), a później wracam do sprzątania. Wreszcie skończyliśmy naszą sypialnię i wszystko powoli wraca do normy. Dziś już śpimy u nas, a chłopcy znowu będą mieć wysprzątany pokój i zabawki poukładane. Uff...

Dobrze że pada, to nie mam wyrzutów sumienia, że nie wzięłam chłopaków na spacer :)

poniedziałek, 7 października 2013

Coraz bliżej zimy. Wizja odpoczynku :)

Wyszliśmy dziś z domu w kożuchu (ja) i kurtkach (chłopcy), a już na podwórku ściągaliśmy warstwa po warstwie, żeby zostać tylko w polarach. Miła odmiana po tych coraz zimniejszych dniach, które zmusiły nas do rozpoczęcia sezonu grzewczego... A już się bałam, że płynnie przeskoczymy z lata do zimy i żadnej jesieni nie będzie. Nie żebym lubiła jesień, ale im dłużej i cieplej świeci słońce, tym lepiej... Gabryś ostatnio zaczął się już szykować do budowy bałwana, bo naprawdę się wydawało, że śnieg spadnie lada dzień.

Whatever, co by nie było, musieliśmy zrobić porządki (jutro jeszcze dokończę w szafie chłopców). Trzeba się było pożegnać z krótkimi rękawkami i wyciągnąć swetry, czapki, ciepłe buty. Nie lubię tego przeskoku... Ale przynajmniej chłopcy się super prezentują w nowych ciuchach. Gabryś ma niebieską kurtkę i zielony polar, a Rafałek zieloną kurtkę i niebieski polar :) Nie mogę się napatrzeć na moje ciasteczka, kiedy idziemy na spacer. A na spacerze największą atrakcją są teraz liście. Albo je zbieramy, albo nimi szuramy...

W tym miesiącu szykują nam się dwa dłuższe wyjazdy. Odpoczniemy i nabierzemy sił, nie tylko tych fizycznych ;) Pierwszy wypad już teraz, od czwartku do niedzieli. W dodatku jedziemy bez chłopców (będą u moich rodziców), pierwszy raz się rozstaniemy na dłużej niż dzień. Dziwnie tak, ale już się cieszę, bo tym bardziej odsapnę od codziennego kieratu. A chłopaki lubią zostawać u dziadków, więc będzie dobrze.

A to moje kochane zimowe miśki:

Gabryś ciągle w ruchu...
...a Rafałek wiecznie uśmiechnięty ;)

czwartek, 3 października 2013

Uffająca Riv.

To będzie krótka notka o zauffaniu.

Po pierwsze, od wtorku jedyne, co mam ochotę mówić, to "uff...".

Byłam na kolejnym usg, szykując się szczerze mówiąc na najgorsze. A okazało się, że wszystkie złe zmiany się cofnęły, rozwarstwienie jest minimalne i mam się nim już nie przejmować. I w ogóle chyba z pół godziny się gapiłam na ekranik z moim najmłodszym dzieckiem (jak urosło!), znowu nie mogłam się nadziwić, jakie jest śliczne, jak macha łapkami, jak się obraca. No cud normalnie. 

Gdzieś też telepała się w głowie zdziwiona myśl, że to przecież 12 tydzień, a niektórzy uważają, że usunięcie ciąży do tego czasu to pikuś i że to tylko zlepek komórek. Hmm, zapraszam na usg...

W każdym razie odetchnęłam. Choć na początku byłam tak zdziwiona i przyzwyczajona do lęku o maluszka, że aż bałam się ucieszyć... Teraz powoli się oswajam ze świadomością, że może faktycznie będzie dobrze i na wiosnę będę przytulać kolejnego szkraba. Can't wait...

I w ogóle jestem Bogu wdzięczna za to, że tak zadziałał. Bo mógł nie, tyle moich znajomych utraciło swoje dzieci właśnie na początku ciąży, że w sumie mogłabym się doliczyć już nie kilkunastu, a kilkudziesięciu aniołków... Tak bywa i nawet nie mogłabym mieć pretensji, gdyby spotkało to i mnie. Ale tym bardziej  czuję po prostu mega wdzięczność za to, że dał mi znowu się cieszyć tą ciążą i mieć nadzieję na szczęśliwe rozwiązanie.

Notka miała być o "zauffaniu"... Bo oprócz ulgi jakoś nie mogę nie myśleć, że "opłaca się" szturmować i ufać mimo wszystko tym wszystkim świętym, których męczyłam przez ten czas, no i Panu Bogu w szczególności.

A to moja od 11 lat już ukochana piosenka, pasująca idealnie...