Wigilia Dnia Matki. Jutro taki tam dzień. Trochę słodki, trochę gorzki. Dla mnie trudny i chyba już na zawsze podszyty melancholią. A może i tą ranę Bóg uleczy całkowicie? Czy zawsze będzie blizna?
Mama. Słowo kojarzy mi się z tęsknotą. Za akceptacją. Zainteresowaniem. Przytuleniem.
Z próbą kochania. Tak po ludzku, niedoskonale, na ile się potrafi.
Z trudną historią. W rodzinie wszystkie mamy miały pod górkę i wychodziły z rodzinnych domów jakoś tam (bardzo!) poranione. Potem próbowały kochać, ale nigdy nie obyło się bez kolejnych zranień. Przecież moja mama bardzo nas kochała (i kocha :)). Czasem za bardzo, czasem dziwnie nadopiekuńczo, ale starała się bardzo. To skąd ten ból we mnie? W niej? W babci?
Kiedy po raz pierwszy w życiu zobaczyłam na teście ciążowym dwie kreseczki, serce skurczyło mi się ze strachu. Będę taka sama, zranię to dziecko.
I pewnie ranię dzieci. Nie raz i nie dwa. Niecierpliwością, niedoskonałą miłością, brakiem akceptacji. Na pewno mogłabym być lepsza. Nie jestem idealną mamą i nigdy nie będę. Czasem pod koniec jakiegoś trudnego dnia robię rachunek sumienia i jestem jak sparaliżowana. Znowu zawiodłam. Miałam być inna. Wieczny poligon...
Życie to nie bajka. Jest ktoś, kto zrobi wszystko, żeby zniszczyć nas i nasze dzieci. Komu bardzo zależy, żebyśmy czuły się przegrane i już nie wstały do kolejnej walki. Żeby nasze dzieci rosły przy coraz bardziej sfrustrowanych matkach, pozbawionych nadziei.
Ale jest jeszcze coś. Wtedy, w pierwszej ciąży, zaczęłam prosić inną mamę o pomoc. Mamę Jezusa. Wtedy wydawało mi się to kosmosem, bo była to dla mnie prawie obca osoba. No ale co miałam do stracenia? W takiej sytuacji?
I rzeczywiście, ona ratuje. Tak jak w Kanie Galilejskiej widzi problem i angażuje swojego syna. Tam, gdzie ja mdleję ze strachu i niepewności, oni działają i dają radę. My z Krzyśkiem robimy ile możemy, ale to ktoś inny prowadzi, buduje nasz dom. Patrzę na naszą rodzinę ich oczami i widzę piękno. Mimo naszych niedoskonałości tworzy się coś bardzo dobrego. A dzieci są szczęśliwe i często mówią mi, że jestem najlepszą mamą na świecie. I wtedy zaczynam widzieć, że faktycznie - dla nich jestem. Potrzebują mnie, a nie ideału. Bo to ja wiem, jak mało mogę i ja polecam ich opiece Góry. Pan Bóg jest zdecydowanie bardziej skuteczny niż Superniania :P I nie robi wokół siebie tyle szumu...
Za mną wzruszające przedstawienia w przedszkolu. Rafał i Ela dali z siebie wszystko, a ja patrzyłam ze łzami w oczach. Dziś Gabryś przyniósł mi prezencik, zrobiony podczas jednej z lekcji. A Sara jak zwykle wyściskała swoimi miękkimi ramionkami i dała mnóstwo mokrych buziaków.
Tak, mimo wielu trudności i lęku o dzieci, pięknie jest być mamą.
Kochani, każdego dnia dziękuję Bogu, że mi Was postawił na drodze i że możemy iść razem. Obyście zawsze czuli się kochani i mieli w sobie i nas, rodzicach, wsparcie. A przede wszystkim wiedzieli, że pomoc przychodzi z Góry. I obyśmy wszyscy cieszyli się kiedyś tam po drugiej stronie. Bez Was nie ma nieba.