poniedziałek, 27 maja 2019

Kruche bezy z lodami w burzowy dzień.

Poniedziałkowe popołudnie.

Po weekendowym szaleństwie nie ma śladu, dom wysprzątany. Chwilowy i nietrwały ład, bo wkrótce wpadną tu starsze dzieci.

Sara siedzi na łóżku obłożona maskotkami i przegląda książkę o księżniczkach.

Za oknem ciemne chmury, powietrze gorące. Będzie burza.

A ja w kuchni zainspirowana wczorajszymi lodami z Good Looda zrobiłam deser. Lody waniliowe posypane pokruszonymi bezami i malinami, polane śmietanką. Nałożyłam sobie porcję do ulubionej biało-złotej filiżanki. Przede mną dobra książka. Chwilo, trwaj...!

I co z tego, że parę dni temu mieliśmy powódź na ulicy i omal nie zalało nam domu ;) Ale nie zalało. Na pewne rzeczy nie mamy wpływu, za to możemy łapać to, co dobre. I nie bać się życia.

Powyższą książkę podczytuję sobie co jakiś czas na spokojnie i się zachwycam. Pomijając to, że okładka bardzo mi się podoba ;) bo jest coś pięknego w tej twarzy kobiety... Historie dziewczyn, które zdecydowały się rzucić wszystko i zaufać Panu Bogu - fascynujące.

I tak sobie tylko myślę, że fajnie by było zrobić podobną książkę z wywiadami-świadectwami, o mamach. Taką o pięknie macierzyństwa. I o tym, że można czuć się szczęśliwą i spełnioną będąc w domu, przyjmując kolejne dziecko.

A nasz Misiek na dzień przed Dniem Matki skończył 3 miesiące. Taki z niego duży facet! I coraz bardziej się uśmiecha <3

Na koniec piosenka, która ostatnio mi ciągle chodzi po głowie. Zachwyciłam się nią... 11 lat temu? Chyba tak. Zleciało. I ciągle aktualna.

czwartek, 23 maja 2019

Śmiech.

Maj w tym roku jakiś zimny i deszczowy. Trudny dla mnie. Co chwilę pod górkę.

Czekam z nadzieją na słońce, ciepło, lato... I chwilę oddechu. Takiego czasu tylko dla nas, bez gonitwy, bez wstawania wcześnie rano. Z kalendarzem pustym, a nie wypełnionym po brzegi.

Ale w tym wszystkim staram się pamiętać o wdzięczności. O małych, dobrych rzeczach. I o śmiechu.

Zmęczenie zmęczeniem, ale! ile wzruszeń za nami. Ostatni tydzień był niesamowity.

Najpierw Michaś. Taki już duży, kolejna porcja za małych ubranek powędrowała do szafy. A w ubiegłym tygodniu po raz pierwszy głośno się roześmiał. Teraz coraz częściej wypatruje naszych twarzy, patrzy ufnie swoimi szarymi pięknymi oczkami. I uśmiecha się :) Nasz mały śliczny klusek.

Rafałek i Ela mieli w przedszkolu przedstawienia dla mamy i taty. Byliśmy wszyscy. Na jednym występie stałam z Misiem na jednej ręce i aparatem w drugiej, wodząc wzrokiem za środkowym synkiem, który jak zwykle w takiej sytuacji po prostu dobrze się bawił. Drugie przedstawienie młody szczęśliwie przespał i mogłam się skupić na przebranej za małpkę Lusi, śpiewającej z poważną miną kolejne piosenki. Sara siedziała przy nas i myślałam - jesienią to będzie też jej miejsce. Ona sama nie może się już doczekać. A Rafałek dołączy do Gabrysia w szkole. Gabrysia, który obserwował wszystko z lekko wyniosłą miną - on, uczeń ;) Takich mam już dużych facetów w domu, o tylu rzeczach można już z nimi rozmawiać. Kolejny rok szkolny, kolejny obrót za nami.

Tak szybko to mija... Zaraz czerwiec, urodziny naszego blond duetu. I zakończenie roku. Pożegnalny grill w grupie Rafałka. Prezenty dla wychowawców. Kilka umówionych pikników. Może wreszcie jakieś góry?

Kolejne okruchy naszych wspólnych chwil.

wtorek, 14 maja 2019

Poszpitalnie.

Miała być notka o naszym majówkowym wyjeździe. Cóż z tego, kiedy wkrótce potem nasz Misiek tak w sumie z niczego dostał gęstego kataru. Oczka zaropiały, a potem pojawił się koszmarny kaszel i duszności... Nie czekałam dłużej, pojechaliśmy do szpitala.

I w sumie to dzięki tej szybkiej reakcji zmiany nie były zbyt wielkie i już po pierwszym dniu leczenia widać było poprawę. A po tygodniu antybiotyku - fru, do domu!

Wróciliśmy wczoraj. Dom już w miarę ogarnięty (no ale czego wymagać od taty, który nagle musiał sobie radzić z czwórką dzieci, a w dodatku pracował z domu? dzielnie się spisali, nie będę narzekać na bajzel, który wyprodukowali). A ja powoli się przestawiam na spokojny tryb domowy... Bo mózg mi podpowiada dalej tryb szpitalny "czuwaj!". I dziwnie mi, że mogę się normalnie umyć, zjeść, że wyspałam się w miękkim łóżku, a nie na rozkładanym fotelu (który koniec końców załatwił mi kręgosłup i teraz ledwo się schylam). Że nie muszę pilnować, kiedy podać leki, kiedy będzie inhalacja, a kiedy mogę na sekundę wyskoczyć do automatu z kawą.

Co mi uratowało życie? Biblioteczka z książkami! Oprócz pozycji dla maluchów było też o dziwo kilka babskich dzieł. Ale najlepsze że była seria "Samochodzików" (którą znam na pamięć, więc tylko cieszyłam oczy) i "Jeżycjada" (którą kiedyś zaledwie liznęłam i teraz mogłam uzupełnić wiedzę ;)).

A poza tym mogłam zobaczyć, że Pan Bóg trochę ze mną popracował przez ten czas. Jeszcze 7 lat temu, gdy byłam w tym samym miejscu z malutkim Rafałkiem, przerażało mnie to. A teraz jakoś tak tylko czekałam cierpliwie, kiedy wrócimy do domu. Wiem, że to kompletnie nie moja zasługa, ale naprawdę miałam w tym wszystkim pokój serca i zaufanie, że będzie dobrze. Tęskniłam za Krzyśkiem i dziećmi, ale wiedziałam, że tak naprawdę nie są sami. Bolał mnie widok pokłutych rączek i główki synka, ale wiedziałam, że nie będzie pamiętał - i że my i tak nie mamy powodu do narzekań.

W szpitalu była kaplica, ale byłam tam tylko raz. Dodawało mi otuchy, że ona jest. Ale jakoś o wiele bardziej wyczuwałam świątynię tam, gdzie były drzwi na onkologię. I w paru innych miejscach, gdzie widziałam dzieci, których buzie nie nadawały się na okładki gazet. Ale tak sobie myślę, dzięki nim niebo jest jakoś bliżej... Chociaż czasem trudno było patrzeć na ogrom cierpienia, zwłaszcza na ten specyficzny wzrok rodziców, zmęczonych i wypłukanych już z nadziei na poprawę.

Teraz znowu za oknem mam kwitnące bzy, a nie parking zapełniony samochodami, podwożącymi co chwilę chore dzieci. Ale pada deszcz. I jakoś tak znowu jest inaczej...

Czasem trudno znieść tęsknotę za szczęściem. Nawet jeśli to nie dla mnie to szczęście. Moje jest tutaj, mieszka w białej, oszklonej szafce w kuchni, razem z naszymi kolorowymi i poobijanymi kubkami. Tak myślę, bo czuję je, ile razy robię dzieciom herbatę czy zbożową kawę.

Jak dobrze znów być w domu...

PS. Dzięki Kaszubko za odzew :) A hejterskie przydługie komentarze kasuję - to blog przede wszystkim dla nas i naszych dzieci, także ten... Od złości całego świata ich nie uchronię, ale ten kawałek się da obronić. A sfrustrowanego anonima mogę tylko zapewnić, że są szczęśliwe. I mądre, czego o niektórych dorosłych nie mogę powiedzieć :P Może i wpisy wynikały z dobrych chęci (choć w moim odczuciu głównie z chęci osądu, wcale nie takiej dobrej, no i z jakiegoś totalnego niezrozumienia), ale jak wiadomo dobre chęci to materiał na bruk w pewnym miejscu. Nie zgadzasz się? To nie czytaj i daj nam spokój ;)