Ale dość o książkach, bo pewnie jesteście już znudzeni tym tematem. Ostatnio seria niebieskodomowa zdominowała bloga, no ale tak to jest, gdy człowiek musi się czymś nacieszyć :D
Tymczasem...
Tymczasem zaczęło się lato. I letnie upały. Kupiłam dziś rano dwie paczki lodów, które już zniknęły. Marzę o wypadzie do lasu lub nad morze, ale muszę z tym jeszcze poczekać. Na razie borykam się ze sprawami domowymi. Dzisiaj, gdy było tak duszno, ze śmietnika wiatr przywiewał nieprzyjemny zapach (choć możliwe, że fetorek pochodzi zza szafy, gdzie mogę odkryć zdechłą mysz... czeka mnie rozszyfrowanie tej zagadki, niestety), a powietrze prawie parzyło, sprawy domowe doskwierały wyjątkowo mocno. Przewalamy się z miejsca na miejsce. Dzieci obejrzały trochę bajek, a ja zrobiłam furę naleśników czytając "Dom nad rozlewiskiem". Naleśniki prawie zniknęły, a książkę pamiętam jednak zbyt dobrze i musiałam odłożyć ją na półkę. Może za rok znów do niej wrócę...
Elka ma za sobą pierwszą wizytę u ortodonty i nosi teraz piękny zielony aparat na zęby. To znaczy miała nosić. Przed chwilą znalazłam go odłożonego na stolik przy komputerze. Zaliczył też swoją pierwszą wpadkę (czy raczej wypadkę :P) w piaskownicy. Przed nami wizyta z Rafikiem u laryngologa. Znów mówi niewyraźnie, oddycha buzią, zacina się. Uhh. Coraz częściej mam wrażenie, że jego problemy z mową to efekt budowy ciała, a nie stresów. Gabryś ma teraz ciągły katar (pyłki), Sara nawracający ból ucha (też wizyta u laryngologa), a Michał nadal chodzi zamiatając nogami i pewnie trzeba będzie pójść w końcu do ortopedy.
Cóż, przy szóstce dzieci wystarczy, że jedno ma jeden problem z czymś i nagle robi się cała lista ważnych spraw do załatwienia. A potem pielęgniarka się dziwi, że zapomniałam zapisać Anię na szczepienie :P
Z drugiej strony człowiek uczy się łapać dystans do wszystkiego, bo inaczej by zwariował. Więc raczej nie będę mamą, która uwielbia rozprawiać o problemach swoich pociech :P Już nie jestem. W ogóle ominęło mnie sporo postaw, które niegdyś wydawały mi się odpychające, ale jednocześnie obowiązkowe w dorosłym życiu. Ha! "Poczekaj, jak będziesz starsza, to dopiero zobaczysz!". Tia. Ciekawe czy jak będę mieć 70 lat, to też będą mi tak mówić :]
Za nami intensywny początek wakacji. Mam nadzieję na więcej. I na jak najwięcej przygód z dala od domu. Dzieci w trasie są o wiele spokojniejsze i mniej się kłócą, a ja w podróży czuję, że żyję. My home is not my castle (a ja już pogodziłam się z tym, że nie ma we mnie nic z domowego drobiu i mimo stada dzieci nadal mnie nosi w nieznane).
Wczoraj Ania zrobiła swoje pierwsze kroczki, wreszcie. Dziś ostrożnie tupta po kuchni. Mała rozkmniaczka. Starsze dzieci zaczynały chodzić gdy kończyły dokładnie 13 miesięcy. Anulencja postanowiła nas zaskoczyć i poczekała z tym do skończenia 16. A co się ma powtarzać ;)
I co... Kończę, muszę zobaczyć, czy Gabryś poradził sobie z gotowaniem barszczu czerwonego :P Już prawie 18, ale w dzień był taki upał, że dopiero terasz zrobimy zupę z ziemniakami. Lubię ten wakacyjny luz...
Dobrego wypoczynku!