Już za półtorej godziny zacznie się wrzesień. Na samą myśl o tym cierpnie mi skóra, tak jakby w jednej chwili ciepła noc za oknem miała zamienić się w jakąś lodowatą zawieruchę z opadającymi liśćmi w tle. Ale na szczęście to tylko moja prywatna obawa przed jesienią, prognozy póki co jeszcze letnie...
Powinnam już spać, tak jak wszyscy w domu (chomika nie licząc), ale chyba i tak nie zasnę... Siedzę przed kompem i oglądam piękne memy na wrodzinie.pl Lubię takie uspakajające, dające do myślenia. Tak więc siedzę sobie i myślę, choć za nie tak wiele godzin muszę wstać i lecieć do przychodni, żeby zarejestrować dwójkę dzieci (Gabryś kaszel, Ela jakaś wysypka). To znaczy mam nadzieję, że dwójkę i że rano się nie okaże, że jednak muszę lecieć ze wszystkimi, bo przez noc coś się wydarzy. Cóż, jestem gotowa na (prawie) wszystko. A teraz mam chwilę na zawias. Ostatnio jakoś mało takich... Tyle dobrze że upały wróciły i znów mam siłę, by ogarniać stadko (a zamiast dużego obiadu i małego deseru podać mały obiad i dużą porcję lodów). Ale w myślach - kołowrotek: plany, plany, plany...
Przed nami spotkania organizacyjne w szkole i przedszkolu. Melancholijnie mi. Te wrześniowe początki, spotkania po wakacjach... Małe radości, mimo przemijającego lata i coraz dłuższych wieczorów. Nowe plecaki, piórniki... Gadżety z "Gwiezdnych Wojen" dla chłopców i "Krainy Lodu" dla Eli (Elza i Anna wygrały ze świnką Peppą). Podekscytowane dzieci. My przerażeni wizją wczesnego wstawania, znowu. Damy radę?
Sara dziś znów mnie zadziwiła, śmigając na dwóch nóżkach po domu. Jeszcze trochę i nauczy się biegać... Ela za to cały dzień spędziła nosząc na głowie żółty kask rowerowy, prezent od cioci. Nakrycie głowy idealnie dopasowane do biało-czerwonej falbaniastej sukienki. Do tego jaskrawożółty flakonik do robienia baniek mydlanych i ciężko było Eli nie zauważyć na podwórku.
Chłopcy - piłka, książki, rechot przy oglądaniu "Poszukiwaczy zaginionej wioski", potem zgodne "mamooo, chcemy arbuza". Gabryś ulepił mi medalion z plasteliny, Rafał przyszedł się przytulić i wyżalić (gdy coś mu nie pasowało podczas zabawy na podwórku).
A ja siedziałam sobie na białym plastikowym krzesełku, łypiąc na bawiące się dzieci znad książki Elizabeth Gaskell "Północ i Południe" (zachwyciła mnie i nie mogłam się oderwać). Nad głową miałam liście orzecha o jeszcze żywej, zielonej barwie. Jeszcze wyżej błękit nieba, bez chmurki. Mimo kończących się wakacji, trwało jeszcze lato.
To był dobry dzień.