poniedziałek, 24 maja 2010

Wszystko sprawi Duch.

Ma czternaście lat
Bogu mówi tak
mówi tak.
Ma urodzić Go
na Anioła znak
nie wie jak.
Nie potrzeba słów
wszystko sprawi Duch
święty Duch.
Ma czternaście lat
Bogu mówi tak
mówi tak.

To fragment piosenki Arki Noego o zwiastowaniu. Jakoś ostatnio za mną chodził, zwłaszcza te słowa "nie wie jak". Nie wiedziała jak i zaufała. Ja tez nie wiem co teraz, ale z tym zaufaniem to ciągła walka. Trudno jest odejść od siebie i swojego myślenia, dać się ponieść Bogu "na skrzydłach orlich"... Nawet jeśli wiem, ze to dla mnie najlepsze i ze On jest przy mnie.

Po 50 dniach czasu wielkanocnego, ktory jednak głownie minął mi w domu (wiec trudno powiedzieć, jak to było z radością u mnie, dziwny to był okres i raczej nie obfitował w poruszenia serca), nadszedł jednak dzien Zesłania Ducha. Nie oczekiwałam niczego wielkiego, ale dostałam... Jakby wybudzenie z grobu, znowu do życia. Czytania były niesamowite podczas czuwania, a ja wytrzymałam to długie siedzenie i mogłam się cieszyć. Cos sie zmieniło, choć trudno mi powiedzieć co. Ale to laska, ze mogłam tam byc, jak apostolowie i Miriam. I dostać to slowo, ze nie muszę się starac i spinać, tylko pozwolić dzialać Bogu.

Poza tym zmieniły się tez i inne rzeczy :) Pokój mam zasłany roznymi dziecięcymi rzeczami - ubranka, rozki, przewijak, nierozłożone jeszcze łozeczko, pieluszki... W sobotę przyjechali rodzice Krzyska samochodem, wiec skorzystaliśmy z transportu i zrobiliśmy zakupy. Trochę mnie to uspokoiło :) Bo to juz 38 tydzien się zaczyna. Ale nil desperandum. Dziwia mnie te wszystkie gorączkowe opinie na temat zakupow, jakie mozna znalezć na forach. Co ja bym robila z tymi rzeczami dwa miesiące temu? Chyba dołowała sie, ze jeszcze tyle czasu oczekiwania. No i ten wyścig cen - naprawdę mozna kupić tanio i dobrze, a nie rzucać się na markowe produkty. Wątpię, zeby mojemu dziecku zalezalo na wózku z parę tysięcy złotych... Wybraliśmy taki za 800zl, z dużymi pompowanymi oponami na nasze skotnickie wertepy. Relax, take it easy. W sumie z podobnym zjawiskiem spotkaliśmy się podczas przygotowan ślubnych - producenci chcą zrobić na tym niezły biznes i trzeba naprawdę wykazać się odpornością na reklamy i zwroty typu "rzeczy, które MUSISZ mieć". Ja tam nic nie muszę :P

A wczoraj była naprawdę ładna pogoda, po raz pierwszy od dłuższego czasu. Ergo wybraliśmy się na spacer. Było niesamowicie, bo w powietrzu pachniało juz latem. Az się zaczęłam cieszyć, ze juz wakacje niedługo, jakbym w szkole jeszcze byla :) Spacer miał trwać jakieś 15 min, ale oczywiście się przeciągnął na parę godzin. Buszowaliśmy po starych fortach i fotografowaliśmy ślimaki (od dzieciństwa mam słabość do ślimakow).

Pozdrawiam wszystkich przedwakacyjnie :) Moze i mnie uda się w tym roku jakaś wyprawa. Coz, nadzieja umiera ostatnia ;)

Rivulet

czwartek, 20 maja 2010

U kresu. W bajkach i westernach.

Coś chyba ostatnio onet szwankował, bo nie mogłam się tu zalogować. Biorąc pod uwagę, co się działo dookoła, tym bardziej czułam się jak Robinson ;) Na szczęście Skotniki daleko od wód płynących. Tylko ogródek nam się zamienił w duży akwen wodny i zastanawiam się nad hodowlą karasi :P Są jeszcze wody cieknące - z sufitu. W rogu kuchni kapie i powiększa się brązowa plama, bo dachówki przeciekają. Ale na to nic nie poradzimy, trzeba przeczekać. Mam nadzieję, że w końcu przestanie padać...

Wczoraj była wyprawa do lekarza, bo miałam wizytę umówioną. Dotarłam głównie dzięki Radiu Kraków i stronie MPK (czas na reklamę ^^), bo tam były dokładnie informacje - które mosty działają, które ulice są przejezdne itede. Jaką przygodą może być przejazd przez miasto :P Przerażała mnie też przez te parę dni myśl, że jestem na niewłaściwym brzegu - wszystkie szpitale są na drugim i gdyby coś się działo, to ja nie wiem... Ale na szczęście wszystko ok, sytuacja już w miarę opanowana (choć widok takiej ogromnej, brązowej Wisły robił wrażenie...), a nam się nic nie stało.

Tak więc dotarłam do Szczawińskiej tramwajem, a nie kajakiem. No i okazało się, że być może już na dniach coś się zacznie ;) Wprawdzie do terminu jeszcze trochę, ale dziecko już duże i donoszone, no i wszystko wskazuje na to, że będzie wcześniej, bo już główka nisko. Jaaaa... Kurcze, muszę wreszcie spakować tą torbę. Oczywiście zaczęłam się bać, jak to będzie. A z drugiej strony to się cieszę, bo najbardziej dobijające jest czekanie, zwłaszcza na nieznane. Jak mawiał Old Shatterhand, od walki z niedźwiedziem gorsze jest oczekiwanie na nią :) Już bym to chciała mieć za sobą i zaczynam się niecierpliwić. Aha i w związku z tym, że już czas, to mogę wreszcie się ruszać i wracać do normalnego żywota. Np. na sobotę mam w planie czuwanie do późna w nocy, bo wigilia Zesłania Ducha Świętego xD Sasasa. Generalnie to jest wesoło :)

Co poza tym... Jakoś ciągle wracam myślami do rekolekcji ojca Pelanowskiego, których ostatnio słuchałam (bodajże z zeszłego roku). O tym, że Szatana główną rolą jest zacieranie różnic między dobrem i złem. Że Bóg to wyraźnie oddzielił - dzień od nocy, światło od ciemności i nazwał. A Szatan już w Raju dokonał tego, że to człowiekowi wymieszał. Można powiedzieć, że wynalazł relatywizm. Sprawił, że człowiek zaczął kombinować i naginać rzeczywistość. W sumie takie odkrycia, jak "wiele prawd" i "świat nie jest czarno-biały" to też efekt tego. Człowiek zaczyna myśleć, że dobro i zło jest tylko w bajkach i w westernach, a tutaj dominuje szarość. Jak sobie o tym myślę, to widzę, jaka to pułapka w myśleniu. Głównie na przykładzie moich rodziców, którzy zezwolili na taki krok raz, a potem już poszło. Teraz w efekcie są daleko od Kościoła, ich poglądy są rozmyte, a oni sami bezradni wobec tego, co się dzieje, wobec problemów współczesności. Trudno potem wrócić do źródła. Apropos tej zabrudzone bieli, przypomina mi się Saruman - on też skalał swoją szatę i uczynił ją nijaką, mieniącą się kolorami, bo zwątpił w biel. Dał się zastraszyć Złemu i uwierzył, że musi radzić sobie sam, zezwalając na zło. Gandalfa, który się nie ugiął, uważał za głupca. I przegrał. Szatan jest wrogiem radykalizmu. Zrobi wszystko, żeby upaćkać biel i sprowadzić nieszczęście na człowieka. To już nie jest fantastyka, to nasza rzeczywistość i trzeba bardzo uważać.

Dlaczego teraz o tym piszę? Bo często o tym myślę ostatnio. Widzę, jak Saruman naszych czasów dopomina się od Kościoła, by odstąpił od swych białych poglądów i zgodził się na zło. Zalegalizował antykoncepcję, aborcję, eutanazję, związki homoseksualne i inne takie kwiatki, które tak naprawdę ranią człowieka i odbierają mu prawo do godnego życia, życia w czystości (tudzież życia w ogóle w przypadku aborcji...). Mam nadzieję, że się to nigdy nie stanie. W każdym razie walka trwa. A Saruman jest bardziej medialny, spektakularny i robi wszystko, żeby ośmieszyć przeciwnika. Takie mechanizmy się rozkręcają. I w tym świecie przyjdzie żyć naszym dzieciom. Mojemu dziecku. Dlatego to piszę. bo chciałabym, żeby miało na czym się oprzeć, żeby mogło widzieć to Dobro. Żeby byli ludzie, którzy pomogą mu się odnaleźć - tak jak kiedyś pomogli mnie. Ale pozostaje ufać Bogu, że będzie bronił tych, którzy się mu powierzyli. I starać się przekazać wiarę - bo nie ma nic cenniejszego, nic co bardziej pomagałoby przetrwać.

I o tym myślę w tych ostatnich dniach...

Rivulet

PS A na deser coś pięknego (i też krańcowego):
Genialna muzyka, słowa i filmik. Smacznego :)

sobota, 15 maja 2010

Ja idę swoją drogą, choć wiem, że nie ma lekko.

Na początku chciałam polecić 2 stronki, które ostatnio studiuję :P Ecco:

http://www.szansaspotkania.net/ - o akcie małżeńskim po katolicku ;) Cała masa fajnych porad, bez owijania w bawełnę. Po ostatnim poście widzę, że jest to potrzebne, a oczywiście na ogół się o tym nie mówi...

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/jan_pawel_ii/listy/mulieris.html - list Karola poświęcony godności kobiety i jej roli we współczesnym świecie. Akurat mam napisać pracę na podstawie tego dokumentu. Warto przeczytać - i to dotyczy nie tylko kobiet :P

Krzysiek tkwi właśnie na kursie STR (Studium Teologii Rodziny), a ja czekam na Alnilam i chwilowo zajmuję się tematyką okołeesteerową :P Zresztą ostatnio widzę, że faktycznie mnie to interesuje i chciałabym się tym zajmować w przyszłości, jeśli miałabym podjąć jakąś pracę. Zwłaszcza teraz, kiedy chrześcijaństwo staje się undergroundowe i coraz trudniej o prawdziwe świadectwo, zwłaszcza wśród młodych ludzi. O tych sprawach powinno się mówić w domu, szkole - ale oczywiście takie przypadki są coraz rzadsze. Niedługo może w ogóle nie będzie można mówić o tym, że np. antykoncepcja i związki homoseksualne są złe i niezgodne z wolą Boga, bo człowiek zostanie zlinczowany i oskarżony o brak tolerancji (delikatnie rzecz ujmując). Co nie znaczy, że nie trzeba tego głosić pomimo to :)

Czekam i słucham Maleo Reggae Rockers. Obudziłam się w sumie niedawno, choć już po południu. W nocy męczy mnie taka zgaga od paru dni, że nie mogę spać z bólu. Potem staram się jakoś odespać nad ranem - z różnym skutkiem. Nie mówiąc o tym, że coraz trudniej mi się oddycha, no i te nocne maratony do toalety... Jak to ostatnio stwierdziłam - czuję się, jakbym połknęła kulę armatnią i jeszcze musiała bardzo uważać, żeby jej się nic nie stało xD No ale już niedługo i nasza kula będzie z nami, a ja odetchnę.

W środę udało mi się wyrwać na liturgię wieczorem i posłuchać katechez. Jakbym zaczęła oddychać po długiej przerwie... A w czwartek po badaniach poszłam do spowiedzi. I czuję się jak nowa :) Stwierdziłam, że ósmy, najtrudniejszy miesiąc przeczekałam - a teraz, to już zaufam, że będzie dobrze i wrócę do życia. Jutro uroczysta eucharystia w Łagiewnikach z Dziwiszem o 10.30 - Święto Rodzin. Się wybieramy z Krzyśkiem i innym też polecam.

Ostatnio dane mi było rozmawiać ze znajomą na temat "tego, co mnie czeka" (mrrrok). I generalnie to odetchnęłam. Po tych wszystkich schizujących relacjach i radach dotyczących porodu wreszcie jakiś konkret. Znajoma ma siedmioro dzieci, więc raczej wie, co mówi :D Otóż mam się nie przejmować. Ani tym, co kupić i co z wyprawką, bo to pikuś i szybko się da załatwić. Mam się nie schizować, że to ostatnie dni wolności i "potem, to dopiero będzie...", bo to gówno prawda :P Jak stwierdziła, 2 tygodnie na przyzwyczajenie do nowej sytuacji i jedzie się dalej. W każdym razie nie jest to koniec świata, tylko początek czegoś nowego i się w tym odnajdziemy. No i na szczęście pierwsza ciąża jest tylko raz w życiu - więc drugi raz tej niepewności nie będę przeżywać. Ufff... Takiego lajtowego podejścia mi było trzeba. W sumie akurat najnormalniejsze rodziny, jakie znam mają tak od 5 do 15 dzieci. I żyją :) Gdyby nie ich świadectwo, to bym się bała. A tak, to daje mi to nadzieję, że u nas też będzie normalnie. Bo nasze rodziny wyjściowe to 1 do 2 dzieci, brak miejsca na Boga i masa zranień. Mam nadzieję, że Bóg da nam to zmienić i żyć inaczej. Chciałabym mieć dużo dzieci :)

Od dnia gdy urodziłem się
Do dnia gdy stąd odejdę
Wszystko jest w twoich rękach
Jesteś ze mną wszędzie
Czy słyszysz ten głos,głos który woła nas
Czy czujesz w swoim sercu teraz jest ten czas

Jaki cel ma życie kiedy sensu brak
Czym posolisz sól kiedy straci smak
Tak wysoko wejść jeszcze niżej spaść
Ten zbiera burze kto zasiewa wiatr

Jeśli kogoś chcesz udawać nie mieć swojego życia
Być jak ślepy nabój jak czek bez pokrycia
Ja idę swoją drogą choć wiem że nie ma lekko
A ty się nie poddawaj razem pokonamy piekło

Maleo Reggae Rockers, Chant 2006

wtorek, 11 maja 2010

Słodkie chałwowo-majowe wynurzenia.

Prośba

nie zabieraj mi Izaaka
modlę się co wieczór
choć głową nie sięga jeszcze stołu

nie zabieraj
bo wiem że możesz
i że lepiej wiesz co dla nas dobre

ale ja boję się
znowu samotnych wieczorów
i pustki w kuchni

pamięci która rani
bo pocałunki tkwią w niej jak kwiaty
i ciepłe sierpniowe noce

nie zabijaj
wyprostuj co krzywe
i pozwól razem dożyć starości

Ciepły, pachnący wtorek. Widzę to z okna, choć teraz akurat zebrały się chmury. A ja wcinam chałwę i na kołdrze mam teraz pełno okruszków. Chciałam iść na spacer chociaż na chwilę, ale nie mam z kim, a boję się sama. Więc czekam, aż przyjedzie Alnilam, albo Wilkołak wróci z pracy.

Jakoś zawsze na wiosnę pisze się najwięcej. Wszystko rośnie i pęcznieje, to wzbierają też słowa. I mnie znowu na poezję wzięło. Jak piszę, to mam wrażenie, że jestem bliżej Nieba. Zresztą znowu jest tak, że wiosną na coś czekam, a potem i tak pewnie nie będę miała czasu, żeby pisać, bo trza będzie działać. No i przyjdzie lato - a wtedy lepiej się cieszyć tym, co jest i nabierać słońca, niż gryzmolić ;)

Kurcze całe spodnie mam w chałwie. Dobrze mi :D

sobota, 8 maja 2010

Można żyć pięknie - nawet w naszych czasach :)

Wrrr... Dziś stwierdziłam, że gdyby wybuchła wojna, to dowiedziałabym się z pewnym opóźnieniem - nie mam TV, nie słucham radia, no i nie przeglądam wiadomości na necie, bo mnie krew zalewa. No i przed chwilą stwierdziłam, że się przełamię i zobaczę, co tam na interii i onecie słychać. I mnie krew zalała :/

http://kobieta.interia.pl/byc-kobieta/z-zycia/news/katoliczki-biora-pigulki,1474770,5124

Jakoś widząc idiotyczny tytuł nie byłam w stanie się powstrzymać, żeby nie zobaczyć co to. A że czytam szybko, to zostałam uświadomiona - otóż biedne katoliczki są zmuszane przez Kościół do rezygnacji z antykoncepcji i gry w "watykańską ruletkę", co naraża je na posiadanie dzieci. Nieszczęśliwe kobiety biorą po kryjomu pigułki i postanowiły wreszcie wyjść z cienia. Bezlitosny Kościół jednakże nie jest poruszony ich niedolą i wzbrania się przed krokiem naprzód, czyli zezwoleniem na antykoncepcję.

KURWA MAĆ. (oddychaj, Riv). Następnym razem, jak będę chciała mieć coś wspólnego z mediami, to najpierw stuknę się młotkiem w łeb. Swoją drogą zabawne, w jaki sposób można manipulować słowem przeciw Kościołowi. Cały artykuł jest stekiem bzdur, podanym w bardzo sugestywny sposób. Ateiści i "beznadziejni katolicy" (czyt. niepraktykujący) na pewno będą zachwyceni i zachłysną się jadowitymi uwagami na temat nauki Watykanu. Oczywiście media nie informują o prześladowaniach chrześcijan na całym świecie, o tym, że codziennie giną ludzie - właśnie chrześcijanie - w obronie swej wiary. Wygodniej jest przedstawiać Kościół jako pozostałość po średniowieczu i wmawiać wszystkim, że zmusza ludzi do respektowania swych żelaznych i okrutnych zasad. I czekać, aż się wreszcie dostosuje do myślenia świata. Albo przekręci :P

Na szczęście Kościół nie zmieni swojej nauki i nie spłaszczy jej do poziomu światowego. Bo ta nauka nie jest z tego świata. I to ona ostatecznie zwycięży. Zły został zwyciężony przez Jezusa Chrystusa. Już nie wygra, chociaż spowoduje jeszcze wiele zamieszania i strat, co widać nawet po tym nieszczęsnym "artykule". Ale - "kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony".

Nie, drodzy przeciwnicy Kościoła. Katoliczki nie są zmuszane do niczego. Bóg szanuje wolność człowieka i niczego nie nakazuje. Daje jedynie jasne wskazówki, jak żyć godnie. I jak nie wpaść w największe gówno, czyli w grzech. Bo grzech zawsze unieszczęśliwia człowieka, a tego Bóg nie chce. Bóg nas stworzył do radości - tej prawdziwej, a nie takiej, którą próbuje lansować świat. Radością jest na przykład posiadanie dzieci. Ciekawe, że nikt nie wspomina o tym, jakie problemy z niepłodnością mają kobiety stosujące pigułki? Jak wydają kupę kasy, żeby zrobić sobie krzywdę? A potem są sfrustrowane, bo są stare, nie mają dzieci i nie rozumieją, dlaczego nie czują sie szczęśliwe. Dlaczego nie dał im szczęścia drugi człowiek, kariera, bezpieczny seks, życie zaplanowane w każdym szczególe. I tak nakręca się spirala śmierci.

Jakoś nikt nie chce słuchać, że metody naturalnego planowania rodziny nie są takie trudne, a za to o wiele tańsze i nie robią nikomu krzywdy. Mózgi są tak zapełnione reklamami antykonceptów, że próba jakiegokolwiek wyparcia ich wydaje się śmieszna. I to kolejny zwycięstwo paru osób, które bardzo się na tym wzbogacą. Bo o to tak naprawdę chodzi. O dobry biznes kosztem milionów ludzi. W tym wielu nienarodzonych dzieci. Oblecha :/

Ech. Mogłabym o tym pisać jeszcze długo, ale nie chcę się denerwować. Ja też kiedyś miałam takie myślenie - maksymalnie dwójka dzieci, oczywiście trzeba się zabezpieczać, no seks przed ślubem też nie jest zły, po co się ograniczać. Taką świadomość wyniosłam z domu. Na szczęście Bóg mi pokazał, że można inaczej, że chce dla mnie czegoś lepszego. A nie ciągłego strachu - przed brakiem forsy, posiadaniem dzieci, kochaniem drugiego człowieka. I opłacało się odejść od starego sposobu myślenia. Nie jest prawdą, że czasy się zmieniły i teraz trzeba się pilnować, walczyć o swoje, ograniczyc liczbę urodzeń. Można żyć pięknie - nawet (tym bardziej?) w naszych czasach :)

Jak się dowiedziałam, że zaszłam w ciążę, nie od razu poszłam do Szczawińskiej. Najpierw wylądowałam u ginekolog, którą poleciła mi znajoma. Na pierwszej wizycie (która okazała się ostatnią) dowiedziałam się, że mam zrobić badania, czy nie ma jakiś wad genetycznych, bo będzie można jeszcze usunąć dziecko do któregośtam tygodnia. Zrobiło mi się niedobrze i stwierdziłam, że życie moje i dziecka nie będzie zależeć od takiej kobiety. Więcej tam nie wróciłam. Potem rozmawiałam o tym z mamą, żaląc się. Myślałam, że moje obrzydzenie przed zabiciem dziecka to coś normalnego. Mama zareagowała złością i powiedziała, że jestem nawiedzona i że to dobrze, że można zbadać dziecko, bo życie z chorym dzieckiem to piekło. Pamiętam te słowa cholernie dobrze. Nie, mamo. Piekłem jest życie bez Boga. I mordowanie własnego dziecka w imię własnego "dobra". Jakiego, psiakrew, dobra?! Co jest dobrego w schizowaniu się przez resztę życia, że odmówiło się komuś prawa do istnienia? Ale właśnie w takich momentach widzę najwyraźniej, jak ludzie są okłamywani, jak przemyca się im nowe, wspaniałe wydawałoby się ideały, które niosą tylko wiele złego. Kiedy zapytałam mamy, czy mnie też by zabiła, gdyby wiedziała, że będę tak chorować, nie odpowiedziała... Strasznie bym chciała, żeby coś nią potrząsnęło i wyrwało z tych schematów myślowych, z tego pieprzonego ateizmu.

A teraz trochę optymizmu :) Tekst piosenki, której kiedyś nie lubiłam, bo uważałam, że jest infantylna (to było we wspomnianych dawnych czasach :P). Ostatnio słuchamy jej z Maleństwem często i stwierdzamy, że jest genialna.

To moje pierwsze godziny
Jestem najmłodsze z całej rodziny
Jestem jak małe ziarenko
Czuję że żyję urosnę Wam prędko

Ja jestem
Ja czuję
Ja żyję
Moje serce bije

To moje pierwsze tygodnie
U mamy pod sercem jest mi wygodnie
I czekam z radości już skaczę
Kiedy Was w końcu wszystkich zobaczę

Moje serce już dawno bije
Dziękuję ci Mamo za to że żyję
Moje serce już dawno bije
Dziękuję ci Tato za to że żyję

Moje serce dla Ciebie bije
Dziękuję ci Boże za to że żyję
Moje serce dla Ciebie bije
Dziękuję ci Boże za to że żyję

Arka Noego, Ja jestem

No i znowu się rozpisałam :) Jakoś piszę szybciej niż myślę :P

piątek, 7 maja 2010

Nie ma przypadków.

Przyszła dziś Ren do mojej samotni i robiłyśmy gołąbki. No co, jak mogę siedzieć, to siedziałam za stołem i zawijałam farsz w kapuchę. I fajnie było :)

Gorzej z jutrem, bo chyba nikt nie wpadnie, a Krzyśka nie będzie cały dzień, bo ma zajęcia na kursie, a potem eucharystia jest. Mam cholerną ochotę wsiąść jutro do autobusu i na nią pojechać, ale boję się, żeby Maleństwu to nie zaszkodziło. Chyba więcej bym miała nerwów, niż radochy... No i musiałabym iść do spowiedzi do prezbitera, którego nie trawię, więc jakoś chyba wytrzymam jeszcze ten jeden tydzień ;) Ale ciężko jest. Z drugiej strony mogłabym iść w niedzielę do parafii, ale po pierwsze to nie wiem, jak tu ze spowiedzią, a po drugie boję się tłumów, dusznego kościoła i braku miejsca. Mam homofobię :P

Whatever, Ren przywiozła masę książek (!!!), to sobie poczytam, haha.

Jeśli jestem już przy fobiach, to mam też nową - strach, czy Maleństwo się rusza. Jeśli się rusza, to znaczy, że żyje. Nieraz jak jest jakieś nieruchawe, to aż mi ciarki idą po plecach ze strachu, kładę się i wysłuchuję, co tam słychać w środku. Jak się poruszy, albo zacznie kopać nagle, to jest taka masakryczna ulga.... Ech.

Pamiętam, jak się tak samo bałam na początku ciąży. Akurat tak się złożyło, że tuż wcześniej cztery znajome mi osoby straciły swoje dzieci (jedna dwa razy pod rząd) i miałam totalnego schiza, że też mi się to przytrafi. W sumie przez ponad miesiąc powiedziałam tylko paru najbliższym osobom (heh najpierw Alnilam, potem Wilkołakowi) i trzymałam ciążę w tajemnicy, nawet bojąc się nią cieszyć. Rodzice, teściowie i szef dowiedzieli się po miesiącu na przykład :P Potem jakoś się z tym oswoiłam. Tak naprawdę zaczęłam się cieszyć, kiedy pierwszy raz zobaczyłam na usg (akurat byłam wtedy z Krzyśkiem), jak się rusza. Wyglądało, jakby tańczyło i nagle dostałam totalnej głupawki i też miałam ochotę się zerwać i tańczyć z radości :D Wcześniej wyglądało jak mała fasolka, a tu nagle żywe, machające łapkami dziecko. Niesamowity widok :) A później znowu jakieś dwa miesiące później podczas wizyty padło pytanie: "Czuje pani ruchy dziecka?". Ja - panika, bo nic nie czułam i od razu schiz, że coś nie tak. Tego dnia położyłam się do łóżka z kwaśną miną, a tu nagle jak nie dostałam trzy razy w bok :D Wtedy po raz pierwszy fizycznie poczułam, że jest i zaczęłam niekontrolowanie brechtać na cały dom. Co mojego Wilkołaka oczywiście nie zbudziło i chrapał dalej, nieświadomy mojej euforii ^^

W sumie to ja przeważnie boję się na zapas, że coś nie wyjdzie. Wcześniej się bałam, że może jestem bezpłodna i nie będę mogła mieć dzieci :P A potem Bóg może pokazać, jak wiele daje :) I oswaja coraz bardziej, chociaż wiadomo, że nie zawsze jest różowo i nieraz przychodzą doświadczenia trudne. Ale wtedy daje się, żeby je przeżyć... Mi na przykład cholernie, aż dziwnie trudno było zrezygnować z seksu, kiedy była obawa o zagrożenie ciąży. Może to głupie, ale nie wiem co mnie bardziej dobijało - lęk przed tym, żeby dziecku sie nic nie stało (tak było w styczniu, kiedy Szczawińska się bała, że łożysko przylega do szyjki i przeżyłam tydzień grozy), czy świadomość tego... hm no własnie krzyża, bo trudno mi to inaczej zdefiniować. Na początku był totalny bunt. Teraz jakos już umiem to przyjąć i nawet widzę, że to jest dobre i może nawet w ten sposób Bóg mnie uwalnia od moich nowych idoli.... Pewnie tak. Poza tym to poświęcenie dla dobra dziecka i jest naprawdę ciężkie, przynajmniej dla mnie (ja nie z tych, co się skarżą na ból głowy :P). No i jednak rezygnacja z tego to jakis rodzaj pustyni, nocy ciemnej, kiedy trza iść naprzód bez żadnych upiększeń i poruszeń ducha. Ale jednocześnie widzę, że właśnie takie doświadczenia tym bardziej nas jednoczą i uczą kochać, wzajemnie się poświęcać bez oczekiwania czegoś w zamian. Pewnie, że wolałabym już to mieć za sobą, ale nauczyłam się doceniać piękno tego czasu, o dziwo :)

Tym bardziej utwierdza mnie to w przekonaniu, że nic nie dzieje sie przez przypadek i na wszystko jest czas. Przypomina mi się pierwsza rozmowa ze Szczawińską jakoś na początku ciąży:
- Miesiączki ma pani regularne?
- Tak, od stycznia. Wcześniej to była masakra.
- A co pani zrobiła, że się wyregulowały?
- Zaręczyłam się - wyszczerz :D
I faktycznie tak było ;) Organizm najwyraźniej stwierdził, że wreszcie warto działać normalnie i ma to sens oraz jakieś perspektywy :P Jakoś w odpowiednim momencie dostaję to, czego potrzebuję. Chociaż wcześniej oczywiście się złoszczę i martwię, że tego nie mam i pewnie mieć nie będę. Z Krzyśkiem w sumie miałam dokładnie tak samo i buntowałam sie do końca na Boga, że pewnie do zakonu mnie chce wysłać, albo coś, bo jakoś nie stawia facetów na mojej drodze. A teraz widzę, że warto było czekać na coś takiego :) Nie ma przypadków. Zabawne, że mogłam tego doświadczyć też w taki fizyczny sposób, a nie tylko przyjąć na rozum. Jestem Mu za to wdzięczna - kiedy tylko o tym pamiętam ;)

Hm tak patrzę na tego posta i stwierdzam, że się nie kontroluję - miałam napisać zupełnie o czymś innym :D Ale widać to mialo się tu znaleźć. Pozdr

Rivulet z rozpychającym się w środku Maleństwem

środa, 5 maja 2010

Już blisko :)

Byłam dziś u Szczawińskiej i - bez zmian, ani na lepsze, ani na gorsze. Czyli czeka mnie hm no czekanie właśnie :) Mamy nadzieję, że dotrwam do terminu, w końcu już niedaleko. Za 2 tygodnie usg i pierwsze ktg. Kurcze... Ale to zleciało. I dożyłam, chociaż nieraz mi się wydawało, że nie dam rady, tudzież że coś się stanie złego. Dziś jak mi powiedziała pielęgniarka, że teraz to już końcówka i nawet się nie obejrzę, a będzie po, to do mnie dotarło, że faktycznie. Do tej pory jakoś miałam wrażenie, że już całe życie upłynie mi w ciąży :P No i akurat przyszła do Szczawińskiej kobieta z miesięczną córeczką podziękować za prowadzenie ciąży, więc miałam demo. Jeszcze trochę i też tak pójdę, jak Bóg da. Jaja :)

Teraz coraz bardziej mnie irytuje, że: mieszkanie nie posprzatane, wyprawka nie kupiona, o łóżeczku i wózku nie wspomnę, a ja mam leżeć. Hm chyba mnie dopada ten syndrom jakmutam coś z przygotowywaniem gniazda :P Dotarło do mnie to wczoraj, jak mój wilkołak ze zdziwieniem stwierdził, że to przecież jeszcze dużo czasu. A mnie od tygodnia krew zalewała, że jeszcze ubranka nie kupione. Nie lubię zostawiać pewnych rzeczy na ostatnią chwilę, bo potem tylko się denerwuję. A może faktycznie nie ma co panikować i powinnam to wszystko oddać Bogu i ufać, że będzie ok, jak zawsze, jak ze slubem. Pewnie tak. I nie bać się tak pobytu w szpitalu. Bo w sumie to bardziej się chyba boję samego szpitala (złe wspomnienia z dzieciństwa), niż samego porodu. Albo pół na pół. Boję się lekarzy i tego, że na jakiegoś kretyna trafię i się będę schizować i czuć jak szmata (tak jak moja mama miała, jej wspomnienia z porodu sprawiły, że mi się odechciało...). I w sumie z tego tylko powodu bym chciała, żeby Krzysiek był przy tym, ktoś, kto by panował nad sytuacją i pomógł mi w razie czego. Chociaż i tak wiem, że nie będę tam sama. Muszę oprócz torby wziąć taki krzyż drewniany, co go zawsze ściskałam jak się bałam i mnie uspokajał, bez tego sobie nie wyobrażam pobytu tam.

I tak sobie myślę, jakie to niesamowite, że niedługo się dowiem, jak wygląda Maleństwo, które jednak do tej pory było tym czymś w środku, co ewentualnie kopie i sie napręża :) No i wreszcie poznamy płeć (kinder-niespodzianka xD)... I będzie już miało imię (już dawno wybrane obie opcje...). I w ogóle...

Strasznie bym chciała, żeby rosło wolne i czuło się kochane przez nas. Żebyśmy nie przysłaniali mu świata, tylko wskazali drogę, poznali z Bogiem. Żeby się nie bało żyć, tylko wiedziało, że ktoś nad nim czuwa i tuli je do siebie. Bo je pokochał już dawno i umarł za nie. Żeby nie musiało spełniać naszych ambicji, a jednocześnie mogło się rozwijać i poznawać świat. Chciałabym dla niego jak najlepiej, ale wiem, że ja sama nie jestem w stanie tego dać i pewnie nie raz je zranię. Ale mimo wszystko chciałabym, żeby czuło się bezpieczne, miało zdrową rodzinę i mogło rozeznawać swoje powołanie bez schizów. Żeby wiedziało, że dobrze, że jest i że jest darem dla nas. I żeby mogło się normalnie usamodzielnić i kiedyś odejść z domu, jeśli Bóg da doczekać takiego czasu. Chcę być dla niego oparciem, ale nie chcę go spętać. Aha - i żeby nie czuło się winne za to, co się dzieje złego - ani w domu, ani ze mną. Żebym go nie szantażowała swoimi humorami i strachem. Bo sama wiem, jak to jest...

Apropos schizów wyniesionych z domu, bo do nich jakoś płynnie przeszłam w tym wywodzie... Mama wpada do mnie często, nieraz z tatą i przygotowuje mi obiady, pomaga. Jak ona przyjeżdża tu i jestem na swoim gruncie, to czuję się pewnie i jakoś tak inaczej nam się gada, w wolności. Jak ja jechałam tam, to prędzej czy później się bałam i obwiniałam za każdy zgrzyt w naszej relacji... No w każdym razie mam nadzieję, że kiedyś te rany się zasklepią i będziemy mogły się dogadać normalnie. Oby. Bo wiem, że mama nie może się dogadać ze swoją (czyli babcią) i obie mi się na to żalą (bo każda ich rozmowa kończy się awanturą i wzajemnym obwinianiem). Babcia ze swoją mamą też miała niezłą relację (wychowała się w sierocińcu). I tak to idzie przez pokolenia, rana zadana przez Złego i zbiera swoje żniwo. Dlatego mam takiego schiza - co będzie, jeśli Maleństwo to dziewczynka i czy będę mogła normalnie traktować i kochać swoją córkę. Ale na szczęście Bóg przełamuje właśnie te rany i widzę, że w mojej historii właśnie to pokazuje. Więc mam nadzieję, że będzie tak też i z tym. I będzie się mógł mną posłużyć, żeby złamać ten cholerny łańcuszek żrących się kobiet... i wycofanych facetów. Muszę się modlić, żeby Bóg umacniał mojego faceta i dawał mu odwagę na każdy dzień :) Mogę się zachowywać jak postrzelona koza, ale nie chcę dominować w małżeństwie brrr. Mimo, że wydaje się, że tak wygodniej i w sumie taka się ukształtowała tradycja rodzinna... Walić tradycję, to facet ma rządzić w domu :) Howgh!

Rivulet - prawie w dziewiątym miesiącu :)

wtorek, 4 maja 2010

Tak sie tocy moja myśl...

- ta pieśń chyba najlepiej oddaje to, co teraz czuję. Jednocześnie spokój i cholerną tęsknotę. Spełnienie i niedopełnienie. Miłość i śmierć.

Tak chyba to jest, do tego doszłam po tych paru miesiącach nowego życia. Za tydzień zacznie mi się dziewiąty miesiąc ciąży, ostatnie oczekiwanie. Od miesiąca już praktycznie nie pracuję i wszystko zwolniło. Na początku było mi ciężko tak zrezygnować - z włóczenia się, z ludzi, ze wspólnoty przynajmniej dwa razy w tygodniu, z... gór, bo to już wiosna przyszła, a ja pierwszy raz od wielu lat nie będę mogła jej powitać na którymś ze szczytów. I w wakacje też moich gór raczej nie zobaczę, może co najwyżej na jesieni, jak Bóg da. Z tym mi najtrudniej. Bo do spowiedzi i na eucharystię jakoś się dowlokę, może nawet w tym tygodniu, jeśli się uda. Wczoraj byłam na spacerze z Alnilam po Skotnikach - ciężko się idzie, ale jakoś idzie.

W każdym razie stan obecny porównać można do oczekiwania na Paruzję :) (tak btw. ostatnio wynalezione określenie na użytek pewnej opowieści: seks przed Paruzją xD bez tego niektórzy nie wyobrażają sobie życia :P) A jeśli o samą Paruzję chodzi, to o ile nigdy nie miałam nic przeciwko, wręcz przeciwnie, to teraz mnie to zastanawia - czemu biada brzemiennym w owe dni, hę? Dlatego, że kobieta wolałaby najpierw urodzić i nacieszyć sie dzieckiem, co jest naturalne, czy faktycznie te w ciąży będą mieć przerąbane? To tak z moich ostatnich przemysleń. więc wolałabym, żeby Bóg nie spieszył się z Paruzją, tylko najpierw popatrzył na mój organizer ^^

Jak widać z ostatnich notek, czekam, huśtam się nastrojowo i zwieszam. Co ciekawe, zauważyłam, że ostatnio czas mija mi inaczej, jakoś tak plumka. A ja myślę wolniej i niedługo będę toczyć rozmowy jak sosny u Pratchetta niemalże :D Albo enty. Generalnie drzewieję. Ha, a to Staff już pisał, że kobiety są brzemienne jak grusze - może też spotkał takie zwieszone gdzieś przy studniach :)

Ale mi dobrze, bo jestem sama i nie sama, jednocześnie smutna i szczęśliwa i mam dzikie wrażenie, że jestem bliżej sedna, niż kiedykolwiek. Co prawda do sedna dotrę dopiero po śmierci, ale to już coś. Dziwny stan ta ciąża. Taki okołokrzyżowy (nie tylko dlatego, że boli krzyż wraz z kręgosłupem :P). Daje się nowe życie, jest działanie Boga, jest cierpienie. Jest coś jakby choroba, starość i śmierć, bo nagle przestaje się panować nad swoim życiem (jak tak leżałam to tylko słyszałam słowa: "Gdy będziesz stary, ktoś inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz"). Ale potem się jakoś odbija i wraca do życia, tylko już inaczej. Kurcze niesamowite, że Bóg dał mi tego doświadczyć i przeżywać w taki sposób.

Rivulet

PS http://www.youtube.com/watch?v=4RS4u6aePFU&NR=1&feature=fvwp - stary szlagier i niesamowite wykonanie i teledysk (na jednym z ujęć aniołki jak z naszego Shire!!!), aż się Maleństwo poderwało i zaczęło tańczyć. Ech, te geny ;)

PPS Szukając (jakoś mnie naszło) fotek Józka Tischnera (patrz galeria po prawej :)), znalazłam cytat, który już dawno mnie tąpnął, ale teraz jakoś odkryłam go na nowo. Ecco: "Na końcu naszego rozumienia świata, rozumienia dramatów ludzkich, a także własnego dramatu, patrzysz na samego siebie, coś przeżył, coś przecierpiał, ile rzeczy przegrałeś, widzisz to wszystko, coś wygrał, i nagle - możesz pod koniec życia - oświeca cię ta świadomość, że "dobre było". Wtedy dochodzisz właśnie do sedna całej naszej wiary (...). Powtarzasz słowa Boga , mówisz "dobre było". Może właśnie o to naprawdę chodzi, może jesteśmy na tym świecie po to, żeby na końcu powtórzyć najpiękniejsze słowa, jakie Pan Bóg wypowiedział w dniu naszego stworzenia: "Dobre było". I niech tak zostanie."

R.

sobota, 1 maja 2010

Przystań.

Posiadówki w domu ciąg dalszy. Wprawdzie, jak stwierdziła Szczawińska, mogę już się podnosić i nawet wychodzić na krótkie spacery (!!!), ale większą część czasu i tak muszę spędzać w łóżku. No więc siedzę i czytam, i myślę, i czekam i... I momentami szlag mnie trafia. No generalnie to mam huśtawki od totalnego spokoju (kiedy dzień jest słoneczny, patrzę na kwitnące drzewa, czytam Dzieje Apostolskie i się wyciszam) do dołka (bo mi samotnie, ciężko, za oknem leje, a ja źle się czuję, nie mogę spać w nocy i tylko czekam, aż ktoś przyjdzie - a jak przyjdzie, to i tak jakoś trudno mi gadać, bo budzi się we mnie zazdrość, że ten ktoś sobie żyje, łazi i załatwia swoje sprawy, a ja tu tkwię). Dziś skończyły mi się książki do czytania psiakość (skończyłam W pogoni za rozumem jakoś za szybko...), dobrze, że weekend długi jest i mój Wilkołak będzie w domu. Może pogramy w Wormsy, sasasa. Kurcze, trza by wyprawkę do szpitala przygotować, a nie bardzo mam jak to zrobić, kiedy nie mogę wyjść na zakupy. Kanał. Jak ja sobie dam radę z tym wszystkim?...

Więc siedzę sobie przed kompem (tia, moje okno na świat :P), przeglądam po raz tysięczny strony z poradami dotyczącymi ciąży i porodu (czasem ino po to, żeby popatrzeć na komenty i przekonać się, że inni też przez to przechodzą i nie jestem zamknieta w jakimś innym wymiarze), buszuję po blogach i różnych takich w poszukiwaniu kontaktu z utraconym światem. I przeraża mnie to, że tak dawno nie byłam na eucharystii. Chciałabym się wyspowiadać i pójść do komunii, zanim się zacznie, żeby mieć spokój. Chociaż gdzies tam wiem, że Bóg mnie nie zostawia i jest przy mnie cały czas. Nawet, jeśli czuję się samotna i zła (nie mam ochoty odpisywać ludziom na smsy i gadać o ich problemach). O rany... Przeprowadź mnie przez to, proszę...

Właśnie czekam, aż mój Willkołak z eucharystii wróci. Burza szaleje za oknem. Maleństwo co jakis czas daje znać o sobie. Z jednej strony czuję, że ta sytuacja jest dobra. A z drugiej na samą myśl, że mogłabym teraz przeżywać ten czas roztkliwiając się i wypisując tu różowe ochy i achy, będę mamusią, tralala - niedobrze mi się robi. Byłoby to kompletnie nieprawdziwe. Jestem cyniczna do końca, Nawet, jeśli ma to przerażać praworządnych obywateli. Ech.

Jeśli mnie coś teraz pociesza, to Apokalipsa, Czytanie z niedzieli:
Ja, Jan, ujrzałem niebo nowe i ziemię nową, bo pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły i morza już nie ma.
I Miasto Święte – Jeruzalem Nowe ujrzałem zstępujące z nieba od Boga, przystrojone jak oblubienica zdobna w klejnoty dla swojego męża. I usłyszałem donośny głos mówiący od tronu:
„Oto przybytek Boga z ludźmi: i zamieszka wraz z nimi, i będą oni Jego ludem, a On będzie »Bogiem z nimi«. I otrze z ich oczu wszelką łzę, a śmierci już odtąd nie będzie. Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu już odtąd nie będzie, bo pierwsze rzeczy przeminęły”.
I rzekł Siedzący na tronie: „Oto czynię wszystko nowe”. (Ap 21,1-5a)

Koniec smętnych zapisków czarownicy. Jakoś to będzie... Nawet, jesli teraz wszystko mnie mierzi.