sobota, 1 maja 2010

Przystań.

Posiadówki w domu ciąg dalszy. Wprawdzie, jak stwierdziła Szczawińska, mogę już się podnosić i nawet wychodzić na krótkie spacery (!!!), ale większą część czasu i tak muszę spędzać w łóżku. No więc siedzę i czytam, i myślę, i czekam i... I momentami szlag mnie trafia. No generalnie to mam huśtawki od totalnego spokoju (kiedy dzień jest słoneczny, patrzę na kwitnące drzewa, czytam Dzieje Apostolskie i się wyciszam) do dołka (bo mi samotnie, ciężko, za oknem leje, a ja źle się czuję, nie mogę spać w nocy i tylko czekam, aż ktoś przyjdzie - a jak przyjdzie, to i tak jakoś trudno mi gadać, bo budzi się we mnie zazdrość, że ten ktoś sobie żyje, łazi i załatwia swoje sprawy, a ja tu tkwię). Dziś skończyły mi się książki do czytania psiakość (skończyłam W pogoni za rozumem jakoś za szybko...), dobrze, że weekend długi jest i mój Wilkołak będzie w domu. Może pogramy w Wormsy, sasasa. Kurcze, trza by wyprawkę do szpitala przygotować, a nie bardzo mam jak to zrobić, kiedy nie mogę wyjść na zakupy. Kanał. Jak ja sobie dam radę z tym wszystkim?...

Więc siedzę sobie przed kompem (tia, moje okno na świat :P), przeglądam po raz tysięczny strony z poradami dotyczącymi ciąży i porodu (czasem ino po to, żeby popatrzeć na komenty i przekonać się, że inni też przez to przechodzą i nie jestem zamknieta w jakimś innym wymiarze), buszuję po blogach i różnych takich w poszukiwaniu kontaktu z utraconym światem. I przeraża mnie to, że tak dawno nie byłam na eucharystii. Chciałabym się wyspowiadać i pójść do komunii, zanim się zacznie, żeby mieć spokój. Chociaż gdzies tam wiem, że Bóg mnie nie zostawia i jest przy mnie cały czas. Nawet, jeśli czuję się samotna i zła (nie mam ochoty odpisywać ludziom na smsy i gadać o ich problemach). O rany... Przeprowadź mnie przez to, proszę...

Właśnie czekam, aż mój Willkołak z eucharystii wróci. Burza szaleje za oknem. Maleństwo co jakis czas daje znać o sobie. Z jednej strony czuję, że ta sytuacja jest dobra. A z drugiej na samą myśl, że mogłabym teraz przeżywać ten czas roztkliwiając się i wypisując tu różowe ochy i achy, będę mamusią, tralala - niedobrze mi się robi. Byłoby to kompletnie nieprawdziwe. Jestem cyniczna do końca, Nawet, jeśli ma to przerażać praworządnych obywateli. Ech.

Jeśli mnie coś teraz pociesza, to Apokalipsa, Czytanie z niedzieli:
Ja, Jan, ujrzałem niebo nowe i ziemię nową, bo pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły i morza już nie ma.
I Miasto Święte – Jeruzalem Nowe ujrzałem zstępujące z nieba od Boga, przystrojone jak oblubienica zdobna w klejnoty dla swojego męża. I usłyszałem donośny głos mówiący od tronu:
„Oto przybytek Boga z ludźmi: i zamieszka wraz z nimi, i będą oni Jego ludem, a On będzie »Bogiem z nimi«. I otrze z ich oczu wszelką łzę, a śmierci już odtąd nie będzie. Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu już odtąd nie będzie, bo pierwsze rzeczy przeminęły”.
I rzekł Siedzący na tronie: „Oto czynię wszystko nowe”. (Ap 21,1-5a)

Koniec smętnych zapisków czarownicy. Jakoś to będzie... Nawet, jesli teraz wszystko mnie mierzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz