sobota, 31 lipca 2021

Ostatni dzień lipca.

Deszczowy i spokojny...

Krzysiek dłubie na strychu, dzieciaki powoli się pakują. W poniedziałek rano wyjeżdżamy! Kurs na południowy wschód... Dobry kierunek :) 

Trzeba jeszcze posprawdzać, czego nam brakuje, co mamy dokupić. Wyciągnąć mapy. I poprosić o ładną pogodę. Taką bez szalonych burz z gradem wielkości mandarynki, bez ulew, ale też bez upałów ponad 30-sto stopniowych... Innymi słowy po prostu różną od tej lipcowej, która skutecznie pokrzyżowała nasze wycieczkowe plany.

Jest nadzieja, że złapiemy oddech tam na końcu świata... Bo na razie to niestety mamy bez przerwy nerwową zadyszkę.

Jutro nasza rocznica. Żadnych romantycznych planów, raczej czekanie na wyjazd... Ale pewnie się uda zobaczyć odcinek Szustaka grającego w "Ducha Cuszimy" - to ostatnio nasza ulubiona rozrywka po godzinach :P

No i eucharystia oczywiście, dziś wieczorem lub jutro... Bez tego nigdzie nie jedziemy. I mam na myśli zarówno wakacyjny wyjazd, jak i nasze małżeństwo w ogóle.

Jeśli Pan Bóg nie wybuduje domu, to nic z tego nie wyjdzie, tylko nerwowe bieganie wśród walących się ścian i niekończących się problemów sypiących się do oczu.

A najfajniejsze, że mogę to napisać ja, której nijak nie wychodzi pobożne składanie łapek, ani mówienie łagodnie i bez brzydkich wyrazów :P

Wiara to nie czysty kołnierzyk i gra pozorów, tylko zaufanie, że będzie dobrze, jeśli do łodzi wsiedliśmy z Panem Jezusem. Wtedy nawet burza i pioruny są niegroźne.

O tym między innymi rozmawiałyśmy podczas czwartkowej posiadówy w naszej kuchuni z Kawusiową, czyli Renatką. Ale ona opisała to ładniej. Zapraszam na jej nową stronkę ;)

Za to właśnie lubię blogowanie. Coś, co na początku było tylko zwykłym sobiepisaniem, zaowocowało poznaniem tylu wartościowych ludzi! Czasem jak o tym pomyślę, to aż mi dziwnie... I jestem wdzięczna, że chcecie tu wracać, że piszecie do mnie przez maile lub komentarze, że chcecie się spotkać!

A teraz kończę i idę się pakować... :) Pozdrawiam ciepło!

środa, 28 lipca 2021

Potrzeba odpoczynku... i okazja do świętowania :)

Kiedy słuchałam tej piosenki jakiś miesiąc temu, to sobie myślałam, że ja nigdzie nie chcę wyjeżdżać i dobrze mi tu, gdzie jestem.

Niby tak, ale... Po miesiącu wakacji dość intensywnych, ale jednak domowych, stwierdzam, że oderwanie się od naszych codziennych spraw jest niezbędne. Dwa tygodnie bez sprzątania w kółko tych samych rzeczy, bez patrzenia w kalendarz, bez stania nad garami (okej, coś jeść trzeba, ale stanie nad garami gdzie indziej też ma w sobie coś z odpoczynku xD). Uff, oby pogoda dopisała, oby się udało...

A na razie czekam na Krzyśka, który pojechał z Miśkiem do szpitala. Nie, nic groźnego, takie tam... W końcu nie ma to jak poranek na izbie przyjęć ;P

Obok mnie na łóżku śpi Ania. Obudziła się godzinę temu, pochichrałyśmy się, a teraz padła przytulona do mojej nogi. Ania... Wczoraj skończyła pięć miesięcy. A dwa dni temu miała pierwsze imieniny :) Pamiętam, jak rok temu w dzień Anny i Joachima się modliłam do Anny, że być może mam jej imienniczkę w środku (to był początek drugiego miesiąca) i żeby nad nami czuwała...

Oprócz Ani imieniny mieliśmy ja (27) i Krzysiek (25). Tak wyszło, że przez trzy dni świętujemy :)

Za to prawdziwa impreza będzie w niedzielę - dwunasta rocznica ślubu! Patrząc na dzieci, dom, kwitnący ogród, widzę że mam za co dziękować. I mam nadzieję, że dużo dobrego jeszcze przed nami. Ważne, że nadal, mimo upływu czasu, tak samo lubimy ze sobą spędzać czas, rozmawiać, wygłupiać się, a wieczorami wyganiać dzieci z naszego pokoju, żeby móc razem obejrzeć film. Mieć męża-przyjaciela to skarb <3

sobota, 24 lipca 2021

O książkach i o zaufaniu.

Sobotni wieczór. Wróciliśmy z zakupów i eucharystii (jutro cały dzień będziemy w drodze).

Mimo obecności kompletu dzieci w domu udało mi się skończyć książkę o Beskidzie Niskim. Chłopakom się podoba i to najważniejsze :) Mam takie marzenie, że przyjdzie czas, gdy te książki będą do kupienia w wersji papierowej i e-bookowej. I jakiś taki spokój, że Pan Bóg się o to zatroszczy. Już wiem, że nie muszę się spinać i walczyć sama, bo tak nic nie zdziałam. A z nim - wszystko. 

Dlatego ile razy jest dylemat, czy np. głosić katechezy, czy zająć się czymś bardziej przyziemnym, wybieram to pierwsze... I nie chodzi nawet o to, że potem dostaję jakąś nagrodę - czasem właśnie później przychodzi trudny moment. Nagrodą jest siła i zaufanie, bo mówiąc sama też słucham i sobie przypominam, co jest ważne. A inne skarby gromadzimy... gdzie indziej :)

I mam też luz na to, że nasz dom nie nadaje się na instagrama (choć ja bardzo dobrze się w nim czuję) :P A dzieci zwykle wyglądają czy zachowują się nie jak z gazetki. Za to wszyscy jesteśmy szczęśliwi. Nawet jeśli czasem narzekamy, bo jesteśmy tylko zwykłymi ludźmi, a nie cyborgami.

W głowie wykluwają się pomysły na dwie kolejne książki. Jak już się odkryło, jaka to frajda, to trudno przestać :) Zwłaszcza że dzieciaki dopingują. Jednocześnie są tak dobrą inspiracją, że nic, tylko spisywać... ;)

Na stoliku z okładki spogląda na mnie Gemma o niebieskich oczach. Wiosną wspierała mnie Carmen, a teraz ona... Są takie osoby, z którymi można się zaprzyjaźnić nawet na odległość.

Prawda, Kaszubko? ;) 

Tak w temacie książek, to mogę chyba napisać, że biografia księdza Szymichowskiego autorstwa Matki Kaszubki ukaże się już wkrótce. Jak ktoś jest chętny, to proszę pisać w komentarzach lub na maila :)

Pozdrawiam Was ciepło!

Jeszcze tydzień w Krakowie, a potem - góry! <3

niedziela, 18 lipca 2021

Chwile.

Zdziczałe róże.
Wieczór w starym domu pod Krakowem. Szumią świerki i pobliski las. W rogu ogrodu stoi zielona huśtawka. Michał biega boso po trawie, a potem oglądamy razem konika. W salonie słuchamy opowieści starszej pani, popijając chłodny kompot. Wychodzimy tuż przed burzą. Ja - z książką o Gemmie Galgani w ręce.

***

Spacer nad Wisłą z Asią. Ciekawe, że można kogoś nie widzieć 11 lat i nie czuć upływu czasu. Jest jak zwykle... Tylko że ostatnim razem się widziałyśmy, gdy miałam Gabrysia pod sercem. A teraz spacerujemy z Anią w wózku... Bywa i tak. Czuję wdzięczność, że niektórzy ludzie pozostają normalni. To było piękne kilka godzin :)

***

Smocza lokomotywa.
Noc. Wszyscy śpią, poza mną. Puste łóżka przypominają o tęsknocie. Za oknem coraz bliżej burza. Potem grzmoty, deszcz i grad... Różaniec?

***

Popołudnie w Chęcinach. U nas w Małopolsce burze, tu - słońce i upał. Docieramy we czwórkę pod mury zamku, ale odstrasza nas kolejka do wejścia. Idziemy na rynek. Michał biega, oglądając fontannę, studnię i balony. Kupujemy gigantycznego kebaba i jemy na ławce, czytając ciekawostki o rodzinie Skłodowskiej. Odpoczywam.

***

To takie migawki z tego tygodnia. Dużo dobrych chwil. Kilka trudnych. Ciężko nagle pozbyć się niektórych obowiązków i usłyszeć siebie...

A teraz czekam. Krzysiek pojechał na dworzec odebrać pozostałe dzieci. Dobrze, że już będziemy w komplecie. Jestem jednak nieprzystosowana do modelu 2 + 2 :P


Michał z mapą.

czwartek, 15 lipca 2021

Zapiera dech.

I to zapiera dech, że jest coś, a nie nic,

Gdy budzisz się, to nadal jesteś ty.

I to zapiera dech, że obok ciebie jest ktoś

I że mogło być nic.

Muzyka ostatnich dni. Rzeczywiście, to zapiera dech, że jest obok mnie kilku konkretnych ktosiów. A mogło być nic.
 
Choć w tym tygodniu ktosiów mniej. Starsza czwórka szaleje z dziadkami w Sudetach.  Dziwnie nam być w domu tylko z dwójką dzieci, tak pusto... i obowiązków mniej. Leniwe poranki, leniwe wieczory. Kawa i książka (Tajemne Bractwo Pana Benedykta, pozytywne zaskoczenie!), z widokiem na obrośniętą dzikim winem stodołę. Pierwszy moment przestawienia się na tą inną, dwudzieciową rzeczywistość, był niemal bolesny. Trochę jak na odwyku... albo na urlopie po roku zarywania w korporacji. Już się boję tego zderzenia, gdy znów będziemy w komplecie. A jednocześnie bardzo za nimi tęsknię :) I z przyjemnością przeglądam zdjęcia, które mi wysyłają. Świetnie się bawią, nie muszę się o nich martwić... Mogę się zająć sobą. I maluchami.

Ania i Michaś od czasu do czasu dbają, żeby mi się nie nudziło. Na przykład dziś gdy zmieniałam młodej pieluchę, to Misiek błyskawicznie wspiął się do zlewu, zatkał odpływ i odkręcił wodę. Jakoś tak to zrobił, że nic nie usłyszałam - dopiero kapanie, gdy woda zaczęła się wylewać na podłogę.

Ja nie wiem, skąd on bierze te pomysły, bo zwykle to spokojny chłopczyk. I nagle - ting! - coś mu strzela do głowy. Aż mi się przygody z Elką przypominają. Gdy miała te 2-3 latka, też wykręcała takie numery.

Poza tym co... rozmawiamy sobie, dużo się śmiejemy, czytamy, spacerujemy. Mała coraz dłużej wytrzymuje bez wrzasku, gdy kładę ją na brzuszku, żeby obserwowała świat. A Michał się zrobił bardzo rozmowny i wreszcie mówi różne trudniejsze słowa, a nie tylko chrząka i pokazuje palcem :P Wszystko ma swój czas... Dziś nadszedł czas, gdy Misiek powiedział po raz pierwszy "kopala" na koparkę. Ostatnio w sklepie sam podszedł do sterty arbuzów, powiedział "albuz!" i wsadził jednego do koszyka. Nie protestowałam, bo zrobiłabym to samo ;) No ale - brawa dla Misia. Tak sobie wspominam, że Rafcio też tak późno się rozkręcał z mową i też mnie cieszyło każde słowo. A później poziom się wyrównywał i nie było już słychać, czy dziecko zaczynało mówić wcześnie, czy późno... Człowiek za to zaczynał niekiedy tęsknić za czasem, gdy panowała subtelna cisza :P

Zrobiło się późno, już po północy. Czas spać. W nocy znów mają być burze, zaraz się przejdę po domu i pozamykam okna. Szkoda, w lecie lubię zasypiać przy otwartych i słyszeć cykanie...

Dobrej nocy! I dobrego odpoczynku Wam życzę :) Oby udało się znaleźć choć chwilę dla siebie i zwolnić...
I to zapiera dech Że jest coś, a nie nic Gdy budzisz się to nadal jesteś Ty I to zapiera dech Że obok Ciebie jest ktoś I że mogło być nic...

Tekst pochodzi z https://www.tekstowo.pl/piosenka,kwiat_jabloni,moglo_byc_nic.html
I to zapiera dech Że jest coś, a nie nic Gdy budzisz się To nadal jesteś Ty I to zapiera dech Że obok Ciebie jest ktoś I że mogło być nic

Tekst pochodzi z https://www.tekstowo.pl/piosenka,kwiat_jabloni,moglo_byc_nic.html
I to zapiera dech Że jest coś, a nie nic Gdy budzisz się To nadal jesteś Ty I to zapiera dech Że obok Ciebie jest ktoś I że mogło być nic

Tekst pochodzi z https://www.tekstowo.pl/piosenka,kwiat_jabloni,moglo_byc_nic.html
I to zapiera dech Że jest coś, a nie nic Gdy budzisz się To nadal jesteś Ty I to zapiera dech Że obok Ciebie jest ktoś I że mogło być nic

Tekst pochodzi z https://www.tekstowo.pl/piosenka,kwiat_jabloni,moglo_byc_nic.html

środa, 7 lipca 2021

W dobrych rękach.

Późny powrót do domu... Dzieciaki z opiekunką, a my i Anulencja w mieście. Skończyło się lodami z Good Looda i pogaduchami ze znajomymi. Resetu nam trzeba!

Upał dziś straszliwy, mocno ponad 30 stopni. Skoczyłam w ciągu dnia po sok jabłkowy z miętą, arbuza (na zimno uwielbiam!) i lody czekoladowe, więc jakoś przeżyliśmy ;)

Ale ranek i poprzednia nocka były nerwowe. Dlaczego? Zacznijmy od tego, że jakiś czas temu zauważyłam na spodzie języka Miśka dziwną narośl. Byliśmy u pediatry, zalecił wizytę u laryngologa. Termin na dziś. Wczoraj zauważyłam, że draństwo się powiększyło, więc miałam już czarne myśli i, nie ukrywam, duży stres. Może wyczuła to Ania, bo zeszłej nocy co chwilę się budziła i nie chciała spać. Zdrzemnęłam się może na 2 godzinki i to jeszcze nie w całości, tylko poszatkowane. Na szczęście już przywykłam do takich akcji i niewyspania, więc funkcjonowałam dziś normalnie.

Pani laryngolog bardzo miła (różnie bywa, szczerze mówiąc stresują mnie wizyty u lekarzy i to, jak wiele od nich zależy). Mamy się nie martwić, bo zmiana niegroźna. Ufff! Kamień z serca. I gula z gardła. W takich momentach człowiek inaczej patrzy na tych kruchych ludzi wokół siebie i docenia ich obecność jeszcze bardziej. Choć ja przecież bez takich przypominajek mam tą świadomość zawsze, stety-niestety. Ale wdzięczność jest. I posiadówa na schodkach z brewiarzem już po powrocie do domu, gdy dzieci bawiły się na podwórku. Jak dobrze wiedzieć, że zawsze - w szczęściu i nieszczęściu - nie jesteśmy sami.

Także ten... jest późno, ja już z oczami na zapałkach, ale klepię ku pamięci. Może dzisiejsza noc będzie spokojniejsza?

"To ci, którzy przychodzą z wielkiego utrapienia..." 

(włączył mi się przez przypadek na youtubie Pawlukiewicz, tak dawno nie słuchałam... krótkie i piękne, warto odpalić na chwilkę i się zatrzymać:)

Zawsze we dwie, jak apostołowie :)

poniedziałek, 5 lipca 2021

Lipy, róże i... drożdże. Zapachy lata :P

Początek wakacji. Chłopaki na półkoloniach. Młodsza czwórka przewala się po domu. Choć w przypadku Ani można mówić tylko o przewracaniu się z boku na bok ;) 
 
Po drugim już z rzędu deszczowym weekendzie (a mieliśmy jechać w góry, ech!) upalny dzień. Jest południe, ale zamiast iść na spacer, poczekamy przy bajce, aż się zrobi chłodniej. Ja lubię skwar, jednak maluchy już niekoniecznie. Nie chcę usmażyć Anulencji :P

Tak więc dziewczyny oglądają "Mustanga z dzikiej doliny" (korzystają z tego, że nie ma starszych braci i mogą sobie wybrać film... swoją drogą zauważyłam, że ostatnio włączają mniej księżniczkowate, bardziej poważne pozycje), Michał robi porządki w szafce w kuchni (czyli tłucze garami, aż w całym domu brzęczy), a Ania oparta o poduchę obserwuje własne rączki i grucha wesoło. A ja stwierdziłam, że w całym tym zamieszaniu zamiast sprzątać - usiądę i sobie popiszę. 
 
Może po napisaniu notki na blogu uda mi się skończyć kolejny rozdział książki dla dzieciaków, chłopaki już mnie o to męczą. Kończę część o przygodach w Beskidzie Niskim, ale co chwilę coś się dzieje i czasu na domknięcie brak. Czy zazdroszczę "normalnym" pisarzom tych godzin spędzonych w ciszy swojej pracowni? Czasem tak... Ale tylko czasem :) Nie można mieć wszystkiego. Już się pogodziłam z tym, że nie będą drugą Pawlikowską, spisującą kolejny tom swoich przygód gdzieś w dalekiej dżungli. Ani Bondą czy inną seryjną pisarką, która chyba nic innego nie robi, tylko wydaje książki (czy dobre?). Za to mogę być sobą i wyciskać co jakiś czas kilka słów, żeby potem otworzyć zapomniane strony niczym słoik z malinami w spiżarce i przypomnieć sobie... zapach tego lata.

A lato pachnie pięknie tego roku. Lipami, różami, polnymi kwiatami na łąkach... Wiem, te zapachy wracają co roku o tej porze, ale z takim małym dzieckiem na ręku odkrywam je zawsze na nowo, na świeżo. Dzieci pomagają zrywać maski.

Przykład? Nie zaczęłam dobrze tego akapitu, gdy przyszła Sara i oznajmiła, że wylała garnek z mlekiem i drożdżami w kuchni. Na obiad miała być pizza. Zamiast tego była drożdżowa zupa na całej podłodze i trzeba było trzech ręczników, żeby usunąć skutki katastrofy. Mopy nie zadziałały. Zadziałała za to moja krtań, gdy wywarczałam im, że jestem zła i nie mam ochoty ich teraz widzieć - dopóki nie ochłonę.

Wróciłam za klawiaturę w chmurze drożdżowego zapachu. Co ja to pisałam o pachnącym lecie? Tego aromatu chyba nawet lilie w wazonie by nie przebiły.

I niech się schowają Bonda z Pawlikowską. Kryminał i dżungla to niekiedy pikuś w porównaniu z życiem w rodzinie wielodzietnej.

Zakończenie tej notki miało być inne, ale zostało brutalnie wyryte przez samo życie :P

PS Co do książek, czytam teraz dwie o Afryce - Kingi Choszcz i Maćka Czaplińskiego. Zwłaszcza ta druga jest niesamowita. Ale... czy też tak macie, że lubicie czytać przy jedzeniu? Mnie wtedy książki smakują najlepiej. Za to Krzysiek się wkurza, że to niewychowawcze i "nie należy czytać przy jedzeniu". To jeden z niewielu punktów, co do których nie możemy się porozumieć. A ja wyjątkowo nie zamierzam iść na kompromis.
Róże po deszczu. I kawałek Michałka :P