Wróciliśmy właśnie z naszych parafialno-wspólnotowych jasełek. Pierwszy raz byliśmy z dziećmi, bo do tej pory zawsze coś wypadało, to choroba, to wyjazd. I było super. Krzysiek był królem Baltazarem, także musieliśmy zdobyć królewskie szaty, na szczęście znaleźliśmy wypożyczalnię kostiumów i zgarnęliśmy od razu dla całej trójki. Zobaczyć swojego faceta w królewskich szatach i z koroną - bezcenne ;) W dodatku dumna byłam z niego, bo dykcję miał taką, jakby to on skończył polonistykę, a nie ja (na szczęście jest na odwrót, bo mieć chłopa polonistę, to Boże broń...).
Chłopcy jeszcze są za mali na jakieś role mówione, ale wyszukałam im futerka i robili za pastuszków z pluszowymi barankami w rękach (ech ech wyglądali super!). Także mieliśmy prawie dwie godziny dobrej zabawy, oglądając jak się dzieciaki i rodzice męczą, przedstawiając wszystko od Księgi Rodzaju :) aż do narodzin Jezusa. A potem królowie rozdawali dzieciom cukierki (ten moment Gabryś przeżywał najbardziej i jakoś nie zauważył, że ci królowie to tatuś i dwaj wujkowie).
Tak dziś obserwowałam, jak sobie radzą moje chłopaki w gronie innych dzieci (takim większym, bo dużo osób było nieznanych) i generalnie jestem podbudowana. To jakiś mój schiz, jak oni sobie poradzą, no bo sama zawsze miałam problem w kontaktach z ludźmi i strasznie się bałam rozmów itd. Na szczęście widzę, że dzieci są inne niż rodzice i mają też inne problemy. To, co mogę dla nich zrobić, a co chciałabym, żeby ktoś w przeszłości zrobił dla mnie - to znaleźć ich największe zalety i pomóc je rozwijać. A nie na siłę wtrybiać w system i chcieć, żeby były takie, jak ja sobie wymyślę. No więc dziś uderzyło mnie przede wszystkim, jacy chłopcy są inni. I jak ta inność jest dobra.
Gabryś generalnie trzymał się raczej mnie, choć szybko zaczął się bawić z chłopczykiem w jego wieku i dokazywali jakby się znali od zawsze. Jego poważna mina zawsze sprawia, że zaczynam się bać, że on się boi. Po czym okazuje się, że to po prostu typ filozoficzny i musi ciągle coś wymyślać, oceniać sytuację itp. Wiem, brzmi jakbym wyolbrzymiała i dodawała zalety swojego dziecka, ale Gabryś naprawdę potrafi zaskoczyć - wyobraźnią, wrażliwością, czasem dorosłym sposobem wyrażania się (dziś np. tonem Mickiewicza: "Spójrz, mamo!", "Nie mogę uwierzyć, że to czekoladki!"). Przy tym wszystkim nie jest jakiś rozmemłany, ale naprawdę zostaje małym facetem, brykającym i ciągle robiącym sztuczki. Ostatnio na przykład ciągle staje na głowie lub robi fikołki - sam się nauczył i w ogóle się nie boi...
Z drugiej strony Rafałek, który lgnie do wszystkich i nie boi się zostawać z jakąś ciocią, którą pierwszy raz widzi na oczy. Dziś usłyszałam, że to cygańskie dziecko - to był komplement, żeby nie było :P Do wszystkich podchodzi z szelmowskim uśmiechem i czaruje. Potrafi już przywalić, jak coś mu nie pasuje, bo nauczył się od brata. Nie boi się odejść od mamy i generalnie jest bardziej pewny siebie. To czego się boję w jego przypadku, to żeby nie zrobić z niego rozpieszczonego koziołka, bo naprawdę trudno mu się oprzeć. I żeby też na zasadzie porównywania nie zrobić z niego tego mniej wrażliwego, mniej mądrego - bo niczego mu nie brakuje, tylko okazuje to inaczej.
I to dwóch rozbójników dziś biegało w pasterskich kożuszkach po salce pełnej poprzebieranych dzieci. A ja sobie siedziałam i zastanawiałam się już, w jakim składzie będziemy je przeżywać za rok. Powoli zaczyna do mnie docierać, że jeszcze trochę i będę trzymać w rękach małego noworodka, znowu. Mam nadzieję, że ten ostatni trymestr będzie dobrym czasem dla nas. Że się będzie nami Bóg opiekował i że da rozwiązanie w dobrym czasie, tak jak to było w Betlejem. I że dzidziuś się urodzi zdrowy - o co Gabryś się modli każdego dnia, razem z nami oczywiście.
Póki co przed nami bardzo aktywny styczeń, katechezy, wyjazdy, badania (m.in. mój "ukochany" test glukozowy :/ i kontrola usg w klinice)... Może i dobrze, że zajęć tyle, nawet się nie obejrzę, a już się będzie ósmy miesiąc zaczynał. Na razie zaraz zacznie się siódmy. Trzeci trymestr, ostatnia prosta...