wtorek, 28 stycznia 2014

Sesja styczniowa :)

Za nami męczący i intensywny tydzień. Chłopcy byli chorzy i niby siedzieliśmy w domu, ale wcale nie odpoczęliśmy. Latałam walcząc z dreszczami od jednego do drugiego i łagodziłam konflikty, podawałam syropki, wycierałam zasmarkane nosy. W dodatku chłopaki mieli wnerwa, bo wreszcie śnieg spadł, a oni nie mogli wyjść na pole. Na szczęście przed weekendem wszyscy wydobrzeli na tyle, że mogliśmy zostawić chłopaków u moich rodziców, a sami pojechać do Wadowic. I było pięknie... Tak pięknie, że nie będę tu o tym pisać, żeby tego nie spłycić.

W zamian za to trochę naszych fotek z ostatnich dni, znowu pobawiliśmy się aparatem. I wyszliśmy na podwórko nacieszyć się zimą :)

Z trzema dzieciaczkami i goframi z nutellą ;)
Wreszcie mamy śnieg!




Pracownia artystyczna.

 
Oglądamy bajkę :)

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Dużo o dzieciach i troszkę o naszej kuchni.

Patrzę na suwaczek. Jedno zdanie, a wyraża wszystko. Tak! Nie mogę się już doczekać porodu! Tego momentu, kiedy zobaczę moje Maleństwo. Myślę o tym ciągle, jednocześnie z lękiem (bo zawsze przy narodzinach dziecka jest element niepewności, a ja rodząc obu chłopców naprawdę miałam prawo bać się, że ich stracę, pierwszego przed, a drugiego po porodzie) i nadzieją (bo Bóg jest silniejszy niż wszystkie strachy i lubi w takich momentach to pokazywać, pokonując przeszkody nie do pokonania). Cała zamieniłam się w czekanie, a chłopaki patrząc na mnie cały dzień wyczuwają to dobrze i też czekają na maleńkiego braciszka/siostrzyczkę. Jednocześnie chciałabym, żeby to czekanie przeciągnęło się przynajmniej do 1 kwietnia, kiedy będzie już 38 tydzień i dzieciaczek będzie donoszony. Badania wcześniacze mam już w jednym palcu i tym razem fajnie by było ich uniknąć. Ale będzie co ma być.

Śmiesznie będzie wyjść na spacer z taką gromadką, w okolicy raczej nie ma więcej niż dwoje dzieci na dom. Wyjątkiem są sąsiedzi, ale oni mają bliźniaczki i młodszą córeczkę, także zmieścili się w dwóch rzutach. Już i tak stanowiłam sensację na ulicy, jadąc z wózkiem-tramwajem, ciekawe co teraz będzie... A niech tam, niech się przyzwyczajają ludzie :) W końcu jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli, to nie będzie nasz ostatni maluch (kurcze łapię się na myśli, że chciałabym mieć jeszcze PRZYNAJMNIEJ jednego synka i dwie córeczki... to nałóg jakiś, posiadanie dzieci?). Jeszcze zobaczymy, jak to jest być branym za patologię i człowieka nie mającego pojęcia o istnieniu antykoncepcji :P A może nie będzie tak źle? Może w końcu myślenie się zmieni i posiadanie większej ilości dzieci stanie się "modne"? Byłoby fajnie... Bo polityka jednego-góra-dwójki dzieci przypomina żywcem tą chińską i naprawdę się zastanawiam, czy to nie jest jakaś spuścizna po naszej świętej pamięci komunie? "Po dzieciątku w każdym kątku" i "Byleby była parka!", psiakość, wspaniała filozofia życiowa :)

Naprawdę nie chcę, żeby inni się czuli przymuszeni do posiadania większej ilości dzieci. Zwłaszcza że - jak by nie patrzeć - wzór rodziny dla chrześcijan czyli Święta Rodzina z Nazaretu, to właśnie model 2 plus 1, niekonwencjonalny w dodatku. Chciałabym tylko, żeby rodziny wielodzietne nie były dyskryminowane... Przez własnych dziadków, sąsiadów, etc. Pocieszałam już z tego powodu niejedną mamę gromadki, także wiem jak to jest. I zgrzytam zębami z tego powodu. 

Sama się w dzieciństwie nasłuchałam niejednego na temat takich patologii z ust własnej mamy, dla której posiadanie więcej niż dwójki dzieci to skrajna nieodpowiedzialność. Były też awantury z tego powodu jeszcze zanim się nasze trzecie dzieciątko poczęło. Jak patrzę na to wszystko, to dziękuję Bogu za każde z naszych dzieci, bo naprawdę nie zasłużyliśmy na nie. I gdyby nie interwencja z Góry, to pewnie byśmy ich nie mieli. Przecież ja się bałam dzieci. I nie wyobrażałam sobie bycia matką, tak bardzo paraliżował mnie strach i bolały rany zadane przez moją mamę.

Hmm znowu wyszedł mi post o wielodzietności (a żeby nie było to jeszcze linka polecę, o TUTAJ), a miało być zupełnie o czym innym... 

O tym, że deszcz pada i jest prawie wiosennie (choć zapowiadają śnieg już wkrótce). O spokojnym dniu z dziećmi. I przysmakach, którymi się zajadamy, rekompensując sobie posiadówę w domu. Ja na przykład teraz spaghetti wcinam. Wcześniej raczyliśmy się gęstą gorącą czekoladą. I zupą ogórkową, którą wszyscy uwielbiamy. A w weekend wymyśliłam pyszny sos serowy z fasolką szparagową, pasujący w sumie do wszystkiego, pyyycha. Różne wariacje na temat ziemniaków też są na topie (skórki, skórki!). Generalnie kuchnia jest dla naszej rodziny ważnym miejscem ;) I jest taka, o jakiej zawsze marzyłam - przestronna, z kompletem mebli do wymiany, dużym i trochę odrapanym już stołem, taka w wiejskim stylu, jednocześnie prosta i ciepła, tętniąca życiem. Codziennie spędzam tu wieczór, kiedy już położę dzieci spać i czekam na powrót Krzyśka z pracy. Tu mogę uspokoić myśli... Choć na tym etapie ciąży duże i miękkie łóżko w naszej sypialni również jest mile widziane, zwłaszcza przez mój kręgosłup :D

piątek, 17 stycznia 2014

Po badaniach. 27 tydzień.

Dwie wizyty u lekarza za mną, najpierw u mojej lekarki prowadzącej ciążę, potem w klinice. I dwa usg. To był tydzień mocniejszego kontaktu z Maleństwem, zwłaszcza że wyczuwało chyba moje napięcie i wierciło się wyjątkowo.

Asymetria komór bocznych w mózgu jest jak była, ale nic się nie powiększyło. Lewa komora jest na granicy normy. Szczerze mówiąc przestałam się przejmować i po prostu czekam, mając nadzieję, że taka uroda dzieciątka i żadnych powikłań nie będzie. Oczywiście w szpitalu proponowali badania inwazyjne, ale się nie zgodziłam. Nie wiem, czemu miałoby to pomóc, za to ryzyko zrobienia krzywdy dziecku podczas takich badań jest duże. Rozumiem, jakby się coś poważnego działo, ale bez jaj. Czasem to żałuję, że usg jest tak powszechne i dziecko zanim się urodzi staje się niemal obiektem doświadczalnym.

U mojej lekarki na badaniu wyszło, że wszystko ok, dzieciątku się na świat nie spieszy póki co, więc spokojnie mogę czekać na rozwój wydarzeń. Maluszek waży już kilogram z hakiem, także rozwija się dobrze. Akurat podczas usg obrócił swoją śliczną buźkę prosto na nas i myślałam, że spłynę :) Ładne zdjątko mam na pamiątkę.

My z chłopcami podziębieni, kaszlemy i smarkamy, delicje. Ale nie pamiętam, kiedy byliśmy chorzy ostatni raz, a i tak póki co jest bez szału i tylko przetykamy nosy i łykamy witaminki. Mam nadzieję, że samo im przejdzie, a sobą to się w ogóle nie przejmuję, bo mam inne sprawy na głowie :P Poza tym chłopaki uwielbiają witaminę C i calcium, więc są zachwyceni, że wreszcie się pochorowali i mogą sobie łykać. Bez komentarza :D

W sumie to przeziębienie jest mi na rękę, bo nie kusi mnie, żeby iść na spacer. Tak to starałam się wypuszczać ich codziennie na świeże krakowskie powietrze :P mimo że już mi ciężko i nawet nowy, wygodny wózek, który dostaliśmy nie ułatwia sprawy. A teraz mogę sobie siedzieć w domu bez wyrzutów sumienia. Ech, od ostatniego tygodnia poczułam wyraźnie, że to już trzeci trymestr. W nocy nie wiem, co mi bardziej przeszkadza. Zgaga, fikołki dzieciaczka, mega ból kręgosłupa czy problemy z oddychaniem? W każdym razie zamiast się wysypiać i korzystać z nocy póki nie muszę nikogo karmić, to nerwowo staram się przetrwać kolejną noc. 

Jak by nie patrzeć, od początku ciąży przytyło mi się 15 kg, choć nogi i ręce dalej mam cienkie. Środek mi się jakoś zwielorybił, jak zwykle zresztą. Dobrze, że to tylko mój efekt jojo specyficzny i miesiąc po porodzie już ważę mniej, niż przed ciążą. Muszę tylko przetrwać. Wczoraj wieczorem na katechezie po raz pierwszy myślałam, że nie wysiedzę tej godziny na krześle bez ruchu... Na szczęście za tydzień kończymy i jedziemy do Wadowic. Chłopcy pojadą do moich rodziców, a my będziemy mieć trochę czasu dla siebie. Gdzieś pomiędzy katechezami :P

Mam szczęście, że zima póki co łagodna i nie musimy grzęznąć w śniegu. Na naszym zadupiu jak zasypie, to tylko do ogródka co najwyżej można wyjść (jeśli Krzysiek wcześniej się pobawi łopatą). A w tym momencie ostatnie, na co mam ochotę, to poślizgnąć się gdzieś i martwić o Maluszka. Także jeśli o mnie chodzi, to mogę nie ujrzeć śniegu w tym sezonie i się nie zapłaczę... Tęskni mi się za wiosną już, styczeń i luty to dla mnie najbardziej dołujący czas w roku. Po listopadowo-grudniowych szaleństwach nagle zawias i czekanie w ciemności. Dobrze, że mam co robić i nie myślę o tym za często. No i czekanie na wiosnę jest też czekaniem na narodziny Maleństwa, a ta świadomość umila te smętne miesiące...

czwartek, 9 stycznia 2014

Kosmici. Dzieci wpływ na życie.

Różne rzeczy normalnie dla mnie niejadalne pochłaniałam w czasie ciąży. Buraczki, banany, jabłka w dużych ilościach... Ale w tym tygodniu to jakiś absurd. Nosi mnie za... skórkami od ziemniaków O.o Gotuję takie nie obrane i wcinam. Głównie jem posolone skórki, środki zostają. Właśnie sobie zajadam coś takiego na kolację :P

Chcąc nie chcąc zrobiłam dobry wstęp do krótkiej recenzji książki, którą połknęłam w ciągu jednego dnia, zaniedbując nieco własne potomstwo. Ale nieczęsto się trafia coś takiego. Mowa o Justynie Walczak i jej Domu pełnym kosmitów z wiele mówiącym podtytułem: Jak nie zwariować z dziewiątką dzieci w dziesiątej ciąży. No dawno się tak nie uśmiałam, wieczorem czytałam fragmenty Krzyśkowi i rechotaliśmy razem. Świetny styl, dużo humoru i mądrości podanej z prostotą, mimochodem. Polecam głównie rodzicom, bez względu na ilość posiadanego potomstwa. Czytanie o rodzinach wielodzietnych jest dobrym doświadczeniem nawet, jeśli nie chce się mieć dzieci w ilościach hurtowych. Bo pomaga z dystansem spojrzeć na pewne sprawy związane z wychowaniem dzieci, no i dostrzec pozytywy posiadania rodziny. 

Dla mnie czytanie o dużych rodzinach stało się swego rodzaju hobby. Pamiętam te czasy, kiedy poznałam w krótkim czasie kilka rodzin z większą ilością dzieci (5, 8, 12 i te sprawy ;)). Wchodziłam do domów wypełnionych butami, ubraniami, z ogromnymi garami w kuchni, zagraconymi pokojami. Niektórzy na ten widok uciekliby z wrzaskiem. Ale dla mnie było to jedno wielkie WOOOOOOW... Bo takiej mieszanki ciepła, hałasu i poczucia bezpieczeństwa nie znalazłam w żadnym ze znanych mi domów ze standardową ilością dzieci (1-2). Czułam się jak wędrowiec, który dotarł do oazy po wielu dniach oglądania pustyni. Oczywiście taki dom był wtedy dla mnie jedynie odległym marzeniem. Nie sądziłam, że przyjdzie mi samej taki budować... Że będę mieć męża, czekać na dzieci i nie martwić się, czy starczy mi pieniędzy na moje zachcianki - bo wiadomo, że nie starczy, ale mimo tego jakoś zawsze dostaję to, na co mam ochotę, za darmo (jakaś taka logika Pana Boga).

Reasumując, kto jeszcze nie czytał, niech gna do księgarni/biblioteki :) I jeszcze zachęcam do przeczytania TEGO, tak w temacie.

(w międzyczasie obgryzłam wszystkie skórki)

Jak już piszę o wpływie dzieci na życie... Rafałek od wczoraj wpływa głównie na zapach. I stopień zawilgocenia podłogi. Postanowiłam odstawić go od pieluch w ramach oszczędności. Zresztą duży już jest, czas najwyższy. Stosuję metodę hardkorową, która ostatnim razem się sprawdziła. Po prostu puszczam delikwenta bez pieluchy i cierpliwie tłumaczę. Gabryś załapał po tygodniu. Rafałek jak na razie systematycznie moczy wszystko dookoła. A najlepsza była scena wczoraj, kiedy - jeśli ktoś je, to niech nie czyta - przyszedł do mnie zaryczany z podejrzanie brązową łapką i podsunął mi ją pod nos. Zapach prawie mnie powalił podobnie jak widok kupy zrobionej na dywanie, dokładnie pomiędzy klockami.

Hmm wypadałoby napisać jeszcze o Gabrysiu. On nie namawia mnie do jedzenia dziwnych rzeczy, nie próbuje niczym wysmarować... Ale na przebieg dnia wpływa głównie werbalnie, tzn co jakiś czas bierzemy udział w potyczkach słownych, mniej lub bardziej burzliwych. Poza tym to typ dociekliwy, więc co jakiś czas zmusza mój mózg do wytężonej pracy. To takie głupie uczucie, kiedy na pytanie dziecka odpowiada się "Nie wiem". Więc staram się dowiadywać na bieżąco. Krzysiek też został parę razy przyparty do muru i stwierdził z goryczą potem, że trafiło mu się za mądre dziecko i czuje się gorszy :P

Ok będę kończyć i zabiorę się za oglądanie filmu "Jak urodzić i nie zwariować" :)

Na zakończenie cytat a artykułu, który bardzo mnie dziś poruszył (całość TUTAJ).

„Mamy wiele szczęścia, że żyjemy w takich czasach jak teraz – nie ma wątpliwości o. Joseph-Marie Verlinde/. – Pan podwaja dzisiaj swą łaskę. Dlaczego? Bo świat się od Niego oddala…”. Mamy dziś do czynienia z Kościołem, który się zapada, i jednocześnie z Kościołem, który się odradza. Zapada się wiele starych struktur, które nie wytrzymują nowego tchnienia Ducha. W odradzającym się Kościele są ludzie, którzy oddają Jezusowi swe życie.

niedziela, 5 stycznia 2014

Trzej królowie i pasterze czyli po jasełkach :)

Wróciliśmy właśnie z naszych parafialno-wspólnotowych jasełek. Pierwszy raz byliśmy z dziećmi, bo do tej pory zawsze coś wypadało, to choroba, to wyjazd. I było super. Krzysiek był królem Baltazarem, także musieliśmy zdobyć królewskie szaty, na szczęście znaleźliśmy wypożyczalnię kostiumów i zgarnęliśmy od razu dla całej trójki. Zobaczyć swojego faceta w królewskich szatach i z koroną - bezcenne ;) W dodatku dumna byłam z niego, bo dykcję miał taką, jakby to on skończył polonistykę, a nie ja (na szczęście jest na odwrót, bo mieć chłopa polonistę, to Boże broń...). 

Chłopcy jeszcze są za mali na jakieś role mówione, ale wyszukałam im futerka i robili za pastuszków z pluszowymi barankami w rękach (ech ech wyglądali super!). Także mieliśmy prawie dwie godziny dobrej zabawy, oglądając jak się dzieciaki i rodzice męczą, przedstawiając wszystko od Księgi Rodzaju :) aż do narodzin Jezusa. A potem królowie rozdawali dzieciom cukierki (ten moment Gabryś przeżywał najbardziej i jakoś nie zauważył, że ci królowie to tatuś i dwaj wujkowie).

Tak dziś obserwowałam, jak sobie radzą moje chłopaki w gronie innych dzieci (takim większym, bo dużo osób było nieznanych) i generalnie jestem podbudowana. To jakiś mój schiz, jak oni sobie poradzą, no bo sama zawsze miałam problem w kontaktach z ludźmi i strasznie się bałam rozmów itd. Na szczęście widzę, że dzieci są inne niż rodzice i mają też inne problemy. To, co mogę dla nich zrobić, a co chciałabym, żeby ktoś w przeszłości zrobił dla mnie - to znaleźć ich największe zalety i pomóc je rozwijać. A nie na siłę wtrybiać w system i chcieć, żeby były takie, jak ja sobie wymyślę. No więc dziś uderzyło mnie przede wszystkim, jacy chłopcy są inni. I jak ta inność jest dobra.

Gabryś generalnie trzymał się raczej mnie, choć szybko zaczął się bawić z chłopczykiem w jego wieku i dokazywali jakby się znali od zawsze. Jego poważna mina zawsze sprawia, że zaczynam się bać, że on się boi. Po czym okazuje się, że to po prostu typ filozoficzny i musi ciągle coś wymyślać, oceniać sytuację itp. Wiem, brzmi jakbym wyolbrzymiała i dodawała zalety swojego dziecka, ale Gabryś naprawdę potrafi zaskoczyć - wyobraźnią, wrażliwością, czasem dorosłym sposobem wyrażania się (dziś np. tonem Mickiewicza: "Spójrz, mamo!", "Nie mogę uwierzyć, że to czekoladki!"). Przy tym wszystkim nie jest jakiś rozmemłany, ale naprawdę zostaje małym facetem, brykającym i ciągle robiącym sztuczki. Ostatnio na przykład ciągle staje na głowie lub robi fikołki - sam się nauczył i w ogóle się nie boi...

Z drugiej strony Rafałek, który lgnie do wszystkich i nie boi się zostawać z jakąś ciocią, którą pierwszy raz widzi na oczy. Dziś usłyszałam, że to cygańskie dziecko - to był komplement, żeby nie było :P Do wszystkich podchodzi z szelmowskim uśmiechem i czaruje. Potrafi już przywalić, jak coś mu nie pasuje, bo nauczył się od brata. Nie boi się odejść od mamy i generalnie jest bardziej pewny siebie. To czego się boję w jego przypadku, to żeby nie zrobić z niego rozpieszczonego koziołka, bo naprawdę trudno mu się oprzeć. I żeby też na zasadzie porównywania nie zrobić z niego tego mniej wrażliwego, mniej mądrego - bo niczego mu nie brakuje, tylko okazuje to inaczej.

I to dwóch rozbójników dziś biegało w pasterskich kożuszkach po salce pełnej poprzebieranych dzieci. A ja sobie siedziałam i zastanawiałam się już, w jakim składzie będziemy je przeżywać za rok. Powoli zaczyna do mnie docierać, że jeszcze trochę i będę trzymać w rękach małego noworodka, znowu. Mam nadzieję, że ten ostatni trymestr będzie dobrym czasem dla nas. Że się będzie nami Bóg opiekował i że da rozwiązanie w dobrym czasie, tak jak to było w Betlejem. I że dzidziuś się urodzi zdrowy - o co Gabryś się modli każdego dnia, razem z nami oczywiście.

Póki co przed nami bardzo aktywny styczeń, katechezy, wyjazdy, badania (m.in. mój "ukochany" test glukozowy :/ i kontrola usg w klinice)... Może i dobrze, że zajęć tyle, nawet się nie obejrzę, a już się będzie ósmy miesiąc zaczynał. Na razie zaraz zacznie się siódmy. Trzeci trymestr, ostatnia prosta...