sobota, 27 marca 2021

Miesiąc Ani.

Dziś Ania skończyła miesiąc. Znów jest sobota, znów wieczór... Ciężko uwierzyć, że zleciało tak szybko. Przecież dopiero co byłam w ciąży!

Nasza królewna ma już 4 kilo (urodziła się z niecałymi trzema, więc dobry wynik :)). Powolutku robi się z niej mała pucia :) Włoski ma ciemne, prawie czarne. Oczy ciemnoniebieskie. Coraz częściej nas obserwuje i robi zdziwione miny <3

Ciepły dzień za nami. Dzieciaki starsze wyszalały się na podwórku. Krzysiek powoli kończy poddasze. Ja na dole z młodszą dwójką, ogarniamy. Promienie słońca zaglądały do nas od rana i nie wiem ile razy myślałam, że lubię nasz dom, właśnie taki jaki jest. Z naszą szóstką wilczków w środku.

Przed nami Wielki Tydzień. Coś mi się wydaje, że kolejna Wielkanoc w domu się szykuje. Ale szczerze mówiąc nie przeszkadza mi to. I tak będziemy pamiętać, że to niedziela zmartwychwstania i Chrystus przychodzi, żeby nas uwolnić od naszych lęków i zniewoleń... Innych przygotowań nie trzeba.

wtorek, 23 marca 2021

Światełko w rozmemłaniu.

Dopadło nas przeziębienie... Najpierw Rafik i Sara się podsmarkali. Teraz Misiek i ja. Ania czasem coś pochrumkuje, ale na szczęście na razie bez katastrofy.

Uwielbiam to uczucie zapchanych zatok i lęku o najmłodszego malucha :P

No ale w sumie jesteśmy podziębieni po raz pierwszy od roku chyba... Więc nie narzekam. Byle mała była zdrowa, bo nie mam ochoty na powtórkę ze szpitala.

Kolejna nocka nie moja, zaraz robię następną kawę.

Nawet nie mam teraz siły się cieszyć na święta. Po prostu przyjdą, Pan Bóg da radę do nas trafić i bez naszych starań. Dom nawet ogarnięty, bo sprzątałam codziennie kąty odkąd wróciłam ze szpitala, ciesząc się, że wreszcie mogę się schylać :P Mała rzecz, a jaka radocha... Podobnie jak zakładanie butów czy skarpet bez wysiłku.

Od wczoraj starsi chłopcy na zdalnym. Znowu ogarnianie komputerów, grafików lekcji, wysyłanie zadań i sprawdzianów. Blee.

Dobrze że Ela chociaż tą zerówkę kończy normalnie, bo chyba by się załamała siedząc w domu. Sara też po paru dniach odsiadki przeziębieniowej miała dość. Dzieci potrzebują zabawy z innymi... Tyle dobrze, że w domu nas dużo i w razie czego nie jest źle (choć towarzystwo rówieśników to co innego). Na lodówce wisi galeria obrazów przedstawiających naszą rodzinę 2+6 :) Autorkami są dziewczynki. Rozbraja mnie każdy kolejny kolorowy obrazek, na którym osiem osób ledwo mieści się na kartce.

W sobotę Ania skończy miesiąc. Już! Według terminu miała się urodzić kilka dni temu, na świętego Józefa. Ale taka to Anka-niespodzianka, lubi zaskakiwać. Józef i tak się nami opiekował szczególnie, nie mam wątpliwości...

Ja powoooli dochodzę do siebie. Nie wiem, ile schudłam, boję się ważyć :D Do spodni sprzed ciąży pewnie jeszcze jakiś czas nie wrócę. Na brzuchu, mimo smarowania kremami na rozstępy, pod koniec ciąży zrobił się fioletowy pasek. Trudno, coś za coś. Zresztą w niedzielę przy okazji ewangelii o obumierającym ziarnie mówiłam dzieciakom, że mogłabym wybrać siebie szczupłą, robiącą karierę, z pieniędzmi i masą wolnego czasu. I byłabym taka sobie, sama jedna, dbająca tylko o siebie. Ale wybrałam ich i czas dla nich. Nie żałuję. Mam dom pełen hałasu, skarpetek różnych rozmiarów, a co najważniejsze - osób do kochania. Tracąc swoje życie i święty spokój zyskuje się o wiele, wiele więcej :)

A malutka Ania jest naprawdę światełkiem na ten moment przedłużającej się pandemii... Krzysiek wybrał dobre drugie imię, Klara. Jasna :) No i Anna, łaska. Mimo wielu trudności nowe życie zawsze jest łaską, daje nadzieję. Trzeba tylko nie dać się strachowi, który ma wielkie oczy i i nic więcej.

wtorek, 16 marca 2021

Krokusy, urodziny i święta.

Prognozy mówią, że znów idzie mróz i śnieg. Niech sobie mówią, w końcu to dopiero marzec, może być jak w garncu. Nie zmienia to faktu, że podczas spaceru możemy podziwiać wyjątkowo dorodne przebiśniegi (w tym roku jakieś giganty wyrosły), pierwsze łebki żółtych oraz fioletowych krokusów (czas najwyższy, w końcu dwa dni temu były urodziny Rafałka ;)), a ptaki śmigające nam nad głowami albo drą się wniebogłosy wołając się nawzajem, albo niosą w dziobach gałązki i inne trawki... Wiosna. Nieco mroźna, ale pachnąca błotkiem, życiem. I dni są coraz dłuższe, dopiero przed szóstą zapalamy światło. A przed nami zmiana czasu!

Lubię ten czas :) W sumie to zabawne, że o wiele bardziej wolę tą szarą jeszcze i raczkującą dopiero zimną wiosenkę, niż ciepłą zwykle, bogatą w kolory dojrzałą jesień. To oczekiwanie na wybuch życia, nawet jeśli sceneria jest jeszcze uboga, podoba mi się o wiele bardziej, niż czekanie na zejście w ciemności i chwytanie ostatnich promieni wśród późnych kwiatów...

Dlatego tym bardziej się cieszę, że to też czas rodzinnego świętowania. Teraz na przełomie lutego i marca cztery osoby z naszej gromadki obchodzą urodziny... Połowa nas :) Trójka jeszcze w środku i pod koniec wiosny, akurat zwykle o okolicach Wielkanocy (Ela) oraz Bożego Ciała (czerwcowa dwójka). I tak się to splata, święto życia w przyrodzie, Kościele i rodzinie. Pełna harmonia. Kocham ten czas. Niebo na wyciągnięcie ręki.

Anusia :)
Wielki Post trwa, ale ja jak zwykle tuż po urodzeniu dziecka już świętuję. To takie doświadczenie Paschy i przejścia z umierania do życia, wychodzące poza wszelki kalendarz. O ile czas ciąży przechodzę koszmarnie, to z momentem pojawienia się noworodka odżywam. Jestem zmęczona, niewyspana, ciało mam mocno sflaczałe, anemiczne i nie w formie, ale... jest tak pięknie :) Gdy młoda się budzi, nie mogę się napatrzeć. I wcale nie chcę jej odstawiać do łóżka, gdy się naje i zaśnie. Robię tak tylko dlatego, że muszę się zająć resztą gromadki. Najchętniej siedziałabym z nią zawiniętą w falbaniasty różowy kocyk i kontemplowała bez końca :)

No ale czas adoracji jest ograniczony. Pozostali też potrzebują mamy. A ja próbuję się rozdzielić na wiele kawałków, żeby być dla każdego, ale też mieć czas dla siebie (na przykład na jedzenie sushi! malowanie paznokci na czerwono! czy czytanie książki o Łemkowszczyźnie) i męża.

Trochę trudno mi uwierzyć, że mój mały Rafałek, ten marcowy krasnoludek, ma już 9 lat... że niedługo jego komunia, że zaraz trzecia klasa... Że na basenie zalicza pływanie na kolejnym torze. Że ma swoje pasje, na przykład szachy. I chociaż się czasem zawiesza i nie może skoncentrować, to jednocześnie odważnie próbuje nowych rzeczy i nie zraża niepowodzeniami. Że mogę mu zaufać i poprosić o pomoc, tak jak Gabrysia.

Sto lat, Rafałku!!! Jestem i zawsze będę z Ciebie dumna! Bądź dzielnym wojownikiem, jak Twój patron :)

<3

piątek, 12 marca 2021

Aneczka.

Mam już prawie 2 tygodnie.

Mama mówi, że ważę więcej, niż przy urodzeniu i ciągle rosną.

Dużo jem. Dużo śpię. Słyszałam, że już nie jestem taka żółta. I zniknęła czerwona plama na nosie, którą miałam po urodzeniu. Pamiątka szybkiego wychodzenia na świat. Podobno wyglądałam jak renifer z bajki.

Gdy się budzę, zbiera się przy mnie tłum wielbicieli. Tych samych, którzy pytali co chwilę, kiedy się urodzę, gdy jeszcze byłam w brzuchu. Każdy z nich bierze mnie na ręce choć na chwilę.

U najstarszych braci czuję się najbezpieczniej, są już duzi i silni, mogą chodzić po pokoju ze mną na rękach. Gabryś robi to najczęściej, bo uczy się w domu.

Siostry siadają na łóżku, gdy chcą mnie przytulić. One najładniej do mnie mówią, śpiewają i głaszczą po głowie.

No i jest Michał. Czasem przytuli mnie za mocno, ale czuję, że to będzie mój kumpel do zabawy. Chyba najmocniej okazuje, jak bardzo mnie lubi i jest zazdrosny, gdy ktoś inny, a nie on, się mną zajmuje.

Mama jest ze mną najczęściej. A tata najbardziej się mną wzrusza. Ale to nic nowego. Słyszałam już w brzuchu, że do dziewczynek się zwraca inaczej niż do chłopaków i ma do nich więcej cierpliwości.

Zagoił mi się pępek. To chyba dobrze, bo niektórzy widząc ten zeschły kawałek pępowiny strasznie się krzywili, zwłaszcza Rafał i Sara.

Mam ciemne włosy i ciemnogranatowe oczy. Chyba kiedyś będą brązowe.

Podobno gdzieś na drugim końcu Polski rośnie sobie mój przyszywany bliźniak Stefek, też w takiej pełnej, dużej rodzinie, jak moja. Jesteśmy szczęściarzami. Mam nadzieję, że jak będziemy więksi, to się spotkamy.

Tylko dziadków nie widziałam jeszcze. Bo jest jakiś kowid, cokolwiek to znaczy. Szkoda. Dobrze, że można wysyłać zdjęcia.

niedziela, 7 marca 2021

Księżniczka Anna wychodzi na salony :)

Ostatnia sobota lutego. Rano sms od Kaszubki z prośbą o modlitwę - ma tego dnia urodzić Stefka, jeśli nie naturalnie, to przez cc. Myślimy o niej. Po śniadaniu jedziemy na zakupy. Następnego dnia mamy świętować urodziny Michałka, więc trzeba pokupować rzeczy na imprezę.

Po powrocie jemy leniwie obiad i rozmawiamy przy stole, my i dzieci.

I nagle czuję, że odchodzą mi wody...

Ups.

Szybkie pakowanie i jazda do szpitala. Do starszych dzieci przyjeżdżają dziadkowie. A my już na izbie przyjęć...

Stres, że urodzę w aucie, bo przecież zwykle dzieci przychodzą nam na świat błyskawicznie.

Ale Aneczka postanowiła nas zaskoczyć. Wody wprawdzie odeszły, ale na skurcze musiałam poczekać parę godzin. W międzyczasie urodził się Stefek. A ja wraz z gratulacjami wysyłam prośbę o modlitwę - tym razem za mój poród...

Tak, wiem, brzmi jak kiczowaty i nieżyciowy scenariusz kiepskiego filmu familijnego :D Niemniej zdarzyło się naprawdę, 27 lutego 2021 roku.

Pojawiły się skurcze i Ania szybciutko była na świecie. Jak zwykle miałam finał intensywny i myślałam, że umrę. Ale zaraz potem miałam małą na brzuchu, ciepłą i płaczącą :)

Krzysiek był przy nas i było to dla mnie ogromne wsparcie.

Potem sesja zdjęciowa i wspólne dwie godziny na sali porodowej. Nie mogłam uwierzyć, że to już... Wyczekana chwila.

Później trudny tydzień w szpitalu, bo mała zaliczyła żółtaczkę. Choć było dużo dobrych momentów i dowodów ludzkiej życzliwości.

A od wczoraj - już w domku, ku radości wszystkich.

Rodzeństwo zakochane w Ani, a najbardziej o dziwo Michaś. Aż go nie poznaję, mój mały chłopczyk taki opiekuńczy i przywiązany do niej od pierwszego wejrzenia.

Na zewnątrz zrobiło się chłodniej, ale u nas w domu wiosna <3