wtorek, 31 marca 2015

O wolnym czasie i przygotowaniach.

Ależ szybko czas leci, kiedy jest fajnie :) Nawet na kompa (moją odskocznię od codziennego kieratu) nie ma czasu - bo i codzienny kierat śpi. Jednak o wiele łatwiej jest ogarnąć wszystko we dwójkę. Fajnie tak czasem odpocząć razem. Nawet nie musimy nigdzie wyjeżdżać (choć aktualnie to u teściów jesteśmy, dziś wracamy), byleby pobyć ze sobą, pogadać, pobawić się z dziećmi. I pozałatwiać masę zaległych spraw :)

Za nami Niedziela Palmowa. Wielki Tydzień w trakcie... Akurat w to trudno mi uwierzyć, że to JUŻ. Że najpiękniejsze święto w roku już za kilka dni. Niesamowite :)

Niestety, mimo iż zeszły tydzień był bardzo zabiegany, to przygotowania do świąt - te zewnętrzne - leżą i kwiczą. W dodatku nie wiem, jak umyję okna, skoro pogoda tak się zepsuła i co chwilę wali gradem. Ech. No ale mam nadzieję, że się uda. I do spowiedzi muszę iść jeszcze, coś mam pecha, próbuję od paru dni i się nie udaje. A nie lubię tak na ostatnią chwilę tego robić.

Z nowości... Ela nauczyła się wdrapywać na łóżka i niskie krzesła. I próbuje chodzić. Nawet buciki jej kupiłam takie wygodniejsze do chodzenia niż do pełzania. Rośnie mi dziewczynka. Jeszcze troszkę i skończymy się karmić. Normalne jedzonko coraz bardziej jej odpowiada. 

Właśnie przed chwilą ściągnęła z talerza moją kanapkę z serem i ją przeżuła. Cała podłoga jest w maśle i okruszkach, ale co tam. Grunt że dziecko zadowolone ze swoich umiejętności :) Choć pewnie moja teściowa nie podzielałaby mojego zdania i dobrze, że nie widzi, co się tu dzieje. Jesteśmy tu trochę dłużej, niż zamierzaliśmy - trzeba było pozałatwiać parę spraw - i jestem już zmęczona tym dziwieniem się i bulwersowaniem, kiedy dzieci się kłócą i są "niegrzeczne". Niby nic, ale atmosfera jest już gęsta od wzajemnych osądów i cieszę się, że za parę godzin wyjedziemy. Nie wyobrażam sobie, że moglibyśmy mieszkać z którymikolwiek rodzicami. Jednak rodzina musi być u siebie...

Już niedługo będę mogła znowu zachowywać się normalnie, bez nerwa, że ktoś mnie obserwuje i nie pasuje mu moje zachowanie. Bez tłumaczenia się z tego, co robię. No jednak dobrze mieć swój kąt :)

Inna sprawa, że dzięki obecności większej ilości osób dorosłych, mogłam nie opiekować się wszystkimi dziećmi na raz i poświęcić im więcej czasu pojedynczo. Najfajniejsze były spacery z Gabrysiem, tylko we dwoje. Uwielbiam z nim iść i rozmawiać o poważnych sprawach. Zachwycać się wiosną, obserwować pociągi, tłumaczyć po co są cmentarze, kupować lizaki ("dla mnie i Rafałka") i książeczki z dinozaurami, szaleć na placu zabaw. Fajnie jest słuchać, jak wszystko postrzega i opowiadać mu różne rzeczy :)

Dobra, będę kończyć i wracać do pakowania. A potem, w domu, czeka nas dużo pracy i przygotowań do Wielkanocy. Przygotowanie czytań na czuwanie. Ogarnięcie naszego bajzlu :) Umycie okien, przygotowanie koszyczka. No i na jakieś rekolekcje jeszcze muszę znaleźć czas. Albo "Pasję" obejrzeć - to bardzo dobry film na ten czas...

Życzę Wam dobrych, prawdziwych świąt i dużo radości ze spotkania Zmartwychwstałego. Może przyjdzie w trzęsieniu ziemi, a może delikatnie... ale na pewno będzie chciał się spotkać i dotknąć. I tego dotyku i poruszenia serca Wam życzę najbardziej.

A Gabryś w tle właśnie podśpiewuje sobie "Jerozolima, Jerozolima odbudowana" :))

środa, 25 marca 2015

O Świetle.

Piękny poranek. Ciepło. Okna otwarte, choć jeszcze wcześnie. Słońce. Wiosna na całego :))

Krzysiek poszedł z chłopcami do lekarza, bo coś pokasłują. Czekam aż wrócą, potem jadę z Elą do znajomej na pogaduchy. A chłopaki spędza kolejny dzień z tatą :) Bo tata wziął zaległy urlop z okazji urodzenia się Eli :P i możemy nacieszyć się sobą.

A ja mogę nacieszyć się wolnością ;) Korzystam teraz, umawiam się ze znajomymi, chodzę na spacerki sama albo tylko z Elusią. Ech było nam to potrzebne. Jemu - bycie z dziećmi. Mnie - bycie samej ze swoimi myślami. Bez zastanawiania się, komu teraz podać co do jedzenia, jakie lekarstwa, kiedy kto zrobi kupę - i takie tam fascynujące sprawy. Lubię to robić na co dzień, ale czasami potrzebna jest przerwa i chwila oddechu.

Wczoraj wieczorem byłam nawet na rekolekcjach :))  Wreszcie na żywo, a nie przez internet. Jak  przeczytałam, że w Mariackim Szustak ma rekolekcje, to od razu mnie coś tknęło. I poszłam. I było super. W ogóle śmiesznie było stać z wózkiem na Placu Mariackim (tyle ludzi było, że stali też na zewnątrz - i całe szczęście, bo mogłam się bujać z Elą dookoła fontanny, a nie martwić w środku kościoła, że młoda ryczy i ma kryzys). Zwłaszcza że tego samego dnia trochę wcześniej się tym miejscem zachwycałam z przyjaciółką. No to pod wieczór mogłam się nim cieszyć przez półtorej godziny. I słuchając słów konferencji jednocześnie chłonąc atmosferę nocnego Krakowa. Cóż, Bóg często mówi właśnie przez to, co kocham. Jak nie góry, to Kraków by night :) I w ten sposób mogłam poczuć Plaster Miodu (nazwa rekolekcji) osobiście, totalnie.

Coraz częściej myślę o Wielkanocy. Tak szybko mija mi ten Wielki Post, zupełnie inaczej, niż poprzedni. Jak się nie jest w ciąży to w ogóle czas mija szybciej i przyjemniej ;) Przynajmniej mnie. Znam dziewczyny, dla których jest to czas bardzo przyjemny. No ale prawdą jest też, że coraz częściej myślę o Czwartym. Kiedy się pojawi, kiedy będziemy się nim (nią?) cieszyć. I jest to taka radość, że nawet ciążowe przykrości bledną przy niej.

Wielkanoc... Będzie specyficzna. Czuwanie całonocne wspólnot z biskupem Rysiem. Z tym ostatnim mam ciekawe wspomnienia (bardzo dobre!). Na przykład jego błogosławieństwo, kiedy byłam w ciąży z Rafałkiem. Byłam wtedy spokojna o dziecko. Ale jest też inne, wcześniejsze wspomnienie. On jeszcze wtedy nie był biskupem :) A ja z Krzyśkiem - chyba nawet nie byliśmy jeszcze narzeczonymi, tylko parą. Też mieliśmy z nim (Rysiem) to czuwanie. I zdarzyło mi się wtedy coś niesamowitego.

Ja miałam wtedy taki czas, że wydawało mi się,  że Bóg mnie nie słucha. Wiem, to głupie, ale byłam jak dzieciak, który próbuje zwrócić uwagę rodzica i nie jest pewny, czy tata dalej go kocha. Byłam już we wspólnocie parę lat, czułam się kochana przez chłopaka, widziałam, że Bóg mi to dał - ale z jakiegoś powodu zaczęłam się bać, że się na mnie obraził. Pewnie dlatego, że moi rodzice czasem się na mnie obrażali bez wyraźnego powodu i przenosiłam lęki z tym związane na Niego.

Miałam wtedy wstęp do ewangelii. Tej o trzęsieniu ziemi i kobietach rozmawiających z aniołem, który mówi, że Jezus zmartwychwstał i już nie ma go w grobie. W sumie to trzęsienie było tam najmniej ważne, ale ja się go uczepiłam jak pijany płotu i cały wstęp był w sumie o tym - że Bóg MÓGŁBY teraz zrobić też trzęsienie ziemi, gdyby chciał, żebyśmy poczuli Jego obecność. Ale JEŚLI tego nie zrobi, to nie znaczy, że Go nie ma - tak się asekurowałam, przekonana, że przecież nie będzie z powodu nas robił takich głupot. Ja siadłam, ksiądz podniósł się do czytania ewangelii. I wtedy zaczęła dygotać podłoga. Trzęsło nami okropnie przez cały czas, kiedy ksiądz czytał. Tylko Ryś był tak przejęty czytaniem, że nie zauważył :P My byliśmy w szoku. Skończyło się przy końcu ewangelii.

Prawdopodobnie akurat wtedy przejeżdżał pobliskimi torami pociąg. Ale siedzieliśmy tam całą noc i podłoga dygotała tylko wtedy, podczas czytania o trzęsieniu ziemi. Nie miałam wątpliwości, że - czymkolwiek się Bóg posłużył - odpowiedział z miłością na moje wątpliwości. I dzięki temu nie tylko ja, ale wielu z nas poczuło się przytulonych przez niego.

Miałam w życiu wiele takich dziwnych wydarzeń. Po tym wszystkim ja nie muszę wierzyć w Boga - po prostu wiem, że On jest. Dlaczego akurat mnie to spotyka? Pewnie żebym o Nim mówiła innym...

Chrześcijaństwo nie jest jedną z wielu religii. Ono jest wyjątkowe. Bóg jest właśnie taki, miłosierny, szukający. I Jezus Chrystus - On naprawdę jest i może robić niesamowite rzeczy. Może sprawić, że nasze życie nabiera sensu, że zaczynamy żyć naprawdę. To jest tak blisko nas, cały czas - trzeba tylko się na to otworzyć.

W tym ostatnim etapie Wielkiego Postu życzę Wam wszystkim odwagi w odkrywaniu Go. I potem - pięknych świąt.

piątek, 20 marca 2015

Przedszkolne przygody.

Zupa pomidorowa - świetna rzecz ;)
Właśnie siadłam do kompa, żeby napisać jeszcze parę słów. Ale Gabryś siadł obok i nagle ni z tego ni z owego powiedział pięknie wierszyk o pomidorze. W efekcie się poruczałam ze wzruszenia :P bo kurcze mój mały chłopczyk taki już duży, taką ma fajna dykcję i w ogóle buu.... Szok. I pomijam fakt, że ja sama tego wiersza nie znam, no i nauczyć się czegoś tak długiego... Ech.

Cieszę się, że podjęliśmy w zeszłym roku decyzję o przedszkolu. Gabryś tylu rzeczy się nauczył przez ten czas, tak zgrał się z paniami i dziećmi. Dziś akurat go nie posłałam, bo musieliśmy odespać wczorajszy wieczór (o tym za chwilę). Rano to Gabryś mnie obudził i z lekką pretensją zapytał, czemu dziś go nie obudziłam do przedszkola. Dobrze, że mu się tam podoba :)

A wczoraj właśnie mieliśmy w przedszkolu Gabrysiowym warsztaty wieczorem. Były rodziny dzieci z grupy, także mogliśmy się razem poznać. A dzieciaki też zobaczyły, jakie kto ma rodzeństwo i rodziców. Robiliśmy razem ozdoby wielkanocne, było dużo śmiechu i cali byliśmy w kleju i wycinankach. No fajnie było. I tak wyszło, że ja z Rafałkiem i Elą przyjechałam pół godziny przed czasem :P więc mieliśmy więcej czasu, żeby zapoznać się z dziećmi, zobaczyć salkę, zabawki itd.

Ela była przez te pół godzinki maskotką grupy. A do mnie przychodziły ochoczo wszystkie dzieci, które mają młodsze rodzeństwo i mówiły, jakiego dzidziusia mają w domu, jak ma na imię itd :)

W tym czasie Rafałek bez obciachu poznał dzieci, przeglądnął większość książeczek, pokolorował obrazek i zaczął się gonić z innymi po sali. Aż musiałam go uspokajać :) Także w przeciwieństwie do brata, średniaczek nie ma żadnych problemów z adaptacją i już się cieszy, że do tego przedszkola będzie chodził od jesieni. Bardziej się martwię o to, żeby był grzeczny i nikomu nie zrobił krzywdy... Bo to potrafi być kawał zbója. No cóż, każdy ma swoje wady. Ale ma też swoje własne, niepowtarzalne talenty. Dobrze to w dziecku odkryć i pomóc rozwijać.

Jakie zalety widzę w swoich dzieciach? Oj dużo by tego było... Ale tak w pierwszej chwili, kiedy o nich myślę, to w Gabrysiu dostrzegam rozwagę i opiekuńczość (empatię). Aha i ogromną wrażliwość, a także łatwość posługiwania się słowami. Taki mały poeta, jak na razie. W Rafałku... Cierpliwość - potrafi siedzieć nad czymś (np. malować, wycinać) i nie przerywać, dopóki nie skończy. Odwagę. I... no, nazwijmy to: zdolności towarzyskie. Bo on do każdego podejdzie bez wahania, porozmawia, a jak trzeba - przeprosi. No i niezwykle pogodny w tym jest.

Ela jak na razie to nieodkryta skrzynia skarbów :) Zabłyśnie dopiero za jakiś czas. Najpierw musi nauczyć się chodzić i mówić :P

Co poza tym? Ela w nocy miała gorączkę. Także dziś posiedzimy w domu. Mam nadzieję, że nic poważnego jej się nie przyplącze. Trochę jest osłabiona, właśnie śpi mi na kolanach. I chyba znowu zaczyna być ciepła.

A koło 10 oglądaliśmy zaćmienie słońca. Przez zepsutą płytkę cd :) Ech pamiętam te czasy, kiedy jako mała dziewczynka a trzepaku oglądałam zaćmienie przez dyskietkę.

Wytłumaczyłam chłopakom, co to zaćmienie, narysowałam słońce na kartce. A potem robiliśmy eksperymenty z latarką.

A teraz czas na bajkę (chłopcy) i przygotowanie obiadu (ja).

Dobrego dnia! Już jutro weekend :)

środa, 18 marca 2015

Zarwane nocki. I inne sprawy :)

Leniwy poranek. Mam całą masę rzeczy do zrobienia, ale... jakoś mi się nie chce. I tak nie uciekną. A co posprzątam, to zaraz i tak będzie rozwalone :P Poza tym uważam bycie Perfekcyjną Panią Domu za szkodliwe dla zdrowia swojego i innych (bo PPD zwykle wymagają od reszty bycia co najmniej Dość Dobrymi Paniami Domu, Znośnymi Mężami i Całkiem Grzecznymi Dziećmi). No way...

Ela właśnie zasysa mleko i przysypia, postękując. Gabryś jest w przedszkolu. Rafałek gdzieś odpełzł i mam nadzieję, że nie robi niczego fascynującego (jak wylewanie świeżego soku jabłkowego na dywan, poprószenie go mąką i przysypanie zabawkami. Hmmm - nie robi tego, prawda?).

Jestem trochę nieprzytomna, bo pomijając wyjątkową aktywność nocną mojej małej dziewczynki, mam za sobą kolejną zarwaną nockę. Nockę zarwaną z facetem! I nie był to mój mąż...

Mój mąż w tym czasie smacznie spał - ostatnio dużo ma pracy i rzeczy do załatwienia, więc trochę się mijamy. Nic to, dorwę go w weekend i sobie pobędziemy razem.

A ja tymczasem korzystam z sytuacji i wieczorami zamiast iść spać, słucham sobie różnych rekolekcji na necie. Ostatnio na tapecie jest o. Szustak. Jego konferencje są dłuuugie. A najgorsze, że po odsłuchaniu jednej mam ochotę na następną.

Niniejszym polecam:

Wieeeem, że to bardzo długie, ale naprawdę warto znaleźć trochę czasu wieczorem, położyć dzieci i męża spać - i pobyć trochę samemu z własnymi myślami. A te konferencje są dobrą inspiracją dla własnych myśli :)

A to bardzo piękna konferencja o wychowaniu dzieci. "Bóg - najgorszy rodzic świata". Polecam zwłaszcza tym, którzy mają małe dzieci (takie do lat około siedmiu). Naprawdę dobrze to zrobi i Wam i dzieciom.

Dobra, koniec reklam, wracamy do nas.

Co u nas jeszcze?

Włóczymy się zasmarkani (od paru tygodniu wszyscy zagilowani jesteśmy i końca nie widać, wczoraj byłam w przychodni po receptę na Dicortinef, może pomoże) i zaglądamy do ogródków. Szukamy skarbów :) czyli moich ukochanych krokusów. Poza tym oglądamy pączki, bazie, pierwiosnki i lekko już zdechłe przebiśniegi. A przy naszej furtce forsycja zbiera się do zakwitnięcia. Migdałek też już zaczyna pracować.

Wczoraj wieczorem Gabryś zaczął poważną rozmowę o rodzeństwie. Oczywiście nie o rodzeństwie posiadanym, ale tym oczekiwanym. Więc zaczęły się pytania, kiedy będzie kolejny braciszek i siostrzyczka. I jak będą mieli na imię, bo on by chciał Piotrusia i Martę. Wytłumaczyłam, że imiona wybieram ja z tatusiem - ale on kiedyś też może będzie tatą i będzie wtedy wybierał imiona dla swoich dzieci. A co do terminu to nie mogłam mu udzielić konkretnej odpowiedzi :) Sama się zastanawiam, kiedy to będzie... Cykl ostatnio zaczął być :P po półtorej roku przerwy. Ale przy karmieniu pewnie jeszcze przez jakiś czas nie będzie efektów tego. A może?

No i ja na myśl o kolejnym dziecku aż się gotuję z radości. Ale kiedy pomyślę o mdłościach 24h w pierwszym trymestrze, zgadze, bólu kręgosłupa, ciężkim brzuchu, strachu o dziecko, porodzie - to serio, mam ochotę wynająć surogatkę xD

Także mam dylemacik. Ale pozostaje mieć nadzieję, że Pan Bóg da nam kolejne dziecko w dobrym czasie.

W ogóle jak sobie pomyślę, że coś mogłoby się wydarzyć, coby sprawiło, że nie mielibyśmy więcej dzieci, to mi strasznie smutno. Jednak chciałabym mieć tą wymarzoną-przynajmniej-szóstkę.

poniedziałek, 16 marca 2015

Mamy trzylatka :)

Po imprezie... Stos talerzyków do umycia. Kubki już schną na suszarce. Rafałek bawi się nowymi zabawkami pod stołem. Ela właśnie jedząc kichnęła i mnie ugryzła swoim nowym kasowniczkiem (dwa ząbki górne w końcu się wykluły). A za oknem piękny, słoneczny dzień. Niedługo pójdziemy na spacer :)

Przyjęcie urodzinowe było bardzo fajne. Niestety nie wszyscy zaproszeni dotarli (ech te choroby), ale i tak ledwo się mieściliśmy przy stole. Rafałek zdmuchnął świeczkę w kształcie trójeczki, zaśpiewaliśmy mu "Sto lat" i był niezwykle zadowolony (Gabrysia zwykle to bardzo krępuje i się czerwieni :P). Potem cała trójka zaczęła szaleć, bawić się z gośćmi, jeść wszystko na raz, testować prezenty. Ela przegryzła cztery balony w kształcie zwierzątek (w ogóle nie bała się huku...), został nam jeden. Gabryś, Rafałek i jeszcze jeden chłopczyk urządzili wyścig po pokojach. Potem powkładali na siebie torby po prezentach  i udawali rycerzy w zbrojach. Myśmy sobie mogli spokojnie porozmawiać i nakładać kolejne kawałki tortu (w sumie były trzy różne torty na stole, tak wyszło :P ale Zygzak oczywiście rządził).

No dużo zamieszania. I ja oczywiście się trochę denerwowałam cały dzień, jak to wszystko wyjdzie (zawsze w takich sytuacjach, kiedy mam gości, czuję się nieswojo). Ale fajnie było. A najważniejsze, że dzieci zadowolone :)

Wieczorem uśmiechnięty Rafałek pomachał mi na dobranoc, Gabryś przyszedł się przytulić i wycałować. A potem zmęczona zasnęłam, przytulona do Elusi. Krzysiek jeszcze cośtam dłubał przy kompie. Ech, kocham ich...

piątek, 13 marca 2015

Myśli piątkowe.

Piątek dziś szary i smutny. W sumie dobrze, taka pogoda sprzyja wyciszeniu. Dzisiaj go potrzebuję.

Jakoś nie pisałam o tym do tej pory, ale ten Wielki Post przeżywam szczególnie. Do tej pory ten czas kojarzył mi się ze... strachem. No, ponura atmosfera, czegoś trzeba sobie odmówić (ja zwykle postanowień nie robiłam, choć był czas, kiedy po prostu starałam się nie upijać w tym okresie i to już było osiągnięcie...), Bóg jakoś tak daleko, a wszystko po to, by spotkać się przy krzyżu. Dawniej Wielkanoc kojarzyła mi się smutno - bo nawet jeśli Jezus zmartwychwstał, to wcześniej musiał umrzeć w okrutny sposób. Potem oczywiście to się zmieniło i to święto stało się dla mnie najdroższym i najpiękniejszym. Przestało być jakimś przymusem, masochizmem, a stało się wyrazem największej miłości.

A Wielki Post ciągle był trudny, daleki. Dopiero teraz powoli go odkrywam. Jako czas, który wcale nie musi być smutny, taki smętny na siłę. Tylko własnie moment, kiedy Bóg szuka mnie szczególnie. Nie muszę robić sobie postanowień, odmawiać jakichś pierdół (choć jeśli chcę, to oczywiście mogę). Najważniejsze, żebym była czujna. Widziała te wszystkie drobne (i większe...) rzeczy, które Bóg robi dla mnie w tym czasie. Dostrzegała sposób, w jaki się porozumiewa. Częściej czytała Pismo Święte. Nawet jeśli nie mam zbyt wiele czasu, to psalm i fragment ewangelii zawsze zdążę przeczytać. Potem mogę zmywać naczynia czy obierać ziemniaki i o tym myśleć.

Ostatnio miałam taki śmieszny moment - właśnie wzięłam się za zmywanie i pomyślałam, że może powinnam przeczytać Pismo, pomodlić się. Ale  miałam już mokre ręce i nie chciało mi się odrywać od pracy, więc sobie zaśpiewałam fragment pieśni na podstawie Kantyku Tobiasza (z pięknej Księgi Tobiasza, jednej z moich ulubionych). Potem nie myślałam już o tym, ale po zmywaniu miałam chwilkę, żeby otworzyć Biblię. Otwieram na chybił-trafił (czasami sobie wybieram konkretny fragment, ale akurat tego dnia poszłam na żywioł), patrzę i... zawias. Mój wzrok padł dokładnie na Kantyk Tobiasza. Więc przeczytałam go jeszcze raz, na głos, na spokojnie. Dziękując Bogu za to, że jest ze mną zawsze - czy zmywam gary, czy zmieniam pieluchy, czy akurat mam chwilkę spokoju i mogę się pomodlić bez hardkoru.

To jest najpiękniejsze, że stopniowo Bóg daje się odkrywać. Że z suchej relacji wypełnionej moim strachem i nieufnością (bo myślałam, że jeśli się na niego otworzę, to moje życie będzie sztywne i hmm moherowe :P), On powoli robi coś pięknego. Oswaja. Czuję się przy nim jak mała Łucja przy Aslanie. Córeczka, która może czuć się bezpieczna i ufać - nawet podczas niebezpiecznej przygody.

Polecam Wam przemyślenia na temat Drogi Krzyżowej wzięte ze strony robtocokochasz.pl/. To dobry czas, żeby się zbliżyć do Boga. Nawet (a raczej zwłaszcza) jeśli wydaje ci  się On daleki, a modlitwy jedynie pustą gadaniną.

Kocham to:

wtorek, 10 marca 2015

Sezon długich spacerów rozpoczęty :)






Nie wiem, jak w innych częściach Polski, ale u nas wiosna zagościła za dobre. Jest ciepło. Okna w domu mam otwarte a oścież. W ogrodach pełno krokusów, przebiśniegów, a nad nimi fruwają motyle...

A my? Korzystamy z ciepła. Gabryś w przedszkolu, więc włóczymy się we trójkę. Oglądamy kwiaty, pąki, bazie. Słuchamy, jak ptaki się wydzierają. Wczoraj motyl siadł Rafałkowi na ręce.

Do domu wracamy tylko na jedzenie :)

Byliśmy w Parku Jerzmanowskich - to kawałek od nas, ale jest tam pięknie i mam wyjątkowo dobre wspomnienia związane z tym miejscem :) Ela po raz pierwszy huśtała się na huśtawce, Rafałek szalał między drzewami.

Ja... Mam ochotę ułożyć się w słońcu i zasnąć... Obudzić się pełna sił i wypoczęta po zimie. Tak długo czekałam na jasne, piękne dni - jak zwykle trudno mi uwierzyć,  że to już. Kocham marzec.

A już w niedzielę imprezka urodzinowa. Nasz marcowy chłopczyk kończy trzy latka <3

piątek, 6 marca 2015

Bycie mamą to dziwna przygoda...

Bardzo mi się podoba ten plakat :) Zajmuję się przyklejaniem tej karteczki już ładne kilkanaście lat i wiem, jak jest... Zwłaszcza w najbliższej rodzinie. Ale warto mieć nadzieję.

Zerkam nad ekranem i widzę Rafałka, który wsadził całą rękę do słoika z masłem orzechowym. Wyjął, całą w brązowej mazi. Zaczął machać na wszystkie strony. Mam placki z masła orzechowego rozrzucone artystycznie po kuchni. Ech, przerwa w pisaniu...

... Po przerwie. Drzemiąca mi na kolanach Ela musiała zostać obudzona i teraz marudzi. Ale słodko pachnie :)) Elusią-przylepą. Łypie na mnie podejrzliwie, bo dalej nie rozumie, czemu musiałam nagle zająć się myciem Rafałkowych łapek. Przecież jej sen jest ważniejszy od takich głupot.

Wczoraj, kiedy usypiałam Elę, zostawiłam Rafałka zajętego malowaniem farbkami w kuchni. Zjawił się po jakimś czasie przy łóżku i zaprezentował łapki w kolorze granatowym, a także zęby i język w ciemnozielonym. Dobrze, że Ela już spała i mogłam bez problemu iść go umyć.

Rafałek jest jak kameleon. Lubi zmieniać kolor :P

I bardzo lubi eksperymentować.

I się przebierać :)

Rano wkroczył dziarsko do kuchni. Na głowie miał hełm (założony tyłem do przodu), w jednej ręce miecz, a w drugiej szablę. Co robił? Polował na duchy i smoki. Wszystkie marnie zginęły. "Uciąłem smokowi oko, potem oba ocy, ogon, a na końcu uciąłem kalose!"

Ha, smoku, i co powiesz teraz, potworze bez kaloszy?

Gabryś poszedł do przedszkola, więc jest trochę spokojniej. Wczoraj wrócił z pięknym rysunkiem motyla w plecaczku. Ma chłopak talent. I jest ciekawy świata. Niesamowite jest słuchać (i oglądać), jak go postrzega.

Kilka dni temu modliliśmy się wieczorem. Gabryś już powiedział swoje intencje, więc pytam Rafałka:
- Za kogo chcesz się pomodlić?
- Za robale w Niebie!
- ??? Za co?
Zniecierpliwiony Gabryś na to:
- Oj mamo, przecież jak robale umierają, to idą do Nieba, no nie?
Nooo... Tak. Tylko jakoś nigdy nie patrzyłam na robale w tych kategoriach :) Dzięki temu wywiązała się długo rozmowa na temat życia po śmierci. Gabryś bardzo się zdziwił, że z Nieba nie wraca się na ziemię. I że jest tam tak fajnie, że nie chce się wracać. Tu mu się podoba.

Pamiętam ten czas, kiedy ja też byłam taka mała, pełna energii i miałam tu tyle do zrobienia. Znaczy, teraz też niby mam... Ale zauważyłam, że z radosnego, żywiołowego Filemona coraz bardziej staję się Bonifacym. Najchętniej ułożyłabym się na piecu i zasnęła. I już nie wracała z tego Nieba.

Choć pewnie w prawdziwym Niebie znowu stanę się Filemonem. To jest pocieszające.

W temacie cieszenia się chwilą pozostając jeszcze... Ostatnio na śniadanie mieliśmy do kanapek jajka na twardo z majonezem. Wylewałam z garnuszka gorącą wodę, zalewałam zimną, żeby dzieci szybciej mogły obierać ze skorupek jajka (duża część jajka zostaje wtedy w skorupce, ale zabawa jest przednia). Zaiste robiłam to wszystko bez głębszych przemyśleń. Nagle zauważyłam, że Rafałek przygląda mi się ogromnymi oczami.
- Ojejku! Niesamowite! Mamusio, pomóc ci?
I zaraz obierał jajko z ciepłej skorupki.
Dlaczego ja nie uznałam tego za niesamowite? Przy dzieciach czuję się, jakbym jeszcze raz oglądała "Amelię". I rozbijała łyżeczką śmietankę.

A teraz trochę z innej, drapieżnej beczki. Byliśmy wczoraj wieczorem w supermarkecie, żeby kupić Gabrysiowi buty. Krążyliśmy między półkami, trochę zmęczeni, a trochę podekscytowani wieczorną wyprawą - Krzysiek ze śpiącą Elą, Gabryś z koszykiem na kółkach i ja z wyrywającym się Rafałkiem. Smyka musiałam trzymać mocno, bo ma tendencje do szukania przygód i znikania w oddali, a w efekcie - do gubienia się. Kiedy kolejny raz szarpnął moją rękę, pokazałam mu stojący obok boks z przecenionymi skarpetkami: "Zaraz Cię tam wrzucę i sprzedam za pięć złotych. Chcesz?". Mina stojącego obok faceta bezcenna. Ech, ciekawe ile osób tego dnia myślało ze zgorszeniem o okrutnej matce :P A Rafałek średnio się przejął, ale był już grzeczny i w spokoju mogliśmy dokończyć zakupy.

Żeby nie było, że tylko taka sztywna i mugolska w sklepie jestem... Zakupy skończyły się moją i Gabrysia zabawą w berka, czyli szaloną gonitwą między koszykami, ludźmi i wystawami. I było dużo śmiechu, a także - o dziwo - żadnych ofiar :P Ale z Gabrysiem mogę sobie pozwolić na takie zabawy. On jest już duży, mądry i się nie gubi. Aż mi dziwnie, że oni wszyscy kiedyś tacy będą. Coraz bardziej samodzielni. Odpowiedzialni. Ze swoim pomysłem na życie.

Bycie mamą to dziwna przygoda...


poniedziałek, 2 marca 2015

Krótka notka o wiosennej melodii.

Na imieninach dziadka :) 
Przyszedł marzec. Za oknem pada deszcz. Nie lodowaty, zimowy. Chłodny, ale pachnący już życiem. Wiosną. I nie ma już mrozów. Okno może być uchylone. Zapach wilgotnej ziemi wślizguje się do domu jak pulsująca melodia. Budzi się świat...

W tym tygodniu świętujemy urodziny Krzyśka, za tydzień Rafałka. Gdzieś kołaczą nam się już w głowie wielkanocne (i powielkanocne) plany. Wychodzimy powoli z zaspy zamyślenia...

Choć katary nadal nam dokuczają ;)

Kończę, bo chłopaki domagają się bajki. Ferie się skończyły, ale kaszlący Gabryś jeszcze parę dni posiedzi z nami w domu. Jakoś mi to nie przeszkadza, fajnie mieć gromadkę przy sobie. Oczywiście w granicach rozsądku ;P

Wrzucam piosenkę, którą zawsze przywołuję wiosnę. I zdjęcia naszej królewny. Piękna jest, nie? :))