piątek, 31 lipca 2020

Przed wyjazdem.

Kolejny upalny dzień. Aż ciężko wychodzić z domu.

A my, o ironio, lekko podsmarkani. Musiało nas przewiać w nocy. Ale jak tu spać przy zamkniętych oknach? :P

Ponoć nad morzem chłodniej. Cóż, przekonamy się. Choć ze względów katarowych nasz wyjazd opóźni się o dzień, dwa...

Swoją drogą mam nadzieję, że w ogóle ruszymy. Bo jak do tej pory co chwilę coś wyskakuje i sprawia, że dostaję zawału. Na przykład taki Gabryś, który przewrócił się na rowerze. Pół dnia skakał na jednej nodze i jęczał, że boli go kostka. Opuchlizny nie było i generalnie zero śladów kontuzji, ale pierworodny potrafi biadolić bardzo przekonująco. Już miałam czarną wizję pobytu w przychodni lub szpitalu na kontroli (a w tym momencie wolałabym omijać takie miejsca). Aż nagle mnie olśniło. Zrobiłam smutną minę i powiedziałam, że w takim razie skoro noga go boli, to nad morze nie pojedziemy. I normalnie cud nad Wisłą, Gabryś momentalnie wyzdrowiał. Po godzinie nawet już nie pamiętał, w którą nogę się uderzył :P

No ale nic to, mam nadzieję, że za kilka dni będę zapominać o krakowskich smogach i upałach nad morskim brzegiem. I o różnych codziennych troskach...

Potrzebujemy resetu, wszyscy. Ja, specjalista od zarządzania domowymi zasobami ludzkimi i Krzysiek, specjalista od komputerów oraz domowego działu budowlanego :P A dzieciom też dobrze zrobią te dwa tygodnie, które potem będziemy wspominać długo...

Pakowanie w toku. Część ubrań już posortowana tkwi w torbach. Inne czekają na swoją kolej. A ja już mam schiza, że zapomnę zapakować czegoś bardzo ważnego O.o Leki, dokumenty, kosmetyki, pieluchy dla Michałka... Dzieci. Tyle ważnych rzeczy do zabrania, weź tu człowieku pamiętaj o wszystkim :P

A już jutro jedenasta rocznica naszego ślubu. Będziemy świętować <3

Dzień po ślubie też wyjeżdżaliśmy nad morze... I jakoś tak mniej tego pakowania było, plecaki, namiot... Potem noc spędzona w pociągu na podłodze pod drzwiami toalety :P bo taki tłok był. Spacery po plaży tylko we dwoje. Pięknie było... Teraz też jest, choć inaczej. Ale każdy czas ma swój urok. Dojrzałość z gromadką wilczków u boku również jest fajna, choć zupełnie inna. Nawet jeśli zamiast o szaleństwach nadmorskich myślę teraz o tym, co będę gotować tam na obiad, żeby wszyscy się najedli, a ja nie zmęczyła staniem przy garach. Też chcę odpocząć :P

Swoją drogą pamiętam, jak jedenaście lat temu myślałam z lekkim przerażeniem o rodzicielstwie. Chcieliśmy mieć te pięcioro-sześcioro dzieci, taki był pomysł od razu ;) A z drugiej strony w mojej głowie to było takie totalnie egzotyczne i sobie myślałam - o maaatkooo, jak ja dam radę z piątką jakiś obcych bachorów? (bo wtedy te jakieś tam wymyślone dzieci były jednak obce).

I w tym tkwi haczyk, że w momencie narodzin (a czasem nawet wcześniej) dziecko przestaje być obce. A potem jest coraz bardziej oswajane i znane.

Dobrze jest budzić się i zasypiać w domu pełnym oswojonych, bliskich osób. Dziękuję za to, Boże :*

niedziela, 26 lipca 2020

Kurs na...

Upalna niedziela.

Byłam rano z czwórką w kościele, Krzysiek został z Michałkiem w domu. Gdy wróciliśmy, już na podwórku poczuliśmy aromat brownie. Dobrze mieć męża, który piecze ;) Zrobiłam szybko spaghetti z mięsem i grzybami. Zjedliśmy, a potem... leniwe popołudnie. Ciepło, nic się nie chce.

Dzieciaki się przewalają po pokoju, nadrabiając zaległości towarzyskie. Starszaki wczoraj wrócili, zadowoleni bardzo. Chyba też się będę musiała wybrać do Krynicy, tęskni mi się za tamtymi stronami. I za Wysową, chyba jeszcze bardziej. Za cerkwiami i zrujnowanymi cmentarzami, pochowanymi gdzieś po krzakach. Choć teraz większość z nich wygląda lepiej niż w czasach mojego dzieciństwa, odnowiona, odnaleziona...

Ale choć Łemkowszczyzna woła, to na razie obieramy kurs na Kaszuby... Które stały się równie bliskie memu sercu :) Jedna ziemia odkryta w dzieciństwie, druga w dorosłym życiu, z własnymi dziećmi. I obie wzywają.

Także ten, kilka dni planowania, pakowania. A w piątek wybywamy. Mam nadzieję, że pogoda dopisze, a droga będzie bezpieczna. Już się cieszę na podróż, nie lubię siedzieć w domu.

A dziś wspomnienie Anny i Joachima. Coś takiego jest w tych postaciach, że na samą myśl o nich robi mi się ciepło i spokojnie. Jakbym usiadła u babci w fotelu, z filiżanką poziomkowej herbaty i kawałkiem placka z truskawkami. Może tak będzie w niebie... W pewnej odsłonie, bo tam będzie pewnie tak pięknie i bogato, że umiem sobie wyobrazić tylko jego cienie.

Anna, Sara, Elżbieta... i Maria. Mam do nich słabość, bo wszystkie czekały... i się doczekały. Mogły dotknąć Pana Boga. Warto czekać po cichu, robiąc swoje.

Niebo. Ta ojczyzna woła najbardziej. A na razie łapiemy jej odblaski, w górach i nad morskim brzegiem.

wtorek, 21 lipca 2020

Sielanka.

Świat jest piękny... :)

Powyżej zdjęcia Gabrysia z ostatniego weekendu.

A teraz mam parę dni dla siebie, bo starsza trójca wybyła z dziadkami w góry. Jestem tylko z młodszą dwójką, także total relax ;) Mam nadzieję, że trochę odsapnę, a trochę załatwię zaległych spraw.

Dziś udało mi się jedno i drugie, tour de Kraków z maluchami i odhaczanie różnych rzeczy. Po drodze zabawa w Parku Jordana i lody :) a na końcu w oczekiwaniu na pociąg kurczak i fryty z KFC, po raz pierwszy od nie wiem jakiego czasu... Zwykle bywaliśmy tam często, teraz wirus zrobił swoje. Centrum miasta raczej omijamy.

I tak będzie pewnie do soboty wieczorem, potem pranie ciuchów przywiezionych przez trójcę i szykowanie się na dwutygodniowy wypad nad morze całej naszej siódemki, więc będzie grubo. Ale nie mogę się doczekać :) i wizyty u Kaszubów ofkors!

Dziś wieczorem położyliśmy wcześnie maluchy spać i już o ósmej zasiedliśmy w pustej kuchni nad planszówką. Żyć, nie umierać ;)

Zwłaszcza że wygrałam. Jak to mówi Gabryś zawodzącym tonem: "Bo mama to zaaawszeee wygrywaaa!".

I tak ma być :P

wtorek, 14 lipca 2020

Będzie dobrze...

<3 <3 <3 <3
dla pewnej czwórki ukrytych jeszcze dzieci.

Nie pisałam na blogu nic o wyborach. Celowo, po co podgrzewać i tak gorącą atmosferę. Poza tym mam przeczucie, że niezależnie od wyniku, można zachować spokój. Najważniejszych wyborów dokonujemy każdego dnia, decydując, czy robimy coś dla drugiego, czy zostajemy w kokonie swoich spraw i problemów. To czy będzie ten prezydent, czy tamten, to tylko dekoracja... Oczywiście trzeba głosować zgodnie ze swoim sumieniem, ale na tym koniec. Nawet w najbardziej niesprzyjających warunkach można mieć pole do dobrego działania.

Mam na to pokój trochę podobny do tego, który bije z powyższej piosenki. Będzie dobrze, choć to tylko ziemia...
Wiele bliskich mi dobrych ludzi głosowało zupełnie inaczej niż ja. Niczego to nie zmienia między nami. I tak powinno być. Kartka w urnę, a potem idziemy śmiać się i żyć razem. Żadnego rozdzierania szat i plucia na siebie. Niezależnie od wyniku. Bo żaden wynik nie jest końcem świata.

Nie jestem w stanie euforii, nie rozumiem też żałobnych tonów. Ale każdy ma prawo odczuwać po swojemu, dopóki szanuje uczucia drugiego.

Proszę, nie piszcie w komentarzach o polityce :) Niech zostaną miejsca wolne od tego. Takie jak ten blog.

U nas przekwitły już lipy, czereśnie się kończą... Dziś ciepło. Połowa lipca. Zaczynamy szykować się do wakacyjnej wyprawy. Uda się, mimo wszystko :) I tym żyjemy.

Dobrego dnia! Napiszcie, jak Wam mija lato :)

piątek, 10 lipca 2020

Gonitwa myśli przed weekendem.

Piątkowy wieczór... Tydzień pełen wrażeń, planów, zadań... Chociaż jako że przed chwilą przeczytałam o tym, co porabia Kaszubka, mam wrażenie, że leżę i pachnę :D A dzieci mnie ofkors wachlują i przynoszą drinki z parasolką ;)

Ciężko mi zebrać myśli, galopują... Ciężko uciszyć pewne lęki (strach o dzieci). Ciężko cierpliwie czekać na spełnienie pewnych nadziei (pisanie książek). Ciężko, choć pięknie, po raz setny robić to samo, każdego dnia. Zawias mam.

Na horyzoncie konkretne domykanie strychowego remontu i umawianie się z ekipami do różnych zadań. Naprawdę mega szacun dla Krzyśka, że to ogarnia, że sam się uczy, co trzeba zrobić, no i że na to zarabia... A po pracy i po dłubaniu na górze pomaga mi przy dzieciach. Tacy faceci (co dużo robią, choć może mało gadają i trzeba z nich wyciskać komunikaty) powinni lecieć do nieba na skrzydłach. Pewnie, nie raz się kłócimy o różne pierdoły, bo jesteśmy wybuchowi, ale generalnie jestem strasznie wdzięczna za takiego Józefa. I już.

Więc co...

Wzruszam się małym Kaszubiątkiem. Myślami jestem też przy innych maluchach, które rosną w ukryciu.

Jutro weekend. I chrzest pewnej dziewczynki. Będzie pięknie. No, oby... Michasiowi dwa zęby rosną i ma opuchniętą buzię, dwie nocki zarwane za nami, oby jutro było ok. Chcemy być w komplecie.

Piosenkę piękną znalazłam przed chwilą, słowa, muzyka i obrazy - uczta...

Posłuchajcie :)

Ze specjalną dedykacją - dla Kaszubki :*

poniedziałek, 6 lipca 2020

Cuda w codzienności.

Poniedziałkowy wieczór. Po upalnym dniu gwałtowny deszcz i zjazd temperatury o dobre 10 stopni, z 30 do 20. Gdy ulewa minęła, wybrałam się do sklepu - zużyliśmy dziś 5 litrów mleka i nie miałabym jutro co wlać do kawy. A jak kawa to jak dla mnie tylko latte, słodzona. Żeby sobie nie psuć wtorkowego poranka, myk myk... do sklepu. Wychodzę za róg, patrzę... A tam tęcza, dokładnie nad naszym domem. Piękne niebo we wszystkich kolorach i niesamowicie podświetlone chmury, a z naszego dachu wyrastał łuk barw... 

Przypomniał mi się Noe i obietnica Pana Boga, że tęcza będzie znakiem przymierza. Od razu mnie to podniosło na duchu, bo przez ten drobny znak dotarło do mnie, jak bardzo się Bóg do nas przyznaje, jak bardzo pomaga w codziennych zmaganiach.

Bo najtrudniej robić kolejnego dnia to samo i nie dawać się zniechęceniu. To nie znaczy, że mamy się nie zniechęcać - to chyba niemożliwe, żeby nie czuć się czasem w ten sposób. Ale żeby znaleźć w sobie siłę, wstać i iść dalej, robić swoje. Chociaż znowu się zawaliło i tyle rzeczy zrobiło nie tak dobrze, jak by się chciało...

Chociaż - jak dziś - dzieci są głośne, najmłodsze źle znosi upał, w głowie pulsuje ból, a tu po raz kolejny trzeba wyczyścić stół i podłogę w kuchni, zrobić kolejny posiłek dla wszystkich i nie wybuchnąć, gdy jedno z dzieciaków po raz kolejny ucieka i się chowa, zamiast wykonać swój obowiązek.

Zmęczona, rozczochrana i zła na siebie Riv wychodzi na chwilę z domu i widzi tęczę.

Jest miejsce na cuda i piękno w tej rozlazłej czasem codzienności.
 Tak w podobnym temacie, Szustak.

A wczoraj byliśmy w górach. Nie sami, z dziećmi... Więc momentami było pod górkę nie tylko dosłownie :P Ale potem wszyscy byli zadowoleni. Dotarliśmy na szczyt, najedliśmy się borówek, pooglądaliśmy piękne widoki. Fajny dzień razem. Po powrocie do auta podjechaliśmy do pobliskich Wadowic na mszę, a potem na lody. Dzień pełen różnych zmagań, ale było za co dziękować.