niedziela, 31 października 2021

Pierwszy dzień po zmianie czasu.

Samotna niedziela po samotnej sobocie.

Czasem tak jest, że chociaż pełno ludzi dokoła, to jest się samemu. Tylko schować się nie ma gdzie.

Jutro zaczyna się listopad.

Co chciałabym dostać na urodziny?

Więcej przestrzeni i własny salon nie zawalony rzeczami dzieci.

Ale pewnie nie dostanę, więc w sumie...

Po prostu czasem chciałabym nie musieć być dzielna.

Wystarczą nowe kolczyki.

I może praca nad książką o niebieskim domu?

Dziś ciemność przyszła wcześniej i bardzo wybiła z rytmu.

Brrr.

***

Dopisek: Dobra, już mi lepiej. Zmiana czasu to jakaś masakra, zwłaszcza ta zimowa.

Moje stado wróciło z imprezy, znowu jest wesoło :)

wtorek, 26 października 2021

Zwroty akcji.


No nie ogarniam.
 
3 dni wyciszenia na modlitwie nad Zalewem Czorsztyńskim. Piękne dni.

A potem..

Ela złapała zapalenie ucha.

Ania zapalenie oskrzeli.

Misiek ma smarki do brody.

Zgubiliśmy klucz do domu i trzeba było sforsować zamek.

A nasz dom w międzyczasie opanowało stado myszy. Wygryzły dziurę w kuchni i nabrudziły dosłownie wszędzie.

Hmm.

Mam ochotę ciepnąć to wszystko i wrócić w góry :)

Ale tymczasem zamiast sprzątać dalej - zrobiliśmy sobie z dzieciakami popcorn i pianki. I będziemy oglądać bajkę :P

niedziela, 17 października 2021

Czekać i patrzeć z ukrycia, jak rośnie...

Niedziela.

Pierwszy dzień od początku września, kiedy możemy odetchnąć...

Uff.

Przed nami wspólne oglądanie drugiej części "Krainy Lodu".

Obiad znowu ze wschodnią nutą, z kurczakiem w roli głównej.

Może jakaś planszówka?

I wieczorne moje pisanie... W swojej opowieści powoli zbliżam się do Bożego Narodzenia. Może uda się wydać na święta za rok? A teraz z lekką obawą czekam na poprawianie pierwszej książki.

Ktoś (Mortka?) kiedyś mówił, że życie pisarza jest czekaniem - na wydawnictwo, na umowę, na korektę, na wydanie...

W sumie dobrze się składa, bo co jak co, ale czekać umiem.

Gdy się czeka, rosną dzieci, kwiaty oraz książki.

W ziemi naszego ogrodu zamieszkały cebulki przebiśniegów, krokusów oraz tulipanów. Taka zapowiedź, że kiedyś będzie wiosna.

A na razie schodzimy w "coraz ciemniej i coraz zimniej".

Przeczytałam "Anię z Zielonego Wzgórza", tak mimochodem. Dobrze, że Montgomery umiała się tak zachwycić październikiem. Ja już czekam na inną porę, ale myślę że Bogu jest miło, gdy ktoś się zachwyca światem.

Odpoczywam od zachwytu, będę się nim zajmować od przyszłego miesiąca. Chociaż te szkarłatne sploty na pniach drzew są naprawdę niesamowite.

Podobnie jak fioletowe astry w ogrodach, zwane przeze mnie uparcie michałkami.

Ale tak bardzo chciałabym, żeby zakwitły tulipany...

poniedziałek, 11 października 2021

Pierwszy dzień...

Poniedziałek... Zaraz trzeba się zebrać po starsze dzieci.

W kuchni robi się przyrządzony na szybko kurczak z imbirem i kukurydzą (ostatnio mam fazę na dziwne połączenia).

Ania właśnie ze skrzywioną miną zjadła parę łyżek deseru owocowego. Błe. Na razie rządzi mleko i chrupki...

Misiek dokazuje i zaraz zostanie w domu z pracującym Krzyśkiem. Hm. Ciekawe, co wymyśli tym razem.

Rano podczas mojej krótkiej łazienkowej nieobecności wylał pół jogurtu na swoją zabawkową śmieciarkę i stół dookoła.

Nawet się nie wkurzyłam, bo to było już po tym, jak spektakularnie zaspaliśmy i ze wszystkim spóźniliśmy się już na początku dnia.

Pewnie dlatego, że do późna wysyłaliśmy maile o dniu nauczyciela i innych szkolnych sprawach (których jest pierdyliard i bywa że mi się mylą np. daty wycieczek...). A weekend, chodź piękny, był też lekko wyczerpujący i prawie w całości poza domem.

Potem późnym rankiem reanimacja przy bagietce z masłem czosnkowym na ciepło i Szymiku. Zamawiałam książkę Rafciowi na Bonito, to zamówiłam też sobie. Jak Rutka i Alicja twierdzą, że Szymika warto znać, to trzeba się podciągnąć ;) Miała być poezja na pierwszy rzut, wyszła teologia. Do porannej kawy też spoko ;)

Uhh. Fajnie się posiedziało, ale trzeba się zbierać...

Dobrego tygodnia :)


poniedziałek, 4 października 2021

W rytmie przyrody.

Zdjęcie z niedzielnego wieczoru nad jeziorem. Woda, niebo, światło słońca... I my. Dobry dzień. Stojąc na brzegu i słuchając szumu fal nagle miałam jakiś przebłysk - wspomnienie podróży poślubnej. Podobne kolory, podobne zapachy...

I dodarło do mnie tak wyraźnie, jak bardzo mogę być wdzięczna. Jest inaczej, już nie romantycznie tylko we dwoje - ale ile fajnych ludzi mamy wokół siebie!

Na przykład ten na tle wody, najstarszy :)

Poza tym jakoś tak ostatnio jesień nawet mi się podoba. Gdyby tylko następowała po niej od razu wiosna - byłoby jeszcze lepiej ;) (Ale kupiłam cebulki krokusów, przebiśniegów i tulipanów. Będzie na co czekać i czego wyglądać za oknami.)

Na przykład ptaki przylatujące do naszej stołówki pod orzechem... Nigdy ich nie ma tyle, co o tej porze.

W sobotę zbieraliśmy się do wyjazdu, przypięłam najmłodszych i już miałam wsiadać do auta, a tu nagle z drzewa spadła mi pod nogi sikorka. Śliczna, niebieska, modraszka. Oczywiście zaliczyłam stan przedzawałowy, bo na początku wyglądało to kiepsko. Ale wzięłam ją na ręce i powoli się uspokoiła, ułożyła skrzydła, nóżki. Musiała się mocno potłuc i przestraszyć, ale na szczęście nie połamała. Dałam jej pić (mina Krzyśka bezcenna - nie zauważył co się stało i nagle myślał, że poszłam do łazienki polewać wodą niebieską maskotkę... potem się zorientował, że maskotka jest żywa i po kropelce pije mi wodę z palca). Odłożyłam  ogrodzie w bezpieczne miejsce z dala od psów, kotów i dzieci. Doszła do siebie, odleciała.

Ale bardzo przyjemnie było trzymać w dłoniach takie małe niebieskie stworzonko.

Aha, znowu nad rzeką widziałam zimorodka ostatnio. Śmignął jak błękitna strzała.

I ryjówki (małe stworzonka, ale bez skrzydeł i z długimi ogonami) wprowadziły nam się pod podłogę i robią raban po nocy. Nic do nich nie mam, ale wolałabym bezkrwawo wypłoszyć, tylko jak?

Przed nami październik. Wyciągnęłam "Anię z Zielonego Wzgórza" i czytam.

Dzięki powieściom dla dzieci świat jest bardziej kolorowy :)

A po nocach piszę swoją, czwartą już. Dobrze mieć taki skrawek czasu tylko dla siebie i swoich pasji.