czwartek, 27 lutego 2014

Tłusty i spokojny ;)

Tłusty czwartek... Jako że u nas lodówka świeci pustkami (jak zawsze pod koniec miesiąca), wybyliśmy zjeść zapasy moich rodziców. Po porannym chudym śniadaniu w domu, chłopcy z radością biorą udział w zawodach "kto więcej zje u babci". A ja mam chwilę spokoju i mogę posiedzieć przed kompem. I nie sprzątać. Nie gotować. Nie rozdzielać walczących zbójów i nie masować guzów powstałych w wyniku pobicia przez przeciwnika kawałkiem drewnianego toru.

Spokój... Dla mnie to lepsze niż pączki. Choć zjadłam już dwa. Albo trzy. Nie pamiętam, leżały przede mną, to zjadłam :P Liczenie kalorii to nie moje hobby.

Ostatnio miałam lekki kryzys, ale teraz to chyba już tak będzie, aż do rozwiązania. To napięcie i niepewność pod koniec zawsze mnie wykańczały. W dodatku nic tylko bym spała. I czuję się oczywiście winna, że jestem teraz taka nieruchawa i tylu rzeczy nie mogę. Że chłopcom się ze mną nudzi czy coś, a dom zarasta. Ale nie mam już poweru, żeby ścierać podłogę w kuchni za każdym razem, jak dzieciaki wysmarują ją mąką, ciastem czy farbami. I w ogóle huśtawki nastrojów mam i potrafię ryczeć z byle powodu. Albo się wściekać i potem martwić, że nawrzeszczałam na chłopców o jakąś bzdurę. Choć oni to się już chyba nie przejmują :P Nawet matka melancholijno-choleryczna może spowszednieć w końcu.

Przynajmniej nie jestem typem milutkiej, nadopiekuńczej i zorganizowanej mamusi. Zawsze przerażał mnie ten model.

Wczoraj lekiem na kryzys była wieczorna liturgia. Bóg przytulił, dał czytanie o ocieraniu łez (z Izajasza) i ewangelię o radości z narodzenia Jezusa. Zawsze jak podczas ciąży zaczynam się strachać, to akurat słyszę ten kawałek z Łukasza. I też jest to bardzo wymowne, bo to jak słyszeć "Nie martw się, już niedługo dziecko się urodzi i też będziecie się cieszyć z małego cudu".

Dziś już mi lepiej. Oby do soboty. Oby do kwietnia. Jeszcze tylko miesiąc... Zostaje mi czekanie i nadzieja, że będzie dobrze.


A to moja Kinder-Niespodzianka :)

niedziela, 23 lutego 2014

Krakowska bohema w ósmym miesiącu.

Jako przykładna matka dwóch synów i kobieta w ósmym miesiącu ciąży, pół niedzieli spędziłam na mieście gadając z przyjaciółką. Krzysiek z chłopakami mieli czas dla siebie, spacerowali nad Wisłą, a potem urzędowali sobie w domu. Wróciłam akurat kiedy chłopcy szli spać, więc mogliśmy pomodlić się razem i poprzytulać jeszcze.

Kurcze jak bardzo potrzebowałam tego czasu dla siebie, bez takiego resetu ciężko przeżyć kolejny tydzień. Jednak "siedzenie w domu z dziećmi" to jak dyżur 24h na dobę, bez końca. W nocy też wstaję na każde zawołanie, bo Krzysiek nawet jak się obudzi, to nie wie, co się dzieje :) Także jakbym była do dzieci przywiązana linką. Potem samej ciężko mi się oderwać, nawet dziś się wahałam, czy jednak dnia nie spędzić z nimi... Ale na szczęście wsiadłam w tramwaj i wylądowałam u Alnilam.

Potem jadłyśmy ryż po indyjsku i czekoladki prosto z Sycylii ;) Kath pomalowała mi paznokcie na czerwono i obdarowała różnymi olejkami do włosów, także poczułam się jak celebrytka w SPA, a nie wieloryb tuż przed rozwiązaniem. Dobrze jest odpocząć, zwłaszcza z przyjaciółką :) A potem poszłyśmy do knajpy na grzańca (ona) i czekoladę z bitą śmietaną (ofkors ja). I gadałyśmy, gadałyśmy... Dobrze mieszkać w Krakowie, bez tego kawiarnianego klimatu raz na jakiś czas trudno by mi było żyć. W dodatku akurat byłyśmy na Brackiej. Tej Brackiej:


Także u siebie, bo i piosenka jest mi bliska od dzieciństwa, no i studiowałam te pięć lat praktycznie za rogiem.

A teraz siedzę już w domu, zaraz relaks  w wannie, a potem spróbuję zasnąć. Ostatnio zasypianie jest hardkorem, bo dziecię najmłodsze właśnie wtedy zaczyna mi wiercić dziurę w brzuchu, dosłownie i od środka. Tylko się zastanawiam którą kończyną to czyni i czy odwrócone już prawidłowo, czy jednak uparcie trzyma główkę w górze...

Gabryś z Rafałkiem dokazują na całego i stanowią coraz bardziej zgrany duet. Ostatnio zrzucali razem z hukiem książki z półki, wybierając lekturę dla siebie. Potem Gabryś popatrzył na mnie i powiedział z pobłażaniem: "A teraz ty sobie poczytaj jakąś książkę dla dorosłych dzieci... a my sobie poczytamy taką dla NORMALNYCH dzieci!"

Zaiste, dobrze że miałam przy sobie odpowiednią lekturę i mogłam wykonać polecenie bez szemrania.

wtorek, 18 lutego 2014

Znów wędrujemy ciepłą ziemią...

Znów wędrujemy ciepłym krajem,
malachitową łąką morza.
Ptaki powrotne umierają
wśród pomarańczy na rozdrożach.
Na fioletowoszarych łąkach
niebo rozpina płynność arkad.
Pejzaż w powieki miękko wsiąka,
zakrzepła sól na nagich wargach.
A wieczorami w prądach zatok
noc liże morze słodką grzywą.
Jak miękkie gruszki brzmieje lato
wiatrem sparzone jak pokrzywą.
Przed fontannami perłowymi
noc winogrona gwiazd rozdaje.
Znów wędrujemy ciepłą ziemią,
znów wędrujemy ciepłym krajem. 


K.K.Baczyński, Znów wędrujemy

Powiało ciepłem i przypomniała mi się ta piosenka w wykonaniu Turnaua. Kolejny dzień grzaliśmy się w słońcu na spacerze i słuchaliśmy śpiewu ptaków. Nad nami śmigały samoloty. Nie chciało mi się nic mówić... tylko przytulić się do drzewa i zasnąć. Obserwowaliśmy z chłopakami pierwsze bazie, pączki i przebiśniegi. Mam tylko nadzieję, że nie zaatakuje ich przymrozek. Oby wiosna już przyszła tak na dobre. W tym roku nie mam siły na śnieg w kwietniu. Póki co prognozy są pomyślne...

Nie mogę się doczekać widoku kwitnących magnolii, migdałków i bzów.

piątek, 14 lutego 2014

O trójce moich szkrabów.

Dokładnie za miesiąc będziemy świętować drugie urodzinki Rafałka... Rosną mi dzieciaki w oczach. Oby najmłodszy też się urodził bez problemów i tak śmigał w górę, będziemy mieć coroczne wiosenne kombo urodzinowe ;) Tylko ja jestem jesienna z naszego stadka.

Rafałek przygotowuje się do urodzin w sposób werbalny, mianowicie coraz więcej (prostych) słówek powtarza i mówi, także może w końcu będę mieć dwie gaduły na stanie. A nie starszego mądralę i młodszego stękacza z wyciągniętym paluszkiem wskazującym :P Jego najnowszym odkryciem jest "tak" i "nie", oczywiście wykorzystuje głównie znajomość tego drugiego... Skończyło się kręcenie główką, teraz jest czarujący uśmiech i "nie", plus oczywiście bezczelne patrzenie prosto w oczy.

A Gabryś udaje, że nauczył się czytać i wymyśla dzikie historie, przesuwając palcem po tekście w książkach. Udaje też rozmowy telefoniczne, żeby nauczyć Rafałka (póki co braciszek załapał "halo?"). Monologi wgniatają mnie w krzesło ;) Generalnie jak zwykle mistrz słowa.

Miałam w tym tygodniu badania kontrolne, najpierw u mojej lekarki, potem w szpitalu. O ile ta pierwsza jak zwykle uspokajająca (wszystko ok, Maleństwu się dalej nie spieszy - i całe szczęście, bo naprawdę przy tym nacisku to mam wrażenie już, że mi może wylecieć w każdej chwili na podłogę :P)... o tyle po drugiej, wczorajszej, mega wnerw. 

Trafiłam na młodego, narwanego lekarza, który się bulwersował, że nie wyraziłam zgody na amniopunkcję. Nie wiem po jaką cholerę miałabym robić to badanie, wyniki bez zmian i jakoś nikomu do tej pory to nie przeszkadzało. Poza komorami asymetrycznymi wszystko jest ok. A taka akcja mogłaby naprawdę dużo spieprzyć, o wywołaniu wcześniejszego porodu nie mówiąc :/ Ja tu się martwię, żeby do kwietnia dotrwać, a tu taki zonk. Wyszłam z gabinetu, siadłam za rogiem i para mi buchała z uszu jeszcze przez jakiś czas. Na szczęście obok kliniki był kościół, więc mogłam tam dojść do siebie. Ale smętnie mi było i tak, na emocje nic nie poradzę.

W ogóle ciężko mi, trudno mi się zajmować chłopakami już. 16 kg na plusie i przeciążony kręgosłup, a dodatkowo oczywiście nasilające się przedporodowe lęki. Delicje. Dobrze, że dzieci mam fajne, naprawdę mi pomagają i nie mam problemów z nimi. Tyle że zmęczona już jestem i na bezdechu.

Dzieciaczek waży 1600g, póki co odwrócony zadem do dołu. Mam nadzieję, że zmieni pozycję, bo nie mam ochoty na cesarkę :P Poza tym lepiej dostawać kopa w żebra, niż w pęcherz. Nacisk na żebra tak nie wpływa na życie.

Dobra, chyba będę kończyć i zabiorę się za budowanie wieży z piankowych puzzli, obiecałam. Pytanie czy po opchnięciu talerza łazanków dotoczę się do drugiego pokoju. Ech, z nostalgią i wielkim wzdechem oglądam fotki z zeszłego roku i moją figurę sarny :P

niedziela, 9 lutego 2014

Z Armstrongiem w tle.

Leniwa niedziela... Wróciliśmy ze spaceru, na którym karmiliśmy chlebem kozy, a potem z wysokiego pomostu obserwowaliśmy przejeżdżające pociągi. Powietrze pachniało wiosną i już jakby marcem. Żywą ziemią.

A mnie było żal, że nie mogę zamienić się w niedźwiedzia i faktycznie pod koniec marca obudzić. Nie żeby mi teraz źle było... Ale w ostatnim czasie trochę znajomych ciężarówek urodziło i już zaczęło mi się na serio tęsknić za małym dzieciaczkiem. Jakoś tak bardziej niż dotychczas nawet. A tu dopiero ósmy miesiąc się zaczyna i wypadałoby go przetrwać, podobnie jak następny zresztą...

Właśnie czekamy aż się upiecze ciasto w piekarniku. W tle leci Louis Armstrong (ostatnio chłopcy mają fazę na niego i Mozarta, bo tatuś lubi). Siedzę i chyba się nie ruszę... W ostatnim czasie Maluszek musiał chyba bardzo urosnąć. Kręgosłup boli na maksa i coraz ciężej mi gdzieś wyjść. Nawet naczynia zmywam na raty, bo wymiękam stojąc przy zlewie. Ruchy Maleństwa stały się dla mnie trochę bolesne i nieprzyjemne. Jakby Obcy mi się przewiercał przez wnętrzności :P Wczoraj poszłam sobie morfologię zrobić - czego nie lubię - i dzieciak chyba wyczuł moją niechęć do igieł, bo kopał jak zwariowany. A ja musiałam grzecznie siedzieć na miejscu, ignorując jego próby przesunięcia mi żeber w stronę gardła :)

Rafałkowi wychodzą kły i biedaczek wszystko wsadza do buzi. Na szczęście nie jest przy tym marudny, po prostu ma mega ślinotok i wtula nam pyszczek w ręce. Nasza mała przylepa :) Niby urwis taki, a jednak strasznie dobry i kochany. Gabryś - ten ponoć wrażliwy - z kolei broi ostatnio na potęgę i ciągle ląduje w łazience za karę. W sumie mnie to cieszy, bo fajnie że są tacy zrównoważeni i obaj potrafią zarówno zbójować, jak się przejmować innymi. Rosną chłopaki zdrowo. A ja czuję się coraz spokojniejsza jako mama. 

Jednak najtrudniej jest na początku, pierwsze dzieci to takie przecieranie szlaku. Potem człowiek nabiera wprawy i domowa rzeczywistość jest mniej kosmiczna i przerażająca. Jeszcze pamiętam te obawy, kiedy rodzili się chłopcy i wszystko mnie przytłaczało. Czułam się strasznie winna i bałam się, że nie dam rady jako mama. Niepotrzebnie - wszystko jakoś ułożyło się samo. I teraz to do mnie dociera, kiedy patrzę na smyków, jak się razem bawią, jak rozrabiają. Nie ma się co martwić na zapas :)

środa, 5 lutego 2014

W stronę Narni.










Wczoraj zrobiliśmy sobie spacer do sklepu po modelinę i farbki (zima sprawiła, że odkrywamy w sobie pokłady artystycznych talentów :P). Dobrze, że wzięłam aparat, bo przez przypadek powstała urocza sesja zdjęciowa. Jak patrzę na dzieci brykające w śniegu między drzewami, to tylko Narnia mi się przypomina :) Dodam tylko, że - niestety nie można tego poczuć patrząc na fotki - w tle śpiewały ptaki, słońce grzało nas mocno, a spod śniegu ziemia pachniała już wiosennie. I taką pogodę lubię, kiedy jest jeszcze biało, a jednocześnie w miarę ciepło (byłam w rozpiętym płaszczu i bez czapki, ha!). Aslan is coming!

Kurcze same wesela nam się szykują w tym roku. O trzech wiedzieliśmy od dawna, a tu jeszcze Ren się zapowiedziała na koniec kwietnia nagle. Puff, pozostaje mieć nadzieję, że urodzę w kwietniu szybko i zdrowo, a potem z trójeczką będziemy szaleć tak co miesiąc średnio. Ostatni się żeni mój brat na początku sierpnia, przypadkiem będzie to dzień po naszej piątej rocznicy ślubu :) Oby to był dobry rok dla nas wszystkich.

poniedziałek, 3 lutego 2014

Luty, spokój, czekanie... Zawias nasz przedwiosenny.

Styczeń minął jak z bicza strzelił. I dobrze, bo go nie lubię ;) Luty może przejść równie szybko, bo też jest jak flaki z olejem - nic się nie dzieje, nie ma o czym pisać. Do wiosny jeszcze daleko, póki co szaro i łyso. Pewnie, dobrze się bawimy razem w domu, ale tęskni nam się za zieloną trawką, ciepłem i spacerami...

Dziś na szczęście po dwóch tygodniach mrozu mamy odwilż i pogodę prawie wiosenną. Godzinę szaleliśmy na podwórku, dopóki Rafałek nie odkrył kałuży na podjeździe i w niej nie zanurkował. Poza tym miałam niezły ubaw, bo pod garażem zrobiła nam się ślizgawka i co chwilę któryś z chłopaków lądował rozpłaszczony na ziemi.

Weekend minął nam spokojnie, odpoczęliśmy razem w piątkę ;) Maluszek szalał w brzuchu, bracia dookoła i było wesoło. Pomijając lekkie objawy rotawirusa u mnie i Krzyśka, no ale przeżyliśmy jakoś. Zauważyłam, że przestałam prawie zwracać uwagę na swoje choroby, za to prawie dostaję zawału, kiedy coś jest dzieciakom.

A dziś tak patrzę na suwaczek i mi się westchnęło. Już 30 tydzień! Jeszcze 10 (no, 8 do donoszenia) i koniec. Kurcze, mam nadzieję że przetrzymam jeszcze luty i marzec bez niespodzianki... Póki co wydaje mi się, że jest ok, wizytę u lekarza mam za tydzień. Chłopcy już się nie mogą doczekać dzidziusia, przychodzą i dotykają brzucha, nawet Rafałek ostatnio się zrobił mega kumaty i też przestał być obojętny na młodsze rodzeństwo. Wieczorem jak się pytam, za kogo się pomodlimy, to Gabryś nawet nie zdąży powiedzieć, że za dzidziusia. Bo już Rafałek pokazuje paluszkiem na mój brzuch (generalnie jego aktywność podczas wieczornej modlitwy wzrosła ostatnio i przestał być biernym słuchaczem).

Poza tym poszperałam w necie, co się będzie działo z Maleństwem w tym tygodniu:

30 tydzień ciąży - skóra dziecka już jest na tyle gruba, że nie widać tej siateczki naczyń krwionośnych ale nadal jest jeszcze trochę pomarszczona jednak do 40 tygodnia braki wypełni tkanka tłuszczowa i będziesz miała gładziutkiego malutkiego różowego bobaska. Dziecko jest coraz mniej aktywne a jego ruchy mniej gwałtowne, ponieważ ma coraz mniej miejsca albo świadczy to o ułożeniu w tzw. pozycji startowej czyli głową w dół. Poza tym kurczące mięśnie przepony niekiedy płyn owodniowy dostaje się do płuc i wtedy maluszek ma czkawkę odczujesz to jako miarowe pulsowanie na brzuchu. Wątroba i śledziona przestają tworzyć krew a przejmuje to tylko i wyłącznie szpik kostny. Dziecko mierzy ok. 38-39 cm od główki do pięt i waży ok. 1400 gram. 

Coraz częściej myślę o rozwiązaniu. Traumy mam dwie: brak skurczy i groźba cesarki (pogabrysiowa) oraz urodzenie wcześniaka (porafałkowa). Zobaczymy, jak się to ułoży tym razem. Jedno jest pewne - nie mogę się doczekać widoku małej buzi... I bardzo się boję, żeby nic się złego nie podziało w międzyczasie. Ale to już w rękach Boga. Muszę teraz dużo odpoczywać i uważać na siebie...

A to kołysanka, która mnie uspokaja ostatnio. Swoją drogą chłopaki też ostatnio bez paru kołysanek nie idą spać - także co wieczór śpiewamy razem. A potem robi się cicho... Uwielbiam patrzeć na ich śpiące buźki, takie spokojne i niewinne. Zawsze wtedy zapominam, ile razy w ciągu dnia chciałam rozbójników obedrzeć ze skóry ;)