poniedziałek, 24 lutego 2020

Nostalgicznie w lutym jeszcze.

Mam ochotę usiąść gdzieś w dziczy, z dala od miasta. W zeschłej trawie, może podmokłej. I po prostu gapić się przed siebie w ciszy. Najlepiej na góry lub las. Żeby wylazło ze mnie to wszystko, co w szalonym pędzie się poodkładało.

Taki przedwiosenny zawias...

Tylko w środku, w rzeczywistości czasu na to brak. I znowu Pan Bóg woła do rzeczy, które by mnie normalnie przerażały - gdyby nie świadomość, że to On bierze za to odpowiedzialność. I ja nie muszę się o nic martwić. A już na pewno nie tym, że wychodzę do obcych ludzi i mówię - bo to nie od siebie będę mówiła. To znaczy taką mam nadzieję ;) Tak czy owak, takim Szustakiem bym być nie mogla, bo bym zwariowała. No ale ważne żeby każdy robił to, do czego się nadaje. A po Langustę sięgam zawsze, jak mam trudniejszy czas. Wczoraj słuchałam chyba ze dwie godziny :P

Już jutro przestanę być mamą niemowlaczka. Rocznica narodzin Michałka. Śmignęło. Porusza mnie to, jak dzieci rosną, zmieniają się. I jak Pan Bóg je prowadzi ich własną drogą.
Michaś. Luty 2019.
Tak to było :) A jak wygląda Michałek teraz, można sobie zobaczyć w poprzednim poście. W morskim kolorze nadal mu do twarzy ;)

Luty powoli się kończy. Miesiąc naszych z Krzyśkiem pierwszych pogaduszek, no i pierwszej randki, te 13 lat temu. Wtedy wszystko nam się zaczęło. A teraz pięcioro sporych już wilczątek w domu. Wspólnym domu.

Nawet jeśli czasem jest pod górkę, to mamy za co dziękować!

Za wspólne szlaki, górskie i nadmorskie. I nie tylko.

Tak mi dziś nostalgicznie wyszło :)

wtorek, 18 lutego 2020

Ostatni tydzień przed urodzinami Michałka i Wielkim Postem.

Cześć, cześć! Tu Michaś :) Za tydzień kończę roczek! To mój ostatni tydzień bycia niemowlakiem, cokolwiek to znaczy. Ale numer, nie? :D Mama twierdzi, że zleciało aż za szybko i że przecież dopiero co mnie urodziła. A tu dwanaście miesięcy śmignęło i znów kwitną przebiśniegi... Nawet krokusy żółte ostatnio widziałem z mamą w ogródku. Przedwiośnie w Krakowie. I Tłusty Czwartek, już za dwa dni. Tym razem skosztuję domowego pączka razem z resztą rodzeństwa.

Apropos dobrego jedzenia, byłem w niedzielę razem z rodzicami i najstarszym bratem na sushi. To było takie wyjście tylko dla Gabrysia, ale ja jestem jeszcze za mały, żeby mnie zostawiać na dłużej - więc się załapałem. Ryż był całkiem całkiem, deser z bananów w sosie malinowym również. Drodzy rodzice, takich wypadów więcej! :D
Co poza tym u nas... Sara już jest zdrowa i poszła do przedszkola. Zostaję w domu sam z mamą. Sprzątamy trochę, ale głównie odpoczywamy i bawimy się razem. Wczoraj poszliśmy na dłuższy spacer, bo odbieraliśmy Elę z baletu. A dziś byliśmy na zaległym szczepieniu w przychodni i byłem bardzo dzielny, bo prawie nie płakałem.

W ogóle rosnę jak na drożdżach. Ciekawe, kiedy zacznę chodzić? Mama mówi, żebym się nie spieszył i wszystko we właściwym czasie. Na razie spaceruję z chodzikiem po pokoju, gdy mam ochotę.

I gryzę wszystko, bo rośnie mi górna dwójka.

Ale generalnie niezły przystojniak ze mnie, nie? Tak jak moi bracia i tatuś ;D
Mogę się bawić klockami, bo ich nie zjadam ;)
W objęciach Rafałka :)

poniedziałek, 10 lutego 2020

Supełek.

Skończyły nam się ferie. Dziś rano dzieci wzięły plecaki, ubrały się ciepło i poszły z tatą w świat...

Zostałam ja z Michasiem. I Sarenką. Bladą, chudą i z podkrążonymi oczami, które wyglądają teraz tak ogromnie na wymizerowanej buzi. Dwa antybiotyki, epizod w szpitalu, tydzień leżenia plackiem w łóżku z wysoką gorączką i brak siły, by dojść nawet do toalety. I noce, kiedy budziła się z krzykiem, że ją boli.

A teraz już ciut lepiej, choć do ideału jeszcze daleko. Bo katar leci dalej, bo ucho pobolewa i odporność generalnie poszła się bujać. Na razie dom i dochodzenie do siebie. Mam stracha, że zaraz znowu coś się przyplącze i cały cyrk zacznie się od początku.

Jest jeszcze kilka rzeczy majaczących na horyzoncie, których się boję. Nie żeby coś złego, ale stres będzie... Tak więc na razie żołądek ściśnięty ze strachu. Wiem że Bóg jest blisko i przeprowadzi, ale wiem też że swojego ograniczonego ciała nie zmienię. I tak boli mnie coraz więcej.

W dodatku u bliskich osób też ciężko. Chciałoby się pomóc, czy nawet być obok i przytulić. A można co najwyżej pisać smsy i maile z zapewnieniami o modlitwie.

Oddychać, przetrwać... Oby do wiosny!

Dziś dmuchnęło tak, że choinka z ogródka obok wylądowała u nas, co prawda na części sąsiadów, ale i tak było ciekawie... Prosto na kablach z prądem. Ale pomijając to wszystko, wiatr przyniósł zapach ciepła i nowej pory roku. Od jutra znowu zimno, ale może już niedługo...

Wychodzi na to, że śniegu w tym roku u nas nie będzie. W Krakowie był parę razy, ale po drugiej stronie miasta. Hm.

niedziela, 2 lutego 2020

Pod górkę.

Już luty. Do pierwszych urodzin Michałka coraz bliżej. Czekam z utęsknieniem na ten początek, na przedwiośnie, wiosnę... Jak zwykle dla mnie początek roku trudny. W ogóle nie lubię początków, planów... Styczeń i wrzesień to dla mnie najtrudniejsze miesiące przestawienia się na nowe. Tak już mam, akceptuję i przeczekuję.

Póki co nie jest różowo. Ugrzęźliśmy w jakiś wrednych wirusach, które masakrują nas po kolei. Są gorączki, kaszel, katar, bóle uszu, takie tam... U wszystkich w kółeczko, końca nie widać. I u mnie oprócz przeziębienia jakieś bóle reumatyczne (?) w dłoniach i stopach, w środę idę na kolejne badania. Podczytuję Matkę Kaszubkę i mam nadzieję, że u nas też nie skończy się szpitalem.

Jakiś trudny ten początek, na obu krańcach Polski.

I nawet nic pisać mi się więcej nie chce. Trzeba przetrwać i doczekać Wielkanocy i nowej nadziei, jak zwykle.

Idę robić kotlety :P

PS. No i jednak szpital... Gdy pisałam notkę, Krzysiek był z dziewczynkami na dyżurze świątecznym. A teraz pojechał z Sarą - chyba zapalenie płuc. Zostaję na froncie sama z pozostałą czwórką. Ech nie tak miało być...

Ale w sumie mogło być też gorzej :P Nie mam co narzekać.

PPS. Nocny dopisek, dostałam info że Krzysiek z Sarą wracają do domu. Zapalenie płuc jest, ale też nowe leki (poprzedni antybiotyk nie zadziałał),  no ale mamy się kurować w domku. Uffff.... Dzięki, Boże!

(btw. cały dzień mi chodzi pogłowie, że dziś święto Ofiarowania...)

Także ten, ferie chorobowe, ale przynajmniej domowe, a nie szpitalne. I oby tak zostało!

A tu jeszcze wrzucam, bo właśnie sobie oglądałam, żeby się odstresować po całym dniu:
WARTO!!!