niedziela, 29 września 2013

Imieniny chłopaków.

Dziś święto archaniołów, a co za tym idzie, imieniny naszych chłopaków :)

Zaczęliśmy nietypowo, bo Krzysiek pojechał z nimi na lotnisko, żeby mogli pomachać cioci Renfri (znowu poleciała do Boliwii i nie wiadomo, kiedy się zobaczymy...). Przy okazji pooglądali samoloty i byli bardzo zadowoleni. Ja w tym czasie zrobiłam zakupy (samochodziki na prezent i dobre ciasteczka między innymi) i ogarnęłam chałupę. No tak, miałam się nie przemęczać, ale w takim dniu zawsze mam jakiegoś dopalacza.

Potem przyjechała Alnilam. Zrobiliśmy laudesy (Gabryś był bardzo zdziwiony, czemu Bogacz z ewangelii wylądował w miejscu, gdzie nie ma picia - "to deszczyk tam nie spadł?"), a potem chłopaki dostali swoje samochodziki. Zjedliśmy niedzielny obiad - kalafiorową z ryżem i łazanki (znowu mnie wzięło na kalafiora i kapustę :P). No i były ciastka od Buczka, także każdy mógł sobie wybrać, czy woli kremówkę, wuzetkę, czy innego eklerka albo naleśniczka. Ech, mniam... Chłopcy pobawili się z ciocią i ciągle kazali jej wsiadać do pociągu z misiów i poduszek, miałam niezły ubaw ^^

A teraz Krzysiek pojechał z nimi na plac zabaw, a ja mam chwilę oddechu...

Gabriel po hebrajsku znaczy: "Mąż Boży"; albo "Bóg jest moją mocą". Najczęstsze jego przedstawienia w sztuce ukazują go z przepaską na czole, z laską w ręku, ale bywa też przedstawiany z kulą ziemską.
W swej misji spełnia rolę posłańca, który przekazuje ludziom przesłanie od Boga. Po raz pierwszy Archanioł Gabriel pojawia się w Księdze Daniela jako istota niebiańska o wyglądzie mężczyzny. 
Jest on zwiastunem potężnego działania Boga w sytuacjach po ludzku niemożliwych. Mocy Bożej potrzeba było, aby starzy i niepłodni Elżbieta i Zachariasz  mogli wydać na świat Jana Chrzciciela. Mocy Bożej potrzeba było, aby dokonało się Wcielenie Syna Bożego w łonie dziewiczej Matki. Archanioł Gabriel spełnił wielką rolę w przekazywaniu Bożej tajemnicy w wydarzeniach związanych z historią zbawienia.
Nasze podobieństwo do Gabriela jest największe wówczas, gdy wołamy całym sobą: Ty jesteś moją mocą, gdy zawierzamy siebie i innych Bogu.

Rafał po hebrajsku znaczy: "Bóg uzdrawia", "Bóg uleczył". Rafał to jeden z siedmiu Archaniołów, którzy stoją w gotowości przed majestatem Pana. (por. Tb 12,15). Przedstawia się go w sztuce sakralnej jako pielgrzyma, trzymającego rybę lub butelkę.
W Księdze Tobiasza pojawia się pod postacią ludzką i przybiera popularne żydowskie imię Azariasz, towarzysząc w drodze bohaterowi księgi. To on był towarzyszem i przewodnikiem młodego Tobiasza w drodze z Niniwy do Raga w Medii. Uzdrowił ze ślepoty jego starego ojca i uwolnił od złego ducha dręczoną napaściami szatana Sarę. Poradził też młodemu Tobiaszowi, by ożenił się z nią. Uzdrowienie od zła fizycznego i duchowego mówi nam o Bogu uzdrawiającym.
Potrzeba nam lekarza, bowiem: "Od Najwyższego pochodzi uzdrowienie" (Syr 38,2). Potrzeba nam także przewodnika w drodze, byśmy nie chodzili jak ślepi, błądząc i potykając się. Choroba to nierzadko także zaślepienie, zadufanie w sobie, nieszukanie pomocy u Boga. Bóg poprzez Rafała dokonał tylu dobrych czynów tym, którzy  przyjęli uległym sercem jego kierownictwo i pomoc. 
 
I tak to jest z patronami naszych chłopaków... Trzeba przyznać, że do tej pory działali z mocą, bo bez ich interwencji musielibyśmy odwiedzać szpital o wiele częściej :)

Właśnie słucham tej piosenki i z nią Was zostawiam:

środa, 25 września 2013

Weekendowe wspomnienia :)

Środowy poranek. Siedzę przed kompem, staram się ignorować mdłości i fakt, że chłopaki właśnie robią bajzel w mieszkaniu. Przed chwilą prawie udało mi się przypalić kapustę na łazanki. Ech. Czekam na makaron, może jak zjem coś ciepłego, to życie okaże się lepsze. Zimno mi.

Ale nic to. Przed nami malowanie pokoju (już jutro, hurra!) i kolejne badania (w przyszły wtorek, mam nadzieję, że będzie dobrze...). Za nami fantastyczny weekend w Łodzi, trzy dni siedzieliśmy u mojej przyjaciółki ze studiów, jej męża i synka :) z jeszcze jednym znajomym małżeństwem ich córeczką. Trochę się bałam długiej jazdy, ale nie było tak źle. A tam odetchnęłam. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo brakuje mi towarzystwa innych rodzin. Pewnie, mamy parę znajomych rodzin tutaj, ale zwykle nie ma czasu pogadać tak dłużej, zwłaszcza jeśli mają dzieci w ilościach 5+. Poza tym nasi bliscy przyjaciele jeszcze dzieci nie mają, więc też nie zawsze rozumieją, co nas gryzie, a nieraz bezwiednie bardzo ranią swoimi uwagami np. na temat bałaganu w domu. Także po paru dniach spędzonych w Łodzi jakbym zaczęła znowu oddychać... Dzieciaki szalały, faceci sobie pogadali, my też (siedziałyśmy do pierwszej w nocy, co mi się dawno nie zdarzało i poczułam się znowu jak młoda i piękna studentka :P). No fajnie było i naprawdę dobrze się czułam z dala od naszych spraw ciążowo-remontowych (przez te parę dni ani razu się nie martwiłam i spokojnie przesypiałam nocki, bez budzenia się ze strachem, że coś się stanie). Oczywiście nie byłoby tak fajnie, gdybyśmy się po prostu wszyscy tak dobrze nie dogadywali. Ech, takich wyjazdów więcej :) A o naszym szalonym weekendzie można też przeczytać TUTAJ, u Zosi i Justyny.

Hmm, makaron chyba już gotowy. Czas na łazanki. A potem wyjdziemy na podwórko pozbierać orzechy, póki tak pięknie słońce świeci. Niech chłopaki teraz tam pobałaganią, tu już chyba gorzej być nie może :P

piątek, 20 września 2013

Rafałek Demolka i jego zadziwiające umiejętności :)

Jakoś nie rozpisywałam się ostatnio o Rafałku, który przecież niedawno skończył półtora roczku i zrobił niesamowite postępy we wszystkim (za wyjątkiem może mówienia). Dlatego stwierdziłam, że wypadałoby umieścić tu notkę z serii "co moje dziecko potrafi". Zainspirował mnie dzień dzisiejszy.

Otóż Rafałek potrafi:

- wysmarować siebie (buzię, ręce i niedawno założone czyste ubranko) oraz krzesło i podłogę resztką keczupu z pozostawionej przez minutę na stole butelki, kiedy mama poszła na chwilę do łazienki (to było DZIŚ);

- podczas zabawy na podwórku upaść na plecy prosto w jedyną, niewielką, przykrytą wcześniej przez mamę liśćmi kałużę z błotem tak, żeby w błocie znalazła się głowa i czysty polarek - akurat wtedy, kiedy mama na chwilę odwróciła się, żeby sprawdzić, czy pranie wyschło (to również DZIŚ);

...poza tym...

- wrzucić  do używanego przed chwilą nocniczka swoje buciki;

- pięć minut później pobiec, by zrobić to jeszcze raz;

- wlać herbatę do talerza z obiadem, a potem szybko wylać to wszystko na podłogę;

- błyskawicznie wpełznąć pod suszarkę i ściągnąć mokre pranie na głowę;

- po zjedzeniu obfitego śniadanie rozryczeć się, że mama nie chce się podzielić jedyną kanapką, która jej została;

- wyłączyć komputer, kiedy mama pisze ważnego maila;

- wrzucić płyty CD do pralki;

- kiedy mama jest zajęta robieniem obiadu, za jej plecami wysypać większość przypraw na podłogę;

- po skończonym posiłku przypominać makaronowego potwora;

- uśmiechać się łobuzersko po każdym wybryku;

- posprzątać (!!!): ścierać mokre plamy, zamiatać okruszki, dawać śmieci do kosza itd.;

- zgodnie z poleceniem przynieść pieluszkę/buciki/czapkę, pójść do łazienki/pokoju/kuchni, zanieść zakupy na blat przy kuchence;

- zjeść samodzielnie każdy rodzaj posiłku i poprosić o dokładkę :)

- pokazywać postaci w książeczkach (np. gdzie jest konik);

- zrobić karczemną awanturę o to, że sam chce myć ząbki;

- bawić się w chowanego;

- pomagać w ubieraniu i myciu;

- drzeć się niemiłosiernie podczas mycia głowy;

- na sam dźwięk samolotu podnosić paluszek do góry i patrzeć z przejęciem w niebo;

- dawać buziaka na dobranoc mamie i braciszkowi (tacie też, jeśli zdążył wrócić do domu);

- i wiele innych rzeczy, bo podobnie jak braciszek jest bardzo bystrym chłopczykiem, ale pora już późna, więc będę kończyć ;)

Czeka nas weekend poza domem, mam nadzieję odpocząć w doborowym (ba!) towarzystwie. Do zgadania w przyszłym tygodniu. Czyli już w porze kalendarzowej jesieni. Ech, wieczory są coraz dłuższe i straszliwie zimne... Na rozgrzewkę i dobry sen:

środa, 18 września 2013

Dzidziuś w brzuszku czyli dzienne Polaków o seksie rozmowy.

Poranek. Zjedliśmy śniadanie i poszliśmy się jeszcze powylegiwać na łóżku. W trójkę, a właściwie czwórkę. Nagle Gabryś podciąga koszulkę, pokazuje na okolice pępka i mówi:
- Wiesz, co ja tu mam?
- ???
- Dzidziusia w brzuszku!
- Yyy... Tak? (nie ma jak inteligentna odpowiedź)
- Tak i on jest malutki i musi urosnąć. A potem trzeba go stamtąd wyciągnąć.
- Ale jak?
- No ty mi wyciągniesz. A Twojego wyciągnie tatuś. (słusznie! jak wsadził, to niech wyciąga!)
- Ale Gabryś, tylko mamusie mają dzidziusie w brzuszku.
- Nie, chłopcy też mogą mieć. (zwolennicy ideologii gender byliby zachwyceni)

Tym sposobem zaczęłam z moim dzieckiem pierwszą rozmowę na temat "skąd się biorą dzieci". I szczerze - było bardzo fajnie. Gabryś przyswoił informację, że do pojawienia się dzidziusia w brzuszku potrzebni są tatuś i mamusia, którzy się bardzo kochają. Aczkolwiek z własnego, prywatnego dzidziusia nie chce zrezygnować. Pewnie przejdzie mu, kiedy już doczeka się narodzin siostrzyczki/braciszka (naciska na siostrzyczkę). Kurcze, a tak zazdrościłam znajomym mającym córeczki, że są "razem w ciąży" i czekają na dzidziusie, bo myślałam, że mnie to ominie. A tu proszę :P

Oprócz tego Gabrysia fascynuje sam termin "rosnąć". I próbuje zrozumieć jak to jest, że ktoś jest straszy/młodszy, większy/mniejszy. Np. pyta, kiedy Rafałek będzie starszy od niego. Zdziwił się, kiedy mu powiedziałam, że zawsze będzie młodszy. A jeszcze bardziej, kiedy dodałam, że może kiedyś będzie wyższy od Gabrysia ^^ I tak przed obiadem nastąpiła znowu pouczająca rozmowa. Zaczął Gabryś:
- Wiesz, zrób mi do sosu makaron świderki, bo spaghetti mi się ciężko je.
- Dobrze, smyku.
- Bo ja jestem jeszcze mały, wiesz? I mi wylatuje.
- Aha.
- Ty jesteś większa i masz TAKĄ DUŻĄ głowę, to możesz jeść spaghetti.

Zaiste. Dobrze mieć dużą głowę.

Tym optymistycznym akcentem kończę. Wypuściłam starszego smyka na podwórko, żeby poskakał po kałużach w kaloszach. A młodszego muszę położyć spać. I może sama wyjdę na pole, bo wreszcie nie pada.

Na pożegnanie akcent jesienny, czyli moja ukochana o tej porze Loreena. Nie wiem, jak można jej nie lubić :)

poniedziałek, 16 września 2013

Moje Maleństwo :* i starsze dzieciaki.

Dzisiaj znowu zobaczyłam na usg moje Maleństwo. Bijące serduszko, główkę, rączki i nóżki... Widziałam, jak się rusza. To był moment przeszywającej radości, jakbym jedną nogą była w Niebie. Wiedziałam o tym już wcześniej, ale jeszcze nigdy tak mocno tego nie czułam - kocham je tak samo mocno, jak Gabrysia i Rafałka. Tak bardzo tęsknię za tym, żeby je przytulić... Tak bardzo chciałabym, żeby urodziło się zdrowe, w dobrym dla niego czasie.

Jednocześnie niestety dalej muszę się o nie bać. Sytuacja jest bez zmian, krwawień wprawdzie nie ma, ale jest przerwa między szyjką a kosmówką. Innymi słowy mam prowadzić "spoczynkowy tryb życia" (hehe... dobrze że chłopcy są wyrozumiali i jako tako jest to możliwe), brać dalej luteinę i uważać... I modlić się, żebym tego dziecka nie straciła. No cóż Panie Boże, dałeś nam to dzieciątko, to teraz rób, co uważasz za słuszne. Wiesz, czego pragnę i czego się boję. Polecam Ci całą tą sytuację i naszą rodzinę...

Poza tym przeżywam znowu moment zauroczenia moimi starszymi dziećmi. Przez ostatnie półtora miesiąca byłam tak przymulona, że nie byłam w stanie się nimi cieszyć. Czułam się zmęczona i drażniło mnie ich zachowanie. I bolała mnie ta moja niewrażliwość, nie chciałam tego. Na szczęście, zgodnie z przewidywaniami, w końcu to powoli mija. Dziś mimo strasznie silnych mdłości znowu patrzyłam na chłopaków z miłością i dumą. Bo naprawdę są niesamowici. I jestem strasznie wdzięczna Bogu, że mi ich dał.

Mam tylko marzenie, żeby mogli za te pół roku z kawałkiem cieszyć się z nowo narodzonej siostrzyczki czy też braciszka. Dziś już się za to wieczorem modlili. Gabryś na wieść, że mam w brzuszku dzidziusia, rzucił się do mnie z okrzykiem: "Pokaż!". Myślałam, że padnę :) Ale już wie, że dzidziuś musi najpierw urosnąć i się urodzić.

sobota, 14 września 2013

Czekanie. Jesienne wspomnienia.

Sobota... Wreszcie chwila oddechu. Chłopcy są u moich rodziców, Wilkołak szaleje po domu i sprawia, że koniec naszego wiecznego remontu już bliżej niż dalej... Jak się uda, to w tym tygodniu pomalujemy naszą sypialnię (jest w najgorszym stanie). A później po kolei pozostałe pomieszczenia. I wreszcie będę mogła czekać na kolejne dzieciątko w przytulnym gniazdku, a nie jaskini rozbójników.

W poniedziałek mam kontrolne usg. Czekam. Od tego będzie zależeć bardzo dużo... Z jednej strony się boję, co będzie, jeśli faktycznie coś jest nie tak. A z drugiej mam dużą nadzieję, że jednak wszystko w porządku i nie trzeba się będzie martwić. Póki co to "oprócz tego, że czuję się źle (mdłości), to czuję się dobrze" :) Krwawień żadnych nie było. I w ogóle. Ech, oby można było spokojnie czekać na narodziny dziecka, tak jak w ostatnich ciążach. W sumie to najspokojniejsza była ta z Rafałkiem. Z Gabrysiem też były jakieś problemy, ale dopiero od szóstego miesiąca.

W związku z czekaniem mam oczywiście zawias. Poza tym nic mi się nie chce i mam ochotę bez przerwy spać. Ale to mam nadzieję minie z końcem pierwszego trymestru. No i lato się skończyło i jest melancholijnie. Przypominają mi się różne dziwne rzeczy, o których dawno nie myślałam. Zbieram kasztany dla dzieciaków i myślę o czasach, kiedy jeszcze byłam wolna i ślebodna. Nie, żebym tęskniła za tym, ale jednak. Smak piwa z sokiem imbirowym na przykład. I widok Plant nocą. Długie wieczory z książką, herbatą z miodem i Loreeną McKennitt. To wszystko stało się równie odległe jak czasy łąk i te, kiedy mieszkałam jako mała dziewczynka na Królewskiej. Jakbym była teraz po drugiej stronie lustra, w jakimś innym życiu. Nie wiem, kiedy było to przejście. W dniu ślubu? Urodzenia Gabrysia? Od tamtej pory wszystko jest inne. I ja jestem jakaś inna. Bardziej zmęczona, bardziej szczęśliwa. I mniej niepewna.

Whatever, za wspomnienia :) (wzniosłabym toast herbatą, ale mam ostatnio herbatowstręt i generalnie odrzuca mnie od napojów wszelkiej maści... masakra, staram się pić wodę, żeby nie uschnąć)

 

PS. Rafałek ma już półtora roku!!! Ale mam duże dziecko :)

poniedziałek, 9 września 2013

Rycerze i księżniczki.

Ale dziś deszczowo, a wczoraj tak pięknie świeciło słońce. Cóż, nie narzekam, bo Gabrysia pół dnia nie było (z  Renfri wybył do Tyńca) i miałam spokój. Udało mi się zrobić dobry obiad (ziemniaki z sosem pieczarkowym i jajkiem sadzonym, marzyłam o nich od paru dni) i upiec ciasto. A teraz czekam, aż Krzysiek wróci, zje, pochwali i przytuli :P Że wróci i zje to pewne, reszta trochę mniej, no ale trochę asertywności z mojej strony i może się doczekam...

Wczoraj pół dnia spędziliśmy koło zamku w Rudnie na Turnieju Rycerskim. Widzieliśmy zawody łucznicze, walki rycerzy, strzelanie z armaty i wioskę zapaleńców średniowiecznych klimatów. Podobało nam się bardzo. Krzysiek strzelał potem z łuku, Gabrysiowi kupiłam drewniany miecz, a Rafałek po prostu wziął patyk i też wymachiwał nim na prawo i lewo. A ja zajadałam się kiełbaskami z grilla i ogórkami kiszonymi ;) I kupiłam sobie zielono-złote kolczyki, takie elfowe. Także i rycerze i księżniczka byli zadowoleni. Pogoda była piękna, słońce oświetlało ruiny zamku i wyglądało to niesamowicie. Zrobiliśmy masę zdjęć, ale jeszcze ich nie zgrałam na komputer. W ogóle cieszę się, że chłopaki tak chłoną te bliskie nam klimaty, jest już dla nich normą i zwiedzanie zabytków, i wyjazd w góry. Będą z nich ludzie :)

Ja póki co czuję się dobrze (nie licząc mdłości), także mam nadzieję, że na strachu o dzieciątko się skończy i wszystko się ułoży. Biorę leki i odliczam dni do usg... I końca pierwszego trymestru, bo w sumie on jest najpaskudniejszy i chyba najniebezpieczniejszy dla dziecka.

Chłopcy ostatnio zrobili się trochę płaczliwi i nerwowi (a przez to strasznie głośni...). Albo znowu szykuje się jakiś skok rozwojowy, albo wyczuli już, że rośnie im mała lecz silna konkurencja. Ech, oby wyrosła szybko. Swoją drogą ciekawi mnie, kto to - Mała Księżniczka, czy Trzeci Muszkieter? Ostatnio śniło mi się, że urodziłam córeczkę o zielonych oczach :) Cóż, kimkolwiek by Maleństwo nie było, i tak się bardzo z niego cieszymy!

A pozostając  w rycerskich klimatach, puszczam piosenkę, która mi się wczoraj podczas turnieju łuczniczego przypomniała:


Mój to czas, mój to świat, gonię słońce, chwytam wiatr... To zdecydowanie MOJA piosenka :D

czwartek, 5 września 2013

Mały cud i duże mdłości.

Właśnie położyłam na talerzu słodką bułeczkę z rodzynkami, przekroiłam, posmarowałam pastą krewetkową... Niebo w gębie!

Tych z Was, których na samo wyobrażenie takiego posiłku zemdliło, uspokajam. Tak, jestem w ciąży. Tak, mam mega mdłości od rana do nocy. I tak, nie jem normalnie. Choć podejrzewam, że akurat taka bułeczka smakowałaby mi i w zwykłych warunkach, bo preferuję dziwne połączenia :P

Mdli  mnie od miesiąca, aż mi się żyć odechciewa. Ale tak było i w poprzednich ciążach, trzeba przetrwać. Dobrze chociaż, że w Wysowej czułam się prawie jak nie w ciąży, chyba przez to górskie powietrze. Teraz jednak wraz z krakowskim smogiem wróciło podłe samopoczucie. Mam ochotę się wylegiwać od rana do wieczora, a tu za smykami trzeba ganiać. I sprzątać. Choć staram się nie szarżować i dbać też o to trzecie dziecko.

Wczoraj byłam na pierwszym badaniu, widziałam na usg bijące serduszko Maleństwa... I tak bardzo chciałam je już przytulić. Termin mam na 14 kwietnia. Jeszcze dużo czasu, tyle się może wydarzyć. Pani mnie nastraszyła trochę, że coś jej się nie podoba na usg i mogę mieć krwawienia, że kosmówka wygląda jakby trochę odstawała :( Żeby uważać, mam brać luteinę i starać się odpoczywać. Za dwa tygodnie kontrola. Aż mnie coś ściska na samą myśl o najgorszym. Staram się mieć nadzieję, że jednak będzie dobrze. Znalazłam piękną modlitwę:

Święta Joanno Beretto, Ty dobrze poznałaś lęk i niepokój matki, która nosi pod swoim sercem dziecko, lecz nie wie, czy będzie mogła cieszyć się z jego szczęśliwych narodzin. Kocham najszczerszą matczyną miłością to dziecko, które Pan Bóg stworzył w moim łonie, ale boję się o jego kruche życie, które jest zagrożone i niepewne. Zwracam się do Ciebie, heroiczna matko, bo wiem, że Ty mnie zrozumiesz w moim utrapieniu. Ufam, że przyjdziesz mi z pomocą i wyprosisz mi u Boga potrzebne łaski.

Módl się za moje dziecko, aby mogło szczęśliwie przyjść na świat i żyć ku chwale Bożej i naszej radości. A mnie wybłagaj siły do znoszenia tego niepokoju i strachu o przyszłość. Uproś mi łaskę pokornego przyjęcia woli Bożej i odczytania właściwego sensu Jego odpowiedzi na moje modlitwy. Amen.

Postaram się nią modlić. Może to specjalnie Bóg mi dał to doświadczenie strachu o dziecko, żebym bardziej o Nim pamiętała i liczyła tylko na Niego. Poprzednimi razami też tak było.

Miałam zgryza, czy o tym tu pisać, czy jeszcze milczeć, ale wbrew strachowi jednak napiszę.  Nadzieja jest silniejsza od lęku. A nasza radość, kiedy dowiedzieliśmy się o nowym dzieciątku jeszcze w sierpniu - nie do opisania. Może za parę miesięcy, na wiosnę, będziemy się tak cieszyć z jego narodzin. Oby.

niedziela, 1 września 2013

"Kiedy wolność się tuli w ciepło moich rąk..."

Wróciliśmy... Teraz wspominamy. Było cudownie. Pogoda nam się udała, padało tylko dwa razy, z czego raz w nocy, a drugi podczas drzemki Rafałka, kiedy ja i tak buszowałam z Gabrysiem po lesie. 

Zwiedzaliśmy cerkwie, dużo spacerowaliśmy po wysowskim Parku Zdrojowym, chodziliśmy po górach. Byliśmy w dwóch nieistniejących już wsiach łemkowskich, Regietowie Wyżnym i Radocynie, które wyglądają jak skraj Nieba. Patrzyliśmy na stare, zdziczałe sady, samotne krzyże i kapliczki. Na ciągle żywe ikony. Dotarliśmy na świętą dla Łemków Górę Jawor. Widzieliśmy łąki po słowackiej stronie. Zwierzyna dosłownie pchała nam się pod nogi, trzy razy zobaczyliśmy łanie, raz bobra, zaskrońca, małą żmiję, no i często latające w powietrzu orliki krzykliwe. 

Na koniec wylądowaliśmy na fantastycznej imprezie - Święto Maziarzy Łosiańskich. Tam słuchaliśmy łemkowskiej muzyki, jedliśmy lokalne przysmaki (mnie powalił żurek z chrzanem i kotleciki z kaszą gryczaną), zwiedzaliśmy chaty muzeum, a Gabryś malował drewnianego konika i uczył  się doić plastikową krowę (sic! :D).

Warto było tam pojechać i wreszcie odpocząć. Sam ośrodek w którym byliśmy, "Zacisze", jest naprawdę wspaniały dla rodzin z dziećmi i osób szukających spokoju. Drewniane domki w środku lasu, polany przecinane strumykami, pomiędzy tym wszystkim małe place zabaw dla dzieci i mini-zoo z kozami, kucykami i lamami. Chłopcy poszaleli. Dla mnie głównym plusem było to, że nie musiałam gotować ;) A jedzenie było przepyszne, codziennie czułam się jak na uczcie u Toma Bombadila. Żyć, nie umierać.

Dobrze czasem poczuć się wolnym, z dala od codziennego kieratu. Mam w sobie ten sam problem, co JPII i Tischner - bez gór na dłuższą metę nie pociągnę. Naprawdę wreszcie czułam się sobą, u siebie, słuchając szumu drzew, szmeru potoków i grania świerszczy w trawach. Panu Bogu niech będą dzięki za ten czas...
A w Beskidzie rozzłocony buk

Będę chodził Bukowiną z dłutem w ręku

by w dziewczęcych twarzach uśmiech rzeźbić

niech nie płaczą już

Niech się cieszą po kapliczkach moich dróg.

Beskidzie, malowany cerkiewny dach

Beskidzie, zapach miodu w bukowych pniach

Tutaj wracam, gdy ruda jesień

na przełęcze swój tobół niesie

Słucham bicia dzwonów w przedwieczorny czas

Beskidzie, malowany wiatrami dom

Beskidzie, tutaj słowa inaczej brzmią

Kiedy krzyczę w jesienną ciszę

Kiedy wiatrem szeleszczą liście

Kiedy wolność się tuli w ciepło moich rąk

Gdy jak źrebak się tuli do mych rąk.

A w Beskidzie zamyślony czas/bis

Będę chodził z nim poddaszem gór

by zerwanych marzeń struny

przywiązywać w niespokojne dłonie drzew

Niech mi grają na rozstajach moich dróg. 


 A. Wierzbicki, Beskid