środa, 27 sierpnia 2014

Skarby pod Wawelem.

Przestałam się łudzić, że sierpień zaskoczy nas jeszcze upałami. Coś mi się wydaje, że zima przyjdzie w tym roku szybko... I nie będzie tak łatwa do przeżycia, jak poprzednia. Nic to, najwyżej zakopiemy się w domku na te kilka miesięcy. Ech, o tej porze roku zawsze żałuję, że nie mieszkamy w Toskanii... Albo innym ciepłym zakątku świata.

Jako że pogoda nie sprzyja górskim wyprawom (obawiam się,że dla Eli byłoby już zbyt zimno i wietrznie), uskuteczniamy wyprawy miejskie. Zawsze chciałam mieszkać na wsi - ale skoro już muszę w mieście, to tylko w Krakowie... Tu zawsze się coś dzieje. I tyle można pokazać dzieciom :) Pół godziny drogi i jesteśmy koło Smoka.
Smyki i smok w tle.
Nasze ulubione miejsce do obserwowania statków.
Te kropki pod murkiem to chłopcy ;)
Kaczka podwawelska.
Z moją królewną :)
Statek :)
Trzy skarby.

A tutaj inny zamek, drewniany :)

środa, 20 sierpnia 2014

Jeszcze nam zielono...

Pogoda ostatnio nie rozpieszcza, ciągle deszcze i chłodniej. Cóż, końcówka lata. Ale wyciskamy z niego ile się da...

Już za półtora tygodnia Gabryś pójdzie do przedszkola. Dziwnie mi O.o Będzie reorganizacja dnia, wstawanie, odbieranie, zakup tych wszystkich rzeczy... W ogóle trudno mi jakoś się przestawić na dzień  tylko z dwójką. I na to że mój czterolatek idzie do ludzi i jakoś się ode mnie odrywa. No i Rafałek, czy nie będzie mu się nudziło bez brata? Wiem, że to wszystko jest dobre, ale i tak chyba czeka nas trudny czas. A może nie?...

Na razie chłopcy bawią się razem pod stołem, coś majstrują z klocków. Ela usnęła sobie spokojnie w łóżeczku (to naprawdę cudowne, że bawi się i zasypia sama, bez noszenia na rękach i fochów). Zaraz puszczę bajkę (mamy fazę na "Aladyna"i "Piękną i Bestię" Disneya), a sama usiądę sobie z kawą przy "Opowieściach z Narni". I będę się cieszyć tym późnym, dojrzałym latem. Tylko błagam, niech nikt nie wspomina o jesieni :)

A teraz trochę naszych fotek. Nadziwić się nie mogę - jak oni szybko rosną...

niedziela, 17 sierpnia 2014

Królowa.

Kobiety tęsknią za tym, by dopuścić w sobie do głosu królową. [...] Czują, że tkwi w nich królowa. Ale często jest w nich głęboko schowana. Wiele kobiet nie ma na tyle odwagi, by pozwolić zaistnieć królowej w sobie. Zbytnio są przyzwyczajone do ról, które przypisuje im społeczeństwo: roli matki, gospodyni domowej, służącej, uprzejmej sprzedawczyni, osoby pomagającej, kochającej. Raczej pozostają w drugim rzędzie i ukrywają swoją prawdziwą godność. Natomiast królowa daje im samodzielność, godność i wolność. Idzie wyprostowana i pokazuje się, budząc szacunek. Żyje w zgodzie z sobą samą. Ona zarządza i kształtuje królestwo, w którym panuje. [...]
Królowa wie o swojej godności i przekazuje tę godność także innym ludziom. Ale jednocześnie, jak Estera, wie o swoim prostym pochodzeniu. Nie identyfikuje się całkowicie z tym, co szlachetne, ale akceptuje w sobie także to, co proste i przeciętne. Jak Estera wkłada na siebie szaty pokutne, kiedy nie wie, co robić dalej. I zwraca się do Boga, kiedy doświadcza bezsilności i kiedy czuje się samotna i opuszczona.

Ponadto królowa okazuje się także być strażniczką domu: strzeże i chroni swojego królestwa. To królestwo nie musi być tylko domem dla rodziny, może być także wewnętrznym domem jej życia. Ona nie pozwoli wprowadzić się do tego domu nikomu, kogo nie zaakceptuje, dlatego nie mają do niej dostępu zazdrość, zawiść czy strach. W jej królewskim domu mieszka sam Bóg. Tylko ona może urządzić to wnętrze i czyni to tak, aby sama się w nim dobrze czuła. Troszczy się o siebie samą. W ten sposób staje się zdolna do tego, by po królewsku ukształtować także zewnętrzny dom: dom rodziny, firmy, gminy i państwa.


(A. Grun, L. Jarosch, Królowa i dzika kobieta. Żyj pełnią kobiecości!, Częstochowa 2006, s. 34 i 40)

Podczas pamiętnego tygodnia bez chłopców zatopiłam się w książkach Anselma Gruna. Kto nie zna, niech  bierze i czyta :) Bardzo uwalniające, pomagające zajrzeć w głąb serca i poukładać pewne sprawy w życiu. Teraz każdego dnia wracają do mnie przeczytane słowa.

Po trudnym, chorobowym początku tygodnia nadszedł dobry koniec. Dwie eucharystie pod rząd, jedna niejako poświęcona Marii, druga niedzielna (sobotnio-wieczorna w naszym przypadku)... Pan Bóg rozpieszcza, same moje ulubione czytania :) Poza tym możliwość spowiedzi, pojednania - zawsze potem przeżywam wszystko jeszcze bardziej.

Rano do mnie dotarło, jak inaczej teraz przeżywam niedzielę. Nie w piżamie do południa, nie leżąc w łóżku cały dzień (choć nic nie mam przeciwko wylegiwaniu się od czasu do czasu). Chłopaki obudzili mnie po 7. Krzysiek i Ela spali dalej, ja wyszykowałam śniadanie i wzięłam się za szykowanie siebie. Na co? Na laudesy. Na niedzielę. No i też - dla Krzyśka. Dopiero kiedy spojrzałam w lustro już uczesana, umalowana, przypomniałam sobie ten fragment o Esterze. Jestem chyba jedyną kobietą w mojej rodzinie, która przebiera się i maluje przed przyjściem męża z pracy. I jedyną, która w niedzielę chce pokazać Bogu, jak ładnie ją stworzył. Ale mogę polecić tą postawę - na obu działa :) A mi żyje się lepiej.

Dziękuję Boże, że dałeś mi odkryć w sobie królową.

I pokazałeś, że dobrze mi w czerwonym ;)

czwartek, 14 sierpnia 2014

Znowu razem.

Jesteśmy w komplecie. Dom znowu wygląda, jakby przed chwilą padł ofiarą trąby powietrznej. Cóż, widok wysprzątanego pozostanie w mym sercu i pamięci :D A póki co rzeczywistość nieco inna, głośniejsza i pełna czyhających na bosą stopę klocków. Jest wesoło, po staremu :)

Wróciliśmy w niedzielę wieczorem z dodatkowym pasażerem, rota-wirusem. Dał o sobie znać od razu po powrocie i zafundował masę atrakcji całej naszej piątce... Krzysiek jest na L4, także spędziliśmy niespodziewanie kilka dni w pełnym składzie, biorąc udział w konkurencjach typu "największy rzyg" i "najdłużej zajmowana toaleta" :P

Chłopcy bardzo zadowoleni z tygodnia u dziadków. Mieli masę atrakcji, byli w dinoparku, stadninie konnej, wesołym miasteczku... Poza tym oczywiście biegali po sadzie i zbierali maliny, obserwowali kury i kombajny, no raj. Ale jak pojawiliśmy się na horyzoncie, to jednak stwierdzili, że chcą już jechać z nami do domu. Też tęsknili :) Poniżej wrzucam trochę fotek ku pamięci.
Pilot Rafałek.
Gabryś w paszczy T-Rexa.
Chłopaki obsiadają dinozaura :)
Gabryś i ulubione triceratopsy.
Wojowniczy Żółw Ninja.
Rafałek jedzie na koniku!
...i na Zygzaku :)
Gabryś oczywiście z klockami...
A tu Rafałek bawi się, że opiekuje się Elusią :D

czwartek, 7 sierpnia 2014

Dzieci nie ma, chata wolna :P

Cisza...

Spokój...

Dom wysprzątany.

Nawet okna umyte!

Co by tu zrobić?...

Noż kurna nudzi mi się :D

***

Chłopaków nie ma w domu od prawie pięciu dni. Zdążyłam odpocząć. Zrobić wszystkie rzeczy, na które zwykle brakowało czasu. Wyspać się porządnie. Odwiedzić znajomych. Powłóczyć po Krakowie i wrócić po zmroku (dźwięki gitary rozbrzmiewające nocą pod Wawelem pamiętać będę długo).

Jutro wieczorem jedziemy do teściów na weekend, a potem wrócimy w komplecie.

Ten czas był mi potrzebny. Fajnie było odetchnąć, przemyśleć parę rzeczy, ale też zdrowo zatęsknić za chłopcami.

Po raz pierwszy od paru lat byłam w domu sama tylko z jednym dzieckiem (w dodatku dzieckiem bezproblemowym, bo takim póki co jest Ela). Było cicho, spokojnie... I w tej ciszy właśnie zobaczyłam jak na dłoni, jak wspaniały jest mój powszedni bałagan. Kiedy w domu mam wszystkie dzieci. Kiedy co chwilę ktoś coś do mnie mówi, ciągnie, skacze po mnie. Nawet zasikany niekiedy dywan jest do zniesienia. No bo co to za poranek bez uśmiechniętych i zaspanych buziek?

Doceniłam to, co mam. Pewnie, trudno coś doceniać, kiedy się pada na pysk. Dlatego dobrze czasem odpocząć...

I zobaczyłam dwie rzeczy. To, że to faktycznie moje powołanie, bycie w domu z dziećmi. I to, że to moja droga - i nie każdemu może się podobać, czy odpowiadać. Wreszcie mam dystans do tego.

Teraz czekam na Krzyśka, który właśnie wraca z pracy świeżo naprawionym samochodem :P Ela śpi, za oknem pada sierpniowy deszcz. Już jutro zobaczę chłopców, hurra!

A dzisiejszy wieczór spędzę z książką i muzyką. Trzeba go jeszcze wykorzystać. Zwłaszcza że mąż po powrocie będzie tkwił w łazience i przetykał rurę pod wanną. Ech, te romantyczne uniesienia po pięciu latach małżeństwa ;D

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Sierpień.

 No i stało się. Świętowaliśmy piątą rocznicę w uroczym folwarku w Marszowicach, patrząc na ślubujących sobie młodych, a potem tańcując na parkiecie. Nie będę zbyt dużo o tym pisać, bo to jednak sprawa mocno prywatna i rodzinna. Poza tym miałam tego weekendu tyle przemyśleń na temat mojego życia, rodziny itp., że mogłabym tu długi elaborat napisać... Ale też chcę to zachować dla siebie. Cieszę się, że parę osób mogłam zobaczyć po latach rozłąki. Spotkać się z chrzestnym. Z pewnym małżeństwem, które "prowadziło" nasze wesele i dobrze nas pamiętało. Że dzieci były tak miłe i poszły spać bardzo szybko (cała trójka) i mogliśmy szaleć. I że miejsce było takie piękne, budynki folwarku, staw, oczko wodne, stodoła z parkiem linowym, pola i pagórki dokoła... Gwiazdy świecące nocą, potem obezwładniający różowy wschód słońca. To był dobry czas.
 
A teraz chłopcy tydzień siedzą u dziadków. Jestem w domu tylko z Elą. Dziwnie mi tu. Odpoczywam, cieszę się ciszą... i już za nimi tęsknię ;)