Niedziela w Ojcowie... Dobrze było przypomnieć sobie, gdzie mi najlepiej. I jak dobrze jest, kiedy idzie się szlakiem między drzewami, a obok szumi strumień...
No i chociaż czasem zazdrościłam samotnie idącym parom, to jednak dobrze było iść razem z naszą gromadą. Nawet gdy marudzili ;)
Rozmawiałam wczoraj z Krzyśkiem trochę, układając sobie w głowie to, co się dzieje ostatnio.
Bo tak, fajnie że udało się wydać książki (już dwie), fajnie było zyskać nowe doświadczenia typu wywiad czy audycja w radiu (nie chwaliłam się, ale można było mnie posłuchać w Strefie Rodzica w Polskim Radiu w zeszłą środę - nie wiem, czy gdzieś jest nagranie, nie sprawdzałam :P zresztą rozmawiając z panią Puścikowską o moich książkach myślami byłam... w szpitalu, gdzie Rafał miał zakładany gips na skręconej ręce).
Ale to całe zamieszanie pokazuje mi wyraźnie, że...
Ja po prostu lubię pisać. Tak, jak czuję. I będę to robić, po swojemu.
Muszę pamiętać, po co to robię. Że najpierw jest radość z podróżowania i to ona jest najważniejsza, a potem dopiero pisanie. Może się powtarzam, ale naprawdę łatwo jest stracić serce i pod pozorem rozsądku zacząć robić rzeczy, których się nie chce.
I cóż, zobaczyłam dość jaskrawo, że bycie mamą to o wiele cięższa i bardziej wartościowa praca, niż ta moja pisanina (to by było na tyle, jeśli chodzi o komentarze niektórych, że "wreszcie jestem spełniona zawodowo"). Dobrze móc to dostrzec i docenić to, co nie doceniane. Bez promocji, autografów, bez możliwości napisania zakończenia, po prostu - z dnia na dzień, po cichu. Najpiękniejsze dzieło ever.
I trudne.
Bo w zeszłym tygodniu kręcącym się wokół Dnia Mamy dużo się działo i emocje były. Przedstawienia, serduszka, laurki.
Ale były też dwie wyprawy do szpitala, w tym jedna zakończona gipsem na ręce Rafała.
Były nieprzespane noce. Muszę w końcu odstawić Anię od piersi i wreszcie przespać więcej niż pięć urywanych godzin.
Było sporo kłótni i uciszania krzyków. I w ogóle, bałagan. Ale nawet mój tata (!) stwierdził ostatnio, że porządek będę mieć, gdy już będę na tym babciowym etapie życia. Na razie chodzi zupełnie o coś innego.
Whatever, mam jeszcze dwie imprezy urodzinowe do ogarnięcia. I pierwsze w życiu spotkanie autorskie. I muszę przyznać szczerze, że stresuje mnie to wszystko, choć jest dobre i na pewno potem będę za wszystko wdzięczna.
Jak już to całe zamieszanie się skończy, musimy gdzieś wyjechać i wyciszyć się na totalu. No i znaleźć choć jeden dzień, by zostawić dzieci z opiekunką i być tylko we dwoje. Zdecydowanie zbyt długo nie byliśmy na randce. Marzy mi się randka na Turbaczu ;) I powrót do źródeł.