poniedziałek, 27 czerwca 2011

Pierwsze kroczki.

Jak w tytule, Gabryś nabrał sił podczas długiego weekendu i zaczął chodzić samodzielnie. Dalej preferuje łażenie na czworakach, ale już zdarza mu się zrobić parę kroków bez trzymania czyjejś ręki czy nogi :P Dziś tak rano podszedł do taty na pożegnanie, jak Krzysiek wychodził do pracy. Jesteśmy dumni :D



Poza tym po długim czekaniu wykluł mu się w końcu ósmy ząbek - męczył go już od dłuższego czasu. Też dzisiaj. Tak więc siedzę w domu, czekam na obiad i obserwuję mojego małego dżentelmena, który ciągle nas czymś zadziwia :) A po obiedzie pójdziemy znowu na spacer.



Ładnie jest, powoli do mnie dociera, że są wakacje i ja też muszę odpocząć po całym roku. Byliśmy u teściów cztery dni i trochę odetchnęliśmy z dala od Krakowa, pracy i domu. Mam nadzieję, że w sierpniu pojedziemy nad morze. A w weekend jakiś skoczymy wreszcie w góry :)

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Bita śmietana, burza i bociany.

W sumie miałam to pisać wczoraj, ale rozbolała mnie głowa :P (no cooo...). A notka będzie radosna.

Zdaliśmy tydzień temu egzaminy (na 5, haha, jak to nazwała Al - katolickie kujony :P). No i mamy teraz luzik, co tydzień nasz weekend będzie się składał z 2 dni, w co do tej pory nie możemy uwierzyć. Wzięliśmy się więc za odpoczywanie pełną parą, bo ostatnio to tylko sajgon był i życie z dnia na dzień.

A teraz... Wieczorem filmy przy lodach z bitą śmietaną. Btw zauważyłam, że bita śmietana wywołuje u mnie ten sam efekt, co gorący prysznic - totalny relaks... Znaczy nie sama, ale np. z kawą albo lodami. Echhh. Spacery, czytanie ulubionych książek (a nie wymuszonych). Kupiłam sobie nowego Pratchetta i niestety już został przeczytany, no ale :) O czarownicach, więc mogłam sie znowu utożsamiać z Nianią Ogg. I ta jej część we mnie się dziko uśmiecha, kiedy patrzy na tytuł tej notki i myśli: gra wstępna, seks i owoce xD Ale notka nie o tym :P

W zeszłym tygodniu byli teście i przywieźli dwa koszyki truskawek. Też już zostały zjedzone, ale - matko, jakie czasami życie jest smaczne...

Wczoraj wieczorem była u nas mega burza, a po niej jeszcze wyszło słońce, po raz pierwszy chyba tego dnia. Swoją drogą siedzenie w domu, kiedy burza szaleje za oknem, jest cholernie przyjemne. Poszłam z Gabrysiem na spacer jak się już rozjaśniło i było niesamowicie. Kolory takie świeże, jak przy stworzeniu świata. Słońce było już dość nisko i rzucało ostre światło. Wszystko było mokre i pachnące. Jaskółka śmigała koło nas nisko, tuż nad kałużami - jeszcze nie widziałam czegoś takiego. A potem przejechaliśmy obok komina z bocianami (stara chałupa została zburzona, ale zostawiono komin, bo jest na nim bocianie gniazdo). I akurat jeden z bocianów (cały jeszcze zmierzwiony i ociekający) sfrunął nam przed nosem dosłownie i poleciał w łąki, pewnie zapolować. Niesamowity widok, aż mnie ciarki przeszły. W ogóle jest coś takiego w locie bocianów i łabędzi, że poezja przy tym wymięka. No piękne to było. Jeździliśmy jeszcze godzinę uliczkami. A co jakiś czas musiałam się zatrzymać i przenieść jakiegoś ślimaka na drugą stronę ulicy. Tak już mam od dziecka - nienawidzę widoku rozdeptanych ślimaków i je przenoszę. W ogóle jak dla mnie to ślimaki sa słodkie i milutkie :P

Tak to piszę i czuję, jakie to niemodne i mało stylowe tak się zachwycać wszystkim. Well, mogłabym tu napisać, że wszystko jest do dupy i że świat jest smętny. Może byłoby to wzniosłe i dorosłe, ale ja wcale tak nie myślę. I jak przeżywałam to wszystko, jadłam te truskawki i bitą śmietanę, słuchałam odgłosów nadchodzącej burzy na schodach z książką na kolanach, czułam zapach mokrych lip, patrzyłam na wyprane po burzy ptaki - to czułam się przytulana i kochana i wiedziałam, że to Bóg jest taki dobry i chce, żebym się cieszyła tym wszystkim. Bo ja zawsze mam wyrzuty, że nie powinnam się cieszyć (schizy wyniesione z domu między innymi). Ale będę się cieszyć, bo On tego chce. I to jest dla mnie dobre. W ogóle warto zostać w środku gdzieś tym zdziwonym i zachwyconym dzieckiem. Przede wszystkim dlatego, że dziecko zawsze ufa, że będzie dobrze. I to jest ta właściwa droga.

A teraz - czekam tylko na góry... Czuję, że już niedługo się w nie zanurzę.



Już nie znikną góry z twoich wspomnień,

oczy ikon, nieprzebyty szlak,

szumu jodeł nie da się zapomieć,

będziesz do nich wracał w swoich snach...

piątek, 10 czerwca 2011

Błogosławieństwo.

Po paru dniach burzowo-upalnych nastało zimno i deszcze. Ale i tak jest pięknie, bo czuć już, że jest lato. Rano o 8 musiałam pójść po chleb, bo jakoś nic nie było na śniadanie. Kropiło trochę, ale tak pachniało... Ten mój ukochany zapach mokrych łąk... Od razu się chciało żyć. W dodatku chleb był pyszny i świeży, wcinaliśmy z Gabrysiem aż okruszki leciały :P No i do tego zrobiłam kakao i jajka na twardo echh dawno tak się nie najadłam rano :)
Jutro mamy finalne egzaminy na str. Ale jakoś specjalnie się tym nie przejmuję, bo w sumie to powinni nam zaliczyć od ręki. A potem wieczorem jest czuwanie - Zesłanie Ducha Świętego. Szykuje się znowu długi dzień :)
Byliśmy wczoraj u znajomych, którym niedawno urodził się synek (zresztą urodzinki będą obchodzić w jednym dniu z Gabrysiem). Mają już czwórkę dzieci i było tak fajnie je zobaczyć. Pewnie, że im ciężko i są trudności logistyczne :P ale wczoraj bardzo mnie to poruszyło, jakim każde dziecko jest darem i błogosławieństwem z góry. Nawet takie, które jest zaskoczeniem. A zwłaszcza mnie rozwalił widok tego najmłodszego Szymka, którego życie w czasie ciąży było zagrożone (poważne zagrożenie poronieniem, w zasadzie to cud, że żyje), a jednak mógł się urodzić i teraz będzie rósł sobie i w ogóle.
Tak pozostając w temacie, to znalazłam ostatnio taką stronkę: http://potrojnycud.blogspot.com
Jak jeszcze ktoś mi powie, że współczuje matkom w ciąży i że nie warto mieć dzieci (ostatnio do mnie docierały takie rewelacje z różnych źródeł), to niech spada na drzewo.
W zasadzie to już sama nie mogę się doczekać kolejnego :) Ale na razie cisza... Bóg da wtedy, kiedy to bedzie dobre.A może najpierw będę musiała małego odstawić? Inna sprawa, że ten rok przerwy i przyzwyczajenia się do nowego życia dobrze mi zrobił :)
Dobra, idę się trochę pouczyć, korzystając z drzemki małego. Ciao

poniedziałek, 6 czerwca 2011

Roczek minął :)

No i świętowaliśmy w sobotę pierwsze urodziny Gabrysia. Była impreza dla naszych najbliższych - czytaj przyjaciół. Dziadkowie niestety z różnych względów nie mogli być i w związku z tym będą poprawiny.

Moja mama ma właśnie operację i piszę, żeby się nie denerwować aż tak, bo aż mnie sparaliżowało.

W związku z tym napiszę coś o naszym jubilacie, który właśnie rozrabia za moimi plecami i próbuje wrzucić coś do działającej pralki.

Gabryś dostał w prezencie mega wielkiego misia, który jeszcze długo będzie większy od niego. Poza tym kolorowe klocki, książeczkę, płytę z kołysankami, kostkę z układankami do wsadzania, no i ulubione placuszki z rodzynkami i płatkami owsianymi. Teraz jest się czym bawić. Poza placuszkami, które zostały zjedzone i na szczęscie nie służyły do zabawy :P

Był też tort z jedną świeczką, zrobiony przez Wilkołaka. Razem zdmuchiwali świeczkę :) Na szczęśćie mamy kamerę, więc moglismy uwiecznić tą chwilę.

Co poza tym u nas... Nową i ulubioną rozrywką małego jest przechodzenie przeze mnie (kiedy leżę) tudzież przez tunel zrobiony z moich nóg. Może tak łazić tam i z powrotem i się nie nudzi.

Poza tym uwielbia wsadzać różne przedmioty do pudełek i kubełków. Ostatnio była zabawna sytuacja, bo próbował wsadzić książeczkę do kubełka (takiego z zestawu do piaskownicy) i się nie mieściła. Poszłam na chwilę do kuchni, wracam, a tu Gabryś z triumfem na twarzy stoi oboj kosza na śmieci, wypełnionego do połowy brudnymi pieluchami, a od połowy jego zabawkami, w tym wspomnianą książeczką, piłką i samochodzikami. Nie chciało wejść - to weszło gdzie indziej :P Wyciągnęłam szybko zabawki, ale generalnie to musiałam go pochwalić za inwencję.

Jako że od dłuższego już czasu jemy razem i w sumie mniej więcej to samo, więc nabraliśmy pewnych przyzwyczajeń przy stole. Nowością jest - uwaga - karmienie mnie przez Gabrysia. Kiedy mały nie chce już jeść, teraz nie wywala wszystkiego na podłogę, ale wyciąga rączkę z kawałkiem jedzenia w moją stronę i kiedy się nachylę, to wkłada mi do buzi. Jest przy tym bardzo zadowolony, że on też mnie może nakarmić. A ja jestem wtedy w stanie zjeść wszystko - bo to takie rozwalające, kiedy tak robi... Hm może stwierdził, że jestem za chuda :D W każdym razie powtarza ten gest dopóki całe jedzenie nie zniknie ze stołu.

Właśnie dostałam info od Kisiela, że już po operacji, że się udało ino boli bardzo :( Ale dzięki Ci, Panie.

Dziękuję wszystkim, którzy się modlili w tej intencji.

Ok muszę kończyć, bo mój już-nie-niemowlaczek zrzędzi, że chce się bawić. Więc idę.

czwartek, 2 czerwca 2011

Trochę o sobie w deszczowy dzień.

Już w sobotę urodziny Gabrysia. Właśnie mały śpi, a ja patrzę za okno na zasnute chmurami niebo, słucham piosenek Lipnickiej i się zastanawiam...



...jak to jest, że ja każdego dnia muszę OD NOWA przekonywać się, że warto. Codziennie rano wstawać, kiedy Gabryś stwierdzi, że już czas i zbierać siły do nowego dnia. Czemu nie mogę być stabilna wewnątrz, zorganizowana, prująca przez rzeczywistość jak lodołamacz? A ja stoję na jej brzegu i zastanawiam się przez godzinę, czy zamoczyć stopę.



Każdego dnia na nowo potrzebuję słyszeć, że jestem kochana, że jestem piękna. Że będzie dobrze. Kiedy brakuje jakiegoś drobnego elementu, to niebo mi szarzeje nad głową i zaczynają się wątpliwości - co zrobiłam źle, co powiedziałam nie tak, a może w ogóle przestałam sie podobać?



Wiem, że powinnam czerpać pewność tylko z relacji z Bogiem (niby tak, ale...) i nie dziwię się, że mój świat to dla takiego Wilkołaka musi być pod tym względem totalny kosmos. Staram się nie mieć żalu. No ale...



I dlaczego - jak zawsze tego żałuję - nie mogę być stabilna emocjonalnie i psychicznie jak głaz. A ja przypominam łódkę na jeziorze. Jak nie wieje, to dobrze. A jak wieje, to ja też zapierdalam wte i wewte. Dobrze, że jest jeszcze przy mnie Specjalista Od Chodzenia Po Jeziorach i już od ćwierćwiecza bierze mnie wtedy na hol. Bo byłoby kiepsko, skalisty brzeg i totalna kraksa. A tak to płynę dalej. Płyniemy...



Zaraz zrobię błąd
zrobię to specjalnie
moja głowa śpi i dobrze mi z tym

Znów zmarnuję czas
choć to tak banalne
skoczę prosto w ogień i spłonę w nim

Doceniam że
tak starasz się
powstrzymać mnie
Dziękuję Ci
że jesteś obok

Problem w tym, że ja
nie potrafię stać
gdy szaleństwo tak słodko mi w duszy gra

A. Lipnicka



Mały się obudził. Trza coś zszamać i chyba pójdziemy na spacer :)