Wokół tego utworu krążą moje myśli w te święta. Już od pierwszego obrazu i od pierwszych słów wiedziałam, że to piosenka do mnie. A potem tylko dreszcz, bo piękna jest niesamowicie...
I to nowe życie. Moje nowe życie od kilku dni mocno daje znać o sobie i świętuje po swojemu, mocnymi kopniakami. No cóż, skoro Jan Chrzciciel w brzuchu wierzgał, gdy wyczuł obecność Jezusa... Takie maluchy, które niby nic jeszcze nie mogą zrobić, są całkiem bezbronne - a jak wyczuwają to, na co my dorośli nieraz zamykamy serce i oczy.
Normalne dziecko w życiu nie powie, że nie lubi świąt, że nie ma z czego się cieszyć. A potem się wszystko pierniczy, kiedy dorastamy i nam się wydaje, że ważne jest to, co wypracujemy swoimi rękami, jak się poświęcimy i ile to nagotujemy i nasprzątamy się, licząc, że ktoś to kurna doceni (bo przecież nie robimy tego bezinteresownie). Ile razy wygrywa w nas poważna Marta, a nie zapatrzona w Jezusa jej siostra Maria, wszystko szlag trafia. Bo trochę trudno o dziecięcą radość, gdy wszystko w nas się nadyma z pretensji, że "ja się tyle narobiłam i padam na pysk, a oni nic i jeszcze są zadowoleni!". I ta niedziecięca, smętna ulga, że "uff, już po świętach" (a że kolędy będziemy jeszcze śpiewać przez ponad miesiąc i świętowanie dopiero się zaczęło, to już szczegół), bo wreszcie można spać spokojnie i nie stać przy garach.
Ja przy garach nie stałam :) Ogólnie ostatnio przy kuchence mało stoję, bo jak gotuję, to już raczej z pozycji siedzącej. Święta były ciemne i deszczowe, dzieci oczywiście szalały i co jakiś czas dochodziło do spięć. Okna umyłam jakiś czas przed świętami, więc dziewczynki zdążyły je koncertowo upaćkać. No cóż, było jak było. Ale to, co najważniejsze - złapaliśmy. Była piękna Wigilia. Piękna, bo byliśmy razem. Jedzenia nie nagotowałam zbyt dużo, a i tak wszystkiego nie przejedliśmy, niestety. W sumie to każdy jadł co innego, np. karpia tylko ja ;) a makowe ciasto tylko Krzysiek z Gabrysiem. Choinka ubrana w niedzielę, w poniedziałek już bombki i łańcuchy miała pomieszane, tworzące zaiste artystyczny nieład. Gdzieś obok stołu na podłodze walały się zabawki, choć sprzątaliśmy je kilka razy. Na okładkę wnętrzarskiego pisma byśmy nie trafili zdecydowanie :P Ale naprawdę czułam w powietrzu to coś... To coś, co na pewno aż wibrowało tej nocy, gdy rodził się Jezus. Taką bliskość Boga, pomimo wszystko. I dużą nadzieję, że teraz siedzimy tu, przy stole - ale kiedyś zasiądziemy razem w niebie, a tam nie będzie już smutku, wątpliwości i zmęczenia.
I te piękne wieczory, kiedy oprócz modlitwy śpiewamy z dziećmi kolędy, zaczynając od obowiązkowej "Świeć gwiazdeczko mała, świeć", w (prawie) ciemnym pokoju, patrząc na kolorowe światełka na choince... I wizyty w różnych kościołach (dobrze mieszkać w Krakowie), żeby obejrzeć szopki. Nawet żywą widzieliśmy, z osiołkiem, kucykiem, owieczkami i królikami :)
Święta to naprawdę piękny czas. Na szczęście jeszcze trwają.