piątek, 31 lipca 2015

Środek lata, środek wakacji... Imieniny i rocznica.

... czyli, mimo ospowych zawirowań, piękny czas :) W zasadzie - moja ukochana pora roku. 

Żeby było ciekawiej, od kilku lat jest to również czas szczególny dla nas jako małżeństwa - najpierw nasze imieniny w odstępie dwóch dni, a zaraz później - rocznica ślubu. 1 sierpnia. To już jutro! Sześć lat minęło... Nie, nie jak jeden dzień :) Jak duuużo dni, z których niektóre były bardzo trudne (zwłaszcza kiedy oczekiwaliśmy na kolejne dziecko i jakieś problemy były), a inne niesamowicie szczęśliwe :) A najciekawsze, że odkąd jesteśmy małżeństwem, to coraz bardziej stajemy się sobą...

Oczywiście już od kilku dni nas bierze na wspomnienia, wczoraj wieczorem też jakoś zaczęliśmy podsumowywać spontanicznie ten czas... I na przykład żałować potłuczonej ślubnej zastawy (to Krzysiek, ja słuchałam zdziwiona :D). No i trochę więcej mówimy o planach na przyszłość. Kolejny rozdział przed nami... Wiadomo, jak będzie, to tylko Pan Bóg wie. Ale fajnie sobie zrobić jakiś zarys tego, co chciałoby się zrobić. Nasze marzenia też Boga obchodzą i myślę, że chce o nich słuchać. Nawet jeśli zna je lepiej, niż my sami...

W ogóle tak sobie myślę... Fajnie mieć męża, który mi się podoba tak samo, a nawet chyba bardziej niż te kilka lat temu (sama nie wiem, jak to się dzieje, że zakochanie zamiast dawno uschnąć, to rozkwita na nowo). Ale najfajniejsze, że on jest też przyjacielem, z którym mogę pogadać o pierdołach, zwierzyć się ze wszystkiego, pograć razem w gry, pogadać o książce, pooglądać film, pójść na spacer, tańczyć, wygłupiać się - i jakoś nam się nie nudzi nasze towarzystwo. I naprawdę moje największe marzenie, to żeby dożyć razem starości i kiedyś siedzieć razem na ławce w parku i wspominać :D
Razem w drodze :)
W poniedziałek były moje imieniny :) Kiedyś obchodziłam je w grudniu, ale było to denerwujące, bo wypadały w jednym tygodniu między moimi urodzinami a Mikołajem, a na horyzoncie były już święta - i jakoś tak się rozmywały, przechodziły niezauważone... Później zaczęłam je obchodzić 27 lipca, bo raz że to mój miesiąc ukochany (no i mój urodzinowy listopad - dobra, remis jest), a dwa, że święta fajna i jakoś ją "czuję" (a czas zmiany dnia imienin wypadł wtedy, kiedy zaczęłam wracać do Kościoła). Posłuchajcie...

 W średniowieczu Hiszpania nie w całości była chrześcijańska. Częścią kraju władali mahometanie. Zabraniali oni wyznawania innej religii niż islam.
     W IX wieku żyło tam – w Kordowie (Kordobie) małżeństwo: Natalia i Aureliusz, który był synem Araba i Hiszpanki wysokiego rodu; a także świeżo nawróconym chrześcijaninem. Natalia i Aureliusz żyli jednak według obyczajów mahometańskich, ukrywając, że są chrześcijanami.
     Pewnego dnia Aureliusz zobaczył pewnego chrześcijanina, który był okrutnie biczowany za publiczne wyznanie swojej wiary. Widok ten spowodował wewnętrzną przemianę Aureliusza. Od tej pory on i jego żona zaczęli publicznie wyznawać, że są chrześcijanami. Odłożyli pewną sumę pieniędzy, by zapewnić przyszłość swojej córce, po czym resztę majątku rozdali biednym, oddając się pokucie i modlitwom.
     Przykład małżonków stał się natchnieniem dla krewnego Aureliusza, św. Feliksa. Był on odstępcą od wiary chrześcijańskiej, zaś jego żona ukrywała swoją wiarę. Teraz św. Feliks powrócił na łono Kościoła i oboje z żoną zaczęli, tak jak Aureliusz i Natalia, publicznie wyznawać swoją wiarę.
     Bardzo szybko wszyscy czworo zostali uwięzieni. Razem z nimi uwięziono także pewnego mnicha o imieniu Jerzy z klasztoru św. Sabasa w Jerozolimie, który podróżował przez Egipt i Europę w poszukiwaniu jałmużny dla swego zakonu. Ten to Jerzy, szukając okazji do męczeństwa, wobec sędziego obraził Mahometa. W taki sposób skazano całą piątkę na śmierć. Wyrok wykonano 27 lipca 852 lub 853 roku.
     Św. Natalia jest patronką ludzi nawróconych i męczenników zamordowanych dla wiary. Św. Aureliusz jest patronem sierot.
     Imię Natalia pochodzi od łacińskiego słowa natalis – urodzony i tłumaczy się jako „urodzona dla Chrystusa”.


Lubię swoje imię :) I z narodzinami dzieci mi się też kojarzy. Dobre imię ;) Bardzo lubię też postać Natalii Tułasiewicz i jak o niej usłyszałam, to też jakbym się z nią zaprzyjaźniła... Kiedyś po drugiej stronie sobie pogadamy, bo będziemy miały o czym.

A to fajna piosenka na ten czas. Uwielbiam jej słowa:


Aha. Ospa powoli wygasa. Jeszcze parę dni i będziemy wolni. O dziwo Elę zaraza potraktowała łaskawie i na kilku bąbelkach się kończyło :) Ja też się lepiej czuję i nawet na spotkaniu z chrześcijanami z Libanu i Egiptu byłam, o! Swoją drogą leki przeznaczone dla normalnych ludzi (czytaj: nie dla kobiet w ciąży i karmiących) niesamowicie szybko działają. Jestem w szoku.

środa, 29 lipca 2015

Wakacje w czasach zarazy.

No cóż mogę napisać...

Rafałek cały w kropki, ale powoli będzie kończył ospę.

Za to dwa dni temu zakropkował Krzysiek (okazało się, że nie chorował jako dziecko...), a wczoraj - Ela.

Nadmanganian potasu, fiolet, octenisept, puder - kąpiele i smarowanie. Ech...

Ja przez kilka dni czułam się jak sanitariuszka wojenna biegająca między poszkodowanymi. Ale organizm też ma swoje granice wytrzymałości i po paru nieprzespanych nockach (kiedy Krzysiek leżał w gorączce, a Rafałek płakał, bo swędziały go bąble) dorwała mnie nagle gorączka. Także tej nocy to ja grzałam :) teraz nie wiem, jak się nazywam i jestem mega osłabiona. Cóż, zmęczenie... Muszę trochę odpocząć. Na szczęście Krzysiek lepiej się czuje (choć kropkowe przesilenie jeszcze przed nim) i może pomóc ogarniać dom.

Ela na razie kropek ma mało, ale martwię się, jak to zniesie. Chłopaków wysypało bardzo i bardzo ich bolało około trzeciego dnia... Ciężko będzie patrzeć na jej śliczną buzię całą w okropnych bąblach :/

Dobrze, że Gabryś teraz odpoczywa z dziadkami nad morzem i nie musi się z nami kisić w domu. Dobrze się to poukładało. No i też plus jest taki, że wszyscy zachorowali jednocześnie i nie będziemy się bujać z ospą do końca wakacji. Jeszcze tylko jakiś tydzień...

A potem, mam nadzieję, gdzieś pojedziemy. Oczywiście kasy brak, ale - PANIE BOŻE, PROOOOSZĘ.... Daj nam pojechać na wakacje... Zrób coś, żebyśmy mogli odpocząć...

Na razie siedzę i czytam. Bardzo dobrze odkrywać takie postaci. Często kiedy jestem chora, to mam okazję poznać nowych świętych i potem mi to pomaga. Piękna historia...

A tu dobra akcja. Jestem osobiście zainteresowana i już podpisałam petycję ;)

A teraz idę, bo maluchy coś już marudzą. Trzeba pomyśleć nad jakimś deserem, żeby życie osłodzić :)

sobota, 25 lipca 2015

Ospa, rozłąka, mały żarłok. I przemyślenia.

Zakochałam się w tej piosence :)) Już wiem, że będzie mi się kojarzyć z tym latem... Z ciepłymi wieczorami w naszej kuchni i świerszczami grającymi za oknem. Tak jak z inne lato przypomina ta piosenka, i ta... i ta... i ta... i ta też... i tak mogłabym wymieniać długo :) Różne, mniej i bardziej ambitne, wesołe i nostalgiczne. W lecie muzyki słucham jakoś bardziej - i bardziej ją pamiętam.

U nas... cóż, ospy ciąg dalszy. Własnie smaruję Rafałka, na którym od paru godzin pojawiają się znajome już kropki. Przed nami kolejny radosny tydzień :P Tyle dobrze, że Gabryś pojechał nad morze (pewnie właśnie jest z dziadkami na plaży - ech, temu to dobrze!) i nie będzie się nudził z nami. Ciekawe, kiedy wysypie Elę - mam nadzieję, że szybko i że nie będziemy walczyć z kropkami całe wakacje...

O ile Gabryś się strasznie denerwował, kiedy go smarowałam i w ogóle był zły, że "brzydko wygląda", o tyle Rafałek jest zachwycony i prosi, żeby go wysmarować dokładnie, a najlepiej to narysować mu różne rzeczy. I tak w tym momencie na brzuchu ma dwa uśmieszki, a wyżej serduszko. Pedantyczny "po tatusiu" Gabryś pewnie na ten widok dostałby zawału :D Ale drugi synek jest "po mamusi" - lubi się smarować w barwy wojenne. I jeszcze prosi, żeby mu zdjęcie zrobić.

Elusia tak bardzo rozkręciła się w jedzeniu, że nie tylko swoją porcję zjada, ale też kończy to, czego inni nie dojedli. Ech, jeśli wszystkie nasze dzieci będą takimi żarłokami, to pójdziemy z torbami... Mógłby się chociaż jeden niejadek trafić, no! :) A tak, to codziennie robię nowe zdjęcia ku pamięci. Tu Ela z talerzem pełnym ziemniaków, tu Ela z ogromnym kawałkiem arbuza, tu jedząca ładnie zupę razem z innymi przy stole... Nie mogę się przyzwyczaić do tego widoku, przecież do niedawna to dziecię zaspokajało głód głównie ssaniem mleka.

Gabryś wczoraj cały dzień był bardzo przejęty tym, że wieczorem jedzie. Co pięć minut słyszałam "a kiedy będzie wieczór???", "a ile już godzin minęło???" i oczywiście "ja już nie wytrzymam!!!". Myślałam, że osiwieję i że ja też nie wytrzymam... Ale w końcu nadeszła pora rozstania :) Pogodziliśmy się (bo ofkors w tym napięciu zdążyliśmy się pokłócić), wyprzytulaliśmy. Powiedziałam, że będę tęsknić, a na to Gabryś: "Jadę tylko na pięć dni, więc wytrzymasz. Gdybym jechał na 260 dni, to byś nie wytrzymała...". No nie da się ukryć :) Nawet pomijając fakt, że jedzie na ciut więcej niż pięć dni.

Tak więc z mojego odpoczynku "tylko z jednym dzieckiem" zrobił się odpoczynek "tylko z dwójką dzieci, z czego jedno ma ospę". I chociaż mamy jedynaków raczej mi nie uwierzą, to muszę napisać - odpoczywam. Tęsknię za Gabrysiem i brakuje mi go, ale tez cieszę się ciszą (pozostała dwójka potrafi bawić się sama w ciszy, to Gabryś jest ekspertem od sadowienia się obok mnie i nawijania bez przerwy, tudzież zadawania pytań... a gdy na jakiś czas milknę, bo nie mam siły odpowiadać, to oczywiście słyszę dramatyczne "już mnie nie lubicie???"). Także ładuję akumulatory. Dobrze czasem od siebie odpocząć, człowiek łapie dystans i zaczyna też tęskniąc widzieć w drugim więcej dobra. Przez kilka dni nie będę się wkurzać, że odpowiadam na pytania i rozdzielam walczących chłopaków. Będę za to patrzeć na rzeczy Gabrysia z nostalgią i czekać, aż wróci. Kiedy jedno z nas jest poza domem, to dom jest pusty. I czeka. I tylko ta osoba może tą pustkę wypełnić.

Rafałek i Ela też czekają. Niby kiedy są w trójkę, to ciągle podczas zabawy się kłócą i przepychają - ale kiedy jednego nagle brakuje, to pozostałym jakoś smutno jest. Rafałek rano pytał z buzią w podkówkę, kiedy Gabryś wróci. Eli nie miał kto rozśmieszać, kiedy się obudziła. Tak, jak kiedy Gabryś był w przedszkolu - młodsi czekają, kiedy znów będą w komplecie. A ja coraz częściej mam w sercu pytanie, czy Bóg widzi, że może do naszego kompletu kogoś brakuje. I czy ktoś nowy się pojawi (choć może nie teraz, kiedy ospa szaleje)... Z jednej strony strach przed nieznanym, z drugiej ogromna nadzieja. Zmaganie. Najtrudniej jest otworzyć się na nowe życie, wbrew swoim obawom. I temu głosowi, który mówi w głowie, że zdrowie można stracić, że przecież sił brak, że pieniędzy za mało, że dom robi się ciasny... Można znaleźć tysiące wymówek. A potem stracić ten ogrom miłości, jaki przynosi ze sobą każde kolejne dziecko. Coś za coś...

Dziś imieniny Krzyśka. Za dwa dni moje. Dobry czas :) Lipiec, mój miesiąc. Zawsze o tej porze przypomina mi się ta piosenka... I bieg z psem ścieżką pośród pól, spod lasu do starej, drewnianej chatki... Której być może już nie ma. Tak jak dawno nie ma psa. Zostały tylko wspomnienia.

Coraz więcej wspomnień. I do mety z każdym dniem bliżej.

niedziela, 19 lipca 2015

Metamorfozy księżniczki i takie tam.

To zdjęcie sprzed trzech miesięcy, z wesela Alnilam. Elusia świeżo po pierwszych urodzinkach, jeszcze nie chodziła...
A tu Eluszka bawiąca się wczoraj na podwórku. Niesamowite, jak dziecko w tym wieku się zmienia. Włoski dłuższe (kręcą się z tyłu i wygląda jak Aundrey Hepburn w "Rzymskich wakacjach"), zębów więcej... ale przede wszystkim nawet nie chodzi - ona próbuje biegać (chodzić szybko dużymi krokami), wspina się na wszystko, sama chodzi po schodach, jeździ na samochodzikach, prowadzi taczki, zbiera kamyczki do kubeczka i przesypuje. Moja mała sprytna wróżka :)

Moja książniczka dwa dni temu pożegnała się z mlekiem mamy ;) Dość spokojnie, pierwszej nocy był foch, ale dziś już spała spokojnie, a jak się wybudziła, to wystarczyło, że przykryłam ją kocykiem i pogłaskałam - obróciła się na drugi bok i zasnęła znowu. Oprócz zmian w spaniu są też zmiany w jedzeniu. Ela je teraz wszystkie posiłki z nami. A że - jak my wszyscy... - lubi dużo zjeść, muszę... więcej gotować :P I przygotować wszystko tak, żeby Elusia mogla zjeść z nami, ewentualnie jedną porcję zrobić bez tych wszystkich przypraw, którymi obsypuję większość dań ;) Je oczywiście sama, więc jej hmm stanowisko po posiłku jest nieco brudne. Ale coraz lepiej sobie radzi z łyżką i widelcem.

Za nami tydzień z ospą w wykonaniu Gabrysia. Teraz jest cały w strupkach i wymaziany fioletem jeszcze w niektórych miejscach. Kilka nocy było trudnych, swędzących i pełnych płaczu. Ale daliśmy radę. Pewnie pozostałą dwójkę też wysypie na dniach. Chciałabym mieć to już za sobą, bo tak - to ani gdzieś pojechać na dłużej, ani do znajomych wybyć, bo może zarażamy?

Wczoraj wieczorem, kiedy dzieci już spały, a gdzieś daleko za oknem szalała burza, podeszłam do okna. Tego, na którym mamy klatkę z chomikami. Obie chomiczki stały sobie na pięterku. Myślałam, że się przestraszą. A one patrzyły na mnie spokojnie, a jak włożyłam rękę do klatki, to powąchały. W oczach miały pytanie "Co przyniosłaś nam dobrego?" :P I nagle tak mi się przyjemnie zrobiło, że już się oswoiły, że się nie boją. Uwielbiam oswajać :) Przyjaźń zarówno ludzi, jak i takich małych stworzonek, to piękna sprawa...

Chłopaki też je uwielbiają i uczą się je głaskać, karmić - i nie krzyczeć, kiedy są przy klatce. Przynajmniej próbują ;) Gabryś zawsze chce głaskać Daisy, a Rafałek tak fajnie mówi "moja Mini" i też stara się delikatnie pogładzić futerko chomiczka.

Dobra, będę kończyć. Trzeba zjeść w końcu śniadanie, a potem obudzić Krzyśka i zrobić laudesy :) Przed nami spokojna niedziela w domku/na podwórku. Muszę tylko wymyślić, kiedy skoczyć do kościoła. Nie mogę się doczekać eucharystii...

Na koniec polecam artykuł Jezus przychodzi do gangstera. Myślałam, że to jakaś banalna historyjka, a tu ciary. Coś pięknego... Dobre na dziś :)
Zobaczyłem Jezusa na krzyżu. Cierpiał i umierał. I widziałem, jak wszystkie moje grzechy się do tego przyczyniły. Za każdym razem, kiedy kogoś krzywdziłem, krzywdziłem Jezusa, On wtedy cierpiał i umierał. Kiedy skłamałem, okłamywałem Jezusa, a On znowu umierał. Kiedy plotkowałem, stałem pod krzyżem ze wszystkimi, którzy szemrali o Jezusie. On cierpiał i umierał. Zobaczyłem, jak moje grzechy raniły Jezusa. On wyciągał do mnie rękę z krzyża, dawał mi swoją miłość i wołał mnie. Chciał mi wybaczyć bez względu na to, co zrobiłem. Poczułem się tak zawstydzony, że nie chciałem więcej żyć.
Carver upada na podłogę i pęka. – Płakałem jak dziecko – mówi. – Błagałem Go, żeby pozwolił mi umrzeć i by wysłał mnie do piekła, chciałem przestać istnieć. Ale On wołał mnie po imieniu i powtarzał, że chce mi wybaczyć, bo mnie kocha.
Ta scena trwa w mieszkaniu Carvera przez pięć godzin. Gangster wreszcie nabiera odwagi i prosi Jezusa o wybaczenie. – I wtedy poczułem się, jakby ktoś ściągnął ze mnie głaz. Dotykała mnie miłość, od wewnątrz, w tak cudowny sposób, że nie chciałem, by to się skończyło. Czułem się świeży, odnowiony. Poczułem miłość do Jezusa, chciałem przestać grzeszyć. Wtedy całe moje życie zanurzyłem w Bogu.

poniedziałek, 13 lipca 2015

Z motylem jestem...




Taka motyla sesja nam się trafiła pewnego dnia, kiedy wracaliśmy ze spaceru. Dwa motylki podlatywały do nas, siadały nam na czapkach, rękawach, a nawet nogawkach (przedostatnie zdjęcie). Zabawa trwała dobre pół godziny, a byłoby więcej, ale musieliśmy już wracać do domu. Chłopcy byli zachwyceni, bo mogli podchodzić do motylków i niemal ich dotykać. A Ela była zdziwiona, bo ją motylki sobie najbardziej upodobały i traktowały jak kwiatuszek - co chwilę któryś na niej lądował :)

W niedzielę znowu zawędrowaliśmy do muzeum, oglądaliśmy różne rodzaje broni, od czasów średniowiecza do I wojny światowej. A także zbroje, mundury, itp. Mogliśmy przymierzać hełmy, potrzymać miecz i tarczę. I nawet schować się w schronie :) Muszę przyznać, że wizyty w muzeach są teraz o wiele ciekawsze, niż dawniej i nie ograniczają się tylko do oglądania gablotek.

A dziś od rana Gabryś ma wysypkę. Pewnie ospa, bo szaleje od jakiegoś czasu wśród znajomych dzieci. Czeka nas ciekawy czas i odsiadka w domu... Ale przeżyjemy i to :)

piątek, 10 lipca 2015

Pogoda, chomiki, muzeum i czas miłości - czyli o różnych rzeczach :)

I się pogoda zepsuła... Za oknem szaro, zimno i wieje - wierzyć się nie chce, że to lipiec. Upały, wracajcie!!!

Nam dni płyną leniwie... Jeśli można tak powiedzieć o naszym codziennym sajgonie :) Po prostu jesteśmy razem, nie musimy nigdzie biegać i niczego załatwiać póki co. Staram się wysypiać i regenerować siły przed kolejnym rokiem :)

Właśnie przyszedł Gabryś i smętnym tonem zapytał: "Mamooo, lubisz mnie?". To akurat w tym wypadku oznacza "Kiedy puścisz bajkę?". Sorki smyku, musisz poczekać chwilę. Mama musi mieć moment dla siebie :)

Rodzina nam się trochę powiększyła :D Mamy dwa chomiczki chińskie, jaśniejszą Daisy (Gabrysiową) i ciemniejszą Minnie (Rafałkową). Dobrze mieć jakieś zwierzątko w domu. Chłopaki co chwilę chcą je karmić i się z nimi bawić. A ja tłumaczę, że to nie zabawki i że można je karmić tylko kiedy ja pozwolę. Dzieciaki trochę kręcą nosem, ale dzięki temu się nauczą, jak traktować zwierzęta. I że to oni muszą się dostosować do chomików, a nie na odwrót. Dobra okazja do ćwiczenia cierpliwości :)

Chomiczki póki co są nieufne, ale już zaczęły kojarzyć mnie z dobrym jedzeniem ;) Mieliśmy w planie jednego, jako zaległy prezent urodzinowy dla Gabrysia - ale jakoś tak wyszło, że ze sklepu wyszłam z dwoma. I dobrze, razem raźniej. Przytulają się, wylizują, wszędzie chodzą razem. Kto jak kto, ale my dobrze wiemy, że w stadzie lepiej niż samemu ;)

Co poza tym... Byliśmy w Muzeum Narodowym (dzięki karcie dużej rodziny możemy znowu bywać częściej w takich miejscach...). I zapadła mi w pamięć pewna scena. My z dziećmi i kilka innych rodzin w sali. Oglądamy chińskie dzieła sztuki. I nagle słychać rozdzierający krzyk jakiejś starszej osoby: "To jakiś koszmar, przedszkole, a nie muzeum!". Nawet nie możemy się przyjrzeć tej osobie, bo w panice wybiega. Dodam, że dzieci zachowywały się grzecznie. 

Na szczęście dla mojego spokoju wewnętrznego jakaś inna starsza pani powiedziała głośno, że przecież dzieci trzeba uczyć bywać w takich miejscach. Ale i tak przykro mi, kiedy ktoś tak reaguje na dzieci. I kiedy w rożnych miejscach można trafić na znaki "dzieciom wstęp wzbroniony". Jednak póki co w większości jest tendencja odwrotna i w wielu kafejkach i restauracjach są już kąciki dla dzieci. Także mama podróżująca po mieście z gromadką dzieci może spokojnie wejść i wypić kawę, a nie zagryzać nerwowo obwarzanka gdzieś na uboczu :P 

Wystawa bardzo nam się podobała, mieliśmy też okazję usłyszeć fragment koncertu muzyki chińskiej - i to chyba podobało mi się najbardziej :) A dzieci pod koniec trochę marudziły, bo spieszyły się na imprezę urodzinową do znajomych - ale to, że były w muzeum, będą pamiętać. I będą tam wracać, tak jak my.

Na koniec scenka z rodzinnego spaceru. Idziemy w piątkę na przystanek. Rozmawiam z Krzyśkiem i w pewnym momencie mówię, jak zwykle "Kocham Cię, Skarbie". Gabryś patrzy na mnie badawczo i pyta:
- A mnie też kochasz?
- Oczywiście.
- A Rafałka?
- Rafałka też.
- I Elusię?
- No pewnie. Wszystkich was kocham.
Gabryś idzie chwilę zamyślony, a potem mówi:
- Bo my jesteśmy rodzinką. A rodzina to czas miłości!
Patrzymy na siebie z Krzyśkiem poruszeni. Dobrze czasem słyszeć takie słowa i wiedzieć, że w tym codziennym zamieszaniu dzieci czują, że są kochane.

Okej, będę kończyć. Chłopaki co prawda wzięli się za budowanie czegoś z klocków, ale przebywają w pobliżu komputera, niczym sępy :) No tak, czas na bajkę. A mnie czas ogarniać jakiś obiad... I Elusię spróbować położyć spać (jedną drzemkę w ciągu dnia jeszcze zalicza). Ech rośnie nam Elcia. Kiedy wychodzimy na spacer, to sama do mnie podchodzi z bucikami i wystawia stópki, żeby jej założyć - rozbrajający widok! I tak wiele rzeczy już rozumie. Ku mojej radości zna znaczenie słów "Ela, nie wolno!". Mała rzecz, a od razu łatwiej mi się żyje ;)

wtorek, 7 lipca 2015

Niedzica.

Upały po 30 stopni... Mogłabym mieć taką pogodę cały rok!

(to sobie wybrałam miejsce do życia..i idealne :P)

Whatever, korzystamy z ciepła i nie chowamy się przed słońcem (oczywiście w granicach rozsądku). Nawet Elusia ma już kolor skóry jak mała cyganeczka :)

Chwilo, trwaj! Trzeba nabrać sił przed kolejną zimą...

A tu fotki z naszego wypadu do Niedzicy. Księżniczka Eluszka godnie zastąpiła księżniczkę Uminę (kto nie zna legendy, niech czyta) :)