czwartek, 27 czerwca 2013

Po remoncie.

Padam... Od dwóch dni mamy wymianę okien w obu pokojach. Dzisiaj koniec. Jakoś udało mi się doprowadzić dom do stanu sprzed  remontu (mniej więcej) i nóg nie czuję.

Ale okna mamy piękne :) Zainwestowaliśmy też w drzwi do ogródka w pokoju chłopców, także mogą teraz patrzyć na trawkę i ulicę bez włażenia na parapet. Krzysiek zmontuje jeszcze drewniane schodki i będzie super. Poza tym okna są wyposażone w rolety zewnętrzne i wreszcie możemy mieć wieczorem ciemność idealną (akurat blisko stoi latarnia i strasznie świeciła nam po oczach).

To już nasz trzeci z kolei remont w nowym domu i mam nadzieję, że na ten czas ostatni. Teraz trzeba będzie pozbierać kasę na farby i odmalować ściany po tym wszystkim. Ale trzeba przyznać, że pokoje wyglądają teraz o wiele ładniej, nawet mimo zmasakrowanych ścian.

Ponieważ musieliśmy na czas wymiany okien poskładać wszystkie łóżka, żeby się nie zakurzyły, zdecydowaliśmy się na jeszcze jedną rewolucję. Łóżeczka Gabrysia już nie złożyliśmy z powrotem i od dziś śpi na kanapie (wcześniej bałam się go przenosić, bo miał tendencje do spadania, no ale teraz jest już duży). A w miejsce jego łóżeczka daliśmy Rafałkowe. Wreszcie chłopaki są razem w pokoju, a my mamy sypialnię dla siebie. W przyszłości chcemy im kupić łóżeczko piętrowe (sprawdza się u naszych znajomych) - mamy wysoki sufit, więc pewnie nie będzie czuć, że jest się jakoś wyżej.

Jestem zmęczona, ale zadowolona i już kombinuję, jaki kolor ścian wybrać i jak w przyszłości urządzić chłopcom pokój ;)

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Wreszcie w górach :)

W schronisku.
Sysuuuunia!
I jest impreza ;)
Wczoraj mimo załamania pogody zdecydowaliśmy się wreszcie wyskoczyć w góry. Pojechaliśmy blisko, za Myślenice, żeby dojść do schroniska na Kudłaczach. I było super, deszcz szybko przestał padać i przez resztę dnia zza chmur wyzierało słońce. W schronisku zjedliśmy śniadanioobiad, a potem doszliśmy prawie na Łysinę. Dawno nie byliśmy tak razem w lesie, więc musieliśmy wszystkiemu się dokładnie przyjrzeć (zwłaszcza Gabryś). Były pierwsze borówki, granatowe żuczki, szare muchomory, chmara komarów (niestety, gdyby nie one, pewnie doszlibyśmy dalej), motylki, kałuże, masa szyszek i kwiatków, no i ogromne kamienie. Normalnie - delicje. Chłopcom się podobało, nam jeszcze bardziej (oj stęskniłam się za górami i lasami strasznie...), także jeśli tylko pogoda dopisze, niedługo znowu gdzieś wyskoczymy. Tylko muszę obmyślić łagodne trasy dla dzieci. Maciejowa? Dolinki tatrzańskie? Zobaczymy :)

A to piosenka, którą odkryłam ostatnio i nuciłam idąc szlakiem. Ma piękne słowa, bo odzwierciedlają sposób, w jaki szczególnie dociera do mnie Bóg - przez piękno przyrody. I tytuł jest dla mnie znaczący. "Matka Natalia od Aniołów". Bardzo się w nim odnajduję. Zostałam matką, mam na imię Natalia, a moi synowie mają Archaniołów za patronów. Właśnie ten tytuł tak mnie zaskoczył i dotknął, dopiero potem sama piosenka, bardzo ładna zresztą. Ecco:

Wszechobecny szmer
wodospadów rytm usypia mnie
nie istnieje lęk
niepojęta cisza starych drzew
jak anioły wznoszę wzrok ku górze
świat dokoła wabi mnie

podróżuję złotym brzegiem
nie ma kary w moim niebie
oczy rozpieszczone słońcem
jestem wolna
dobra i pokorna i więcej wiem

planetarny zgiełk
bezgraniczna preria wzywa mnie
wiatr zapala dzień
wierny ogień wznieca uczuć żar
lepsza ziemia rodzi się z popiołu
wstaje nowy życia sens

jesteś tam, ja jestem tu
budzisz mnie z otchłani snu
tylko Ty coś o mnie wiesz
w gąszczu traw znalazłeś mnie

jesteś tam ja jestem tu
czekam na dźwięk Twoich słów
w śmiech zamieniasz moje łzy
czekam wciąż więc przyjdź...

czwartek, 20 czerwca 2013

Jestem mamą, to moja kariera.

Jestem mamą...
Myślałam kiedyś - zdobędę świat
co drzwi przede mną już otwiera
To kwestia dni, no może lat
W papierach sukces i kariera

Mówili talent, mówili wdzięk
Mówili wejdź szeroką bramą
wśród ofert rozejrzałam się 
wybrałam: chcę być mamą

Jestem mamą, to moja kariera
Jestem mamą na zawsze od teraz
Jestem mamą, to premia, to awans
Jestem mamą

Już zatwierdzony mój biznesplan
Wiem po co grac, co dzień się budzić 
Ambicje niesłychane mam
Wychować ludzi chcę na ludzi

Do tego talent, do tego wdzięk
Do tego serce i ręce i głowa
...to moja kariera :)
Choć kroki czasem zmyli lek
Powtarzam wciąż od nowa

Jestem mamą, to moja kariera
Jestem mamą na zawsze od teraz
Jestem mamą, to premia, to awans
Jestem mamą

To tekst piosenki Natalii Niemen, którą usłyszałam po raz pierwszy wczoraj, gdy wracałam wieczorem do domu z przyjaciółmi. I choć muzycznie utwór odbiega od moich folkowo-rockowych upodobań, to słowa bardzo mnie poruszyły.

W sercu odkąd pamiętam miałam pragnienie właśnie takiej kariery życiowej. Może dzięki temu, że w domu rodzinnym mama zrezygnowała z pracy, by się zająć mną i bratem. Dziś widzę, ile w tym było dobrego, choć decyzja była podyktowana moją chorobą. Co ciekawe, zawsze chciałam mieć więcej dzieci (5-6) i teraz naprawdę czuję się dobrze, gdy z Krzyśkiem możemy bez obaw snuć plany o większej ilości dzieciaków. Nie byłoby tego, gdybyśmy nie doświadczyli, że to Bóg będzie się nami opiekował i nie musimy się martwić o pieniądze, jedzenie, mieszkanie. Pomaga też świadectwo znajomych rodzin wielodzietnych, które mają dużo dzieci i żyją szczęśliwie.

Ostatnio jakoś często ludzie mnie pytali, kiedy zamierzam wrócić do pracy. Bo dzieci już odchowane i w ogóle trzeba je dać do przedszkola. Nie wiem, jak mam tłumaczyć, że moja praca jest w domu. Bycie przy dzieciach, wychowywanie ich, zajmowanie się domem, wspieranie męża - to jest moja praca. Poza tym jeśli Bóg da, niedługo chcielibyśmy czekać na kolejne dzieciątko, a górnego limitu dzieci nie mamy. Także mój biznesplan obejmuje przynajmniej 10 lat na tym stanowisku, choć jeśli dobrze pójdzie, to i więcej. Jeśli z przyczyn losowych nie będziemy mogli mieć więcej dzieci, to i tak chciałabym dalej być mamą dla przybranych dzieciaczków. Teraz już inaczej nie potrafię, moje serce jest skierowane ku dzieciom. Pewnie, będzie jak Pan Bóg zaplanuje, bo nasze plany są niewiele warte. Ale wiem, co CHCIAŁABYM robić, co kocham robić. Tylko jak wytłumaczyć innym, że wolę zmieniać pieluchy i uczyć miłości do robaczków, niż zarabiać kokosy?

Poza tym zaczęło do mnie docierać, jak to dobrze dla moich dzieci, że jestem z nimi w domu. Nie, nie oceniam mam pracujących zawodowo i je rozumiem. Po prostu przestałam się czuć gorsza, "bezrobotna". Zaczęłam widzieć jasno sens tego, co robię i wypływające z tego dobro. I nie chciałabym, żeby moje dzieci w tym pierwszym etapie swojego życia były formowane przez kogoś innego. Wolę, żeby uczyły się ode mnie. I czuły, że mam dla nich czas, że są dla mnie ważne. Nawet, jeśli czasem mam dość i puszczają mi nerwy - wtedy przepraszam. To też jakaś nauka dla nich. Ale jak wspominałam - NIE piszę tego, żeby gnębić mamy pracujące poza domem, bo to również wielkie wyrzeczenie, takie samo jak moje (ja musiałam zrezygnować z pieniędzy i satysfakcji płynącej z bycia kobietą niezależną, zarabiającą na siebie). Jakkolwiek wybieramy, zawsze jest trudno. Faceci chyba mają łatwiej na tym polu i nie są tak targani wątpliwościami.

Na koniec piosenka zespołu, który wczoraj był w Polsce. Jestem ich fanką od podstawówki. Strasznie chciałabym być na koncercie, no ale niestety Gdańsk jest trochę za daleko. Poza tym musiałabym jechać sama, a co to za odpoczynek bez męża? ;) Tak więc posłucham sobie tutaj, bo kawałek ostatnio za mną chodzi.

wtorek, 18 czerwca 2013

Wakacyjnie.

Dobry, ślebodny weekend za nami. W sobotę imprezowaliśmy na weselu i było super, dawno się tak nie wytańczyłam. Szkoda, że następne wesele nam się szykuje dopiero za rok ;) Fajnie jest mieć takie większe dzieci. Nasze bez problemu można zostawiać z kimkolwiek i się świetnie bawią, a z dziadkami to w szczególności. Także nie musiałam się martwić i szalałam do woli.

A w niedzielę poszłam z Alnilam na piwo, miałyśmy wieczorek czarownic. Najpierw zaliczyłyśmy "Omertę", a potem statek na Wiśle. I było super... Niestety dziś Alnilam już pojechała do Rzymu :( Znowu będę tęsknić, mam nadzieję, że wróci za miesiąc ze swoim lubym, jak obiecała. Ech, dobrze jest mieć przyjaciół!

Czy Wy też uwielbiacie takie upały, jak dzisiaj? Ponad 30 stopni, szaleństwo, cały dzień siedzimy na polu i się oblewamy wodą. Sasasa.

Wakacyjne piosenki czas zacząć.

piątek, 14 czerwca 2013

Piątkowy maratończyk i osiągnięcia chłopców.

Piątkowy wieczór... Czuję cały tydzień w kościach, kręgosłupie, mięśniach. Zmęczona jestem, jak zwykle. Od rana do wieczora gonitwa, sprzątanie po dzieciach, pilnowanie dzieci, bawienie się z nimi, tłumaczenie wszystkiego, gotowanie dla nich i Krzyśka, kąpanie... i tak dalej. Jestem naprawdę szczęśliwa robiąc to wszystko, ale nie zmienia to faktu, że jednocześnie w każdy piątkowy wieczór czuję się jak zmordowany maratończyk. I właśnie teraz siedzę otępiała przed kompem i cieszę się, że mogę przez chwilę się zamyślić i posłuchać ciszy. I siebie.

Mam nadzieję, że jutro uda nam się odpocząć. Dzieci zostają u moich rodziców, a my idziemy na ślub znajomych i wesele. Także liczę na fajny wieczór i oderwanie od tej codziennej bieganiny.

Gdzieś w sercu mam też pragnienie dobrego wykorzystania tych wakacji. Rok temu nie mogliśmy szaleć, Rafałek był malutki. Teraz obaj chłopcy są już na tyle duzi, że można spokojnie ich zabrać gdzieś daleko, lub zostawić u dziadków tudzież znajomych. Liczę na wykorzystanie obu opcji. Chcę synkom pokazać świat, ale też wybyć gdzieś tylko z Krzyśkiem i nacieszyć się sobą.

W ostatnim czasie chłopcy znów jakoś wydorośleli, każdy na swój sposób. Gabryś zaczął wyraźniej mówić i coraz bliżej mu do wymówienia "r". Też sposób wyrażania się jest jakby na wyższym poziomie, nagle taki przeskok. W dodatku młody czasem używa zwrotów typowych dla dorosłych, co brzmi niesamowicie w ustach trzylatka. No i zrobił się asertywny. Mimo ogromnej wrażliwości i pewnej nieśmiałości, wie, czego chce i jest stanowczy. I to mnie cieszy.

Rafałek z dnia na dzień zdobywa nowe umiejętności, teraz naprawdę w błyskawicznym tempie. Jedzenie łyżeczką i widelcem, bieganie, wspinanie po schodach i schodzenie z nich, włażenie na zabawkowy samochód, pokazywanie, że chce jeść na swoim krzesełku, wyrażanie różnych potrzeb (na przykład przez ciągnięcie mamy za rękę po całym domu i pokazywanie, co by chciał zrobić), próba założenia bucików, reagowanie na całą masę polecień (jestem w szoku, ile on już rozumie)... I rożne inne rzeczy, które zdumiewają mnie w ciągu dnia, ale teraz jakoś uleciały mi z głowy. Kiedy on był tym małym raczkującym niemowlaczkiem? Teraz to drugi, niższy o głowę od braciszka, ale równie rozrabiający mały urwis. Dziś na przykład wykąpał się w kałuży na podwórku i był cały czarny z błota. A potem w kuchni wylał cały kubek kaszki na podłogę, a co. Mogłabym go strofować i się nad nim trząść, ale nie o to chodzi. Niech dokazuje i się uczy. Gabryś na szczęście ma już inny sposób zabawy (dużo opowiada, kombinuje, buduje itp.), więc po nim nie muszę tyle sprzątać.

W każdym razie nie nudzi mi się z nimi. Dobrze, że wcześnie chodzą spać i wieczory mam zarezerwowane dla Krzyśka. I wszystko gra.

A na koniec coś, co sprawiło ostatnio, że szybciej zabiło mi serce. Pewne rzeczy się nie zmieniają.

niedziela, 9 czerwca 2013

Po imprezie urodzinkowej ;)

Jeden z prezentów :)
Już po imprezie urodzinowej, bardzo fajnie było :) Wprawdzie gości mniej niż przypuszczaliśmy, bo dużo osób się pochorowało, ale za to jakie prezenty! No i może jednak lepiej, że tłumów nie  było, bo Gabryś się peszy, jak jest dużo ludzi, a w końcu to jego święto i on ma się dobrze czuć.

Od rana przygotowywaliśmy się do zabawy. Krzysiek robił tort (pyyycha), ja dmuchałam baloniki, sprzątałam i byłam z chłopakami na ostatnich zakupach. I zamówiłam pizzę, bo na robienie obiadu już nie miałam siły (ten tydzień był dla nas wyjątkowo intensywny i jeszcze nie odpoczęliśmy).

Gabryś dostał masę prezentów. Zawsze się boję, jak to będzie i czy kasy nie braknie, a potem jest taki wysyp... Od jednych dziadków dostał ogromną straż pożarną z pompką, która naprawdę tryska wodą (dywan jest już dość wilgotny ;)). Od drugich koparkę z Lego Duplo. Od Alnilam model samolotu. Od Renfri zabawkowego lisa. A od nas policjanta na motorze z Lego Duplo (z niebieskimi oczami, więc teraz się bawi, że to on - bo Rafałek też ma swojego policjanta, oczywiście z brązowymi oczami...), czerwonego Dodge'a Vipera z Welly, książkę o Królowej Śniegu (lubimy czytać), koszulkę ze Spidermanem i zestaw narzędzi z kaskiem i maską (Gabryś najbardziej się śmiał, jak ubrałam ten kask i maskę i goniłam go po mieszkaniu ^^). Także nowych zabawek jest pełno, zwłaszcza że Rafałek dostał jeszcze zestaw zabawek do piaskownicy z koparką, żeby nie był pokrzywdzony.

Chłopcy wybawili się za wszystkie czasy, zjedli torcik, pizzę i inne rzeczy, aż im się uszy trzęsły. Teraz już śpią, jutro będziemy się bawić od nowa. To był dobry dzień :)

wtorek, 4 czerwca 2013

To już trzy lata! :D

Dokładnie trzy lata temu o godzinie 19.40 urodził się mój kochany synek Gabryś :)

Pamiętam ten dzień bardzo dobrze, szczegóły jakoś wyryły się w pamięci... To jeden z najważniejszych dni w moim życiu, obok 14.03.2012 (urodziny Rafałka) i 1.08.2009 (nasz ślub).  Jak to było? O tym bardzo dokładnie napisałam w notce tuż po narodzinach... O TUTAJ, zapraszam do czytania (tylko komentarzy niestety brakuje, zostały na starym blogu), bo historia była niesamowita, nawet teraz jak wspominam, to mam świeczki w oczach.

Sama nie wiem, kiedy te trzy lata minęły. W momencie, gdy zostałam mamą i zaczęłam żyć dla kogoś, a nie dla siebie, życie stało się jakieś lepsze. Gabryś jest już dużym chłopczykiem, ma braciszka, pewnie niedługo będzie czekał na kolejnego (lub siostrzyczkę, ostatnio stwierdził, że by chciał ;)). Każdego dnia dziękuję Bogu na niego, ja Rafałka, no i za ich tatusia...

Dziś Krzysiek wziął urlop, żeby spędzić ten dzień z nami. Pogoda niestety deszczowa, ale oglądaliśmy tramwaje i rożne inne ciekawe rzeczy w Muzeum Inżynierii Miejskiej. A impreza urodzinowa będzie w niedzielę. Nawet Alnilam (mama chrzestna ;)) przyleci na tę okoliczność z Rzymu.

Bogu niech będą dzięki za te trzy lata z naszym synkiem!

sobota, 1 czerwca 2013

Dzień nas wszystkich :)

Mali rycerze na Wawelu.
Dziś jest dzień dziecka... Czyli dzień każdego z nas. Bo chyba nikt nie urodził się mając lat 50 (choć w niektórych przypadkach aż trudno w to uwierzyć ;)). I szczęśliwi ci, którzy wciąż mają w sobie to dziecko, jakim byli. Ciekawość, prostotę, szczerość. A przede wszystkim - zaufanie, że wszystko będzie dobrze, bo jest ktoś, kto się nami opiekuje. Pamiętam, że nawet jak byłam ciężko chora (miałam cztery lata wtedy), to wcale się nie bałam, że stanie się coś złego. Teraz lubię to wspominać i budzić w sercu tą dziecięcą ufność.

Z tej okazji życzę wszystkim dużo radości :)

U nas leje, ale wczoraj byliśmy z chłopakami na spacerze po mieście. Między innymi odwiedziliśmy nasz ukochany Wawel (gdzie są rycerze i smok, więc chłopcy czują się idealnie), no i byliśmy na pizzy. Mam nadzieję, że jutro się przejaśni choć na chwilę, to też gdzieś razem wyskoczymy.

Aha! Muszę się pochwalić, że Rafałek dziś wreszcie przespał całą noc. I budzi się już koło szóstej, siódmej. Czyli musiał się przyzwyczaić. Hurra, wysypiamy się!

I na koniec dobra nuta na dziś, czyli jedna z ulubionych Gabrysiowych piosenek: