Chłopcy z dziadkami szaleją nad morzem i wysyłają mi mmsy z plaży, z fokarium na Helu, ze smażalni (nad talerzem frytek i jakąś rybką). Aż mi żal trochę, że w tym roku morza nie zobaczę (za to mam zamiar zobaczyć góry, chociaż przez chwilę). No ale teraz z malutką ciężko by było, wolę poczekać do następnego lata i pojechać na spokojnie...
Co nie znaczy że wakacje w tym roku chcę spędzić w domu, o nie!
Dlatego korzystam z lata i chodzę z dziewczynkami na dłuugie spacery. Sara śpi spokojnie w wózku i budzi się tylko na karmienie, Ela szaleje w parkach i na placach zabaw. A ja cieszę się ciepłem, zielonością i wszechobecnym zapachem kwitnących lip. I pcham wózek robiąc kilometry, żeby szybciej wrócić do formy i zrzucić zbędne kilogramy ;)
No i co jeszcze... Tęsknię za chłopcami strasznie. Cieszę się, że odpoczywają i dobrze się bawią, ale nie lubię zwłaszcza poranków i wieczorów, kiedy zamiast naszych rytuałów - pustka i cisza. Jednak dzień bez wspólnego śniadania i wieczornego czytania/opowiadania bajek (a ostatnio to Gabryś mnie opowiadał bajki na dobranoc - ten to ma gadane...) jest jakiś wybrakowany. Dlatego staram się trzymać i korzystać z tego czasu wolności i bycia tylko z dziewczynkami (omg tyyyyle wolnego czasu, czytam, oglądam filmy i leniuchuję). Ale też czekam, aż dom znowu będzie pełny.
Chociaż dobrze jest sobie uświadamiać powoli, że dzieci będą wybywać z domu coraz częściej i dalej - i mam im na to pozwolić. Taki wakacyjny wyjazd to przedsmak tego, co nas czeka. Wypuszczenia dzieci w świat i pozwolenia im na życie po swojemu. Z dala od nas. Mam nadzieję, że nie będę zaborczą mamusią, która ściga swoje nastoletnie i dwudziestoparoletnie dzieci, próbując na siłę ściągnąć je z powrotem do domu i terroryzując słowami ("bo ja chcę dla ciebie dobrze, bo ja się tak martwię"). Brr. Zauważyłam że dorosłe dzieci chętnie wracają w odwiedziny do domów, z których mogły wyjść bez problemu. My z Krzyśkiem mamy inne doświadczenia, ale dobrze wiedzieć, że jest alternatywa jakaś, o którą można walczyć.
Ale to jeszcze przed nami (choć czas pędzi coraz szybciej...), na razie dzieciaki małe i mogę tęsknić za momentem, kiedy siądziemy wszyscy razem na łóżku ze sterta książek i będę czytać po kolei każdemu. Albo na zmianę z Gabrysiem, bo odkąd się nauczył czytać, to nieraz czyta rodzeństwu i kolegom w przedszkolu. Nieźle mu idzie. Najśmieszniejsze że nauczył się tego śledząc litery, kiedy czytałam mu kolejne części "Narni". Sam. Chciałabym, żeby pozostali też tak złapali bez naciskania i przymuszania... Czytanie książek jest dla mnie tak ważne, że nie powinno się kojarzyć ze zmuszaniem. Tak jak modlitwa. No ale czasem trzeba, w niektórych trudniejszych przypadkach :)
Aha! Ela w tydzień nauczyła się korzystać z kibelka (czekałam z odstawianiem jej od pieluchy aż urodzę, bo z brzuchem ciężko by mi było po niej ścierać podłogi :P). Oczywiście zdarzają się jeszcze wpadki, ale generalnie szybko zaskoczyła (tak jak pierworodny, a inaczej niż długo opierający się drugi brat). Także od kilku dni mogę ją chwalić za to, że sama biegnie do swojego kibelka i potem z dumą pokazuje zawartość :D Jupi, mniej wydawania na pieluchy ;)