czwartek, 29 września 2022

Imieniny chłopaków. Anioły są całe zielone.

 

Wszystkich trzech.

To, co zdecydowanie ratuje wrzesień w moich oczach, to urodziny Miriam oraz dzisiejsze święto archaniołów :)

Chociaż imieniny świętowaliśmy bojowo już minionego weekendu na Polach Chwały w Niepołomicach. Prezenty też tam zostały kupione...

W sumie prawidłowo. Aniołowie to nie lukrowane istotki podobne do elfów, ale Boży wojownicy. Inaczej słabo by z nami było.

Aczkolwiek ja i do tej poetyckiej wersji aniołów mam słabość i w sobotę kupiłam sobie figurkę zielonego anioła z suknią pełną chabrów. Anioły są całe zielone, zwłaszcza te w Beskidach... :) Może jeszcze się uda wyskoczyć na szlak?

W domu dziś chaos, za oknem szaro i deszczowo znów. Jeszcze przed chwilą biegałam po strychu i podejrzliwie przyglądałam się belkom – korniki? Czy tylko zużycie? Uroki mieszkania w starym domu.

W garnku dochodzą ziemniaki. Chyba będą z jajkiem sadzonym, masłem, koperkiem i kefirem – a ja chociaż nad talerzem sobie wyobrażę, że nadal mamy lato. To takie typowo wakacyjne danie.

Kolejna książka się pisze... Zrobiłam sobie porządek w moich tekstach na komputerze i zadumałam się. Z niepozornego pliku o roboczej nazwie "Wakacje w niebieskim domu" zrobił się pokaźny folder z książkami napisanymi, pisanymi i planowanymi. Aktualnie pracuję nad trylogią dla dorosłych. Ale równie ciepłą i pełną humoru, co ta seria po prawej. Tyle że mogę pisać o pewnych sprawach, o których nie mogłam wspomnieć w książkach dla dzieci. I nie mam na myśli seksu :P Tylko takie różne głębsze rozkminy... Tym razem będzie z punktu widzenia kobiety, a nie dziecka.

A poza tym... Dobrze mi robi ta jesień. Głównie dlatego, że po wakacjach najmłodsza dwójka bardzo wyrosła. I chociaż broi na potęgę i skutecznie odciąga mnie od książek, to nie mogę się napatrzeć. Jak rosną, jak mówią (Michał) i chodzą coraz szybciej (Ania). Ania z małej rusałki, jaką była jeszcze w lipcu, zmieniła się w całkiem konkretną dziewczynkę. Taką, co to tylko chustka na głowę i wałek do ręki ;) Minę też robi całkiem całkiem, zwłaszcza jak zmarszczy brwi.

Ok trzeba mi kończyć, już pachnie ziemniakami w całym domu. Pozdrawiam anielsko dziś :) I pamiętajcie o "Na końcu świata"! Tam też są anioły w dużej ilości.

czwartek, 22 września 2022

Jesienne rozkminy na zakręcie.

Jesień zaczęła się na całego, zimna i mokra... Ciekawe, czy październik przypomni, że może być pięknie, ciepło i kolorowo? Czy trzeba będzie czekać z tym do wiosny...

Poranki chłodne, żal wychodzić spod kołdry. Pierwsze co robię, to włączam ogrzewanie. Potem wyprawiam starsze dzieciaki do szkoły, żeby znów zanurkować do łóżka, chociaż na krótką chwilę. Kiedy wstaną maluchy, to już nie ma zmiłuj, trzeba się ogarnąć i zrobić im śniadanie. A sobie kawę – z cynamonem, jak zawsze o tej porze roku. Nie wiem, jak to jest, ale cynamon wrześniem sam wchodzi w rękę. A potem, późną jesienią – goździki.

Do kawy książka. Później moment porannej modlitwy. Ostatnio często zamiast przy stole, modlę się na podłodze w salonie, z królikiem na kolanach. Jego ciepło uspokaja i pomaga mi się wyciszyć, mimo pisków dzieci. A zwierzak też jest zadowolony. Straszny z niego przytulas, od  razu wskakuje na kolana i nadstawia się do głaskania :) Tak więc ostatnio moją "kapliczką" są rejony klatki. Pachnie siankiem, jak w stajni i robi się bożonarodzeniowo. W sumie to dobre miejsce na spotkanie z Najważniejszym.

Po momencie wrześniowego szoku i przeskoku z lata do niezbyt lubianej przeze mnie jesieni nawet mi dobrze z tym deszczem za oknem. Potrzebowałam tego momentu, by nigdzie się nie spieszyć, nie biegać, nie planować. Trzeba ułożyć myśli kłębiące się w głowie.

Oczywiście spokojnie uwinęłabym się z tym ułożeniem do grudnia, żeby w styczniu witać już ciepłą wiosnę... Z tym mam największy problem, że po świętach będą dwa zimne miesiące przypominające korytarze szpitalne i wszystko będzie już wtedy we mnie wyć za światłem, zapachami i barwami. Brr.

A jest co układać. Zaczynając od zamieszania z książkami, które jakoś tam zmieniło (trudno żeby nie...) moje dotychczasowe życie. Co tu dużo mówić, strasznie się cieszę, że spełniło się moje marzenie, żeby być pisarką :) Ale też spowodowało niezłe zamieszanie. Pewnie gdybym miała ten komfort, że MAM CZAS, by pisać sobie od rana do późnego popołudnia w swoim gabineciku (jak to można przeczytać w wielu wywiadach z piszącymi osobami), a potem jeszcze posiadała chwilkę, żeby ogarnąć sprawy promocyjne – byłoby super. Ale nie mam czasu. W tym momencie wróciłam trochę do punktu wyjścia. Dwoje wymagających uwagi maluchów w domu, pisanie po nocach kosztem snu i prośby do bliskich i znajomych królika... yyy znaczy moich, nasz królik niestety nie pochwalił się znajomościami, o polecanie, kupowanie itede... No nie brzmi to różowo. Z drugiej strony sam fakt, że mamie sześciorga dzieci udaje się zrobić cokolwiek poza ogarnianiem domowych spraw jest mega osiągnięciem.

Także ten. Nie wiem, co z tego wyjdzie i tradycyjnie polecam sprawy mojej pracy świętemu Józefowi. Jak dotąd nieźle mu szło, więc...

No tak, a poza sprawami książkowymi mam poczucie, że bierzemy kolejny zakręt. Może to kwestia tego, że dzieci mają nowe obowiązki i wrzesień pokazał mi bardzo wyraźnie, że czas nie stoi w miejscu. Dzieciaki rosną, a my się zmieniamy...

I już nie o tą siwiznę i zmarszczki chodzi, ale dotarło do mnie, że pewne rzeczy już nie wrócą. Pewne wspomnienia gdzieś mi się zgubiły i zatarły w głowie. Pewne zdziwienia i niepewność, na przykład ta związana z nauką obsługi nowego dziecka. Jak bardzo inaczej było, gdy miałam w domu trzyletniego Gabrysia i rocznego Rafałka... Potem przy dziewczynkach lekka odmiana, bo chociażby krój i kolor strojów się zmienił. Ale teraz? Rutyna...

To ma swoje plusy, ale z drugiej strony czegoś żal. I nie, nie pociesza mnie fakt, że czeka mnie fala innych zadziwień, gdy dzieci po kolei zaczną dorastać :)

A teraz muszę kończyć... Rosół pewnie już się zrobił, a u moich nóg narzeka Anulencja, która wstała dziś zbyt wcześnie i chyba trzeba ją będzie zaraz położyć... Michał bawi się w kuchni i prowadzi bogate dialogi kilkoma ludzikami lego, ale ten spokój nie będzie trwał wiecznie. A ja chciałam i tą chwilę utrwalić.

Może kiedyś za nią zatęsknię?

Z miłości do gór :) Cieszę się, że mogłam ją napisać.

środa, 14 września 2022

"Na końcu świata" czyli sercu bliski Beskid Niski.

Już jest! Można zamawiać!!!

"Na końcu świata", trzecia część serii o rodzinie z niebieskiego domku.

Moja ulubiona.

Kraina Łagodności dla dzieci. Mądra i wyciszająca, poruszająca i zabawna.

Jeśli chcecie zrobić sobie małe wakacje w Beskidzie Niskim, proszę bardzo:

https://bonito.pl/produkt/na-koncu-swiata

Oto bilet :)

Strasznie się cieszę! Kiedy rok temu udało mi się znaleźć wydawcę dla mojej małej trylogii, nie sądziłam, że będę mogła cieszyć się książkami tak szybko!

Kochani, mam prośbę – jeśli tylko możecie, polecajcie, piszcie, komentujcie na stronach księgarni czy na lubimyczytac.pl

Będę bardzo wdzięczna! Nie zależy mi na tym, żeby sobie zarobić na tych książkach... Po prostu chciałabym, żeby mogły dotrzeć do jak największej liczby dzieciaków i sprawić im radość. Taka prawda :)

Dziękuję wszystkim za wsparcie, za pamięć i dobre słowo! Dzięki Wam wiem, że warto tracić czas na pisanie ;)

Szczęśliwa Rivulet ze swoim pierwszym dziełem :)

piątek, 9 września 2022

Przemijanie.

"Mamo, w radiu mówią, że zmarła królowa Elżbieta". Z tymi słowami Gabryś zbiegł wczoraj ze swojego pokoju na piętrze. A ja, szykująca już dzieci do spania, miałam poczucie, że znów świat który znałam rozpada się na kawałki.

Niby nic takiego, bo przecież fanką i zagorzałą obserwatorką brytyjskiej rodziny królewskiej nie jestem, no ale – ona była od zawsze.

I tak jak kiedyś odszedł JPII i zakończyła się pewna epoka, tak teraz znów coś się zmieni na dobre. I wielu, wielu innych ludzi, których obecność wydawała się oczywista... przeminęło.

Dziś za oknem piękna złota jesień. Ja mam migrenę i staram się ją ignorować (i wrzaski najmłodszych zakatarzonych dzieci), więc piszę. W blogosferze jestem teraz jakby mniej, bo wciągnęło mnie inne pisanie :) (teraz na tapecie powieść dla dorosłych). Ale na pewno będę tu wrzucać notki przynajmniej raz w tygodniu, tak jak zwykle.

Myślę o tym, że przecież taka kolej rzeczy... Że po kolei trzeba będzie pożegnać większość bliskich osób, no i samemu też odejść na drugi brzeg.

Nie boję się przejścia, ale czekania tutaj, w coraz większej samotności. Znam siebie i wiem, że nie będzie łatwo. O ile tego doczekam, a nie pójdę pierwsza.

Może to dziwne myśli jak na mamę szóstki dzieci, w tym kilkoro małych, ale tak naprawdę to właśnie dzięki dzieciakom widzę, jak szybko mija czas. I jak bardzo się wszyscy zmieniamy.

Jak szybko mijają te poranki i wieczory, kolejne pory roku, obroty wokół słońca.

Jak dziwnie jest patrzeć na starzejące się twarze naszych rodziców, nasze twarze pokryte już zmarszczkami, nasze siwe włosy. I oznaki dorastania najstarszych dzieci.

I Anię, która w ostatnim czasie z drobnej dziewczynki stała się dość konkretną kobietką. Po tej najmłodszej też to widać...

Jesień za oknem.

Ale jak celnie zauważył JPII, ostatnią porą naszego życia będzie wiosna – wiosna zmartwychwstania :)

piątek, 2 września 2022

Jest nas więcej :)

Łomatko, jak mi się już tęskni za wakacjami! xD

Jeszcze się dobrze rok szkolny nie zaczął, a ja już mam serdecznie dość. Może z czasem będzie lepiej (no, będzie – jak przyjdzie wiosna ;D), ale na razie mielizna jesienna... Niby lato jeszcze trwa, ale u nas już chłodno, wieczory zimne, okna trzeba zamykać i otwierać dopiero bliżej południa. Zapachy też słodkie, jesienne. Liście spadają z naszego orzecha.

Staram się szukać jasnych stron, jak zwykle. Czasu dla siebie (dwoje dzieci a sześcioro – jest różnica). Powolnych śniadań, gdy starszaki są już w placówkach. Planowania kolejnych książek. Cieszenia się na premierę "Na końcu świata" <3 Promieni słońca, które mają coraz bardziej miodową barwę...

Ale pierwszy dzień szkoły mnie załatwił. Większość spraw, która miała się nie udać, się nie udała ;D Na nic planowanie i dobre chęci. Jak się posypało rankiem, tak trwało do wieczora. Dodatkowo Michał wyrwał mi się na ulicy i prawie wpakował pod samochód – mało zawału nie dostałam... Na szczęście ma dobrego anioła stróża, ale nerwy były.

Na osłodę muszę dodać, że rodzina nam się powiększyła. Nie, tym razem nie chodzi o kolejnego malucha :) Pod koniec sierpnia kupiliśmy sobie króliczka :) I teraz mamy czarną aksamitną kulkę, która biega za nami, chce się przytulać i lizać nam palce. Nazwaliśmy go (bo to samczyk) Trufelek i totaaalnie się w nim zakochaliśmy! Wreszcie po długim czasie przerwy (nie licząc myszy) mamy zwierzątko. Psa mieć nie możemy, bo jestem uczulona na sierść. Kota też, bo alergię ma Krzysiek. Na szczęście Pan Bóg stworzył króliki :D

I jakoś lżej wchodzić w ten wrzesień z takim futrzastym towarzyszem :)