Leniwy sobotni poranek...
Krzysiek widząc moją minę rano zlitował się i pozwolił mi odpocząć. Wziął chłopaków i pojechali samochodem pozałatwiać różne sprawy, z zakupami na kolejny tydzień włącznie (tradycyjnie sobotę witamy pustą lodówką). A ja zrobiłam sobie śniadanie i wróciłam do łóżka. Normalnie pewnie bym się wzięła za sprzątanie, ale czuję już, że muszę przystopować. Jestem to winna Maluszkowi, zwłaszcza po tak ciężkim i pełnym wrażeń tygodniu. Wczoraj wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Bolał mnie kręgosłup, kark był cały sztywny od nadmiaru emocji, no a Maleństwo stwierdziło oczywiście, że to wspaniały czas na trening umiejętności :)
Tak więc siedzę sobie wygodnie obłożona poduszkami i napawam się spokojem ostatniego listopadowego dnia. Już wieczorem startujemy z Adwentem, także muszę nabrać sił. Zjadłam cały talerz zapiekanek, popiłam lekką kawką (nie zawsze mam ochotę na zdrową żywność :P), a teraz sączę herbatkę z miodem i staram się przesłać najmłodszemu dzieciątku dużą porcję uśmiechu. W zamian za ten stresik, którego mu dostarczyłam w czwartek - kiedy razem ze mną mówiło ludziom, że Pan Bóg ich kocha i jest blisko nich. A może ono wcale się nie bało, tylko cieszyło, że mama robi coś konkretnego?
Wczoraj wieczorem włączyłam radio i akurat leciały wiadomości na RMF. Usłyszałam zdanie, które mnie rozwaliło. Brzmiało mniej więcej tak: "W wigilię świętego Andrzeja rusza kolejna edycja kursu dla wróżek, zajęcia dotyczą między innymi numerologii". Padłam. Ciekawe, ile osób kupiło tą informację i przełknęło bez zdziwienia? Bo ja tylko współczułam biednemu Andrzejowi (btw bliskiemu mi, bo tak miał na imię mój kochany dziadek), że jego osobę łączy się beztrosko z czymś tak niebezpiecznym, jak czary... I wiem, co mówię, kiedy piszę o niebezpieczeństwie, bo sama kiedyś byłam zafascynowana ezoteryką, latałam do sklepu CUD i podziwiałam różne kadzidełka, wahadełka, piramidki i łapacze duchów. Rany leczę do dziś. Teraz Andrzejki to dla mnie tęsknota za spotkaniem z dziadkiem, a nie lanie wosku i inne bzdety. Ale zaiste, żyjemy w ciekawych czasach.
Co poza tym u nas słychać? Chłopcy są kochani :)) i chociaż łobuzują na maksa, a ja codziennie zaliczam przynajmniej jednego megawnerwa, to jednak przekonuję się o tym często. Naprawdę super chłopaki i aż się dziwię, że to właśnie mi się trafiły takie cuda. W tym tygodniu jakoś często się przewijał motyw czekania na dzidziusia. Bo rozerwali jedną z siatek z ubrankami dla Maleństwa, którą dostałam od znajomych ostatnio. I Gabryś się pyta, zdziwiony widokiem małych ciuszków, kto to będzie nosił. Na co ja z wyszczerzem: "A jak myślisz?". Zastanowił się, a potem ucieszył i: "Dzidziuuuuś!". Rafałek włożył sobie na głowę małą sukienkę (jej widok sprawia, że chciałabym mieć córeczkę, falbaneczki echhhh) i latał po pokoju. Obawiałam się trochę, jak zareagują, kiedy w końcu zobaczą Maleństwo. Ale ostatnio była u nas znajoma z dwójką dzieci (mniejsze miało 5 miesięcy). I chłopcy większą część czasu siedzieli przy foteliku malucha, głaskali go po główce i rączkach, zabawiali i kołysali. Normalnie miód na moje serce :)) Małe urwisy, ale jakie opiekuńcze... A wczoraj Gabryś stwierdził, że chce braciszka i siostrzyczkę. Na raz. Ale chyba w końcu go przekonałam, że musi być na raty :P
Wojownik Świetlisty... |
... i Wojownik Uśmiechnięty. |
Ciekawe, jakie oczy i uśmiech będzie mieć Maleństwo... Na razie wiem jedno - ma mocne nóżki i niezły wykop. I lubi słuchać i podrygiwać do muzyki. Jak my wszyscy. A tak w tym temacie, to mam małe marzenie: na wiosnę jak już dojdę do siebie, to chcę iść na kurs tańca. Same wesela się szykują, a ja umiem się tylko spontanicznie gibać. Trzeba to zmienić.