sobota, 30 listopada 2013

Ostatni dzień listopada.

Leniwy sobotni poranek...

Krzysiek widząc moją minę rano zlitował się i pozwolił mi odpocząć. Wziął chłopaków i pojechali samochodem pozałatwiać różne sprawy, z zakupami na kolejny tydzień włącznie (tradycyjnie sobotę witamy pustą lodówką). A ja zrobiłam sobie śniadanie i wróciłam do łóżka. Normalnie pewnie bym się wzięła za sprzątanie, ale czuję już, że muszę przystopować. Jestem to winna Maluszkowi, zwłaszcza po tak ciężkim i pełnym wrażeń tygodniu. Wczoraj wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Bolał mnie kręgosłup, kark był cały sztywny od nadmiaru emocji, no a Maleństwo stwierdziło oczywiście, że to wspaniały czas na trening umiejętności :)

Tak więc siedzę sobie wygodnie obłożona poduszkami i napawam się spokojem ostatniego listopadowego dnia. Już wieczorem startujemy z Adwentem, także muszę nabrać sił. Zjadłam cały talerz zapiekanek, popiłam lekką kawką (nie zawsze mam ochotę na zdrową żywność :P), a teraz sączę herbatkę z miodem i staram się przesłać najmłodszemu dzieciątku dużą porcję uśmiechu. W zamian za ten stresik, którego mu dostarczyłam w czwartek - kiedy razem ze mną mówiło ludziom, że Pan Bóg ich kocha i jest blisko nich. A może ono wcale się nie bało, tylko cieszyło, że mama robi coś konkretnego?

Wczoraj wieczorem włączyłam radio i akurat leciały wiadomości na RMF. Usłyszałam zdanie, które mnie rozwaliło. Brzmiało mniej więcej tak: "W wigilię świętego Andrzeja rusza kolejna edycja kursu dla wróżek, zajęcia dotyczą między innymi numerologii". Padłam. Ciekawe, ile osób kupiło tą informację i przełknęło bez zdziwienia? Bo ja tylko współczułam biednemu Andrzejowi (btw bliskiemu mi, bo tak miał na imię mój kochany dziadek), że jego osobę łączy się beztrosko z czymś tak niebezpiecznym, jak czary... I wiem, co mówię, kiedy piszę o niebezpieczeństwie, bo sama kiedyś byłam zafascynowana ezoteryką, latałam do sklepu CUD i podziwiałam różne kadzidełka, wahadełka, piramidki i łapacze duchów. Rany leczę do dziś. Teraz Andrzejki to dla mnie tęsknota za spotkaniem z dziadkiem, a nie lanie wosku i inne bzdety. Ale zaiste, żyjemy w ciekawych czasach.

Co poza tym u nas słychać? Chłopcy są kochani :)) i chociaż łobuzują na maksa, a ja codziennie zaliczam przynajmniej jednego megawnerwa, to jednak przekonuję się o tym często. Naprawdę super chłopaki i aż się dziwię, że to właśnie mi się trafiły takie cuda. W tym tygodniu jakoś często się przewijał motyw czekania na dzidziusia. Bo rozerwali jedną z siatek z ubrankami dla Maleństwa, którą dostałam od znajomych ostatnio. I Gabryś się pyta, zdziwiony widokiem małych ciuszków, kto to będzie nosił. Na co ja z wyszczerzem: "A jak myślisz?". Zastanowił się, a potem ucieszył i: "Dzidziuuuuś!". Rafałek włożył sobie na głowę małą sukienkę (jej widok sprawia, że chciałabym mieć córeczkę, falbaneczki echhhh) i latał po pokoju. Obawiałam się trochę, jak zareagują, kiedy w końcu zobaczą Maleństwo. Ale ostatnio była u nas znajoma z dwójką dzieci (mniejsze miało 5 miesięcy). I chłopcy większą część czasu siedzieli przy foteliku malucha, głaskali go po główce i rączkach, zabawiali i kołysali. Normalnie miód na moje serce :)) Małe urwisy, ale jakie opiekuńcze... A wczoraj Gabryś stwierdził, że chce braciszka i siostrzyczkę. Na raz. Ale chyba w końcu go przekonałam, że musi być na raty :P

Wojownik Świetlisty...
... i Wojownik Uśmiechnięty.
 Czyli Gabriel i Rafał w całej okazałości ;)

Ciekawe, jakie oczy i uśmiech będzie mieć Maleństwo... Na razie wiem jedno - ma mocne nóżki i niezły wykop. I lubi słuchać i podrygiwać do muzyki. Jak my wszyscy. A tak w tym temacie, to mam małe marzenie: na wiosnę jak już dojdę do siebie, to chcę iść na kurs tańca. Same wesela się szykują, a ja umiem się tylko spontanicznie gibać. Trzeba to zmienić.

wtorek, 26 listopada 2013

Mój dzień.

No i się zestarzałam ;)

Od rana mam wyjątkowo dobry humor, choć nic niezwykłego się nie dzieje. Jakoś tak cały czas jestem wdzięczna za to wszystko, co mam. Za Krzyśka, którego zobaczę dopiero późnym wieczorem, ale wiem, że gdzieś tam jest. Za chłopaków, którzy rozrabiają jak zwykle, ale dziś mnie to nie drażni. Za Maleństwo, które coraz częściej kopie mnie w pęcherz i wierzga nieraz dość boleśnie, ale... już nie mogę się doczekać, kiedy będzie z nami. Za ten dom, w którym jest wieczny bałagan, ale dobrze się tu czuję, bo jest jakoś tak... przytulnie i po naszemu. Generalnie za całość, bo dużo jest do doceniania.

W sumie to właśnie tak lubię przeżywać urodziny. Nie musi być tortu i imprezy. Wolę mieć taki cichy, spokojny dzień w domu z dziećmi. Cieszenie się chwilą, dobrym jedzeniem (na przykład dzisiejszą zapiekanką makaronową z brokułami) i tym, że nigdzie mi się nie spieszy.

Dziś chłopcy zaliczyli pierwszą paczkę od Mikołaja - na chwilę wpadł mój brat, mama i babcia. Chłopaki dostali dwa zestawy Lego Duplo (cyrk i zoo), dźwig, koparkę i dużo słodkości. I nieśmiertelną u nas zupkę pomidorową :)

Także nie nudzi nam się, bo cały dzień bawimy się nowymi zabawkami. Mnie cieszy zwłaszcza Duplo, bo jako dziecko zawsze marzyłam o tych klockach ;) Wyciągnęliśmy wszystkie zestawy, jakie mamy i budujemy. Korzystając z nowego dźwigu i koparki, rzecz jasna.

Tak sobie myślę... o czym bym myślała, dmuchając świeczkę na torcie. Gdyby był jakiś tort i jakaś świeczka. I w sumie to prosiłabym o trzy sprawy chyba, a Bóg niech robi z nimi, co chce:
- żeby z Krzyśkiem "razem dożyć starości",
- żeby dzieciaki wyrosły na mocnych ludzi, z wiarą,
- i oprócz naszej trójki hmm nie odmówiłabym w przyszłości kolejnej trójeczki (zawsze mi się szóstka marzyła hihi).

Oki kończę, bo zabawa w pokoju obok zaczyna się zamieniać w wojnę o torebki na prezenty (a raczej w tym momencie namioty). Na koniec piosenka, która ostatnio za mną chodzi:

niedziela, 24 listopada 2013

Między jednym tygodniem a drugim.

Za nami długi, pracowity tydzień. Przed nami... taki sam :) 

Tyle że wyjątkowy, bo we wtorek stuknie mi 28 latek. W sumie to urodziłam się też we wtorek, koło południa. Nie pamiętam, co miałam wpisane w książeczce. Moja mama na pewno pamięta dokładnie. Jak to jest, że dzień narodzin dziecka tak mocno się wbija w pamięć matki? Jak dzień decydującej bitwy dla żołnierza. Można wspominać bez końca. Dla mojej mamy to był trudny czas, pełen przykrości - tamto pokolenie musiało rodzić na leżąco, dziecko dostawało tylko na karmienie i generalnie nie miało wiele do gadania. Nasłuchałam się tak przykrych opowieści o porodzie, że sama w pierwszej ciąży miałam niezłą traumę. Babcie też wspominały to jako coś okropnego i upokarzającego. Może dlatego, wbrew wszystkiemu, tak bardzo chciałam Gabrysia urodzić naturalnie (groziła mi cesarka). Żeby przekonać się, jak to jest. Okazało się najpiękniejszym doświadczeniem mojego życia. A potem powtórzyło, przy Rafałku. I teraz mam nadzieję na trzeci taki piękny dzień.

Poza tym w czwartek czeka mnie dłuższe wystąpienie przed większą ilością nieznanych mi ludzi. To tak w ramach ewangelizacji, mówiąc ogólnie :) Aż mi się wierzyć nie chce, że do tego dochodzi. Że Pan Bóg się posługuje tą małą dziewczynką, która całe życie walczyła z nieśmiałością i kompleksami i była totalnie niezdolna do powiedzenia choćby słowa przy ludziach. Jeszcze w liceum miałam całkowity paraliż w takich momentach, czułam się jak śmieć (i w sumie tak byłam tam traktowana), czerwieniłam i jąkałam. Coś zaczęło się zmieniać na studiach, kiedy powoli się dałam Bogu leczyć ze wszystkich zranień. Dziś mogę mówić i o dziwo sprawia mi to przyjemność, choć oczywiście kosztuje trochę nerwów. Ale w takich momentach, kiedy mówię do tłumu ludzi o Bogu i słowa przychodzą same, a ja jestem spokojna, widzę ten moment z filmu "Forrest Gump", kiedy nagle chłopiec, który nie mógł chodzić, zaczyna biegać. I odtąd biega zawsze i wszędzie.

Chłopcy mają trudniejszy czas teraz i ciężko z nimi wytrzymać. Wiem, że to minie wkrótce i że mają do tego prawo, ale nie jest miło słyszeć ryki i dąsy od rana do wieczora. Więc też już chodzę i warczę. Rafałkowi chyba będą szły zęby, bo od czwartku chodzi i zawodzi, jak nie on. Ciekawe, trójki czy piątki. Długo czekaliśmy na przypływ uzębienia (roczny Rafałek miał chyba tylko 2 ząbki), ale teraz skubaniec ma już prawie komplet. I dobrze, bo jego ulubionym zajęciem jest jedzenie. Whatever, nie wiem, co dolega Gabrysiowi, ale też się zrobił mega marudny. Czy przez smętną pogodę czy po prostu taki etap w jego życiu, ciągle mu coś nie pasuje i zrzędzi z byle powodu jak stara babcia :P Mam nadzieję, że to minie, bo już mnie trafia. Dziś sobie mogę zostawić ich z tatą i wyskoczyć do miasta, ale od jutra znowu będę siedzieć sama na posterunku i sobie radzić. Praca zajmuje Krzyśkowi tyle czasu, że czuję się nieraz jak samotna matka. Tyle tylko, że w nocy jest się do kogo przytulić :)

Kończy się rok liturgiczny, Rok Wiary. Już za tydzień adwent. Ale jaja, nie? ;)

środa, 20 listopada 2013

O dzieciach, tak dla odmiany. I ocenianiu matek.


To filmik, który mnie ostatnio rozczulił. I wzbudził mega tęsknotę za naszym Maleństwem. Za tym, żeby doczekać kwietnia i wreszcie je zobaczyć, przytulić. Często myślę o tym i powiem szczerze, że nawet nie boję się porodu. W poprzednich ciążach się bałam, teraz już tylko czekam na ten fantastyczny moment, kiedy po dużej dawce bólu jest jeszcze większa dawka radości.

Poza tym te bliźniaki przypominają mi naszych chłopaków. Jasne, oni bliźniakami nie są, ale przytulają się ostatnio na wyścigi i mają bardzo silną relację. Ciekawe, czy będą też tak ściskać młodsze rodzeństwo?

Ja mam ostatnio jakiś dołek, choć w zasadzie winne temu zmęczenie. Prawie półmetek ciąży, opieka nad dwójką urwisów praktycznie non-stop, nasze (naprawdę liczne ostatnio) zajęcia. Często wracamy do domu koło północy, potem Krzysiek zawozi opiekunkę do domu, no i padamy. A potem od rana znowu kierat. Cóż przynajmniej czujemy, że żyjemy.

Wczoraj wieczorem, kiedy położyłam spać Rafałka, wróciłam do kuchni, gdzie Gabryś oglądał bajkę. Byłam zmęczona i rozgoryczona, bo wcześniej puściły mi nerwy, nakrzyczałam na nich i czułam się jak wyrodna matka. Siadłam koło Gabrysia, gapiąc się smętnie w ekran. A wtedy on odwrócił się do mnie, przytulił mocno i powiedział "Kocham Cię, mamo..." Aż mi ciarki przeszły. Skąd wiedział, że właśnie tego potrzebuję? A najlepsze, że na pewno zrobił to nie wiedząc, jak się czuję i nie pamiętając naszego spięcia. Takie momenty sprawiają, że przestaję się bać, że zawodzę jako matka. Podobnie jak wtedy, kiedy przychodzi Rafałek i uśmiecha się rozbrajająco, z ufnością...

Bo czasem naprawdę trudno jest czuć się dobrze jako mama. I to nie z powodu dzieci, ale... innych mam. Otoczenia. Tych wszystkich oceniających spojrzeń. Głupawych artykułów w gazetach. Ostrych komentarzy na blogach (innych, ale boli i tak). Dziś na przykład tak się czułam. Nie rozumiem, po co ta cała nagonka na mamy, teksty w stylu "matka wrogiem dziecka" i straszenia policją w przypadku, kiedy np. jakaś kobieta krzyczy na dziecko w autobusie? Paranoja, aż się chce wyjechać z tego kraju, od tych wszystkich nadgorliwców, polityków, ludzi wścibiających nos w życie rodziny. Ech.

Na szczęście radość z posiadania dzieci jest mocniejsza, niż te wszystkie przykrości.

piątek, 15 listopada 2013

Jeszcze o trzeciaczku :)

Wczoraj byłam na badaniu. Po przyłożeniu słuchawy do brzucha usłyszałyśmy bicie małego serduszka. Ech, muzyka...

Generalnie póki co wszystko ok, dostałam namiar na badanie usg 3d, muszę zrobić w pierwszym tygodniu grudnia. Idziemy razem z Krzyśkiem, trza sobie popatrzeć na małe cudo.

Od środy wieczorem czuję już wyraźnie małe kopniaczki :) W dodatku dość często, czyżby rósł kolejny wiercipiętek? To tylko Gabryś był taki flegmatyczny, że tylko spał i nawet podczas ktg trzeba go było budzić.

Także od ostatniego wpisu (w ciągu zaledwie kilku dni) nieco się zmieniło, wkraczamy powoli w inny wymiar ciąży - ten z komunikacją z Maleństwem. Czuję to także fizycznie, od ciężaru z przodu zaczyna mnie boleć kręgosłup, zwłaszcza wieczorami. Nie wiadomo jak się ułożyć, bo z bólu trudno zasnąć. A to jeszcze pięć miesięcy do terminu zostało, ech.

Gabryś się wczoraj ucieszył, że słuchałam serduszka dzidziusia i stwierdził że następnym razem on też chce :)

A poza tym przygotowujemy się powoli do świąt (psychicznie) i oglądamy zimowo-świąteczne bajki. Rządzi Kubuś Puchatek. Wczoraj zapytałam Gabrysia, co on chciałby od Mikołaja. Odpowiedział, że taki prezent, w którym będzie zupa pomidorowa i deserek. Padłam :D Jak znam żarłoka Rafałka, to też chciałby podobny. I na co dzieciom zabawki, hę?

Dziś w ramach załatwiania spraw zaległych idziemy z Rafałkiem do szczepienia. Ciekawe jak zareaguje, bo do tej pory to skrzywił się na chwilę po zastrzyku i tyle, zaraz śmiał się znowu Ale teraz już jest większy i potrafi już robić sceny (buncie dwulatka, nadchodzę!).  No zobaczymy :)


***
Dopisek: dostałam od Celta namiary na fajny test osobowości. Tytuł: "Jakim jesteś niedźwiedziem?" :D Może właśnie dzięki temu absurdalnemu podejściu go zrobiłam i o dziwo wynik jak zawsze się zgadza...

No więc jestem GRIZZLY :)

"You’re normally solitary, some may even consider you to be a loner, but that’s because you don’t care for big social groups (or what other people think of you, for that matter). You surround yourself with those you love, generally family members, and you have your priorities straight. Your answer to “What’s most important in life?” is undoubtedly: family, survival and food. Yes, in that order.

Fun Fact: Grizzlies are defensive by nature and very territorial. Most of their attacks on humans are a result of us invading their space. Habitat preference: western Canada and northwestern U.S." 

 Znowu poczułam się jak skrzyżowanie indiańskiego wojownika z troszczącym się o brzuch i rodzinę hobbitem. Czyli jednym słowem jak ja.

Test można zrobić TUTAJ, miłej zabawy :)

wtorek, 12 listopada 2013

O czekaniu i co słychać w naszym domku.

Na suwaczku mam napisane, żebym zwracała uwagę na swoje emocje, bo wpływają na Maleństwo. Tiaaa. A ja oczywiście już się denerwuję - bo w czwartek mam badanie kontrolne i już się schizuję, czy z dzieckiem wszystko ok. Zawsze tak miałam i już w pierwszej ciąży nazwałam to syndromem napięcia przedbadaniowego :P

Byłabym spokojniejsza, gdyby dziecko było już większe i kopniakami dawało znać o sobie - że żyje i ma się dobrze. A tak to jednak gdzieś mam niepokój, co tam u niego słychać. Ruchy pewnie niedługo poczuję, już mam czasem wrażenie, że coś tam się dzieje. Jakby motylki latały. Ale nigdy nie mam pewności, czy to na pewno dziecko, a nie jakieś bulgotanie w brzuchu. Ech, nie mogę się doczekać, kiedy w końcu Maleństwo się urodzi. Coraz częściej myślę o tym, jak to będzie, jak będziemy jechać do szpitala, jak będziemy z niego wracać już razem... 

Nie lubię być w ciąży, naprawdę. Ciągłe napięcie, różne niedogodności, od mdłości na początku po obolały kręgosłup na końcu. Można zapytać, czemu w takim razie jestem już w trzeciej, zamiast dać sobie spokój. No więc ciąży nie lubię, ale dzieci owszem :) Dzień narodzin jest dla mnie czymś najpiękniejszym i nie mogę się doczekać kolejnego razu, odpakowania tego wyczekanego prezentu. Pierwszego dotyku, spojrzenia. Karmienia, przewijania, ubierania. Widoku małych ciuszków w szafie i kolorowego łóżeczka w sypialni... Can't wait...

Póki co kiedy patrzę w lustro, to już nie mogę się oszukiwać. Widać, że jestem w ciąży. Kształtem zaczynam przypominać boginię z epoki kamienia łupanego (taką szerszą w biodrach i powyżej, mogącą wykarmić pół plemienia :P). Boginię, żeby nie było ^^ Trza szukać pozytywów (choć znajomi i tak mówią, że tylko patrząc z boku widać zmianę kształtów, z tyłu jakbym nie była w ciąży :)). Dobrze, że mam pewność, że już na wiosnę będę znowu szczupła i zwiewna. I  nie będę mieć problemów z pochylaniem się...

Cóż, po raz trzeci adwent zaczął mi się trochę wcześniej. Trudno nie myśleć w takich okolicznościach o narodzeniu w stajence... Jak dobrze pójdzie, to Wielki Post też będzie szczególny. Ja to się zawsze wstrzelę w kalendarz liturgiczny :P

Oprócz tego powoli idziemy do przodu z malowaniem i ogarnianiem mieszkania. Co też mnie cieszy, bo raz że już bym chciała przygotować gniazdko dla trzeciaczka, dwa że z chłopakami przez najbliższe parę miesięcy większość czasu spędzimy w środku. A widok mega bałaganu (w odróżnieniu od artystycznego nieładu) działa na mnie równie depresyjnie jak brak światła. Także przed nami jeszcze odnawianie kuchni i pokoju chłopców. I będzie piknie.

Za nami długi weekend. W sobotę chłopcy byli z dziadkami nad Wisłą karmić łabędzie, potem na Wawelu (Gabryś wspiął się z dziadkiem na wieżę i zobaczył Dzwon Zygmunta), a potem na gorącej czekoladzie w Bonarce. A myśmy mieli dzień wolny (czyli sprzątaliśmy chałupę). W niedzielę byliśmy w Zoo zobaczyć nowe żyrafy i całą resztę ;) I było super, a chłopaki znają chyba Zoo już na pamięć. Gabryś mnie prowadził i mówił gdzie co jest, a Rafałek też cały czas pokazywał paluszkiem na zwierzątka. Nigdy jeszcze nie byłam tam o tej porze roku, kiedy czuć już zimę w powietrzu. O dziwo jest co oglądać, a las listopadowy też ma swój urok... A wczoraj odpoczywaliśmy w domu, piekliśmy ciasto i generalnie - dogadzaliśmy sobie :)

Czekamy... Na święta, na Mikołaja, na wiosnę... Czekamy i cieszymy się chwilą. Chłopaki dorwali się właśnie do miodu i się kleją niczym Kubuś Puchatek. Trzeba iść umyć towarzystwo.

Piękna piosenka na koniec. Znowu mnie wzięło na Enyę. I cykl o Enderze, już czwarty tom czytam. Żeby nie było, że tylko sprzątam i zmywam ;)

środa, 6 listopada 2013

Listopadowo, domowo...

Leje. Już któryś dzień siedzimy w domu, bo nie ma jak wyjść. Na kalosze i taplanie się w kałużach za zimno. Już wolę jakoś przeżyć od rana do wieczora w czterech ścianach i nie walczyć z kolejnymi przeziębieniami. Kiedyś się spinałam, bo we wszystkich genialnych dziecięcych poradnikach pisało, żeby wychodzić codziennie bez względu na pogodę. Już mi przeszło. Ech, zaczął się czas domowy... I tak pewnie do marca. Kwietnia? W każdym razie mam nadzieję, że kiedy nasze najmłodsze dzieciątko przyjdzie na świat, będzie już wiosna :)


W ruch poszły różne kolorowanki i uzupełnianki, które w lecie leżały odłogiem. Nauka literek i cyferek, choć z tym się nam nie spieszy. Jakoś nie mam ambicji wychować małych geniuszy. Wolę, żeby się bawili, uczyć się będą w szkole. Chłopaki mają fazę na samoloty, powyciągali wszystkie modele, jakie mamy i wożą pasażerów po pokoju.


Przed chwilą Gabryś się uderzył w palec i rozpłakał, na co przyleciał Rafałek i zaczął go głaskać po głowie :)
Wcześniej jedliśmy zupę pomidorową i nagle Gabryś odłożył łyżkę i powiedział z powagą:
- Wybacz, mamo, już więcej nie mogę zjeść.
Generalnie mimo zimna na zewnątrz, dom mamy ciepły :) Pewnie, chłopaków rozsadza energia i chyba najlepiej byłoby postawić ściankę wspinaczkową na środku pokoju. Co chwilę to się śmieją i biegają w kółko, to ryczą, bo próbują wyrywać sobie zabawki. A ja zastanawiam się coraz częściej jak to będzie, kiedy dojdzie trzeci rozrabiaka (rozrabiara?). Domowe przedszkole na całego...


Poza tym już gdzieś w środku się cieszę na listopadowo-grudniową serię przyjemności, czyli: moje urodziny, adwent, Mikołajki, święta. Zawsze lubiłam ten czas i cieszę się jak dziecko. Już mimochodem planuję, co kupię chłopakom w prezencie i jak będziemy świętować Wigilię. I pewnie w połowie grudnia będę mieć usg połówkowe i zobaczę znowu Maleństwo. Sasasa. A póki co - przygotowania do katechez trwają...

sobota, 2 listopada 2013

Tęsknota i piosenka.

Wszyscy święci i inni zmarli mają teraz swój czas - wczoraj, dzisiaj. W tej całej gonitwie nieraz o nich zapominamy, ale oni są tam ciągle, czekają, tęsknią...

Wczorajszy dzień był specyficzny - chłopcy pojechali z moimi rodzicami do Zoo, myśmy mieli czas dla siebie. Kiedy smażyłam na obiad naleśniki (z czekoladą i orzechami ;) jak święto to święto), nagle dotarło do mnie bardzo mocno, jak wyjątkowe to święto. Było jakby bliżej Nieba. I wtedy usłyszałam słowa tej piosenki, które bardziej do mnie trafiają, niż niejedna modlitwa. I się poryczałam, bo też tak bardzo zatęskniłam - za Bogiem, za nimi. Za tym czasem, kiedy już będziemy wszyscy razem po tej drugiej, lepszej stronie.

Póki co mogę być tylko wdzięczna za to, co jest.

I jeszcze zanim zostawię Was ze wspomnianą piosenką, urywek z "Gościa": o Józku. Też tęsknię. I za Karolem latającym nad bacówką.


For all those times you stood by me
For all the truth that you made me see
For all the joy you brought to my life
For all the wrong that you made right
For every dream you made come true
For all the love I found in you
I'll be forever thankful baby
You're the one who held me up
Never let me fall
You're the one who saw me through through it all


You were my strength when I was weak
You were my voice when I couldn't speak
You were my eyes when I couldn't see
You saw the best there was in me
Lifted me up when I couldn't reach
You gave me faith 'cuz you believed
I'm everything I am
Because you loved me


You gave me wings and made me fly
You touched my hand I could touch the sky
I lost my faith, you gave it back to me
You said no star was out of reach
You stood by me and I stood tall
I had your love I had it all
I'm grateful for each day you gave me
Maybe I don't know that much
But I know this much is true
I was blessed because I was loved by you


You were my strength when I was weak
You were my voice when I couldn't speak
You were my eyes when I couldn't see
You saw the best there was in me
Lifted me up when I couldn't reach
You gave me faith 'coz you believed
I'm everything I am
Because you loved me


You were always there for me
The tender wind that carried me
A light in the dark shining your love into my life
You've been my inspiration
Through the lies you were the truth
My world is a better place because of you


You were my strength when I was weak
You were my voice when I couldn't speak
You were my eyes when I couldn't see
You saw the best there was in me
Lifted me up when I couldn't reach
You gave me faith 'cuz you believed
I'm everything I am
Because you loved me