wtorek, 23 listopada 2010

Wesoły listopad ^^

Ho ho ho, idzie zima. A w Tesco już są święta i choinki, byłam dziś rano z Krzyśkiem i widziałam. Zgroza :P Zwłaszcza, że pierwsza niedziela adwentu dopiero przed nami. Whatever.

Laptopa jak nie było, tak ni ma, starego nie udało się naprawić. Krzysiek zamówił nowy na Allegro, więc na dniach powinnam wrócić do cywilizacji. Póki co piszę od rodziców. Trza od czasu do czasu pokazać małego dziadkom. Wpadła też jego prababcia, mama mojej mamy, zobaczyć pierwszego prawnuczka.

W piątek się zestarzeję i skończę 25 lat. Żyję już ćwierć wieku :] Plus dziewięć miesięcy (nie rozumiem, czemu ludzie w obliczeniach pomijają okres prenatalny, kiedy robią największe postępy...). Dlatego lubię listopad i chyba jestem wyjątkiem. Ale trudno nie lubić miesiąca, w którym się urodziło :) A Gabryś 4 grudnia będzie miał już pół roku. Plus dziewięć miesięcy :P

Co tam u nas słychać...

Mały niesamowicie szybko się rozwija, muszę strasznie uważać, żeby mi gdzieś nie spadł, bo się wierci i chce być dosłownie wszędzie. Przewijanie go już nie jest spokojnym zajęciem, tylko zabawą w wyciąganie z jego łapek ubranek/pieluszek/przypadkowych pałętających się w pobliżu przedmiotów :) Podoba mi się to strasznie, że już jest taki hem kontaktowy. Przez ten miesiąc byliśmy na zmianę chorzy (nie ma jak kaszel w duecie) i się w ogóle nie nudziłam z nim. Dalej dużo je (naprawdę dużo i często) i śpi (ładnie przesypia nocki). Daję mu cały czas mleko z piersi, choć od tygodnia dostaje też na obiad zupki ze słoika. Kupuję gotowe, bo mówiąc szczerze nie chce mi się przygotowywać tak małej porcji. I tak nie wyrabiam nieraz z najprostszymi rzeczami i w różnych częściach mieszkania leżą sterty czegoś i czekają, aż je w końcu posprzątam. Mały właśnie zjadł cały słoik marchewki z ryżem i jeszcze chce mleka ;) Przy jedzeniu robi mu się ruda broda od marchewkowej zupki i wygląda jak kapitan Wikingów. Polubił jedzenie tak bardzo, że sam wyciąga buzię do łyżeczki, robiąc taki dzióbek z wyciągniętym języczkiem, co mnie rozbraja :D Jak mały słonik, tylko trąby nie ma, coby ją mógł podnosić :P

Co do spania, to dalej elegancko przesypia nocki, zasypia zwykle około 20tej, a budzi się w okolicach 7mej. To ostatnie cieszy mnie trochę mniej, bo lubiłam się dawniej wysypiać (ja nie chodzę spać o 20tej, ino dużo później, trza mieć trochę czasu dla Wilkołaka ;)). Ale z drugiej strony to pierwsza zima, kiedy dzień wydaje mi się długi, bo zaczynam go ze wschodem słońca. Dawniej budziłam się na ostatnie godziny dnia i miałam zimowe deprechy, a teraz spoko. Zresztą trudno mieć depresję przy takim słoneczku. Najlepiej uśmiecha się i gada rano, kiedy jest wypoczęty. Jak to stwierdził ostatnio Krzysiek, nie ma to jak uśmiech dziecka :)

W ruch poszły zabawki (najlepszy jest widok Gabrysia podnoszącego poduszkę tak dużą jak on sam). Mały poznaje też intensywnie dom. Fascynuje go zwłaszcza lodówka (jest biała i zimna) i lampa w kuchni (składa się z takich jakby muszelek, które brzęczą, jak się je dotknie). I doniczka palmy, stojąca na pianinie.

Nawiasem mówiąc, właśnie piszę to z młodym na kolanach ;)

Nie lubi leżeć na brzuchu, więc nie wiem, jak to będzie z raczkowaniem. Chyba od razu zerwie się do biegu, jak Forrest Gump. Stawianie kroków już opanował, tylko ciałko ma jeszcze nie przystosowane do stania bez pomocy. Ale to kwestia czasu. Za tydzień jesteśmy umówieni na szczepienie (spóźnione o prawie 2 miesiące przez te przeziębienia) i zobaczymy wreszcie, ile waży. Bo że duży z niego chłop, to wiem i bez wagi.

Nazywam go małym rycerzem lub kowbojem, pozostając w moich klimatach Śródziemia i Dzikiego Zachodu :) Inne pseudonimy, które pozyskał w tym czasie, a było ich wiele, to m.in. Kupon (hehe, ciekawe dlaczego), Pumpernikiel, Żółwik, Słonik, Kalafiorek, Żuczek, Fląder (pozostaję głównie w kręgach flory i fauny, jak widać :P), Koliberek, Kombinator, Ekologiczny Laktatorek... Hm jakoś nie mogę sobie przypomnieć reszty, choć o wiele więcej było. A generalnie to po prostu Gabryś :)

Co u mnie? Jak widać, pochłonęło mnie żoną i mamą ;) Ale dobrze mi z tym i czuję się spełniona. Nie byłoby tak, gdyby nie Droga i to, że mogę słuchać Słowa przynajmniej 2 razy w tygodniu. Nic tak nie daje kopa, jak liturgia i eucharystia. Czuję, że odrywam się od tego, co było i że jest możliwe, żeby było inaczej.

Mam też nadzieję i to jest nowość, że przestanę wreszcie czuć urazę do rodziców jednych i drugich, tudzież dziadków. Sama nie jestem w stanie, ale wierzę, że w końcu Bóg mnie od tej zadry uwolni i wreszcie wybaczę na dobre. Dobrze by było...

Właśnie do mnie dotarło, że dziś jest dziewiąta rocznica śmierci mojego dziadka. Czekałam na nią od paru dni i dziś bym zapomniała :P Pogrzeb był smutny i jeszcze wtedy nie miałam światła na to, że jest coś po śmierci. A teraz mam nadzieję, że spotkamy się w Niebie. Był mi bardzo bliski i rozstanie było bolesne... Często o nim myślę.

Dobrze będzie kiedyś, kiedy wreszcie siądziemy razem do stołu i będzie z nami Bóg. I nie będzie już samotności i smutku, tylko wieczna radość. Ech :) Jestem rozdarta między tęsknotą za Nim, a tęsknotą za najbliższymi, Krzyśkiem zwłaszcza. Ale chyba to normalne i dobrze mi z tym. Mam za kim tęsknić. Zwłaszcza w długie zimowe wieczory...

Poza tym od porodu schudłam ponad 20 kg (mam 10 kg mniej iż przed zajściem w ciążę) nie stosując żadnej diety, wszystko dzięki mojemu ekologicznemu laktatorkowi :) Wszyscy mi to mówią i dobrze mi z tym hehe, czuję się jak liceum :P Okazało się, że dla mnie dziecko to dieta cud. Ergo nie boję się mieć kolejne. Muszę tylko dużo jeść, bo inaczej przy tej tendencji po którymś z kolei zniknę...

Nowinki kulturalne :P Nowym odkryciem ostatnio dla mnie i Wilkołaka była trylogia Pilipiuka o kuzynkach Kruszewskich. Normalnie rewelacja, wreszcie wartościowe fantasy ^^ I dzieje się w Krakowie ;)

I chyba tym akcentem zakończę. Mam nadzieję, że następną notkę napiszę już z domu. Pozdrawiam syćkich ;)

czwartek, 4 listopada 2010

Po dłuższej przerwie :)

Rany, ale brakowało mi pisania... Komputer nam wysiadł i jeszcze niestety nie naprawiony. Jestem teraz u rodziców (urodziny mojego taty - sto lat ;D) i piszę na szybko.

Gabryś dziś kończy 5 miesięcy. Jeszcze 17 lat i siedem miesięcy i będzie pełnoletni :P

Co u nas? Trochę chorowaliśmy przez ten czas, zwłaszcza mały - ale odpukać teraz już lepiej. Najdłużej męczył go katar, a ja po przetestowaniu różnych odciągaczy w końcu się wkurzyłam i kupiłam "Katarek" podłączany do odkurzacza i odkurzyłam młodemu nosek. Zadziałało :)

Z tego powodu niestety w święta nigdzie nie wyjechaliśmy, a ja drugi rok pod rząd nie odwiedziłam żadnych grobów, mogłam się tylko modlić za bliskich mi zmarłych. Modlić, żeby żyli ;) I to wiecznie.

Gabryś jest już naprawdę duży - pewnie powtarzam to cały czas, odkąd się urodził, ale naprawdę to fascynujące patrzeć, jak rośnie. Interesuje się już bardzo otoczeniem, zwiedza dom, ściąga obrazki ze ścian, a najlepsze, że umie już się trzymać na ręce tak sztywno, że praktycznie go nie podtrzymuję. Mówi coraz więcej i nieraz długo gadamy - sadzam go w kuchni na stole w foteliku samochodowym i tak urzędujemy. Pokazuję mu, jak się gotuje. Muszę uważać, kiedy coś piję i trzymam go na kolanach, bo sięga po mój kubek i też chce go potrzymać. Ciągnie za obrus. Tudzież moje włosy, albo brodę taty ;) Bawi się zabawkami - odkurzone zostały misie z mojego dzieciństwa, no i oczywiście dostał też kilka nowych, własnych. Obgryza grzechotki. Chciałam tu zamieścić parę fotek, ale coś nie działa. Nic to.

Co poza tym... Tak często miałam pisać, ciesząc się chwilą i nie było jak. Generalnie życie na Skotnikach płynie spokojnie :) Odpoczynek od komputera też dobrze nam zrobił, miałam więcej czasu dla siebie (ech te chwile przy kawie... zbożowej ^^ nie ma to jak przejść z Warki Strong na Inkę Strong :P) i dla małego. Bawimy się cały dzień i czekamy, aż Krzysiek wróci z pracy. No dobrze jest.

Chodzi za mną piosenka z Piwnicy pod Baranami "Czas":

Czas dla nas już płynie i zanim noc minie
Zbudzisz się przy mnie jak kwiat snu
Będziemy ty i ja zaplatać warkocz zorzy
Na nowe świtanie jasnego dnia
Na nowe wstawanie płatka róży
Na nowe czekanie spadania gwiazd
Na nowe wstawanie kwiatka róży
Odtąd będziesz dzielił ze mną czas na pół
Ciepłem lekkim twych dłoni

Nasz szczęściem nakryty stół
I kwiaty pachną na nim
Już słychać tętent dnia
Jak galop młodych koni
Pęd życia z naszych ciał
Przyniesie nowy płomień
Przyniesie nowy płomień
Maleńki płacz

Nasz szczęściem nakryty stół
Choć gwiazdy przyszłość kryją
Przed nami czasu zdrój
Świt będzie jasną chwilą
I zdarzy się nam cud
By czekać aż on zaśnie
By patrzeć jak on rośnie
Maleńki pąk



Pozdrawiam wszystkich i obiecuję nadrobić zaległości, jak tylko odzyskamy komputer. Namarie!