... a u nas wreszcie zima :) Odkąd wróciliśmy do domu, jest biało. Na Śląsku w święta też padało, ale tak jakby ktoś cukrem pudrem poprószył. A tutaj - grube warstwy bitej śmietany. Na dachach, drzewach. Wszędzie biało. W dodatku biel dziś czysta i świeża jak mleko, bo przez całą noc padało. Aż przyjemnie było zasypiać, mając za oknem światełka błyszczące w okolicznych ogródkach i wirujące płatki (niekiedy przypominające raczej kawałki waty). Wreszcie koniec z szarością, wreszcie mamy cudowny zimowy krajobraz. Drzewka przed domem znowu wyglądają pięknie, a nie jak suche badyle. I świerk jaki dostojny. A teraz wyszło słońce i wszystko jest takie... świetliste. Kryształowe. W ogóle fajny ten rok, co chwilę jest jasno. Pamiętam taką zimę parę lat temu, kiedy przez parę miesięcy było ciemno i pochmurno - ciężko to było przetrwać.
To pewnie ostatnia notka w tym roku, więc wypadałoby napisać, co u nas.
U nas dalej chorobowo. Ale mam nadzieję, że w końcu mróz wybije wszystkie zarazki i staniemy na nogi :P Wczoraj byłam u lekarza z całą trójką, młodsi dostali antybiotyk. Noc była trochę trudna, bo wieczorem Ela i Gabryś gorączkowali. Kaszlą wszyscy i stanowią cudowny Tercet Egzotyczny...
Tak sobie myślę... że to był dobry rok :) Zwłaszcza, że dołączyła do nas nasza mała gwiazdka. Przecież dopiero co był grudzień 2013 i straszyli nas, że dzieciątko jest chore, że coś z główką jest nie tak... Tak niedawno to było. A kwiecień też pamiętam jakby to było wczoraj - te ostatnie badania i dzień, kiedy mała się urodziła. I kiedy okazała się ślicznym, zdrowym dzieciaczkiem (zresztą nawet gdyby była chora - przecież kochalibyśmy ją tak samo. Dlaczego lekarzom wydaje się, że choroba to koniec świata?).
Teraz Elusia jest dużą panienką. Ma osiem i pół miesiąca, a także dwa zęby :) Po długim etapie raczkowania na boki i do tyłu, nauczyła się wreszcie poruszać do przodu i teraz śmiga po pokoju niczym rozjuszony terier. Póki co średnio lubi jeść coś poza mleczkiem mamy, także warzywa, owoce i kaszki traktuje raczej jako przystawkę. Kiedy się ją woła, odwraca głowę i unosi pytająco brwi ^^ Na nasze zagadywania odpowiada "tatatatatata! mamamamama!" i... takie tam. Chyba będzie szybko mówiła, tak jak najstarszy brat. Nie wiem, ile waży i jaka jest duża, bo dawno nie byliśmy na kontroli (zresztą w naszej przychodni teraz "zdrowa strona" zamknięta, bo tyle dzieci chorych, że wszystkie dyżury przeniesione na "chorą"). Ale duża jest i wchodzi już w ubranka z siódemką z przodu (ok. 74 rozmiarówki). No i już jakiś czas temu skończyły się jej problemy ze zrobieniem kupki, teraz jest już normalnie. Także rozwija się super i mam ochotę ja pokazać tym niedowiarkom z oddziału ginekologii.
Pozostałą dwójkę też mam ochotę pokazać, bo też na początku swego życia (czyli w pierwszym miesiącu, później już nie) chłopcy - z różnych przyczyn - byli traktowani jak chore dzieci. Ale to już dawno za nami i zostało tylko w moich wspomnieniach. Zresztą śmiesznie jest pamiętać, że te duże rozrabiaki były kiedyś takimi małymi noworodkami, ważącymi ledwie 2,5 kg.
O chłopcach mogłabym pisać dużo... Ale tak to właśnie jest, że własnie wtedy trudno jakoś to ująć :) Rosną, bawią się, biją się, lubią budować z klocków i malować (tu Gabryś dzięki przedszkolu wyraźnie skoczył do przodu i rysuje naprawdę piękne rzeczy). Rozmawiają ze sobą, co nieraz doprowadza mnie do ataku śmiechu :D Dziś, kiedy karmiłam Elę, słyszałam szepty dwóch budowniczych z drugiego pokoju: "Ja będę kopał tunel z tej strony, a ty z drugiej. Jeśli się spotkamy, to znaczy, że zbudowaliśmy namiot!" - to Gabryś, swoim tonem myśliciela. A zaraz potem słodki głosik Rafałka: "Taaak! Tulen bydujemy! Bedzie ładny namiot!". Jak podkreślają, to że się biją nie znaczy, że się nie lubią ("My się lubimy!" "Taaaak! My się lubimy baldzo! Ja lubie Plaplysia!"). No i dalej są wobec Eli opiekuńczymi (i szarmanckimi - "Bo dziewczyny maja pierwszeństwo, mamo. Tak pani w przedszkolu mówiła.") starszymi braćmi.
Rafałek najbardziej lubi ratować kogoś lub być ratowany ("Mamusiu, latunku, pomocy! Pomóz mi ploseee!!!"). A Gabryś lubi rozkazywać (co potrafi być dużym minusem, ale pierworodni tak już mają...) i dowodzić swoją małą armią ("Mamooo! Kazałem Rafałkowi budować zamek, a on nie chce! Niech on buduje!"). Czasem są naprawdę nieznośni i mam ochotę ich wyrzucić przez okno, przyznaję. Gabryś przynosi teraz z przedszkola - oprócz dobrych rzeczy - różne głupiutkie zachowania i tekściki czterolatka, które od razu podchwytuje Rafałek. Teraz na przykład wszystko jest "głupie". Nie wiadomo, co to znaczy, ale jest głupie i już :P ("Gupia mamusia!" "Rafałku, tak nie wolno mówić! Co się mówi?" "...plose! Dziekuje!!!" - no nie o to mi chodziło, ale zawsze coś ;)). No i robią różne dziwne rzeczy, zwykle kończące się mega bałaganem (na przykład przed chwilą przyszedł do mnie Rafałek z buzią zalaną mlekiem - "Buzie mam bludną i ucho tez"). I nie chcą sprzątać (zwłaszcza młodszy, starszego łatwiej zachęcić do współpracy).
Lubią bawić się w rycerzy i piratów. Walczyć ze smokami. Budować maszyny i statki. Robić długie pociągi z mnóstwem wagoników. Skakać z wysokich mebli. Bawić się w kapitana statku i bosmana, walczących ze sztormem. I generalnie zachowywać się tak, że zwolennicy gender zemdleliby na sam widok :P
Dobra, będę kończyć, bo czas na obiad. Miało być jakieś podsumowanie tego roku... I w sumie jest. Bo najłatwiej określić mi teraz miniony czas i jego owoce, kiedy patrzę na dzieci. Po nas tak nie widać zmian, a one - na razie - z roku na rok są zupełnie inne.
Wszystkiego dobrego w nadchodzącym roku :) Oby był szczęśliwy! Jak dzieci, oglądające po raz enty ten sam filmik z kolędą (to ich ulubiona):