piątek, 28 marca 2014

Kończymy chorowanie (?). Przyszła wiosna!

To był ciężki tydzień... Spędziliśmy go - podobnie jak poprzedni - chorując na zmianę. Tylko Rafałek uniknął antybiotyku. Ja w weekend posypałam się całkiem i w poniedziałek ledwo dowlokłam do przychodni (zamiast na umówione ktg do szpitala). Kolejne dni też były trudne, bo źle poczuł się Krzysiek i właściwie nie było wiadomo, kto jest w gorszej formie i kto ma się kim zajmować. Ranki zaczynaliśmy zgodnie poczwórnym kaszlem, potem każdy dostawał swoją porcję leków... Bywały momenty bardzo ciężkie i naprawdę miło ze strony Maleństwa, że postanowiło poczekać - bo miałam już czarne wizje, że się urodzi i trafi do takiej kaszlącej i kichającej rodzinki, a potem prosto do szpitala z zapaleniem płuc.

Teraz na szczęście ciut lepiej, choć boję się to mówić głośno - za każdym razem, kiedy wydawało się, że jedno z nas zdrowieje, następnego dnia było jeszcze gorzej, gorączka i takie tam. Dawno nas tak nie uziemiło, w sumie to chyba ostatni raz po urodzeniu Rafałka takie cyrki były. Ech.

W tak zwanym międzyczasie przyszła do nas wiosna. Widzimy ją co prawda tylko przez okno, ale pączki na krzewach, kwitnąca forsycja i fiołki wyzierające z traw poprawiają nam humor. Mnie udało się wyrwać z domu wczoraj, więc skorzystałam (musiałam zrobić w końcu zaległe ostatnie badania przed porodem). W szoku byłam, jak bardzo świat się zmienił przez ten czas. Znajoma zielona mgiełka na krzewach, kwiaty w ogrodach, ptaki drące pyski - wszystko było aż zbyt piękne... Muszę przywyknąć, jak co roku, że szarość się skończyła. W dodatku do zagajnika za torami przychodzą sarny - rzut beretem od naszego domu! Tylko jednego mi do szczęścia jeszcze potrzeba i mogę się cieszyć wiosną na całego. 

Bo póki co to jestem cały czas spięta wizją narodzin Trzeciaczka. Chciałabym mieć to już za sobą, a tak to trochę jestem jak student przed sesją. Gdzieś tam mi się żołądek zwija w supeł. Najbardziej boję się szpitala - nienawidzę szpitali od dzieciństwa. Niestety w moim przypadku rodzenie w domu odpada, nie ryzykowałabym zdrowia dziecka... Poza tym niedawno znajoma zaczęła rodzić w domu (mając traumę po ostatnim szpitalnym porodzie), ale  szybko się okazało, że są komplikacje i w trakcie trzeba było ją wieźć do szpitala. Także zamiast być spokojniej, było jeszcze gorzej. Ech, nie jest łatwo wydobyć dziecko na drugą stronę...

Jak już wspomniałam, wczoraj mimo upiornego kaszlu zrobiłam sobie dzień wolny od moich zasmarkanych facetów. Po badaniach poszalałam z Renfri, pomagając w przygotowaniach do ślubu :) Kupiłyśmy buty, biżuterię, byłam przy przymiarce sukni - czułam się fizycznie kiepsko, ale dla psychiki było to prawdziwe SPA. Niewiele rzeczy tak poprawia mi humor, jak takie ślubne drobiazgi, patrzenie na te piękne rzeczy, wspominanie itd. Mam cichą nadzieję, że Maleństwo zdąży przyjść na świat na tyle wcześnie, że będę mogła za ten miesiąc świadkować. Chciałabym strasznie...

Poza tym mogłam zobaczyć znowu świat poza naszymi czterema ścianami. Planty jak zwykle o tej porze zachwycają... Najbardziej delikatne pierwsze kwiaty na drzewach, białe, żółte i różowe. Aż żal, że zapachów nie czuję przez zapchany nos. Nie mogę się doczekać, kiedy w naszym ogrodzie zakwitnie magnolia i migdałek.

Aha, z wczorajszych przyjemności - kupiłam śliczny zestaw trzech body dla Maluszka. Tak, żeby sobie czekanie umilić. No bo co w końcu, kurcze blade - to, że mam wszystko dla dzidziusia (bo dostałam albo zostało po chłopakach), nie znaczy, że chociaż małego drobiazgu nie mogę dokupić. Oczywiście miałam zgryza przy wyborze, bo wszystko albo różowe, albo kolorowe z napisem w stylu "I'm a boy!". Tyle się mówi na temat gender, ale jak patrzę na ciuchy dla dzieci, to zagrożenia nie widzę. Ubranka uniwersalne znaleźć trudno. Na szczęście wypatrzyłam w końcu takie ładne jasne z żyrafką, w sam raz dla Niespodzianki. Właśnie schnie na suszarce. Aaaa, chcę je zobaczyć już na Maluszku!

W każdym razie gotowi jesteśmy jak nigdy. Akcesoria dla noworodka są, plecak do szpitala spakowany, łóżeczko czeka na skręcenie, nasz wózek-tramwaj cieszy się, że znowu wróci do łask. Zwykle zostawialiśmy wszystko na ostatnią chwilę (nie ma jak kupować łóżeczko czy wózek, kiedy dzieciątko z mamą już w szpitali na wypis czeka), ale tym razem nie wyszło. No może jedno się udało - zdrowiejemy powoli, właśnie tak żeby element niepewności utrzymać. Taka tradycja :)

piątek, 21 marca 2014

Dobre, dobre, bardzo dobre... czyli wielkopostnie.

Już wieczór. Faceci śpią, wszyscy. Padli jak stali, bo chorzy. To znaczy Rafałek powoli chyba lepiej, Gabryś ma apogeum kaszlu, ja jestem tuż za nim. Przy kolacji na ból gardła zaczął się skarżyć Krzysiek. Także nie wiem, co będzie jutro, ale mamy domowy szpital. Dziś dom ogarniał Wilkołak, który pozbierał się nawet po zębowej akcji, choć nie może się schylać, ani podnosić niczego ciężkiego. Ja w schylaniu i podnoszeniu też pomocna nie jestem, a poza tym od rana mam jakiegoś wrednego jeża w gardle i ledwo mówię i przełykam. Poza tym wypełzałam z łóżka tylko żeby zadziałać w kuchni, bo inaczej z głodu byśmy padli. A zaraz potem wracałam, powalona przez dreszcze i łupanie w kościach. I tego #^&%*(& jeża :)

O dziwo, choć czuję się fizycznie koszmarnie, widzę w tym wszystkim działanie Pana Boga. Bo jesteśmy razem, mamy czas dla siebie, a ja chcąc nie chcąc leżę - także może donoszę dzieciątko do kwietnia. Ja z tych, których trzeba zwalić, żeby nie wstawali. Inaczej podnosi mnie cholerne poczucie winy, że nic nie robię, wyniesione z domu rodzinnego.

W ogóle jak to zawsze pod koniec ciąży, czuję się bliżej Boga niż dotychczas. Jakby zamykał mnie w dłoni na ten czas. Strach i wątpliwości są jakoś usuwane przez ufność, której własnymi siłami bym nie wykrzesała. I jakoś nagle mam otwarte serce na słowo, chętnie słucham rekolekcji (zwykle się wykręcam), no ciągnie mnie strasznie do źródła. Nie do bycia obok Boga, mówienia o nim innym. Do zamknięcia się i bycia tylko z nim.

Od wczoraj pomagają mi nagrania odkryte dzięki Agulkowi. Leżę spokojnie i słucham. Polecam każdemu, TUTAJ jest link. Mnie póki co najbardziej ruszyły konferencje z Rut i Ewangelii dla nienormalnych. Tak dziwnym trafem ;)

Poza tym bida z nędzą, bo z chorymi dziećmi więcej spięć i ja też jak jestem w gorszej formie, to się robię jędzowata. Także bajka nasza w tym momencie uboga niczym stajenka betlejemska. Widocznie tacy mamy czekać na narodziny maluszka i Paschę (no takie nasze czekanie teraz...), a nie zadowoleni i zgodni. Choć rzecz jasna się godzimy i przepraszamy. Ja z moim charakterkiem naprawdę nie rozumiem mam, które dumnie obnoszą się z hasłem: "Kocham, nie biję!". Nie dlatego, żebym latała za moimi dziećmi z kijem, bo sama nie lubię ich nawet strofować, choć wiem że trzeba. Ale do mnie pasowałoby raczej: "Kocham, ale czasem mam ochotę obedrzeć ze skóry". Nie wprawiałoby innych mam w kompleksy i lepiej ukazywałoby prawdę o mnie.

W każdym razie jak już ochłonę, to też widzę, że to jest dobre, ta sytuacja :)

I taki to mój dzisiejszy wpis, w kruchości, wielkopostnie. Bardzo Wam dziękuję za wsparcie w komentarzach i mailach, nawet nie wiecie, jak mi czasem tego potrzeba... Staram się być na bieżąco, ale w tym chaosie wybieram szybką lekturę i powrót do rzeczywistości. Albo kolejnych rekolekcji ;)

wtorek, 18 marca 2014

Pourodzinowo plus początek tygodnia.

Skończyło się odpoczywanie... Nie, nie urodziłam w międzyczasie :P Ale Krzysiek wczoraj wyrywał zęba (ósemkę), dość paskudnie wyszło i z powikłaniami, więc leży i nawet nie ma siły kwiczeć. Także staram się ogarnąć system i modlić, żeby teraz nie urodzić - bo musiałabym sama załatwić chłopcom opiekę i sama dać radę w szpitalu. Kocham takie zagęszczenia sytuacji. Poza tym Rafałek w nocy dostał gorączki, dawałam mu czopki i położyłam razem z nami. Teraz już lepiej, choć dalej jest ciepły i oczywiście nieco zrzędliwy. Paradoksalnie dodało mi to kopa, bo przestałam myśleć o rozwiązaniu, które cholera wie kiedy nastąpi i skupiłam się na dniu dzisiejszym. W związku z tym nie mam też czasu siedzieć na necie, także chcę to tylko skrobnąć ku pamięci i spadam...

Tydzień zaczął się ciekawie, ale za to mieliśmy super imprezę w niedzielę. Nawet nie przypuszczałam, że tak fajnie to wszystko wyjdzie. Gości było dużo, prezentów też, baloniki, torcik zamówiony zrobił furorę wśród najmłodszych. I udało nam się zrobić dużo dobrego jedzenia, sama nie wiem kiedy, bo ogarnąć wszystko było trudno. Także i makaron farfalle z sosem pomidorowym z tuńczykiem i oliwkami się udał, i cała masa ciasteczek zrobionych przez Krzyśka, pomarańcze maczane w czekoladzie, chlebek szkocki. Rafałek nic nie robił tylko zajadał :) Świeczkę dmuchał dzielnie, choć w decydującym momencie "pomógł" mu Gabryś. No ale zdmuchnięta była. Teraz czytamy nowe książeczki i testujemy zabawki. Najbardziej podoba się ciuchcia Tomek z magnesem, pasująca do naszego zestawu drewnianych pociągów i mały samolocik ze śmigłem z Hot Wheels. Sama lubię się pobawić, kiedy chłopaki zajmują się czymś innym :P

A Rafałek od paru dni zachowuje się jakoś dojrzalej, jakby w dniu urodzin przeskoczył na inny etap. Nawet miny robi inne. Normalnie dwóch dużych facetów mam już w domu (nie licząc Krzyśka xD).


sobota, 15 marca 2014

Unieruchomienie... I pytania cd.

Piosenka dzisiejszego poranka... Żeby poprawić sobie humor, puszczam piosenki z bajek Disneya. Zwłaszcza te o zbuntowanych, idących pod prąd kobietkach :)

Zimno znów, za oknem deszcz. W sumie to dobrze, nie kusi mnie, żeby wstawać. Staram się teraz jak najwięcej leżeć plackiem w łóżku. Wcale mi się to nie podoba. Wolałabym być bardziej dla Krzyśka i chłopców. Ciężko skupiać się na kimś, kogo się jeszcze nie widziało i oswoiło, nawet jeśli czuje się go co chwilę... Nie lubię czekania, czucia się bezużyteczną i zależną od kogoś.

Końcóweczka ciąży to dla mnie zawsze rekolekcje. Bezradność, strach, wizja bólu. Nadzieja na życie po drugiej stronie. W tym wypadku po drugiej stronie mojego brzucha :) Cóż, takie ćwiczenia przed prawdziwym umieraniem.

Krzysiek zabrał chłopców na zakupy. W ogóle przejął pałeczkę i teraz się nimi zajmuje. Wczoraj wziął wolne i żeby uczcić Rafałkowe urodziny poszli na parogodzinny spacer. Nad Wisłę, do Parku Jordana itp. Ja w tym czasie mogłam odpocząć. Zwłaszcza że dotarli w końcu Renfri i Rene z Boliwii, także mogliśmy się nagadać do woli. Nigdy nie sądziłam, że w mojej kuchni będzie kiedyś gotował i sprzątał (na błysk) Boliwijczyk. Nasz świat robi się coraz mniejszy... I chyba już nic nie jest niemożliwe dla mnie.

Jutro przyjęcie dla Rafałka. Mam nadzieję, że nic się nie posypie. Czytaj: nie urodzę w międzyczasie. Jadę na nospie i melisie...

Na koniec zaległe pytania od Mamy dwóch córek:

1. Jak wyobrażasz sobie koniec swojego blogowania?
Nie myślałam o tym. Może kiedyś przyjdzie taki czas, ale na razie nic końca blogowania nie zapowiada.

2. Od jakiej czynności rozpoczynasz każdy dzień? Poza wstaniem z łóżka- ofkors :)
Od wypicia przynajmniej jednego kubka ciepłej herbaty, bez tego nie funkcjonuję.

3. Sąsiedzi- przyjaciele, czy raczej bezpieczny dystans?
To zależy, póki co nie znamy się za dobrze, ale ja generalnie jestem otwarta na przyjaźnie.

4. Romans w pracy- za, czy przeciw?
Byle nie w pracy :P

5. Dziadkowie zabierają dziecko/dzieci na tydzień. Jak chciałabyś go spędzić? 
Z mężem ;)

6. Kolacja we dwoje- ugotujesz coś, co Ty uwielbiasz, czy to, co uwielbia Twój towarzysz?
Najlepiej ugotować razem coś, co smakuje jednemu i drugiemu.

7. Myśląc o przyszłości swojego dziecka/dzieci czego obawiasz się najbardziej?
Odrzucenia przez otoczenie. Ale to przenoszenie własnych lęków na dzieci...

8. Możesz zdecydować, gdzie obudzisz się jutro rano- gdzie by to było?
W drewnianej chatce w górach, najlepiej w środku lata. Przez otwarte okno słychać śpiew ptaków i czuć zapach skąpanych w słońcu świerków.

9. Największa słabość?
Kolczyki.

10. Które blogi omijasz szerokim łukiem? Tematyka.
To nie kwestia omijania. Raczej szukania blogów bliskich. No, może nie lubię blogów popularnych i pod publiczkę. Duża liczba komentarzy raczej mnie zniechęca.

11. Osoba, która miała największy wpływ na to, kim teraz jesteś.
Jest ich kilka. Na pewno Krzysiek, Alnilam, rodzice.

I na tym koniec. Nie podaję moich nominacji, bo nie mam pary wyróżniać konkretnych blogów. Innym mogłoby być przykro :)

wtorek, 11 marca 2014

Wiosenne przesilenie i drugie urodziny Rafałka:)

Byłam dziś u mojej lekarki. Mam uważać, bo organizm zaczyna się przygotowywać do narodzin dziecka... A tu wypadałoby jeszcze te dwa tygodnie z haczykiem przetrwać. Tradycja. Korek jakiś mam sobie tam wsadzić, czy jak? :)

Poza tym wiosna przyszła na całego. Odwinęłam krzaczki w ogrodzie i już widać pączki. Słońce grzeje mocno i mam nadzieję, że tak będzie, kiedy Maluszek przyjdzie na świat. Że powita go śpiew ptaków, pierwsze kwiaty i dużo ciepła.

My wychodzimy z zimy z trudem. Wilkołak ciągle chodzi z bolącymi zębami do leczenia i wyrwania, także tylko krąży po dentystach. Rafałka właśnie musiałam położyć wcześniej spać - mam nadzieję, że to przez wychodzące zęby, a nie przeziębienie złapane na spacerze. Gabryś póki co w porządku, choć żeby nie odstawać, też mówi, że się źle czuje. A ja - wiadomo - zawieszona, myślami w szpitalu, zmęczona i do tego mam odpoczywać, a nie wiem jak i kiedy...

Także czekam na narodziny i kopa, którego zawsze dostaję po urodzeniu dziecka. Wtedy będę mogła wreszcie poszaleć z chłopcami i ogarnąć system.

Póki co jednak czeka nas impreza i mam nadzieję, że żadne choroby nam nie pokrzyżują planów. W piątek Rafałek skończy dwa latka :) A w niedzielę chcemy zrobić przyjęcie z torcikiem (już zamówiony Czarny Las w kształcie ciuchci Tomka) i w ogóle. Prezenty już kupiłam (samolot, autobus i dwie książki o zwierzętach leśnych, bo go to interesuje ostatnio), goście zaproszeni. Muszę tylko nie urodzić w międzyczasie i takie tam... Znajomi się dziwili, że chce mi się jeszcze świętować. Ale ja nie chcę, żeby którekolwiek z dzieci czuło się pominięte, bez względu na okoliczności.

Ostatnio często oglądam zdjęcia sprzed dwóch lat... Wierzyć się nie chce, że to tak minęło, że mam przy sobie już dużego rozbójnika, goniącego we wszystkim starszego brata (i potrafiącego mu czasem wtłuc, w razie potrzeby). Patrzę na buzię noworodka, potem niemowlaczka i widzę te charakterystyczne Rafałkowe rysy, a jednak to kosmos, że on taki malutki był.

Bardzo dobrze pamiętam tamten dzień... Nagłe odejście wód w nocy (pod koniec 36 tygodnia), strach. Tekst zaspanego Krzyśka, któremu mówię, że musimy do szpitala: "Ja tego nie przyjmuję do wiadomości, chcę spać!". Kroplówkę z oksytocyną, bo skurczy nie było. Potem dwie godziny zdychania w bólach, bo po kroplówce skurcze mega silne i prawie bez przerwy. I nagle ulga, Maluszek już przy nas. A potem znowu lęk, bo go zabrali na Intensywną Terapię i oddali po tygodniu - zsiniał, potem nie chciał jeść, no wcześniaczek malutki był. Ale potem już  jadł dużo i rósł szybko... Tyle że jak miał dwa miesiące, to wylądował z zapaleniem płuc w szpitalu, dwa tygodnie z nim tam byłam. Ech, nerwowy to był czas. Ale warto było być z nim wtedy... Choć mnie coś rozrywało, bo nigdy wcześniej Gabrysia nie zostawiałam na tak długo bez mamy. Teraz jest łatwiej, bo mają siebie i nie boję się ich zostawiać. Gabryś był wtedy taki zagubiony... Nic to, traumy po żadnym nie widać :)

Narodziny Gabrysia pamiętam równie dobrze... To dziwne uczucie wiedzieć, że już niedługo kolejny dzień wryje mi się na zawsze w pamięć. Mam nadzieję, że będą to dobre wspomnienia...

A tu Rafałek jako noworodek i niemowlaczek :)) Dla porównania zdjęcie aktualne w artystycznym szale trzy posty poniżej...


sobota, 8 marca 2014

Dzień Kobiet i pytania :)

Dzień Kobiet. Ponoć. Rano wytknęłam moim facetom, że powinni mnie powitać z kwiatami w zębach. Ale poranek był standardowy. Z tym że na zakupy cotygodniowe pojechali sami, ja na morfologię (chyba to już ostatni raz w tym "sezonie"). A teraz piję lekką kawkę i cieszę się ciszą, póki ją mam :P W ramach relaksu odpowiem na zaległe pytania od Stalinki :)

1. Dokończ zdanie : Jestem.....
Sobą. Wreszcie się tego nie boję :)

2. Co lubisz jeść?
Większość rzeczy. Najbardziej pizzę, spaghetti i zupę pomidorową. I lody czekoladowe!

3. Wakacyjne marzenie?
Daleka podróż z rodziną. Marzy nam się morze (nasze albo Śródziemne), ale to chyba nie w tym roku...

4. Najciekawsza przygoda w Twoim życiu?
Nasza nadmorska podróż poślubna z namiotem :)

5. Na co zwracasz uwagę u faceta??
Uśmiech, oczy, zapach.

6. Czy JP II odegrał w Twoim życiu jakąś ważna rolę?
Dzięki niemu jestem we wspólnocie, wróciłam do Kościoła. I dzięki jego nauce czuję się dowartościowana jako kobieta. No i góry kochał tak jak ja!

7. Podziel się jakąś zabawną historią z Twojego dzieciństwa?
Pff, nic mi nie przychodzi do głowy :D Tu pewnie moi rodzice powiedzieliby więcej, dla mnie to wszystko było poważne...

8. Ulubiony kolor i dlaczego?
Czerwony - pasuje do mnie, taki żywy.

9. Film który możesz oglądać kilkanaście razy i dalej Ci się nie znudzi?
Indiana Jones, Gwiezdne Wojny, Władca Pierścieni, Piraci z Karaibów - wszystkie części.

10. Na koniec może troszkę pikantnie ;) czym dla Ciebie jest seks?
Łoj tam pikantnie :) Czymś bardzo ważnym w małżeństwie, bez czego trudno wytrzymać. Namiastką Nieba. Najfajniejsze jest to, że chyba bliżej kochanej osoby nie da się być, niż wtedy...

To tyle. Powinnam teraz zapodać swoje pytania i wytypować osoby, ale jakoś nie mam weny ;) Poza tym mężczyźni wrócili z łowów, trza mi się brać za robienie obiadu... Wszystkim kobietkom życzę dobrego dnia i obyście się czuły docenione! Może pomoże w tym Bryan Adams. Mnie pomaga ;)



czwartek, 6 marca 2014

Poruszenia.

Czas ostatnio u nas gęsty od wydarzeń i różnych wzruszeń... I nawet gdybym nie miała końcowociążowej huśtawki hormonalnej, pewnie ryczałabym jak bóbr każdego dnia...

Po pierwsze weekend. Konkretnie sobota. Nie, u nas nic takiego się nie działo i dzień spokojny. Ale z rana dostałam smsa od znajomej, która od niedawna była w drugiej ciąży. Zaczynał się słowami "Dzidziuś jest już w Niebie, a ja w szpitalu..." Miałam to zdanie w sercu cały dzień. Chyba żadne wywody o przemijaniu i kruchości życia tak mnie nie poruszyły, jak ten poranek. Żeby było ciekawiej, kilka dni później dowiedziałam się, że właśnie tego ranka przyszła na świat długo oczekiwana córeczka innej znajomej. I tak mnie to tąpnęło, że  w jednej chwili w dwóch szpitalach... Że tak blisko od łez do szczęścia... I nigdy nie wiadomo, co dzień przyniesie.

(wrrrr Gabryś właśnie wymyśla milion powodów żeby nie spać, jakie dzieci czasami są irytujące aaaaa)

Poza tym codziennie śledzimy tą sytuację na Ukrainie. I szczerze mówiąc, boję się. Nie rozumiem krótkowzroczności niektórych i "inteligentnych" komentarzy w stylu "Nigdy nie lubiłem Ukraińców", "To nie nasza sprawa" itd... Groźba wojny i cierpienia wielu niewinnych osób (a najgorzej mają wtedy dzieci, chorzy i starzy), a tu taka znieczulica. Ciekawe, czy gdyby na nas najechali, to gdzieś za granicą ktoś popijałby piwko w fotelu i mówił "Nie lubię Polaków, dobrze im tak"? Na pewno, głupota nie ma narodowości...

A ja w nerwach czekałam na dzisiejszą wizytę w szpitalu i usg. Od kilku dni jakoś się czułam inaczej (cyt. "jakby mi miednica miała zaraz zjechać do kostek" :P). I potwierdziły się moje nadzieje, dzieciątko się obróciło główką w dół :) Także może uda się je wypchnąć na świat metodą tradycyjną. Poza tym wszystko w normie, no poza asymetrią, ale ona bez zmian. I hope będzie dobrze... Generalnie to mi ulżyło, bo już się bałam, że się nie obraca, bo jednak coś jest nie tak. A tu dzieciątko przekorne po prostu i lubi trzymać w niepewności.

No i oczywiście zaczął się Wielki Post.  Chyba pierwszy raz w życiu mnie to cieszy. Zawsze jakoś chciałam go minąć jak najszybciej, a tym razem chyba do niego dorosłam w końcu. Byłam wczoraj na eucharystii i bardzo mi pomogła. Końcówka ciąży to doświadczenie zdecydowanie wielkopostne, także nic nie muszę dodawać... Tylko wytrwać. Jeszcze nigdy nie byłam tak wyciszona i... czekająca. Może przez to, że mimo wszystko tą ciążę przeżywam bardziej świadomie i spokojniej. I mam już to doświadczenie, że Bóg ze śmierci i cierpienia wyprowadza życie.

A na koniec trochę czarnego humoru. Pisałam ostatnio o męczącej mnie zgadze. Ostatnio stwierdziłam, że szkoda, że druga część "Hobbita" już nakręcona. Byłabym świetna w roli buchającego ogniem smoka Smauga :D A zatem zostawiam Was z piosenką, która ostatnio chodzi mi po głowie zwłaszcza wieczorami. "I see fire", o walce ze smokiem... tudzież zgagą ;)

poniedziałek, 3 marca 2014

Rozważania marcowe.

Poniedziałek. Po weekendzie jakoś sił przybyło, więc dzień minął szybko. Krzysiek urwał się z pracy wcześniej i kładzie dzieci spać (zazwyczaj to dzieci kładą jego w efekcie, ale co tam :P). A ja siedzę i oddycham. Dziś parę razy zaliczyłam moment paniki, kiedy brzuch zaczynał mnie boleć. Dosłownie paraliż i myśl: "Boże, nie teraz...". Ale to pewnie po smażonych wczoraj pączkach, poza tym w sumie skurcze lekkie mogą już występować. W czwartek mam usg w szpitalu i ktg, to zobaczę, co dalej. Oby dotrwać do kwietnia jeszcze... Wytrzymaj, Maluszku!

Póki co walczę z mega zgagą. I marzę o chwili, kiedy będę znowu szczupła i obcięcie paznokci u nóg przestanie być sportem wyczynowym. Inna sprawa, że w tej ciąży jakoś nie zauważam własnego brzucha. Wydaje mi się, że wcale tak nie urósł. Dopiero, gdy widzę się w lustrze albo na zdjęciu, to mam zawias :P W poprzednich ciążach to mi się wydawało, że już zawsze będę jak wieloryb i strasznie mi brzuch przeszkadzał, teraz jakoś przywykłam i nie zwracam uwagi. Może już wiem, że to tylko stan przejściowy?

Tak swoją drogą to ostatnio do mnie dotarło, że z każdym dzieckiem stajemy się z Krzyśkiem coraz bardziej, uwaga: wolni. Z boku patrząc powinniśmy być uciemiężeni i zasypani pieluchami, a my jakoś jesteśmy... bardziej sobą. Tacy pewni siebie, dowartościowani. W niedzielę przyjechali do nas teściowie. Po raz pierwszy od dłuższego czasu byliśmy wyluzowani. I oni to chyba też jakoś czują, bo już nie wchodzą nam na głowę i nie próbują planować życia. Z moimi rodzicami stało się podobnie. Może potrzeba było faktycznie czasu i trójki dzieci, żeby dotarło do nich, że tworzymy osobną rodzinę i historię? I że ich rola to teraz dopieszczanie wnuków, a nie dawanie "dobrych rad"?

Zresztą nawet jakieś próby dopytywania się o nasze plany kwitujemy ze śmiechem. Jak teść się dopytywał, czemu chcemy kupić samochód ośmioosobowy (mniej-więcej), a nie taki na pięć osób, to od razu odparowałam, że to bez sensu - bo zaraz musielibyśmy zmieniać na nowy. Dotarło do niego, że to nie koniec naszych dzieciowych ambicji i mina mu zrzedła :) I to by było na tyle, jeśli chodzi o błyskotliwe pomysły na nasze życie - po prostu nijak się nie mają do rzeczywistości, w jakiej żyjemy.

Zabawne, że nagle dostaliśmy taki pokój na to wszystko. Kiedy chłopcy  przychodzili na świat, to w tle było wielkie użeranie się z naszymi rodzicami, które kosztowało nas dużo nerwów. Teraz jakoś widzę przyszłość w jaśniejszych barwach. I od razu zaznaczyłam, że tym razem po porodzie będę przyjmować gości już w domku. Bogatsza o doświadczenie tamtych krępujących wizyt w szpitalu, kiedy wszyscy oczekiwali, że będę kwitnąca i zadowolona. A ja byłam potwornie zmęczona i przestraszona o życie moich dzieci.

Żeby tylko Maluszek przyszedł na świat w dobrym czasie i był już bezpieczny po drugiej stronie brzucha... Już mi wszystko jedno, czy mam rodzić naturalnie czy cesarką, byleby mieć przy sobie tego małego człowieczka,na którego tyle czasu już wszyscy czekamy...

Tak, wiem, ostatnio moje wpisy głównie o jednym, ale szczerze: o niczym innym już nie myślę. Tylko o rozwiązaniu. Urodzę, to będzie ciekawiej :P

I żeby nie było, że myślami krążę tylko przy jednym dziecku (bo mimo wszystko cały czas ogarniam każde z nich), na koniec dzisiejsza twórczość moich rozbójników. W zeszłym tygodniu mieli kryzys i strasznie dawali mi popalić, ale na szczęście sytuacja opanowana i między nami zgoda. Oto Rafałek Dalí i Gabryś van Gogh: