poniedziałek, 29 października 2012

Nadeszła zima :)

Wczoraj obudził mnie głośny okrzyk Gabrysia (wyedukowanego dzięki Bambiemu i innym bajkom):
-Mamuś! Nadeszła zima!!! Wieeeeeesz?!

I już wiedziałam, co zobaczę za oknem :) Od wczoraj jest biało i śnieg pada u nas prawie bez przerwy. A my obserwujemy z nosami przyklejonymi do szyb (Gabryś przykleja język i muszę go powstrzymywać :P). Nie mogę się doczekać już świąt. Zawsze jak widzę ten pierwszy śnieg, to aż mnie coś w brzuchu łaskocze z radości, jakbym dalej była dzieckiem.

Kupiłam kalendarz z Meridą na przyszły rok. Powiesimy go w kuchni. Mnie, Gabrysiowi i Krzyśkowi się podoba, Rafałek póki co nie ma głosu :)

Ponoć w przyszłym tygodniu ma być znowu cieplej i generalnie przepowiadają lekką zimę (oby!). Ale póki co, coś w mojej głowie chce kupować karpia i prezenty. Dzyń, dzyń...


sobota, 27 października 2012

Późnosobotnie przemyślenia Rivulet.

Wreszcie dotrwałam do soboty... Znów jesteśmy razem w domu i mogłam odpocząć!

Leje dziś jak z cebra cały dzień, ale kiedy Krzysiek jest obok, jakoś nie psuje mi to humoru. Zawsze, kiedy jest obok, czuję się bezpiecznie i tak mi ciepło na sercu. Nawet, jak mnie wkurza swoim zachowaniem ;)

W ramach relaksu przeszłam się przed południem na zakupy do Tesco. W strugach lodowatego deszczu. Co najważniejsze, bez dzieci. Nauczyłam się już walczyć o tą chwilę oddechu. Także ze względu na nie. Dzieci nie są szczęśliwe, kiedy mama jest sfrustrowana i uciemiężona (ja nigdy nie czułam się dobrze, kiedy mama narzekała, jak się dla mnie poświęca...). A mama zadowolona to taka, która może o siebie zadbać i się zrelaksować (w moim przypadku idealnie sprawdzają się mordercze wyprawy i gorący prysznic).

Spacer dobrze mi zrobił. Kupiłam trochę smacznych rzeczy (co to za hobbit o pustym brzuchu) i wróciłam, żeby zrobić zapiekankę ziemniaczaną (z pomidorami, kukurydzą, oliwkami, przyprawami i oliwą, mniaaaaaam).

A wieczorem - eucharystia. Nawet Gabryś już zna to słowo. Chłopcy byli wyjątkowo grzeczni, więc była i uczta dla ducha. Piękna ewangelia jest...

W ogóle dziś jadąc na eucharystię sobie uświadomiłam po raz kolejny, jak dużo Bóg dla mnie zrobił. Że mam Krzyśka, chłopców. Nową rodzinę, nowe życie. Mam gdzie mieszkać, co jeść. A co najważniejsze - wiem już, że On mnie kocha i nigdy nie zostawi. I nic już nie może mnie zniszczyć. Dawniej tyle rzeczy mnie zabijało - poczucie bezsensu życia, samotność, relacja z rodzicami, mój charakter, nerwice, wszystkie codzienne przykrości. Teraz jakoś to wszystko nie przygniata. Część zmartwień zniknęła, inne są i będą, ale już nie zajmują centralnego miejsca w moim życiu.

Pan Bóg uczynił wielkie rzeczy dla nas.
Gdy Pan odmienił los Syjonu, *
wydało się nam, że śnimy.
Usta nasze były pełne śmiechu, *
a język śpiewał z radości.
Pan Bóg uczynił wielkie rzeczy dla nas.
Mówiono wtedy między poganami: *
«Wielkie rzeczy im Pan uczynił».
Pan uczynił nam wielkie rzeczy *
i ogarnęła nas radość. /Ps 126/

czwartek, 25 października 2012

Wejście w zaspę zamyślenia...

Po dwóch dniach grzania się w domu zdecydowaliśmy się wreszcie wyjść na spacer. Mimo zimna, szarych chmur, braku słońca. Ubraliśmy się ciepło, dzieciaki w kombinezonach. Jak na Alasce...

 Dzisiaj do mnie dotarło, jak zrobiło się cicho. Nic już nie gra w trawach, nie słychać szumu liści. Ptaki zamilkły. I ta szarość wszędzie. I my, przedzierający się przez zimno i ciszę. W pewnym momencie zobaczyłam ocalałą jeszcze kwitnącą malwę. Aż mnie serce zabolało z tęsknoty za latem...

Potem stałam przy zagrodzie z kozami (ostatnio ulubiona atrakcja Gabrysia). Rafałek spał, młody szalał przy zwierzętach, a ja patrzyłam na opadające ostatnie liście. Jeden z tych widoków, co do których nie wiadomo - bardziej urzekają, czy bolą?

Kiedy wracaliśmy, zaczął padać deszcz. Pewnie nie będziemy teraz wychodzić zbyt często.

Zimowa zaspa zamyślenia...


sobota, 20 października 2012

Dobra sobota (tudzież dobra robota) ^^

Moje chłopaki na huśtawkach :)
To była dobra sobota... Owocna.

Co robiłam? W sumie to dzień upłynął mi na dwóch bardzo ważnych spacerach...

Wyprawa pierwsza zaczęła się po 8 rano, kiedy to wypełzłam z domu z Sasulcem umieszczonym w nosidełku i plecakiem na plecach - czyli jak juczny wielbłąd :D Krzysiek się podziębił, więc został z Gabrysiem w domu. A my pojechaliśmy do miasta na ewangelizację (w ramach TEJ akcji). To nie pierwsza moja ewangelizacja, ale jeszcze nigdy nie szłam z polecenia biskupa ^^ Ergo morale wzrosło. I było super, bo nawet się nie zastanawiałam, co ludzie myślą, tylko kurcze naprawdę widziałam jak na dłoni, ile dobrego Bóg dla mnie zrobił, i musiałam to wyrazić głośno, idąc razem z braćmi. Poza tym sama wiem najlepiej, że człowiek bez Boga jest bezradny i samotny (chociaż ciągle przed tym ucieka) i że potrzebuje takiego wstrząsu. Bo to jest wstrząs, kiedy po raz pierwszy się słyszy wyraźnie, że Bóg mnie kocha. Nie kogośtam, tylko właśnie mnie. Także teraz jak jest ewangelizacja, to mam wrażenie, że aż mi się buty palą - i muszę iść, żeby powiedzieć o tej miłości innym ludziom na ulicy. Tak jak sama to usłyszałam od pewnych osób, kiedyś w górach, w małej wiosce na Podhalu.

Wyprawa druga nastąpiła po południu. Bo po ewangelizacji wróciłam na obiad do domu, położyłam Rafałka spać i nogi mnie tak bolały, że już nie miałam siły wracać na stadion Cracovii, na spotkanie z biskupem Rysiem. Zamiast tego wzięłam Gabrysia na spacer, żeby biedaczek nie spędził całego dnia w domu. Kurcze, jakie łatwe i przyjemne są spacery z JEDNYM dzieckiem :D (hehe, co to będzie kiedyś, jak będzie ich więcej...) Młody szedł grzecznie za rączkę i razem spokojnie obserwowaliśmy świat. Pogoda była piękna. Największą atrakcją okazała się wizyta w pobliskim mini-zoo, gdzie spędziliśmy chyba z godzinę karmiąc kozy i baranka, i oglądając kucyki, osiołka, etc. A jak wracaliśmy do domu wzdłuż torów, widzieliśmy jadący pociąg. Także było wszystko, co Gabryś lubi najbardziej. No a ja się cieszyłam, że mogłam poświęcić trochę czasu tylko jemu, tak jak rano byłam tylko z Rafałkiem. Rozmawiałam tylko z nim, razem planowaliśmy, co będziemy robić i zastanawialiśmy się nad różnymi rzeczami. Super było :)

A wieczorem kolacja wreszcie na spokojnie, we czwórkę. Takich chwil jak najwięcej...

Jutro idziemy na eucharystię w Łagiewnikach o 15 :) Jak ktoś jest z Krakowa, to zapraszam.

środa, 17 października 2012

Cieszmy się z małych rzeczy :)


Wieczór... Wcinam zapiekankę ryżową z serem i szpinakiem. Słucham na zmianę muzyki i ciszy. Kurcze, życie jest piękne... I smaczne.

Dziś długi spacer, bo odbieraliśmy kombinezon dla Rafałka u mojej mamy. Pojechaliśmy tam i z powrotem naszym nowym (podarowanym jak zawsze w samą porę, w starym złamała się rączka) wózkiem-tramwajem. Gabryś siedział z przodu, a Sasulec spał z tyłu. Wózek spisywał się idealnie, a my mogliśmy się cieszyć słońcem, bezchmurnym niebem i ostrym światłem padającym na pożółkłe liście drzew.

I jakoś tak wyszło, że chyba ani razu nie myślałam o niczym smutnym. A w drodze powrotnej zegar na wieży wybił trzy razy i przypomniał o Koronce. Hmm chyba wkręcę się w tą akcję wymadlania Nieba w ramach "zemsty" ;)

A na szczycie bitwa o to, czy można zabijać chore dzieci, zanim się urodzą.
Tych, którzy są za, jak i przeciwnych, zapraszam TUTAJ.

wtorek, 16 października 2012

Tęsknię...

Deszczowy dzień... Zupełnie inny, niż wczorajszy - ciepły i błękitny. Wczoraj poszaleliśmy na polu, dziś siedzimy w domu... Słuchamy muzyki, oglądamy bajki, gotujemy, bawimy się... Teraz chłopcy śpią.

Brak światła jak zwykle działa na mnie depresyjnie. Zmagam się ze sobą, skłonnością do dołów i ataków strachu. Ale przeżyliśmy piękny weekend na czymś w rodzaju rekolekcji ;) Pan Bóg zawsze wie, kiedy potrzebuję reanimacji, kiedy trzeba mnie przytulić. Dobry czas, kiedy dzieci były pod opieką znajomych, a my mogliśmy się spokojnie modlić. Okej, nie spokojnie - walka była i wiele drobnych problemów, ale nie przeszkodziło to wpaść na Boga. I poczuć się wreszcie bezpiecznie, jak w Niebie. Takich momentów jak najwięcej.

Tęsknię za Niebem... Za poczuciem ciepła, pełni... Z Nim...

A tak zapowiada się nasz kolejny weekend:


Także znowu będzie intensywnie :) I dobrze, nie będę miała czasu na głupie myślenie, że jest szaro, zimno i ponuro.

 

...dzięki tej piosence robi mi się cieplej ;)

środa, 10 października 2012

Przeżyłam dzień właśnie...

Zmęczona... Dzień pełen emocji. Jutro wyjeżdżamy na parę dni, więc już myślę o pakowaniu. Byłam z chłopakami na zakupach, a potem poszliśmy do przychodni zaszczepić Rafałka. 3 wkłucia, żeby już mieć z głowy. Następne dopiero w 13 miesiącu. Sasulec był dzielny i trochę tylko popłakał, a potem dalej obserwował i podrywał ;)

Teraz jest po 20, ja od rana na pełnych obrotach, a dopiero przed chwilą udało mi się położyć Rafałka (Gabryś śpi od dawna ;)). Padam... Miałam dziś rano pomysł na wpis, ale chwilowo nie jestem w nastroju na niego.

TUTAJ za to wiadomość, która poprawiła mi humor.

Nie chwaliłam się chyba, ale w sobotę dzięki Wilkołakowi (który bohatersko został w domu z dziećmi) poszłam do kina na "Meridę" ^^ Super film, a ja się wyluzowałam i oczywiście ryczałam jak bóbr, dobrze że w sali było ciemno. Zawsze się wzruszam na Disney'u, a szkockie krajobrazy i piękna muzyka też zrobiły swoje. No fajnie było się rozerwać.

Będę kończyć, Wilkołak wrócił z pracy, to trza korzystać i pogadać trochę. Bo pracuje tak, że niestety nie ma go z nami od rana do wieczora i Gabryś to go nieraz nawet parę dni nie widzi (bo śpi jak tata jest w domu)... A ja robię za housewife 24h na dobę :P Ale jest ok.


Dobra piosenka na dobry sen. Jak to mówię do Gabrysia - niech Ci się aniołki przyśnią :)

niedziela, 7 października 2012

O czym myślę i co mnie boli.

Spokojny niedzielny wieczór... Dzieciaki już śpią. Wilkołak obok czyta książkę. Za oknem nieprzerwanie pada. A mi przypominają się różne melancholijne piosenki :P

Tak już jest, że październik kojarzy mi się z herbatą z miodem i muzyką Loreeny McKennitt. I wieczorami spędzanymi w knajpach nad odurzającym grzańcem ongiś, kiedy byłam jeszcze wolna ;) (ehhh te posiadówy z Alnilam w Cafe Zakątek tudzież Botanice... wzdych, wzdych.)

Teraz słucham tego:


Poezja ;) Peggy Lee to moje ostatnie odkrycie. Muzyka idealnie pasuje do Rivulet borykającej się z wychowaniem dwójki małych rycerzy... (w sensie że dodaje sił i nastraja pozytywnie).

W temacie borykania się pozostając, ostatnio miałam niezwykle bogate przemyślenia na temat życzliwych osób, którym wydaje się, że mają święte prawo krytykować mój sposób wychowania dzieci. I generalnie myślą, że tylko czekam całymi dniami na ich "dobrą" radę. Nie myśląc nawet o tym, że rada wpędzi mnie w poczucie winy, z którego będę wychodzić przez kilka dni. A ucierpimy na tym wszyscy, i ja, i dzieci. Bo to, czego naprawdę potrzebujemy, to spokój. Naprawdę radzimy sobie świetnie, z ogromną pomocą Pana Boga. I ostatnią rzeczą której potrzebuję (a także cała masa innych matek na całym świecie), to uwagi osób trzecich...

Bardzo mnie to boli i miałam już o tym pisać nie raz. Wiem, że ludzi nie zmienię, ale może jak to z siebie wyrzucę, to potem będzie mnie to mniej dotykało. Bo całymi dniami naprawdę się staram dawać z siebie wszystko, żeby w rodzinie się dobrze działo. A potem jedno głupie zdanie potrafi mnie rozwalić - bo nie ukrywam, jestem znerwicowanym nadwrażliwcem i przeżywam wszystko 100 razy mocniej, niż przeciętny człowiek.

Tak mi się rzuca w oczy, kiedy idę na spacer z dziećmi, jak Szatan nienawidzi kobiet za to, że dają życie, że żyją dla innych. A na pierwszym froncie są te, po których to widać. Nie zastanawiałam się nad tym wcześniej, ale idąc z wózkiem jestem teraz tak samo narażona na uwagi, jak zakonnica. Bo wiadomo - jednych widok ciemnego welonu i krzyża rozczuli, ale jeszcze większa grupa zareaguje negatywnie. Podobnie jest z kobietą mającą przy sobie małe dzieci. Czasem aż boję się, co tym razem mi się przytrafi. Okej, zazwyczaj dużo dobrego i naprawdę cała masa osób pomaga - wnieść wózek do autobusu, wjechać do przychodni itp. Ale przeważnie znajdzie się i oburzona sierota, której nie spodoba się np. że dzieci krzyczą (nie zapomnę pani, która sfochowała się na mnie pod supermarketem, że Rafałek płacze). I oczywiście wyładuje złość na mnie.

Chyba nic tak nie rozwala kobiety, jak poczucie że jest złą matką. Zwłaszcza, jeśli wychodzi to od osób trzecich.

Na szczęście Pan Bóg szybko przychodzi z pomocą - bo jego ocena jest zawsze inna, dobra i prawdziwa. Nie słodzi, ale dodaje siły i podnosi. I widzę, że nie jestem idealna, ale za to w sam raz do tego, co mi Bóg przeznaczył - i nie muszę się sobą gorszyć. Bo on mnie kocha, tak samo Wilkołaka i dzieci, no i zawsze się nami opiekuje. I to on nas poprowadzi, więc nie musimy się spinać i udawać herosów.

Niemniej apeluję do wszystkich życzliwych, którzy zawsze mają "dobrą" radę na czyjeś życie - dajcie już spokój i lepiej zajmijcie się belką we własnych ślepiach. Amen ;)

A dziś ewangelia o tym, żeby być jak dziecko (kolejny sposób Boga na uspokojenie Tusi).

Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im; do takich bowiem należy królestwo Boże. Zaprawdę, powiadam wam: Kto  nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, ten  nie wejdzie do niego. /Mk 2, 14-15/

piątek, 5 października 2012

It's a Good Day...


Piosenka na dobry dzień. Z dedykacją dla Alnilam ;)

Zjedliśmy długie, hobbickie śniadanie. Obejrzeliśmy razem "Bambiego". I kilka filmików z pociągami.

Za oknem błękitne niebo. Zaraz się spakujemy, weźmiemy aparat i pójdziemy na spacer :)

środa, 3 października 2012

Nie chcę... :)

Gabryś wszedł w fazę testowania mojej cierpliwości i wszystko robi na odwrót. Czasami mnie to śmieszy, czasem nie mam już siły i się wkurzam. Często kończy się na daniu w tyłek. Tyle że co by nie zrobił, to i tak mu tłumaczę, że kocham go nawet jak jest niegrzeczny.

Ale ja nie o tym... A może?...

Bo sama się łapię ostatnio na tym, że niewiele się od Gabrysia różnię. Niby się łudzę, że interesuje mnie wola Boga w moim życiu, a tak naprawdę jak przyjdzie co do czego, to tupię nogami i rzucam się z wrzaskiem na podłogę. Metaforycznie, ale jednak. Co pomruczę pod nosem, to moje. I tak samo nie umiem panować nad emocjami.

Przez ostatnie półtora tygodnia wszystko wskazywało na to, że jestem w ciąży (wczoraj okazało się, że jednak nie - jak się karmi, to trudno się połapać czasem). Także przez ten czas przerobiłam całą gamę emocji. Okej, cieszyłam się z wizji kolejnego szkraba. Ale z 9 miesięcy rzygania i biegania do toalety co sekundę? Z perspektywy kilku godzin cholernego bólu? Teraz, kiedy jeszcze nie zapomniałam o tamtym? No way...

Pewnie, że chcemy mieć kolejne dzieci, zależało mi jednak na odpoczynku. ZAPLANOWAŁAM sobie, że mam mieć z rok przerwy przynajmniej. I cholernie trudno było mi z tego zrezygnować.

W końcu zrobiłam test i okazało się, że wszystkie obawy były niepotrzebne. Ale co się Bóg nasłuchał w międzyczasie pod swoim adresem... (bo oczywiście to jego wina, że nic nie zrobił).

Cóż, w stosunku do Boga chyba wszyscy jesteśmy takimi niegrzecznymi dzieciakami. Tu mówimy, że go nie ma, tu chcemy robić swoje.

A on i tak nas wszystkich kocha. 

 

Na zakończenie to, co mi teraz w duszy gra...

poniedziałek, 1 października 2012

Październik czas zacząć...

Rafałek pojedzie z kasztanami ;)
Kurcze nie dość, że jesteśmy przeziębieni, to jeszcze mi się przyplątało zapalenie piersi (kto miał, ten wie, co za przyjemność...). Ergo mam gorączkę i dreszcze. Brrr. Gabryś już śpi, a my z Sasulcem czekamy na powrót Krzyśka z pracy.

Nie wiem, czy się chwaliłam, ale Rafałek nauczył się w zeszłym tygodniu siedzieć. Teraz dużo czasu spędza bawiąc się na siedząco (np. teraz obok mnie na łóżku rozmyśla nad grzechotkami), także mam więcej luzu :) Poza tym jest bardzo silny i tylko czekam, aż wypruje do przodu za zabawką. Gabryś był zdecydowanie mniej ruchliwy. BYŁ. To dobre słowo :P Każdy rośnie w swoim tempie...

Jest jeszcze cała masa różnic, jakie widzę pomiędzy nimi (nie licząc nawet skrajnie dobranego ubarwienia :P). Najbardziej rzuca się w oczy podejście do jedzenia. Okej, obaj się spaśli na mleku mamy i takim tylko byli pojeni w pierwszym półroczu. Niemniej potem Gabryś miał duże opory, jeśli chodzi o inny rodzaj pożywienia i nakłanianie go zajęło 2 miesiące. Sasulec bez problemu od początku wcina całą porcję, ku frustracji Gabrysia, który też chce spróbować.

Z innej beczki - wczoraj Krzysiek niedomagał i został z chłopakami w domu, a ja poszłam sama do kościoła. SAMA! Wreszcie mogłam usłyszeć własne myśli... Tego mi było trzeba :) Zwłaszcza, że czytania były genialne.

A teraz miesiąc różańcowy. Musimy odkurzyć nasz. Niestety, na co dzień modlimy się inaczej. Ale dobre i to.

Jak już pisałam - każdy wzrasta w swoim tempie :P