środa, 3 października 2012

Nie chcę... :)

Gabryś wszedł w fazę testowania mojej cierpliwości i wszystko robi na odwrót. Czasami mnie to śmieszy, czasem nie mam już siły i się wkurzam. Często kończy się na daniu w tyłek. Tyle że co by nie zrobił, to i tak mu tłumaczę, że kocham go nawet jak jest niegrzeczny.

Ale ja nie o tym... A może?...

Bo sama się łapię ostatnio na tym, że niewiele się od Gabrysia różnię. Niby się łudzę, że interesuje mnie wola Boga w moim życiu, a tak naprawdę jak przyjdzie co do czego, to tupię nogami i rzucam się z wrzaskiem na podłogę. Metaforycznie, ale jednak. Co pomruczę pod nosem, to moje. I tak samo nie umiem panować nad emocjami.

Przez ostatnie półtora tygodnia wszystko wskazywało na to, że jestem w ciąży (wczoraj okazało się, że jednak nie - jak się karmi, to trudno się połapać czasem). Także przez ten czas przerobiłam całą gamę emocji. Okej, cieszyłam się z wizji kolejnego szkraba. Ale z 9 miesięcy rzygania i biegania do toalety co sekundę? Z perspektywy kilku godzin cholernego bólu? Teraz, kiedy jeszcze nie zapomniałam o tamtym? No way...

Pewnie, że chcemy mieć kolejne dzieci, zależało mi jednak na odpoczynku. ZAPLANOWAŁAM sobie, że mam mieć z rok przerwy przynajmniej. I cholernie trudno było mi z tego zrezygnować.

W końcu zrobiłam test i okazało się, że wszystkie obawy były niepotrzebne. Ale co się Bóg nasłuchał w międzyczasie pod swoim adresem... (bo oczywiście to jego wina, że nic nie zrobił).

Cóż, w stosunku do Boga chyba wszyscy jesteśmy takimi niegrzecznymi dzieciakami. Tu mówimy, że go nie ma, tu chcemy robić swoje.

A on i tak nas wszystkich kocha. 

 

Na zakończenie to, co mi teraz w duszy gra...

11 komentarzy:

  1. A ja jestem teraz( ZNOWU ) na etapie czytania pism św. Teresy od Dzieciątka Jezus i nie mogę pojać jak Terenia to robiła, że szukała Woli Bożej z całego serca i pragnęła tylko Ją realizować... JA też się buntuję wobec tego, co się teraz dzieje w moim życiu. Co prawda w moim przypadku nie chodzi o ewentualne dzieciątko, tylko o sprawy zawodowe, ale nie mogę ogarnąć tego, że chciałabym robić coś twórczego i pracować z dziećmi czy młodzieżą, a tu muszę walczyć z papierami i sprawami administracyjnymi...CZy mam się pogodzić z tym,że jestem, gdzie jestem? A może jednak szukać czegoś innego?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też ją podziwiam za to szukanie... Ale tak sobie myślę - przecież święci są między nami, ona też pewnie miała wątpliwości. Tylko dotarła do celu :)
      A co do Twojego szukania, to trudno powiedzieć. Z tym że z tego co widzę, to przeważnie trzeba zaryzykować i się gdzieś ruszyć, żeby się coś zmieniło...
      Mam podobne dylematy, choć nie związane z pracą ;)

      Usuń
  2. och u mnie też czasami idzie klap idzie ale częściej mowie że dam a nie daje... Wczoraj tak mocno na niego nakrzyczałam a potem przepraszałam... Bo Maluszek płakał Mati z wanny akurat wyszedł sam jak ja uspakajałam Maluszka i raptem chciał siusiu do nocnisia kiedy często lubi w wannie... ech aż się popłakałam bo wiem że nie powinnam na niego tak nakrzyczeć... ale wyglądała jakby mi Mateuszek zrobił na złość wrrr co nie prawda chciał być po prostu samodzielny... ech

    OdpowiedzUsuń
  3. dzieci się nie bije, nikogo się nie bije. I jeszcze się tym chwalić publicznie? Odwagi w pokonywaniu skłonności

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, zapomniałam że najważniejsze to wychować dziecko na bezstresowego ważniaka :P

      Usuń
    2. Już miałam nie dyskutować,ale niech mi tam. Sprzeciwiam się biciu, a nie naturalnie wpisanemu w wychowanie stresowi, zakazom i granicom. Byłam czasem "klapnięta" za karę i widzę same niedobre tego owoce,przy czym te dobre,płynące z pozytywnych działań rodziców,też. Natomiast 2-letniej córki nie uderzyłam i nie zamierzam, i jest wspaniała: spokojna, pogodna, śmiało wyrażająca swoją wolę i przyjmująca nasze decyzje bez tupania i płaczu. To jest temat-rzeka, nie do ogarnięcia w notatce. Nie wierzę w coś takiego,jak bicie wypływające z miłości, to sprzeczne.

      Usuń
    3. Po pierwsze trudno mówić o dyskusji z kimś anonimowym, kogo nie znam i kto mnie atakuje od pierwszego zdania. A o swoim życiu rozmawiam tylko z osobami, które mnie znają, bo tylko ich ocena może być trafna.
      Po drugie cieszę się, że masz udane dziecko, ale ja też mam dwoje i bardzo się kochamy. Gdybym znała Twoją relację z dzieckiem, to też na pewno mogłabym wytknąć wiele błędów wychowawczych. Ale po co? Ważne że starasz się je kochać tak, jak potrafisz.
      Po trzecie, nie mam córeczki ale dwa małe koziołki, które zachowują się inaczej i też ja muszę ich traktować jak facetów a nie księżniczki. I pewnie, ze nieraz żałuję, kiedy jestem dla nich za ostra, ale zawsze przepraszam. A oni wiedzą, kiedy się źle zachowują i mogą widzieć, że sprawia mi to przykrość.
      Po czwarte, nie rozumiem, czemu chcesz na siłę komuś wcisnąć swój modle wychowania i uważasz że tylko taki jest słuszny. Każdy się opiekuje dzieckiem tak, jak potrafi. I nie dla każdego dziecka dobre jest to samo. Co innego konstruktywna uwaga, wynikająca z troski, a co innego wymądrzanie się.
      Pozdrawiam i wracam do moich wspaniałych, mądrych, spokojnych i pogodnych dzieci, na które pewnie nie zasłużyłam, ale takie właśnie mam.

      Usuń
    4. Blog to rzecz publiczna, jako czytelnik mam prawo ustosunkować się do treści, skoro się nią dzielisz, nie atakuję i nie narzucam, bo niby jakim sposobem? Mam dużo dystansu wobec wszelkich trendów i wskazówek w wychowaniu, ale praw dziecka i człowieka w ogóle wolno mi bronić wręcz ortodoksyjnie:) i tak, jak potrafię, i tam, gdzie mogę/jestem... To są lata doświadczeń ze sobą, z cudzymi dziećmi i wreszcie swoim (które nie było "prezentem bez skaz", zasłużoną nagrodą ani realizacją zamówienia na idealne dziecko, lalką nie brykającą i pozbawioną chęci badania granic; to normalna osobowosc, do której trzeba szukać klucza każdego dnia). Nie mam zwyczaju komentować wpisów, chyba że widzę sens albo szansę na jakiś mądrą komunikację. Odezwalabym się u znajomego lub nieznajomego, nieistotne, bo trzeba reagować, gdy inni milczą lub nie chcą "podpadać" jako znajomi. To smutne,że lubimy powielać błędy rodziców. Dzielę się tylko uzasadnionym przekonaniem,że można próbować zmieniać świat, począwszy od siebie. Dla mnie też klaps był kiedyś naturalnym elementem dzieciństwa... Proszę nie odbierać moich słów jako ataku. To reakcja, po prostu. Zresztą takie wpisy raczej prowokują do reagowania,więc jest ok. I blog żyje przez takie dialogi, wiadomo :)

      Usuń
  4. Witaj, Anonimowa :)
    Agresja wyraża się poprzez różne formy, nie tylko fizyczne: równiez poprzez manipulowanie dzieckiem, obrażanie się, naruszanie jego granic, agresję słowną.
    Natomiast klaps w pośladki, jeśli nie jest połączony z powyższymi, jest elementem mającym pokazać dziecku "Stop! Przekraczasz granice" i nie zauważyłam na przykładzie wielu znajomych rodzin złych efektów wychowawczych klapsa.
    Owszem, BICIE dziecka jest przesadą, której sama doświadczyłam na własnej skórze i nigdy nie będę bronić, ale znając Riulet os 12 lat mogę przysięgnąć, że jest ostatnią osobą, którą mogłabym podejrzewać o agresję i bicie, ale za to pierwszą, która jest w stanie sie obwiniać o każdego klapsa, bo jest osobą niesamowicie wrażliwą na krzywdę innych. Prawdopodobnie nie przyszłoby Ci do głowy, że po klapsie w wykonaniu Rivulet można czuć się winnym, a jednak.
    I nie piszę tego dlatego, ze jak napisałaś jestem "znajomą, która nie chce podpadać". Nie wiem, jakich ty masz znajomych, ale według mnie przyjaźń polega na szczerości i nieraz z Rivulet wymieniałyśmy szczerości, dzięki temu nasza przyjaźń wciąż żyje.
    Natomiast wkurza mnie, gdy ktoś obcy osądza drugą osobę generalizując o agresji i nie mając pojęcia, z kim ma do czynienia. Gratuluję dobrego samopoczucia, fajnie, że jesteś taka pewna siebie, ale ja jednak wolę przebywać w towarzystwie mniej bezkrytycznych osób. Papa

    OdpowiedzUsuń
  5. Wypowiedź o chwaleniu się klapsem (nie odnoszę się do agresji we wszelkich formach, wykład zbędny, byłam obecna na zajęciach o tym,heh) odczytałyście jako krytykowanie autorki bloga w ogóle, w dodatku zaczyna się atakowanie mojego stanowiska, tak jakoś to rozumiem. Klaps to klaps, podniesienie ręki na słabszego, ale można nazywać to dla siebie, jak się chce najdelikatniej. Mogę tak odpisywać w nieskończoność,ale nie to było moim zamiarem. Szanuję Rivulet jako mamę, kobietę i chrześcijankę (na podstawie blogowych opowieści), krytykuję klapsy jako takie. Nie jestem wolna od błędów, ale sama to analizuję, a jeśli ktoś dzieli się prywatnością z nieznajomymi, może się spodziewać interakcji, choćby wirtualnych. Nie ma co tłumaczyć mi tego i owego i ironizować, tylko pozwolić trwać mojej pierwszej wypowiedzi albo wyłączyć możliwość komentowania i nie zaprzątać sobie myśli cudzą opinią o ZACHOWANIU (nie o osobie). Pozdrawiam mimo wszystko ciepło :) i dziękuję za wymianę myśli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dios mio, rozumiem że masz złe wspomnienia z dzieciństwa z tym związane. Ja nie i akurat nie mam w ogóle żalu do rodziców o klapsy i rozumiałam za co je dostawałam jako dziecko. Bolała i boli do dziś cała masa innych rzeczy, takich jak manipulowanie mną, wpajane poczucie winy i to, że nie mogłam spokojnie odejść z domu, tylko w atmosferze wrogości (bo córeczka nagle zechciała mieć własne życie, w dodatku inne od wyobrażeń rodziców). I to są te błędy, których się boję i których nie chciałabym powtórzyć w stosunku do swoich dzieci, bardzo poważne i groźne, bo trudniejsze do zauważenia niż jakieś tam kary.
      I owszem, zabolała mnie wypowiedź o rzekomym chwaleniu się - chwalę się osiągnięciami dzieci, owszem. Co do swoich poczynań, to jedynie się do nich przyznaję i staram się niczego nie ukrywać. Piszę o swoich słabościach nie po to, by były wytykane. Tylko żeby pokazać, jak wielkie rzeczy Bóg z nami robi mimo naszych słabości. Dlatego uwaga, choć w innych okolicznościach pewnie cenna, tutaj była nie na miejscu. To nie są opowieści przekonanej o swej genialności matki, tylko totalnie zeschizowanej, która stara się nie schrzanić zadania, które dostała - czyli opieki nad swoimi dzieciakami.
      Pozdr

      Usuń