Wróciliśmy... Teraz wspominamy. Było cudownie. Pogoda nam się udała, padało tylko dwa razy, z czego raz w nocy, a drugi podczas drzemki Rafałka, kiedy ja i tak buszowałam z Gabrysiem po lesie.
Zwiedzaliśmy cerkwie, dużo spacerowaliśmy po wysowskim Parku Zdrojowym, chodziliśmy po górach. Byliśmy w dwóch nieistniejących już wsiach łemkowskich, Regietowie Wyżnym i Radocynie, które wyglądają jak skraj Nieba. Patrzyliśmy na stare, zdziczałe sady, samotne krzyże i kapliczki. Na ciągle żywe ikony. Dotarliśmy na świętą dla Łemków Górę Jawor. Widzieliśmy łąki po słowackiej stronie. Zwierzyna dosłownie pchała nam się pod nogi, trzy razy zobaczyliśmy łanie, raz bobra, zaskrońca, małą żmiję, no i często latające w powietrzu orliki krzykliwe.
Na koniec wylądowaliśmy na fantastycznej imprezie - Święto Maziarzy Łosiańskich. Tam słuchaliśmy łemkowskiej muzyki, jedliśmy lokalne przysmaki (mnie powalił żurek z chrzanem i kotleciki z kaszą gryczaną), zwiedzaliśmy chaty muzeum, a Gabryś malował drewnianego konika i uczył się doić plastikową krowę (sic! :D).
Warto było tam pojechać i wreszcie odpocząć. Sam ośrodek w którym byliśmy, "Zacisze", jest naprawdę wspaniały dla rodzin z dziećmi i osób szukających spokoju. Drewniane domki w środku lasu, polany przecinane strumykami, pomiędzy tym wszystkim małe place zabaw dla dzieci i mini-zoo z kozami, kucykami i lamami. Chłopcy poszaleli. Dla mnie głównym plusem było to, że nie musiałam gotować ;) A jedzenie było przepyszne, codziennie czułam się jak na uczcie u Toma Bombadila. Żyć, nie umierać.
Dobrze czasem poczuć się wolnym, z dala od codziennego kieratu. Mam w sobie ten sam problem, co JPII i Tischner - bez gór na dłuższą metę nie pociągnę. Naprawdę wreszcie czułam się sobą, u siebie, słuchając szumu drzew, szmeru potoków i grania świerszczy w trawach. Panu Bogu niech będą dzięki za ten czas...
Będę chodził Bukowiną z dłutem w ręku
by w dziewczęcych twarzach uśmiech rzeźbić
niech nie płaczą już
Niech się cieszą po kapliczkach moich dróg.
Beskidzie, malowany cerkiewny dach
Beskidzie, zapach miodu w bukowych pniach
Tutaj wracam, gdy ruda jesień
na przełęcze swój tobół niesie
Słucham bicia dzwonów w przedwieczorny czas
Beskidzie, malowany wiatrami dom
Beskidzie, tutaj słowa inaczej brzmią
Kiedy krzyczę w jesienną ciszę
Kiedy wiatrem szeleszczą liście
Kiedy wolność się tuli w ciepło moich rąk
Gdy jak źrebak się tuli do mych rąk.
A w Beskidzie zamyślony czas/bis
Będę chodził z nim poddaszem gór
by zerwanych marzeń struny
przywiązywać w niespokojne dłonie drzew
Niech mi grają na rozstajach moich dróg.
A. Wierzbicki, Beskid
góra jawor byłam tam w dzieciństwie oj tak wyprawa w góry to jest to też tęsknie za nimi. fajnie że Wam się pogoda udała
OdpowiedzUsuńFajnie:) cieszę się, że wszystko się pięknie udało.
OdpowiedzUsuńZdjęcia mówią same za siebie.
My nie jesteśmy fanami gór, a już zwłaszcza chodzenia;) ale czekam na za rok-dwa gdy zabierzemy dzieciaki na jakiś prosty szlak. Już to wszystko widzę oczyma wyobraźni:)
Fajnie :). Te cerkwie to niedawno wpisali na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.
OdpowiedzUsuńI ja już się nie mogę doczekać mojego urlopu :)
OdpowiedzUsuńWiesz, że to właśnie takie Twoje notki jak ta...są skrajem Nieba dla innych?
OdpowiedzUsuńKurcze, Shire istnieje naprawdę...i to tu w Polsce :D
Jak najwięcej takich dni Wam życzę... Jak najwięcej :)
Ściskam mocno!!
Cieszę się, że mogłam Cię tam zabrać chociaż w taki sposób :) Dzięki :*
UsuńKochana, panel administracyjny Wordpressa ma jakąś usterkę, więc nie wierz temu, co Ci pisze w ramce po prawo, bo teraz przynajmniej się tą drogą do mnie nie dostaniesz.
UsuńWchodź proszę albo przez linka nad każdym moim komentarzem, albo bezpośrednio: www.zyciecelta.wordpress.com
Oj, dawno nie byłam w górach.. bardzo dawno. Cieszę się, że mieliście fajną pogodę i odpoczęliście!
OdpowiedzUsuńCzyli wakacje udane i jest co wspominać. ;)
OdpowiedzUsuń