W tym całym bólu, jaki odczułam ostatnio, zauważyłam wyraźnie - to pieczęć adwentu. Dopiero dziś do mnie dotarło, że to wszystko było po coś... Żebym zobaczyła, kim jestem i dokąd idę. I przestała się bać o siebie, Krzyśka i chłopców.
Ciężko mi było, ale przecież i Miriam nie było łatwo, kiedy jechała na osiołku w dziewiątym miesiącu ciąży, nie wiedząc, kiedy i gdzie urodzi. A przecież wszystko poszło dobrze, najlepiej jak mogło. Cieszyła się swoim dzieciątkiem w ciepłej grocie, z dala od ludzi. Przyszli tylko ci, których przysłał Bóg.
Wiem, że się mną nie gorszy i nie ma mi za złe tego strachu. Ale i chce pocieszyć i przygotować na swoje przyjście.
Bo nie tylko narodzi się jak co roku, symbolicznie. Pewnego dnia przyjdzie jako Król. I muszę być na to gotowa.
Do tych rozmyślań natchnął mnie filmik, który znalazłam na znajomym blogu. Zobaczcie i wy. Może też poczujecie powiew wolności, która płynie z Tamtego Świata.
Tylko czy to możliwe, przestać się bać o swoje dzieci..?
OdpowiedzUsuńW sensie emocjonalnym nie, zwłaszcza kiedy się jest nadwrażliwcem, jak ja. Ale chodzi o takie głębokie zaufanie Bogu, poza emocjami, że jest przy nas i nas prowadzi. Podobnie jest z radością - nie muszę jej odczuwać (emocji), żeby być szczęśliwa (stan wewnętrzny).
Usuńpięknie :)
OdpowiedzUsuńoch tak piękna wolność ale jakoś ja jestem taka zamknięta wiem że jedynie Bóg może mnie otworzyć... ciężko też jest...
OdpowiedzUsuń