Pan Bóg najwyraźniej znowu stwierdził, że dobrze nam zrobi czas bez komputera. Gabryś tydzień temu z haczykiem wylał na naszego laptopa cały kubek gorącej herbaty z sokiem malinowym. Laptop nie przeżył :)
Teraz piszę na szybko ze złożonego pośpiesznie stacjonarnego wraka. Ale bajek na nim dzieci nie obejrzą, bo dźwięku nie ma. Także póki co ewentualne wyręczenie się kompem i posprzątanie (albo po prostu chwila oddechu) odpadło. Od rana jestem na pełnych obrotach.
W dodatku od ponad tygodnia męczymy się z jakimś wrednym wirusem. To znaczy głównymi ofiarami są chłopaki, nam oprócz kataru nic nie było. Oni gorączkowali nawet do 40 stopni kilka dni, kaszlą, smarkają i marudzą na całego. Ale wcale im się nie dziwię, bo ewidentnie czują się kiepsko. I nudzi im się, bo to już drugi tydzień odsiadki będzie.
Moja cierpliwość jest w tej chwili rozciągnięta na maksa i dzieci po niej skaczą. Czasami pęka i zaczynam wrzeszczeć lub warczeć. Ale generalnie mogło być gorzej. Dużo czytamy i rozmawiamy, taki jest główny plus sytuacji.
Elula dziś po raz pierwszy pełzała po dywanie w pokoju :) Mała foczka... Trzeba będzie znowu pousuwać małe zabawki i inne takie. Śmiesznie, chłopcy najpierw stabilnie siedzieli, potem pełzali. A ona przy siedzeniu się jeszcze gibie na boki i już się bierze do pokonywania przestrzeni.
A Rafałek stał się w dwa miesiące konkretnym partnerem w rozmowie. Jeszcze w wakacje dukał tylko pojedyncze sylaby, teraz wali pełne zdania. "Taty nie ma!" (bo faktycznie był w pracy)
"Elula mała! Nie je. Pije!" (znawca żywienia niemowlaków)
"Złapałem mamę!" (i tu koniecznie cap za moją nogę)
"Tsymam!" (tu odezwał się mocarz, który uratował suszarkę z praniem od upadku i faktycznie złapał i przytrzymał)
W sumie to najbardziej cieszy mnie używanie czasowników :) I to, że odmienia je prawidłowo (ech skrzywienie polonistki...). Ale urocze jest też słyszeć, jak nagle powtarza i zapamiętuje coś, czego do tej pory nie używał. I tak nagle wchodzi do słownika "umiem", "macham", "obok", "jak to?", "zaba", "mucha", "lyba", "(s)tatek", "ja sam!" (to oczywiście słyszę non stop), "tsecia" (i inne liczebniki) i już sama się gubię co tu jeszcze wpisać, bo dużo tego by było. Nie mogę się nacieszyć, tak długo na to czekałam :) Warto było dać czas małemu i nie wlec go po jakiś logopedach pół roku temu (wbrew sugestiom i plakatom). Długo zwlekał z mówieniem, ale w teraz załapał błyskawicznie.
Gabryś... Hmm marudny ostatnio więc walczę z jego tendencją do buczenia, narzekania i skupiania się na sobie. Inna sprawa, że jak przestanie się użalać, to stara się pomagać i potrafi być bardzo empatyczny. Poza tym korzysta teraz z pobytu w domu i ciągle domaga się gry w piłkę, wspólnego czytania itd. I robi coś (np. układa trudne puzzle, sprząta pokój na błysk, albo buduje coś fajnego z klocków), po czym przychodzi do mnie i mówi: "Zamknij oczy, mam dla ciebie niespodziankę!". I jestem z zamkniętymi oczami prowadzona na miejsce. A potem otwieram i się zachwycam ;)
A ja... Cieszę się, że zima coraz bliżej. Biel śniegu i grudniowa cisza zawsze mnie uspokajały. Plus atmosfera świąt, spotkania z Bogiem w tej bajkowej scenerii. Jesień jest piękna, ale zbyt bolesna dla mojego nadwrażliwego serduszka :) Za bardzo przypomina o przemijaniu - a ja bez tego myślę o nim codziennie. Wolę stałość. Blask bijący od okna w zimowe wieczory. Szelest padającego śniegu. I gwiazdy mieszkające w śnieżnych zaspach. Kryształki lodu. I wyjątkowe ciepło, jakie wytwarza wtedy dom :) W lecie dom kojarzy mi się z chłodnym schronieniem. W zimie każdy pokój rozpala się na pomarańczowo i tętni życiem.
Poza tym ostatnio mam wyjątkowo piękny i romantyczny czas z Bogiem. Ale to już sprawa między nami :) Choć potem trudno nie mówić o naszej relacji z przypadkowo napotkanymi osobami, jakoś się to rozlewa... Jak się dostaje coś dobrego, to nie da się nie dzielić. Ostatnio niemal każda jazda tramwajem oznacza rozmowę z kimś obok - o dzieciach i zwykle o Bogu. I to nie ja zaczynam pierwsza, żeby nie było. Taki chojrak nie jestem. Ale jak już ktoś zapyta - mogę mówić i mówić :)
U nas też katarowo - rekordowo! Odkąd Zosia rozpoczęła karierę przedszkolną, poznajemy zupełnie nowy wymiar rodzicielstwa. Medyczny głównie;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam kichająco i życzę szybkiego powrotu do życia dla Wszystkich!
Justyna Szy...
Czasem przydaje się taki czas bez internetu- ja w szpitalu przez pierwszy tydzień nie miałam... ciężko było, ale chyba odpoczęłam od niego trochę ;))
OdpowiedzUsuńO fajnie, że Rafałek zaczyna całe zdania składać- można porozmawiać sobie ;))
Też wyczekuję świąt ;) Pierwsze święta z naszym maleństwem ;)
Przede wszystkim żeby te chorobstwa omijały was szerokim łukiem...ja tez nie mogę się doczekać grudnia, jakoś ten miesiąc szczególnie mnie nastraja :)
OdpowiedzUsuńDużo zdrowia Wam życzę ! :)
OdpowiedzUsuńJa jakoś nie zdążyłam polubić zimy, może z czasem mi to przyjdzie...
Ściskamy :))
U mnie na szczęście w końcu katar przeszedł, a i Mąż pozbył się kaszlu, ale ta pogoda zdradliwa... A Wam zdrówka!
OdpowiedzUsuńDla mnie grudzień też jest takim magicznym czasem zadumy, cieszę się bardzo na nliskie spotkania z rodziną i doceniam każdą wspólną chwilę. Motto z poprzedniego wpisu jest niesamowite.
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy Was!
U nas też katar fruwa po domu :(
OdpowiedzUsuń