piątek, 2 grudnia 2011

W oczekiwaniu na...

Zacznę lirycznie od piosenki, która mi się przypomniała i którą bardzo lubię:

www.youtube.com/watch?v=1gO1h_-cqpc&feature=related

Tak żeby obudzić serce z rana :) W końcu co to za dzień, kiedy kobieta nie czuje się jak księżniczka?

A powyżej jest mniej lirycznie, czyli Gabryś w stylu Rumcajsa po wypiciu kubka kakao.

Przecież dziecko szczęśliwe to dziecko brudne :D

...trzeba przyznać, że jak urośnie to będzie z niego niezły Aragorn - z zarostem mu do twarzy...

www.youtube.com/watch?v=f3fHDt4xQFw&NR=1&feature=endscreen - trochę Aragorna, dla porównania. Zimą trzba się wspomagać grzańcem albo piosenkami, mnie zostało to drugie. No i nic tak nie rozgrzewa jak przystojny wojownik ;)

Kurcze coraz bliżej święta. Moje urodziny już były (to dla mnie zawsze początek miłych wydarzeń listopadowo-grudniowych), zaraz bedzie Mikołaj, a potem tylko czekać aż skończy się Adwent i będzie Wigilia! Normalnie nie mogę się doczekać, zwłaszcza że Alnilam ma przyjechać. W sumie zima byłaby całkiem spoko, gdyby nie styczeń i luty - wtedy nie dzieje się nic oprócz tego, że jest cholernie zimno i pada śnieg... A człowieka łapie deprecha. No ale na razie mamy grudzień i już się nie mogę doczekać tego wszystkiego!

Nawiasem mówiąc ostatnie dni upłynęły na żegnaniu się z Renfri, która wczoraj rozpoczęła swą podróż do Boliwii. Ma dać znać, jak dotrze. Już mi jej brakuje, zwłaszcza że w ostatnim czasie widziałyśmy się często, żeby się jeszcze nacieszyć sobą, a teraz tak pusto... Był wieczorek pożegnalny w Taco Mexicano i wcinanie tapas i innych ostrych rzeczy (ino Gabryś dostał pucharek owocowy). Była kawa w Starbucks w Galerii Krakowskiej. Były zapiekanki na Kazimierzu i czekolada w jednej z knajp na Placu Nowym. I tak dzień po dniu coś, żeby jeszcze pogadać... A na końcu Ren dala się namówić na przebicie uszu i z miną Kłapouchego wyszła od kosmetyczki ze srebrnymi kolczykami w uszach (bardzo ładnie by wyglądała gdyby nie mina xD). A potem się pożegnałyśmy - pewnie zobaczymy się za jakieś półtora roku, jak Bóg da...

A ja, żeby poczuć się w klimacie Ameryki Południowej chociaż trochę (bo tam ciepło, więc myślenie o tym też rozgrzewa), czytam Cejrowskiego "Rio Anaconda" i noszę teraz naszyjnik i kolczyki takie w stylu indiańskim.

Ech, dobrze że Rzym jest bliżej, bo by mnie trafiło :P I tak to czarownice poszły w świat. Choć jedna dotarła ino na Bieżanów :P Ale szczerze mówiąc dalej mnie nie ciągnie już - gdybym była sama, to co innego. A tak to zostaje mi dom, dzieci, sprzątanie i gotowanie obiadków. I szczerze mówiąc zupełnie mi to odpowiada.

Whatever, będę kończyć. Miłego oczekiwania na święta życzę wszystkim! Zapachu mandarynek, świerkowych igiełek, dźwięku dzwoneczków i kolęd w tle oraz wielu miłych wieczorów przy herbatce z goździkami (polecam, a najlepiej jeszcze z rumem... ale to już nie dla mnie). No i tego wyciszenia i czekania na przyjście Pana... Bo to oczywiście najważniejsze, choć i te przyjemne rzeczy dał Bóg, coby o nim przypominały. Ciao!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz