Ferie. Siedzimy sobie razem w domu kolejny dzień. Dzieci
dalej zakatarzone, chociaż już jest trochę lepiej. Antybiotyki pokończone. Ale
na razie nigdzie nie wyjdziemy. Inna sprawa, że pogoda nie zachęca do spacerów.
Nie musimy się spinać rano, żeby wyszykować szybko starszą
trójkę i wyprawić z plecaczkami. Wstajemy wtedy, kiedy wszyscy się obudzą
(jeśli pierwsza obudzi się Sara, to zaczyna głośno monologować lub śpiewać w
łóżeczku, więc dość szybko pozostali też są na nogach). Leniwie jemy śniadanie,
co kto lubi. Nie muszę ich poganiać, więc na spokojnie mogę przygotować płatki
z mlekiem, kanapki, herbaty i kakao – według życzeń. W normalnie dni robocze
nie ma tak dobrze ;) Potem dzieci idą się bawić, a ja po serii porannych
porządków (jak to jest, że nawet jak wieczorem ogarnę kuchnię, to rano i tak
jest co sprzątać?), wstawieniu prania, puszczeniu zmywarki i odkurzenia domu…
siadam sobie wreszcie przy stole, jedząc własne śniadanie, pijąc kawę i
czytając kolejna książkę. Obiady jemy razem, ale śniadanie lubię jeść w
samotności, mając ten moment dla siebie. Zanim dzieciom znudzi się zabawa i
trzeba będzie zacząć ogarniać towarzystwo.
Muszę przyznać, że dobrze jest mieć w domu taką gromadkę,
która na dłuższy czas potrafi się sobą zająć. Pewnie, jest po nich więcej
sprzątania (choć zagonieni do pracy pomagają), więcej prania, więcej brudnych
naczyń po posiłkach. Ale jednak więcej dzieci to też więcej czasu dla siebie.
Już piąty dzień jestem z nimi sama i jakoś nie mogę narzekać na zmęczenie.
Prędzej monotonia i brak światła mi przeszkadzają. A dzieci… bawią się same,
same wymyślają sobie zajęcia. Muszę tylko interweniować, kiedy kłótnie stają
się zbyt intensywne. I codziennie przez około godzinę staramy się razem czytać –
„Braci Lwie Serce” dla chłopaków i różne mniejsze książeczki dla dziewczynek .
A tak to tylko patrzę kątem oka, jak grają w planszówki (zastawili pudłami cały
parapet w kuchni, ale nie ma sensu chować, bo gry ciągle w użyciu), bawią się w
chowanego, budują coś z klocków. Dziewczyny przebierają się za mamusie (te
kapelusiki i chusty!)i pchają przed sobą wózki z dzidziusiami, a chłopaki w
drugim pokoju okładają się mieczami, aż się drewniane tarcze wyginają. Czasem
budują z krzeseł i koców bazę na środku pokoju, czasem piracki okręt. Siedzą w czwórkę
z chustami i czapkami w trupie czachy na głowach, wydając z siebie co chwilę
bojowe „Aaarrggghhh!”. I kłócą, kto jest majtkiem, a kto kapitanem. Takie
obrazki…
A ja w tym czasie mogę spokojnie przygotować obiad,
poskładać pranie… umyć włosy ;) Takie tam. W dodatku nie muszę się za bardzo
martwić o dziewczynki, bo przy braciach raczej nie zdążą zrobić niczego
głupiego.
Sara w ostatnim czasie bardzo dogoniła rodzeństwo. Właściwie
już nie muszą jej traktować jak maluszka, tylko normalnego kompana w zabawie.
Dużo mówi, odpowiada na pytania. Próbuje budować z klocków, bawić się w
chowanego. Liczy po swojemu „dwa, tsy, osiem! Sukaaaam!” i szuka pozostałych po
domu. Śpiewa razem z Elą „Lililililaj!” (zaczął się Wielki Post, ale u nas
dalej słychać czasem kolędy, whatever…). Podśpiewuje też często „Wlazł kotek na
płotek” oraz „Happy Birthday to You” (zwłaszcza to „tu ju!” jest rozwalające J). Umie walczyć o swoje
i niejeden raz rodzeństwo musiało ustąpić po mocnym plaszczaku w twarz. Uczymy
się, że nie wolno bić, ale z drugiej strony… nie ma też co być ofiarą we własnym
domu, niech starsi czują respekt. „Oddaj!”, „nie rusaj!”, „To moje” –
podstawowe zwroty, gdy ma się prawie dwa lata i jest się najmłodszym w domu. A
przy tym jest naszą kochaną królewną. Nie mogę się napatrzeć na jej ogromne
brązowe oczy (z odcieniem miodu), kontrastujące z jasną cerą i blond włoskami.
Sarenka. Mam dwie niesamowite rusałki w domu.
A co poza tym… No właśnie, Wielki Post się zaczął.
Zaczęliśmy czekać na Paschę, na zmartwychwstanie. Ostatnio zobaczyłam w jednym
z ogrodów przy naszej ulicy pierwszego przebiśniega. Teraz przysypał go śnieg i
za oknem znów biało. Ale luty dla mnie przestał być już dawno ostatnim,
dołującym zimowym miesiącem. Jest przedwiośniem, kiedy wiadomo już, że czekanie
na ciepło i światło niedługo się skończy. I aż coś łaskocze w brzuchu z radości
J
W środę oprócz Popielca były Walentynki. Znakomite
połączenie, bo dzięki temu dostałam najpiękniejszy Walentynowy prezent – mogłam
być na mszy świętej. Wiem, brzmię w tym momencie jak jakaś dewotka :P Ale
naprawdę leciałam do kościoła jak na skrzydłach, po świeżym i skrzypiącym
śniegu. Było w tym coś pięknego, że w tym dniu mogę być nie tylko z kochanymi
osobami – Krzyśkiem i dziećmi, ale i z Ukochanym. Tym, bez którego tej gromadki
bym nie miała. I w ogóle nic bym nie miała. A ksiądz, na którego zwykle trochę
krzywo patrzyłam, zaskoczył przepiękną homilią i słuchałam go z zapartym tchem,
jak nigdy. To był naprawdę dobry dzień.
Ależ u Ciebie przyjemnie :) I, mimo przecież wielu różnic, jakoś tak bardzo jak u nas. Zwłaszcza od kilku tygodni, gdy wreszcie Jerzyk z Reginką wpadli w tor wspólnych zabaw, i tylko słyszę z góry ich głosy, jak coś razem budują: "podaj mi ten klocek", "to będą skrzydła", "a to mogę?" lub inne dialogi, gdy bawią się w co innego. A Rozia w tym czasie albo kręci się przy nich, albo przy mnie - sama być nie lubi. Polubiłam bycie mamą wielodzietną, marzy mi się jeszcze ta czwarta główka... Kiedyś będzie, ale wbrew rozsądkowi chciałabym już :) Ale kiedy Rozia zarywa kolejną noc, to zawsze, na wpół przytomna, błądząc po sypialni po ciemku, myślę: nigdy więcej :D Ale szybko mija, wystarczy przytulić to małe ciepłe ciałko i pachnącą główkę... Lub rano zobaczyć jej uśmiech, jak się cieszy na mój widok... Ach, bycie mamą ma swój niepowtarzalny urok.
OdpowiedzUsuńMówiłam to już i powtórzę - zazdroszczę wam układu dzieci: dwóch chłopaków i dwie dziewczynki. Ale to nic, dobrze jest, jak jest.
Uściski dla Was :* I szybkiej wiosny, życzę! (Na pewno przyjdzie z miesiąc wcześniej niż tutaj na Kaszubach).
Ech, u nas ferie też przesmarkane;) Dużo zdrówka życzę!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie z nad filiżanki kawy:)
Jak zawsze dawka optymizmu...Dzięki :) no i zdrowiejcie jednak
OdpowiedzUsuńu nas juz po feriach i mieliśmy ukochanych dziedków dzisiaj własnie wyjechali i był płacz :( to prawda więcej czasu dla siebie jest przy dzieciaczkach kiedy jest więcej niz jeden :D u mnie podobnie jak u Ciebie był czas dla siebie niestety całe ferie chorowali nawet ja sie rozłozyłam i babcia :( więc nie było łatwo ale potem było super kiedy sie wykurowaliśmy
OdpowiedzUsuńTakie ferie to i ja bym chciała spędzić. Tzn. z wyjątkiem choroby oczywiście. Dlatego dużo zdrowia Wam życzę :)
OdpowiedzUsuńTyle do zrobienia i zawsze coś dzieje - a mimo to jakoś zawsze znajdujesz czas dla siebie. W tym jak najbardziej pozytywnym szaleństwie jednak jest metoda i równowaga :)
OdpowiedzUsuńBrązowe oczy z miodowym odcieniem... No to szykujcie się z Krzyśkiem na tabuny adoratorów już niedługo :D Sam znam kogoś kto ma takie własnie oczy i przez jakiś czas byłem pod ich urokiem...
Ściskam serdecznie! :) Zostałaś wspomniana w rocznicy ;)
Slyszalam wlasnie, ze w Polsce (przynajmniej na poludniu) powrot zimy. Tesciowie pokazuja nam przez skypa z Zakopanego narciarzy na Lipkach. :) A u nas, po sobotnim sniegu, znowu brzydka, mokra wiosna. :/
OdpowiedzUsuń